Rekord światowy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Humor sowiecki |
Pochodzenie | Bibljoteka Humoru |
Redaktor | Julian Tuwim |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edmund Krüger |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdyby mieszkańcy Miezierska posiadali rowery, byliby wśród nich najlepsi zawodnicy rowerowi. Gdyby posiadali łyżwy, wyrośliby wśród nich najlepsi łyżwiarze, i gdyby piłki foot-ballowe, to właśnie wśród nich byliby najlepsi w Europie bramkarze i beki.
Wszystko to bardzo możebne, ponieważ zamiłowanie sportu było wśród mieszkańców Miezierska bardzo rozwinięte. Lecz, ku wielkiemu żalowi, nie posiadali ani piłek, ani rakiet, ani nart, ani rowerów. Były — pragnienie, wolny czas, zdrowe pięści i dwa plakaty w klubie „Majak”; „Przez fizkulturę do socjalizmu”, „Każdy pracujący winien być sportsmenem”.
Dlatego niema w tem nic dziwnego, że sport wśród nich posiadał charakter niezdrowy. Prawie każdej niedzieli, nad rzeką, za rzeźnią, kwitła „ścianka”. Lecz wobec mnóstwa pokaleczeń „ściankę“ zabroniono. Przez krótki czas oddawano się z zapałem zabijaniu psów. Do zamiłowania do tego sportu zachęcało rozporządzenie, rozklejone po mieście: „Wobec epidemji wścieklizny wśród psów, pozwala się obywatelom zabijać je, gdzie się tylko da“.
W przeciągu jakichciś dwóch tygodni wszystkie psy zostały wybite i wtedy sportsmeni przeszli do „skoków“. Kto zeskoczy z najwyższego miejsca. Najwyższe miejsce — wieża straży ogniowej. Skakali przez trzy niedziele. Wyniki były nie wesołe: 25 złamanych nóg, 17 złamanych rąk. Lecz miłość do sportu mimo to nie wygasła i szczególnie gorąco wybuchnęła w lipcu roku bieżącego pod kierownictwem zawklubu „Majak”, towarzysza Czystiakowa, który dopiero co przyjechał z Krymu, gdzie spędzał swój urlop dwutygodniowy.
Na jego wniosek w najbliższą zaraz niedzielę odbyły się zawody, które polegały na tem — kto dłużej wyleży pod palącemi promieniami słońca. Pół setki obywateli leżało rzędem na brzegu rzeki plecami do góry. Obok zaś stał stolik, za którym z zegarkiem w ręku siedzieli członkowie jury z Czystiakowym na czele. Po trzech godzinach sportsmeni kolejno zrywali się, gwałtownie drapali plecy i jak nieprzytomni miotali się po brzegu. Skóra na ich plecach była złowieszczo-purpurowa i okryta pęcherzami.
Następnej niedzieli ani jeden z nich więcej w tem współzawodnictwie nie brał udziału. I wtedy Czystiakow, uzgodniwszy z kimś tą kwestję, wywiesił ogłoszenie: „Kto dłużej wytrzyma w wodzie — ten otrzyma srebrny zegarek z łańcuszkiem“. I dalej w tem ogłoszeniu mówiono o tem, że „towarzystwo sportowe Miezierska urządza zawody w nurkowaniu, które będą odbywać się o godz. 12 w południe, w razie sprzyjającej pogody, w niedzielę“. Na ten dzień mieszkańcy miasta szykowali się zawczasu. I o oznaczonej godzinie zebrało się tyle ludzi, jak na jarmarku. Handlarki żwawo sprzedawały zimną wodę, kwas i selcerską.
Punktualnie o godz. 12, kiedy zapocone trąby orkiestry straży ochotniczej zagrzmiały, Czystiakow wszedł na stół i począł mówić:
— Towarzysze — rzekł: ja dobrze nie pamiętam, lecz w przybliżeniu powiedzieć mogę, że najdłuższy czas pod wodą przebywał pewien francuz, a mianowicie 15 minut i 10 sekund. Dłużej nikt pod wodą nie był. Próbowali amerykanie, próbowali anglicy i nawet japończycy, ale nikomu z nich się nie udało. U nas zaś, wobec tego, że sport przy dawnym systemie był w podziemiach i był przez caryzm prześladowany, dopiero teraz czynione są próby... I jedna z tych prób odbędzie się teraz w naszem mieście. I jeżeli którykolwiek z naszych obywateli wytrzyma pod wodą jakieś 30—40 minut, ten jest bohaterem. I zaraz o nim trąbić zaczną po gazetach, przez radjo, i nie tylko u nas, ale i zagranicą... Nasza nagroda ogranicza się tylko na tym zegarku — Czystiakow pokazał tłumowi srebrny zegarek.
Zapaśnicy w błękitnych majteczkach kąpielowych, stojący tuż przy stoliku, jawnie denerwowali się, Czystiakow ciągnął dalej:
— Zegarek z łańcuszkiem 84 próby, wartości 22 rubli. A więc, kto dłużej wytrzyma pod wodą, ten go otrzyma. Zaraz zaczynamy.
Orkiestra zagrała marsza i ucichła. Zamiast niej alarmująco zawarczał bęben. Jeden z nurków podszedł do poręczy mostu i przy oklaskach tłumu rzucił się do wody. Mniej niż po minucie wyskoczył z powrotem. Znów walono w bęben, znów oklaskiwano i rzucił się do wody drugi nurek, trzeci, czwarty. Lecz nikt dłużej niż jedną minutę nie pozostawał pod wodą. I w końcu, kolej przyszła na służącego jadłodajni narpita, Ignacego Makaronnikowa. Przy krzykach tłumu:
— Ignaszka, nie zrób kawału! — śmiało podszedł do poręczy i chciał już skoczyć, gdy niespodziewanie został schwytany przez rodzoną żonę za majteczki i tłum usłyszał jej pisk:
— Nie puszczę, nie puszczę!.. Pijanica!... bałwan!...
Nieuświadomioną kobietę usunięto. Bęben alarmująco zabębnił i przy grzmocie oklasków Ignaszka runął głową naprzód. Upłynęła minuta, dwie, trzy, dziesięć, a Ignaszka nie pokazywał się. Uradowany powodzeniem Czystiakow wygłosił znów mowę:
— Towarzysze, jeszcze jakieś tam 10 minut i rekord światowy będzie przy nas. Hura!...
Krzyczeli „hura“. Żonie Makaronnikowa składano powinszowania. Patrzała ona już bardziej pobłażliwie w głąb rzeki i myślała, co przedewszystkiem ma kupić za otrzymane za zegarek pieniądze. Upłynęło jeszcze dziesięć minut. Zagrała orkiestra. Tłum denerwował się. Znów krzyczeli „hura“. Czystiakow miotał się. — Już 25 minut i 15 sekund — niebywały rekord.
A Ignac wciąż nie ukazywał się i nie ukazywał się.
— Zdobyliśmy rekord światowy! — krzyczał po godzinie zachrypły Czystiakow.
Lecz lud już nie wierzył. Lud wątpił. A ktoś nawet zapewniał, że w pierwszej minucie widział, jak Ignaszka wypłynął i znów poszedł na dno, jak kamień.
Zmierzchało się. Lud się rozchodził. Odchodząc ostatni Czystiakow wzdychał:
— Eh, żeby wypłynął, możnaby na całą Europę gwałtu narobić...
Zapłakana wdowa otrzymała zegarek.