Rajski ptak (Bandrowski)/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rajski ptak |
Wydawca | Księgarnia św. Wojciecha |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Niewiadomo! — rzekł młody mężczyzna — W każdym razie oszołomię się trochę... może zgłupieję... doreszty... i będzie mi lepiej... Bo ta odrobina rozumu, którą, zdawało mi się, posiadam, nie na wiele mi się przydała... a na więcej, niestety, już mnie nie stać... No, na zdrowie, gospodarzu! Chlust!
— Na zdrowie!
Pan Brat wypił i usiadł na zwykłem swem miejscu za bufetem. Rozumiał, że młody człowiek nie zachowuje się mądrze, wyczuwał w nim jakąś nieszczerość czy sztuczność, z drugiej strony jednak — djabli wiedzą! — pierwszy raz w życiu miał do czynienia z poetą, którego wierszy nie rozumiał ani w ząb, ale który miał je wydrukowane w dwóch cienkich tomikach z mnóstwem białego papieru, a nawet z całemi białemi kartkami w środku. Prócz tego, aby Ludzkość Myśląca wiedziała, komu zawdzięcza te poezje, w jednym z tomików umieszczona była karykatura poety, świadcząca niezbicie o wielkiej jego popularności, choć zupełnie niepodobna.
— Uciekła mi przepióreczka w proso! — zanucił wieszcz — Ba, żeby to była przepióreczka! Ale to był cudowny, rajski ptak, ptak z baśni, legendarny, mityczny... Ha! Cóż za farsa! Rozumiecie, panowie? Nie? Trudno!
Literat zaśmiał się głośno.
— A jednak — choć to z nieprawdopodobnego zdarzenia — zdarzyło się! Zakochałem się — w ptaku! W przecudnym, rajskim ptaku...
Pan Brat uśmiechnął się — z politowaniem, ale — uśmiechnął się i nie odwracał głowy od poety, w którego głosie brzęczała fałszywie i głupio jakaś nieszczerość, równocześnie jednak prawdziwie i szczerze dzwonił zachwyt i gorzał żar. „Zakochany w rajskim ptaku!“ Kto tu kiedy mówił, kto myślał o rajskich ptakach! A pan Brat wiedział, że rajskie ptaki istnieją, że żyją daleko, na wyspach, zamieszkanych przez czarnych, i że są białe, z długiemi, puszystemi, złotemi ogonami.
— Niewesoła historja! — wtrącił pan Piekarski.
— O, i bardzo nawet wesoła! Świetna zabawa, którą możnaby porównać z przeskakiwaniem przez własny cień...
— To może być niebezpieczne! — dodał emeryt.
— Prawdopodobnie! — zgodził się poeta — Ale, abyście mnie panowie zrozumieli! Panie Brat! Niech pan sobie wy-o-bra-zi —
Poeta wymawiał zgłoski z naciskiem, całą siłą swych błyszczących czarnych oczu patrząc w oczy oberżyście.
— Niech pan so-bie wy-o-bra-zi kobietkę jak laleczkę, bieluśką, odrobinę tylko promieniejącą różowem ciepłem, z takiemi dużemi, za dużemi, ogromnemi oczami, niebieskiemi i niezgłębionemi jak... jak niebo! Widzi ją pan?
— Uhm! — mruknął oberżysta, myśląc równocześnie: — Wierutne głupstwo, ale nie szkodzi. Z za dużemi oczami, niebieskiemi — jak niebo. Nic nie szkodzi. Co z tego wyniknie?
— Rozkosznie różowe usteczka, ząbki równiusieńkie i olśniewającej białości... Twarzyczka i główka stworzonego przed chwilą aniołka... Ciemne, jedwabiste pukle i — skrzydła, kochany panie, skrzydła z miękkich, barwnych, olbrzymich piór strusich, po parze skrzydeł u każdego ramienia — jedno skrzydło wlecze się po ziemi, drugie wznosi się wgórę... I na głowie ta-a-a-ki ogromny pióropusz... Widział pan kiedy coś podobnego?
— Nie! — odpowiedział oberżysta, zapatrzony gdzieś przed siebie.
— Ja panu zaraz pokażę, choć to nie to! Widział pan kiedy anioła — we śnie?
— Ja? — żachnął się szynkarz — Cóż znowu! Anioła!
— Zaraz. Niech pan jeszcze pomyśli: Jest ciemno. Skrzypce cudownie grają, serce w człowieku taje — a nagle — zorza świateł różnobarwnych — i w tem świetle — zjawisko skrzydlate, cudne, całe w piórach, z temi olbrzymiemi oczami, od których blasku błękitnego we wszystkich duszach rozkwitają niezapominajki.
Leżący dotychczas spokojnie przy nogach pana Piekarskiego wilk zerwał się nagle i zaczął gwałtownie ujadać potężnym, drewnianym barytonem.
— Leżeć, Lot! — krzyknął na psa gospodarz.
— Na kogo on tak szczeka? — zdziwił się poeta.
— Coś się psu przywidziało. Leżeć!
— Może ducha zobaczył? — wykrzyknął poeta — Bywa, że ludzie nie widzą, a zwierzęta widzą...
— Et! Ducha! Niech go pan wypuści na dwór.
Poeta otworzył drzwi.
— Wynoś się, Lot! — krzyknął oberżysta.
Warcząc i poszczekując, pies wybiegł na ulicę.
— Czekajcie, panowie! Zaraz wam coś pokażę.
Polata wyszedł szybko.
— Poeta! — rzekł do emeryta oberżysta z uśmiechem — Prawdziwy poeta!
— Zdaje mi się, że jest nieco podniecony! — zauważył pan Piekarski.
— Ja myślę, że oni są zawsze podnieceni. To inni ludzie, niż my.
— Może być — zgodził się emeryt — Choć — cóż? Dziecko!
Polata wrócił z dużą fotografją w rękach.
— Patrzcie, panowie! — zawołał, stając w świetle lampy — Zobaczycie mego rajskiego ptaka! Chodź pan tu, panie gospodarzu, tam pan nic nie zobaczysz!
W sionce, w oknach, w nieopalonym piecyku żelaznym czy też w rurach żelaznych zaczął skomleć i piszczeć wiatr.
Pan Brat wylazł zza bufetu i wziął fotografję, podaną przez pana Piekarskiego.
Ubrana — nie, raczej tylko przystrojona olbrzymiemi pióropuszami z piór strusich stała przed nim na fotografji — kobietka? dziewczynka? — nie, przemisterna i delikatna a zgrabniutka cacko-istotka, dziwo cudowne z ogromnemi oczami wróżki i z uśmiechem tak uroczym, że uwodził nawet na fotografji.
— To ma być żywa kobieta? — zapytał oberżysta.
— Tak! — odpowiedział poeta, wstrzymując oddech, jakgdyby się obawiał, aby tchnienie jego nie zdmuchnęło podobizny z papieru.
— Co pan powie? — zdumiał się oberżysta.
— To moja narzeczona! — objaśnił z dumą młody człowiek.
— Niepodobna! Na obrazkach widywałem takie panny, ale w życiu nigdy. Przepraszam pana: ona ma na codzień takie oczy? I kiedy nie pokazuje?
— Jakżeby mogło być inaczej?
— Aktorki różne rzeczy umieją, cóż ja wiem. I ona tu może do pana przyjedzie, ta panienka?
— Nie wiem! — rzekł poeta po chwili milczenia.
A nagle jęknął.
— Gdybyście widzieli... to uduchowienie w każdym ruchu... Ona naprawdę nie chodzi po scenie, ale płynie przez powietrze... Że coś podobnego jest możliwe — nie do uwierzenia! A jest to przecie tylko — człowiek! Dziewczynka! Kobieta!
— Naprawdę, kobieta? — zapytał naraz pan Piekarski — Ej, czy się pan nie łudzi?!
— Rajski ptak! — wyszeptał z zachwytem młody człowiek — Zaiste — rajski ptak!
— To — prędzej! — przyznał emeryt.
Zapadła cisza.
Polata odebrał oberżyście fotografję, usiadł przy jednym ze stołów i ukrył twarz w dłoniach.
— Musi pan być bardzo szczęśliwy, mając tak piękną narzeczoną! — zakonkludował pan Brat.
— O, bardzo! — jęknął ścicha poeta — Niesłychanie!
W głosie jego zabrzmiał głęboki ból i smutek.
Szczęknęła klamka w drzwiach.
Wszedł chłop w butach z cholewami, w grubej kurtce i w czapie z nausznikami, wypił mały kieliszek wódki, zapalił papierosa i wyszedł.
Znowu zaczął wyć wicher.
Polata wstał, wziął fotografję i wyszedł do alkierza.