Rajski ptak (Bandrowski)/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rajski ptak |
Wydawca | Księgarnia św. Wojciecha |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Małe drzwiczki od kuchni otwarły się i do szynku wszedł pan literat Teodor Polata, dobrze zbudowany, choć z płaską piersią, smukły brunet z długą, czarną, napuszoną grzywą i z czarnemi, żywo błyszczącemi oczami w twarzy ciemnej, trochę tłusto połyskującej, dużej i nieco mongolskiego typu skutkiem wystających kości policzkowych i grubych, pospolitych warg. Twarz ta była w źle oświetlonej sali tem wyrazistsza, iż wszystkie cienie i fałdy zarysowały się na niej mocno i czarno. Młody mężczyzna był w eleganckiej pyjamie z miękkiego, ciepłego, brunatnego sukna z wyłogami z bladobłękitnego jedwabiu, a na nogach miał domowe pantofle z czerwonego safjanu.
— Dobry wieczór panom! — przywitał się grzecznie poeta — Och, zimno tu! Jak pan tu może cały dzień wysiedzieć, panie gospodarzu! Prawda, siedzi pan przeważnie w kuchni. Jak ciemno na dworze! — dodał, zaglądając w okno — Nigdzie ani światełka, a przecie tam po drugiej stronie ulicy jest dom. Czyżby ludzie już spać się pokładli?
— Siedzą w kuchni, od tyłu — wytłumaczył oberżysta.
— Ciche chaty wieśniacze! — zaczął mówić poeta z pewną ironją — Gdy się wieczorem przejeżdża przez wioski koleją i gdy się widzi światełka żółte w chatach, miło pomyśleć, jak cicho ludzie w takiej wiosce żyją, i zazdrości im się spokoju... A tu tymczasem — brat na brata bij-zabij, siostra na siostrę, córka na matkę, syn na ojca... Nienawiść, zawiść, zazdrość, niedosyt życia, marnowanie się, męka — i bieda.
Odwrócił się od okna, szybkim krokiem podszedł do bufetu i rzekł:
— No, gospodarzu, napijmy się wódki na rozgrzewkę i na ten smutek. Większe.
Zgrzytnął zębami.
— Wszędzie, wszędzie, zawsze — ból, ból, ból! O, jaką to noc ma czarną krew!
Uważnie, bacznie przyjrzał się panu Bratowi.
— A może pan napije się z nami? — zwrócił się do pana Piekarskiego — No! Jednego! — zachęcał.
Emeryt podniósł głowę, aby mu się lepiej przyjrzeć, i z pewnem zdziwieniem zauważył, że młody człowiek przygląda mu się ostro i badawczo.
— Czemu mi się pan tak przygląda? — zapytał.
— Nic. Zaraz! Panie Brat!
Gospodarz spojrzał na gościa.
— Proszę — dla pana Piekarskiego kieliszek.
Poeta z gospodarzem wypili jednym haustem, emeryt syrpnął odrobinkę wódki i postawił kieliszek na stole.
— Nadzwyczajne! — rzekł pan Polata, przyglądając się to panu Bratowi, to panu Piekarskiemu — Niesłychane wprost! Panowie chyba wiecie o tem, że jesteście podobni do siebie jak dwie krople wody.
— Mówią niektórzy! — niechętnie przyznał oberżysta.
— Podobieństwo niewątpliwie jest! — zgodził się emeryt — Ale my nie jesteśmy nawet rodakami. Pan Brat pochodzi z Kongresówki, ja jestem rodem z wschodniej Małopolski i bawię tu dopiero od jesieni.
Weszła Krynia, a za nią wbiegł do lokalu kudłaty wilk z dobrodusznym pyskiem i z łagodnemi, tęsknemi oczami.
— No, nie jest pan Piekarski zupełnie do tatusia podobny? Ta sama, pełna, okrągła twarz, te same szare oczy, ten sam krótki, mięsisty nos, broda trochę naprzód wysunięta, cera smagła... I niech pan popatrzy: taka sama budowa, szerokie ramiona, brzuszek, przewalający się chód...
— Tak, ma pani słuszność, podobieństwo zupełne! — przyznał Polata — Ale co jest dziwniejsze, to że przy tem podobieństwie niema chyba dwóch twarzy, któreby były mniej do siebie podobne przez swój wyraz... Niebo a ziemia! Choćby nawet byli bliźniakami, od pierwszego rzutu oka musiałoby się powiedzieć, że to dwaj zupełnie różni ludzie.
Poeta spojrzał znowu na emeryta, potem na oberżystę i powtórzył:
— Zu-peł-nie różni.
Krynia zaczęła z uśmiechem:
— Taak... Pan Piekarski —
Spojrzała na ojca, uśmiech zniknął z jej twarzy, umilkła.
— Pan Piekarski jest... Tatuś jest... — zaczynała.
Pan Brat spojrzał na córkę przeciągle, chłodno, surowo.
Młoda kobieta zmięszała się, ożywienie znikło z jej twarzy, zielone oczy zgasły. Odwróciła się i wyszła bez słowa.
— Gdyby pan — zwrócił się poeta do emeryta — potrafił zachmurzyć się tak posępnie, jak pan Brat —
— O, drogi panie! — westchnął emeryt — Potrafię! Potrafię!
— A pan — zwrócił się Polata do oberżysty — gdyby potrafił uśmiechnąć się, jak pan —
— Nie potrafię! Nie potrafię! — zachrypniętym nieco głosem przerwał pan Brat — I nie chcę! — dodał — Nie potrzebuję! Wszystko mi jedno! Wszystko jedno.
To mówiąc, zaczął napełniać kieliszki.
— Ja już dziękuję! — zawołał pan Piekarski, protestując równocześnie przeczącym ruchem dłoni — Ja już nie będę.
— A ja się na-pi-ję! — rzekł poeta z przekorą w głosie.
— Nic pan przez to nie wskóra! — zauważył emeryt.