<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Rodzina de Presles
Data wyd. 1884-1885
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Amours de province
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
FORMOZA.

— Od tej chwili, kochany mój Jerzy — ciągnął dalej Gontran, — rozpoczęło się dla nas życie najokropniej ponure, jakie sobie tylko wyobrazić można! Jak mi to zapowiedział był ojciec, drzwi pałacu pozostały szczelnie zamknięte... nie przyjmowaliśmy ani psa, ani kota. Matka moja i siostra nie wychodziły nigdy krokiem z domu, chyba tylko w niedzielę na mszę. Ojciec wynajął przynajmniej powóz, którego używał rzadko, a co ja, to już nigdy, bo nie lubię innych koni nad konie rasowe i powozy herbowe. Wszystkie twarze, prócz mojej miały piętno nadludzkiego smutku. Zwolna i ja dostroiłem się do ogólnego smutku i twarz przybrała odpowiedni wyraz chronicznego nadąsania. Dnie spędzałem po za obrębem naszego pałacu, ale nie wiele mniej nudziłem się podczas tych długich wędrówek po bulwarach, niż gdybym był pozostał w domu. Co tu robić w ogromnem mieście, gdzie nie znam nikogo?... Jak zabić czas, nie mając do dyspozycyi ani wierzchowca, ani wesołych towarzyszy?... Zresztą ojciec mój żądał zawsze, abym wracał na wszelkie jedzenia do domu, co mi czyniło takie wrażenie, jak kiedy to spętają nogi kurczętom, aby nie oddalały się zbytnio od kurnika....
»Od czasu do czasu szedłem do teatru, ale teatr nie jest przecież przyjemnością, tylko o tyle, o ile po nim następuje dobra kolacya w wesołem towarzystwie.
»Otóż owego wesołego towarzystwa brak mi było absolutnie, a potem trzeba było powracać o północy!
»Słowo honoru ci daję, mój kochany Jerzy, że spień już począł mnie napadać i grozić wpędzeniem przedwcześnie do grobu. Spodziewam się, że umiesz sobie wyobrazić całą okropność mego położenia i że mnie żałujesz z duszy....
— Jakże cię nie żałować, biedny, nieszczęśliwy młodzieńcze!... — odpowiedział Jerzy z szyderczem politowaniem. — Zdaje mi się, że długo potrzebaby szukać, zanimby się znalazło równe twoim nieszczęścia.
— Tak... tak... drwij sobie do woli, a jednak niezadługo, czy chcesz czy nie chcesz, będziesz musiał współczuć zemną nad wielkością mej niedoli, bo ja nie skończyłem jeszcze bynajmniej....
»Pewnego dnia, kiedy właśnie przechadzałem się znudzony po bulwarze włoskim poczułem, że mnie ktoś uderza po ramieniu. Odwróciłem się i poznałem ku wielkiej mej radości twarz jednego z dobrych moich przyjaciół z Tulonu, niejakiego wicehrabiego de la Pollade, którego mój ojciec uważał zawsze za największego urwisza, co zresztą nie jest rzeczą tak absolutnie nieprawdopodobną, zresztą chłopak najmilszy w świecie,... Gdyby to człowiek miał słuchać tego, co prawią rodzice, musiałby nie żyć z nikim chyba.... najmniejsze wybryczki naszych przyjaciół w ich oczach wydają się potwornościami karygodnemi!... Mają oni w oku niewiedzieć jak dziwaczny jakiś mikroskop, który wszystko nadmiernie powiększa....
»— A! do licha, mój kochany Gontranie! — zawołał mój przyjaciel la Pollade, — jakże się cieszę, że cię spotykam!
»— A cóż dopiero ja!...
»Zamieniliśmy z sobą uścisk dłoni, potem podjął wicehrabia:
»— Więc tyś w Paryżu, nic o tem nie wiedziałem!
»— Jestem tu już od kilku tygodni....
»— Nie mam potrzeby pytać cię, czy się bawisz, bo to nie ulega wątpliwości....
»— A mój przyjacielu! — zawołałem z tym serdecznym, rozdzierającym serce, okrzykiem boleści, co to zwiastuje prawdę, — nudzę się jak mops....
»— Czy podobna!...
»— Ależ tak jest....
»— A więc daj mi twój adres, to się odwiedzę....
»— Nie rób sobie tego kłopotu, nie zostałbyś bowiem przyjęty....
»— Jakto, zamykasz przedemną drzwi twego domu?...
«— To nie ja, ale mój ojciec....
»— Więc ty tu jesteś z rodziną?...
»— Niestety!!
»— A więc zobaczym się gdzieidziej, skoro już nie u ciebie, a naprzód czy przyjmiesz obiad, który ci dziś ofiaruję?...
»— Chętnie przyjąłbym, ale nie mogę....
»— Cóż ci jest przeszkodą?...
»— Władza rodzicielska.
»— Dajże pokój! Czy chciałbyś wmówić we mnie, że cię napowrót przystawiono do piersi?...
»— Musisz temu uwierzyć, bo to historyczne....
»I opowiedziałem mu zwyczaje i obyczaje pałacu przy ulicy Chaillot.
»Wysłuchał mnie, śmiejąc się serdecznie i pokpiwając sobie ze mnie.
»— Mój drogi przyjacielu, — rzekł mi, kiedyśmy skończyli, — kup sobie stojaczek, wejdź w niego i nie mówmy już o niczem więcej! Dość będzie czasu, abyśmy się powtórnie spotkali z sobą wówczas, kiedy już przejdziesz ząbkowanie!...
»— Dokuczasz mi! — zawołałem, — a to mi szlachetnie!
»— Nie dokuczam ci, przyjmuję sytuacyę taką, jak ona jest.... Nie moja to wina, że jest tak śmieszną....
»— Raczej daj mi dobrą radę.
»— Alboż za nią pójdziesz?
»— Do licha, pójdę!
»— A zatem rada moja jest taką: — puść w trąbę opiekę rodzicielską. Zjedzmy obiad razem... po obiedzie pójdziemy do teatru Nouveautés... poznasz Armantynę....
»— Któż to jest ta Armantyna?
»— Roskoszne dziecko, które grywa »naiwne« w tymże teatrze... najmilszy bęben różowy i złotowłosy jakiego sobie wyobrazić możesz.... Cóż podoba ci się to?...
»— Podobałoby mi się... ale....
»— Ale co?...
»— Co powie na to mój ojciec?
»— Powie co zechce, a ty mu pozwolisz gadać ile mu się podoba... Czegóż się boisz wreszcie?... Czy masz strach przed chłostą?... Czy się lękasz suchego chleba i karceru.... Nie ma już Bastylii, mój mały Gontranku, ku zamykaniu krnąbrnych synów, co nie Wracają na obiad do papy....
»Drwiny wicehrabiego zdecydowały mnie ostatecznie. Trzeba było iść przebojem lub w obec niego odegrać rolę istnego dzieciaka głupiego i bojaźliwego. Pojmiesz, że wahać się było niepodobieństwem!
»— Masz rękę! — zawołałem. — To już ułożone, że dziś razem zjemy obiad!...
»— To i dobrze....
»Przepędziliśmy rozkoszne popołudnie!... Samotność jest okropniejszą w Paryżu, niż gdziekolwiek indziej! to osamotnienie pośród tłumu, to chyba rzecz najposępniejsza na świecie. W towarzystwie wicehrabiego czas biegł formalnie....
»Po szalonej wesołości obiadku u Frères-Provençaux, la Foilade zaprowadził mnie do teatru Nouveautés, gdzie grano nie wiem już jaką okropną sztukę. Zobaczyłem Armantynę. Mój przyjaciel nic nie przesadził, nic a nic... Ta mała była zachwycającą, ale mniej ona daleko na mnie sprawiła wrażenia niż jedna z jej koleżanek, przepiękna brunetka o wielkich błękitnych cezach, która na afiszu figurowała pod nieco pretensyonalnem imieniem Formozy.
»W przeciągu pięciu minut zakochany byłem śmiertelnie. Zwierzyłem się wicehrabiemu z tego mego namiętnego zachwytu dla aktorki, a on mi odpowiedział:
»— To się może da jako urządzić. Pomówię dziś o tem z Armantyną... mam przyjść po nią skoro się skończy spektakl... Czy chcesz pójść razem z nami na kolacyę?
»Chęci towarzyszenia im nie brakło mi wcale, osądziłem wszakże, że na dziś trzeba było położyć pewną granicę moim buntowniczym zamiarom przeciw władzy ojcowskiej.
»Odrzuciłem przeto zaproszenie ku niemałemu memu zmartwieniu i podążyłem na ulicę Chaillot, naznaczywszy wicehrabiemu na dzień jutrzejszy schadzkę....
»Ojciec oczekiwał na mnie. Musiałem poddać się ścisłemu badaniu. Po drodze ułożyłem sobie był starannie całą historyjkę, wcale niezgorszą ku upozorowaniu mej nieobecności podczas obiadu. Ojciec mój uwierzył temu pretekstowi czy nie uwierzył mu. Tego już nie wiem. Odpowiedział mi tylko oschle:
»— Matka była niespokojną o ciebie... niechaj że mi się to więcej już nie ponowi... Rozumiesz?
»Pozwolił mi udać się na spoczynek, wielce zadowolnionym z powodzenia mej eskapady.
»Nazajutrz, zastałem wicehrabiego na umówionej schadzce.
»— Interesu twoje idą jak najlepiej! — zawołał, zobaczywszy mnie. — Armantyna jest serdeczną przyjaciółką Formozy.... Podejmuję się przedstawić cię jej....
»— Gdzie?
»— U niej.
»— Kiedy?...
»— Za pół godziny.
»— A więc chodźmy....
»I poprowadził mnie do ładnej blondynki. Jej koleżanka brunetka niebawem też nadeszła. W dziennem świetle jeszcze była piękniejszą, jak w oświetleniu teatralnych kinkietów... blansz i niż pozostawiły, całkowicie nieskażoną świeżość płci jej aksamitnej.
»— Moja droga, — przemówiła do niej Armantyna, — przedstawiam ci wicehrabiego de Presles, syna zgrzybiałego ojca, którego majątek jest nieobliczonym....
»La Foilade i Formoza poczęli się śmiać.
»Armantyna ciągnęła dalej:
»— Młody ten panicz, który, jak widzisz, niezgorszej przypomina cherubinka z »Wesela Figara«, kiedy tę rolę gra ładna kobieta, tknięty jest twemi wdziękami i zamierza żądać pozwolenia kochania się w tobie.... Uroszczenie to nie wydaje mi się bynajmniej oburzającem, ale wreszcie ciebie to tylko obchodzić może. Ty przeto tylko możesz mu dać odpowiedź...
»Formoza uśmiechnęła się do mnie, ukazując koniuszki ślicznych swych ząbków i odpowiedziała: A mój Boże, panie wicehrabio, kochaj mnie, ile ci się tylko podoba, nie myślę ci stawiać przeszkód....
»— Ale ty, pani, — spytałem gwałtownie, ujmując jej rękę, której mi nie usunęła, — czy będziesz kochać mnie również?...
»— Kto to wie?... — szepnęła, rzucając mi spojrzenie palące jak płomień... — Pan kochaj mnie tylko dalej.... Alboż nie wiesz, iż utrzymują, że miłość] jest zaraźliwą....
»Odpowiedź ta była wielce znaczącą. I miałem już jak Cezar zawołać: — przyszedłem, spojrzałem i zwyciężyłem!... Jednakże tryumf mój nie postępował tak szybko, jak to sądziłem zrazu. Formoza wyznawała mi chętnie, że miała dla mnie bardzo wiele szczerego uczucia, ale cnotę swą wciąż zbroiła w szańca wszelkiego rodzaju. Ilekroć zrobiłem wyłom w jednych murach stawałem Wobec nowych, jeszcze silniejszych jeszcze lepiej ufortyfikowanych i gorliwiej broniony niż poprzednio....
»Poskarżyłem się na to przed moim przyjacielem la Foilade, który dał mi radę zadokumentowania moich uczuć jakiemi podarkami.
»Rada była dobrą ale trudną do wykonania.
»— Jakże u dyabła chcesz, abym to zrobił? — zawołałem. — Czy to sposób robić teatralnej królowej prezenta, kiedy się ma jak ja dwadzieścia luidorów w kieszeni?
»— Czy to tylko cię kłopocze?...
»— Zdaje mi się, że to wystarczająco kłopotliwe....
»— Głupstwo!... Ja cię z tego kłopotu wybawię...
»— Czyżbyś mi mógł pożyczyć, przypadkiem?...
»— Mój drogi Gontranie, wiesz dobrze, że nie jestem bogatym.... Nie, pożyczyć ci pieniędzy nie mogę... nieszczęściem! ale mam źródło....
»— Jakież to?
»— Przedewszystkiem powiedz mi, czy twój ojciec stoi w jakich stosunkach z którym z paryzkich bankierów?...
»— Owszem.
»— Jakże się ten bankier nazywa?
»— Jakób Lafitte.
»— Wybornie.
»— Czy wypadkiem może sądzisz, że ten pan Lafitte zechce mi pożyczyć pieniędzy?... Bankier w Tulonie mi odmówił.... Pomyślno, że jestem jeszcze małoletni.
»— Nie chodzi tu o pożyczkę, ale po prostu tylko o pewne wyjaśnienia co do fortuny hrabiego Presles... Odchodzę.... Idę się zająć twym interesem. Bądź jutro punkt o drugiej w Palais Royal, w galeryi oszklonej. Prawdopodobnie przyniosę ci dobre wiadomości.
«Nazajutrz La Follade dotrzymał słowa. Zaprowadził mnie do jakiegoś znajomego sobie jubilera, który prawdopodobnie zbudowany stanem majątkowym mego papy ofiarował się sprzedać mi za jakieś dziesięć tysięcy franków bransolet, pierścionków, łańcuchów i t. p.... i zadowalnił się memi kwitami, płatnemi za sześć miesięcy.
»— Wiem doskonale, że pan hrabia jest małoletnim, — rzekł on mi, owijając klejnoty — i że te kwity pańskie absolutnie nic nie znaczą... ale na to, by mi nie zapłacić, trzebaby przeprowadzić proces, a kiedy ktoś się nazywa hrabią Presles, nie będzie niezawodnie bezcześcił podpisu swego syna....
«Opuściliśmy magazyn jubilera.... Kieszenie moje pełne były ekranów i pudełek.
»— Cóż teraz zrobisz z tem wszystkiem? — spytał mnie La Follade.
»— Toż wiesz dobrze, dam te klejnoty Formozie.
»— Ależ straciłeś głowę! — zawołał mój przyjaciel.
«— Nic o tem nie wiem! idę zresztą przecież za radą, udzieloną mi przez ciebie.
»— Radziłem ci zrobić jej prezent, to prawda, ależ nie prezent takiej wartości.... Wybierz sobie z tego całego kramu łańcuch i ze dwie bransolety... to wystarczy dla naszej księżniczki....
»— A cóż chcesz, abym zrobił z resztą?... Czyż to ja mogę nosić bransolety!...
»— A oczywiście! — odpowiedział mi wicehrabia, jeśli nie nosić to zanieść możesz je... do Lombardu... A to ci da pieniądze.
»— Wyborna myśl! ale, aby coś oddać wicehrabia do Lombardu, czyż nie potrzeba jakichś dokumentów, papierów, paszportu, a ja tego wszystkiego nie mam?...
»— Ja ci będę w tem pośredniczył... mam wszystko czego wymagają....
»W kwadrans potem miałem już w kieszeni dwa tysiące franków w złocie. La Follade pożyczył odemnie pięćset, ależ to było całkiem naturalne, tyle mu byłem obowiązany....
»Pobiegłem do mojej pięknej aktoreczki, która mnie przyjęła uprzejmością Nr I-szy i zdawała się mniej zadowolnioną z klejnotów niż z mojej chęci przypodobania jej się, czego przyniesienie ich było dowodem.
»— Kochany mój wicehrabio, — rzekła mi, — jesteś najmilszym, najprzyjemniejszym ze wszystkich młodzieńców jakich znam.
»— Jeśli to prawda, — odpowiedziałem, — dla czegóż nie chcesz pani, abym też był i najwięcej kochanym zarazem?
»— Kto powiedział, że pan nim nie jesteś?
»— A kto mi dowiedzie, że jestem?
»— Niedowiarku, potrzebaż ci dowodów!...
»— Miłoby mi było je otrzymać!...
»— A więc może dam ci je... bądź tu jutro o godzinie oznaczonej....
»— Nie mógłżebym zostać już dzisiaj?...
«— Nie, dziś na mnie czekają w teatrze, muszę iść na próbę.... Zresztą gram dzisiaj, jutro natomiast będę wolną....
«Odszedłem pełen nadziei. Ta cudna dziewczyna oczywiście szalała za mną.
«Nazajutrz o godzinie oznaczonej przybyłem. Formozę zastałem stojącą w pośrodku salonu, przybraną w elegancką suknię z popielatej jedwabnej materyi, szal miała narzucony na ramiona, wstęgi kapelusza związane pod brodą.
«— Czy nie widziałeś pan przed bramą mieszkania karety?... — spytała mnie.
»— Tak, widziałem.
»— To moja....
»— Pani wychodzi! — wykrzyknąłem.
»— Natychmiast i nie wychodzę sama....
»— A z kimże to?
»— Z tobą, mój milutki cherubino d’amore...
»— Brawo!... i gdzież to jedziemy?...
»— Zobaczysz... mam wielkie plany.
»W pięć minut potem byliśmy już w drodze. Opuściliśmy Paryż, mijali rozkoszne wioski po za nim; jechaliśmy wzdłuż wybrzeży Sekwanny, wdzieraliśmy się po jakiejś stromej, w górę pnącej się drodze i pojazd nasz zatrzymał się wreszcie na krawędzi lasu prawdziwie roskosznogo, najpiękniejszego, jaki widziałem w mem życiu.
»— Gdzież to jesteśmy? — spytałem Formozy.
»— Jesteśmy w Saint-Germain, — odpowiedziała mi. — Podasz mi pan ramię i pójdziem oboje przechadzać się po lesie....
»W tej chwili przyszło mi natychmiast na myśl, że żadnym sposobem nie mogę być z powrotem na ulicy Chaillot w obiadową godzinę... i natychmiast też zdecydowałem się. Pojmujesz dobrze, mój kochany Jerzy, że w tej chwili zajmowało mnie wcale co innego niż zły humor mego ojca. Powiedziałem sobie, że trzeba będzie oczywiście przejść jakiś kwadrans złego humoru, ale za zbyt miłą perspektywę ofiarowano mi w zamian za to, abym był w stanie myśleć o przyszłości, od której oddzielało mnie całe pół dnia jeszcze....
»Zapomniałem o wszystkiem, myśląc tylko o tej i rozkosznej przyrodzie dokoła nas... o promieniach słońca, łamiących się pośród liści drzew rozłożystych... w ścieżynach tajemnych, wplecionych w gąszcz lasu, pośród którego błądziłem, czując jak ulubiona kobieta opiera się na mojem ramieniu.
»W chwilę później Formoza i ja zgubiliśmy się w lesie, a ja najsłodszym mym głosem szeptałem jej, w uszko najpiękniejsze, najmilsze i najczulsze słowa w świecie; towarzyszka moja uśmiechała się do mnie zasłuchana.
»Muszę tu, mój przyjacielu Jerzy powiedzieć ci, że od czasu do chwili, kiedy aktorka i ja dziwnie zmęczeni opuszczaliśmy Saint-Germain, upłynął okrągły tydzień.
— Tydzień! — zawołał Jerzy zdumiały.
— Mój Boże tyle, tyle właśnie.... Pierwsze dni ubiegły z błyskawiczną szybkością... ostatnie wlokły się nudne, z istną powolnością tortur....
— Po cóż więc było zostawać?
— Albo ja wiem?... Przez miłość własną może.
Formoza nie chciała się pierwsza przyznać do znudzenia, a ja szedłem za jej przykładem....
— Ależ twoja rodzina?...
— Rodzina moja najmniejszego nie miała pojęcia o tem co się dzieje ze mną.
— Więc tyś nie myślał zupełnie o śmiertelnym niepokoju, w którym pogrążeni być musieli twoi rodzice.
— Z początku nie myślałem o tem zupełnie, pomyślałem o tem później dopiero, ale co było robić, wino było ściągnięte, jak mówi pospolite przysłowie, trzeba je było wypić.... Jednakże nie mogłem zapatrywać się całkiem na zimno, na to przyjęcie, jakie czekało mnie w domu zapowrotem... może to i z tego powodu nawet tak wciąż odwłóczyłem chwilę mego powrotu....
— To było cofnięcie się, aby tem lepiej módz przeskoczyć....
— A skoro dowiesz się dalszego ciągu mej awantury, zobaczysz, że do przytoczonego przysłowia mógłbyś w okolicznościach obecnych dodać: »u brzegu rowu machnięcie kozła!« W każdym razie jednak zrobiłem co było można, aby lepiej rów przesadzić i aby ów koziołek, który przewidywałem, mniej mi się dał we znaki.... W wilię odjazdu, wysłałem pocztą do ojca mego list, w którym zapowiadałem mu mój powrót na dzień jutrzejszy.... W liście tym, — nadzwyczaj zręcznie ułożonym, słowo honoru, — prosiłem go, aby mnie nie badał o powody mej nieobecności, dając do zrozumienia tylko, w formie przezroczej a tajemniczej jednak, że honor rodziny arystokratycznej byłby na szwank wystawiony najmniejszą z mej strony niedyskrycyą.... Liczyłem niezmiernie na efekt, jaki ten list mój sprawi, nie przeszkodziło to jednak, że skoro stanąłem na progu domu, jakieś dziwnie niepokojące przejęło mnie uczucie....



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.