Rodzina de Presles/Tom II/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rodzina de Presles |
Data wyd. | 1884-1885 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Amours de province |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przez ten czas, kiedy w Tulonie odbywały się tak smutne a tak skomplikowane fakta, inne całkiem różne, ale również ważnie dla biegu powieści, działy się w zamku Presles.
Czytelnik nie zapomniał prawdopodobnie, że Gontran, dążąc na zaprosiny barona do miasta, rozminął się był w drodze z kapitanem Labardès i Raulem de Simeuse.
Były kapitan i jego syn przybrany spieszyli do zamku a cel ich porannej wizyty był uroczysty, Marceli bowiem zamierzał prosić generała o rękę córki jego Blanki dla Raula.
To też, kiedy już faeton podjechał pod żelazne sztachety pałacowego dziedzińca, Raul pobladł ze wzruszenia.
Marceli spostrzegł ten jego niepokój i bladość.
— Odwagi, moje dziecko, — rzekł, — mam jak najlepszą nadzieję, daje ci słowo, boć ty nie należysz do tych, którychby można odrzucać....
Jerzy Herbert, uprzedzony o ich zamiarach, oczekiwał odwiedzających na schodach pałacu.
— Mój przyjacielu, — spytał go Marceli, — jakże dziś jest hrabiemu de Presles?...
— Bardzo dobrze, chwała Bogu, — odpowiedział mąż Dyanny.
— W takim razie, — ozwał się żywo Raul, — może nas przyjąć i wysłuchać?
— Bez wątpienia, — odparł Jerzy z uśmiechem, — dodam nawet, że uprzedzony już jest o waszem przybyciu... tylko sądziłem, że należy mi wam samym już pozostawić wyjawienie mu przyczyny dzisiejszych waszych odwiedzin....
— A! — zawołał Raul, — obawiam się....
— Czegóż to? czego się lękasz?...
— Jeśli generał mnie nie przyjmie... jeśli ma jakieś inne względem panny Bianki zamysły... nie przeżyłbym tego....
— Odwagi, — zawołał w odpowiedzi Jerzy z tą samą intonacyą ojcowską, z którą toż samo słowo wymawiał przed chwilą Marceli, — nietylko nie umrzesz, ale mam nadzieje, że będziesz żył szczęśliwy.
Raul uścisnął mu rękę serdecznie.
— Zresztą, — podjął Jerzy, — za pięć minut będziesz już znał twój wyrok. Zaprowadzę was natychmiast do mego teścia....
Pokój, w którym się znajdował generał, był ową biblioteką znaną już naszym czytelnikom ze smutnej sceny rodzinnej w dzień owego wieczoru 10-go maja 1830 roku, między hrabią Presles a Gontranem.
W chwili, kiedy Jerzy, Marceli i Raul weszli do tej biblioteki, generał nawpół leżał w szerokim i głębokim fotelu przed hebanowym stołem.
Mimo upału owijał się on starannie w szeroki szlafrok z czarnego aksamitu.
Włosy jego, przerzedzone niezmiernie spływały jak śniegowo płateczki lub pukle srebrzystego jedwabiu w około twarzy matowo białej o żółtawym kolorycie wosku.
Półkręgi blado fioletowe zarysowywały się pod przymkniętemi powiekami i odbijały rażącym kontrastem od bladej cery skóry.
Oczy zapadłe w głąb orbitów patrzały wprost przed siebie nieruchomo z wyrazem niesłychanie bolesnym.
Słysząc otwarcie drzwi, generał podniósł głowę pochyloną na piersi.
Uśmiech szczerej życzliwości okrążył mu usta.
Iskierka radości niemal rozświeciła spojrzenie.
Opuścił fotel swój bez niczyjej pomocy i ze swobodą jakiej trudno się było po nim spodziewać widząc jego osłabienie, podążył naprzeciw gościom, mówiąc im głosem serdecznym:
— Witam was, moi panowie.
Potem kolejno podał rękę Marcelemu i Raulwi, a zwracając się do tego ostatniego, dodał z ponownym uśmiechem:
— Ty, co jesteś młodym, moje drogie dziecko, użycz twego ramienia starcowi.
Raul z serdecznym pośpiechem syna dla ojca odprowadził generała do fotelu.
Jerzy i Marceli wzięli krzesła i siedli naprzeciw hrabiego.
Pan de Simeuse stanął obok niego z lewą ręką wspartą o stół hebanowy, zarzucony dziennikami i książkami, atlasami i pargaminami.
Przez kilka sekund głęboka cisza zapanowała w bibliotece. Marceli dopiero pierwszy przerwał to milczenie.
— Generale, — przemówił, — celem naszej dzisiejszej porannej wizyty jest nietylko chęć złożenia ci naszego uszanowania i czołobitności naszej paniom.... Winienem jeszcze prócz tego dopełnić wobec pana kroku najważniejszego, jaki mi danem było dokonać w życiu mojem calem....
Spojrzenie pana de Presles wyrażało życzliwe zaciekawienie.
— Jakimżbądź będzie krok ten, — szepnął, — pan wiesz, że z góry mogę przepowiedzieć mu najzupełniejsze powodzenie, bo pragnienie moje spełnienia-tego co panu może być przyjemnem jest bez granic.
Marceli pochwycił rękę starca, ścisnął ją serdecznie w obu swych dłoniach i byłby ją przycisnął do ust, gdyby nie opór generała.
Następnie ciągnął dalej:
— Oto hrabia Raul de Simeuse, mój syn przybrany a zarazem syn mego serca. Znasz go od dość dawna już generale, aby módź go ocenić i osądzić właściwie. Wszystko co stanowi istotę człowieka honoru i człowieka serca, uczciwego szlachcica w nim się łączy, za to ja gwarantuję. Szlachectwo jego sięga bez wszelkich wątpliwości aż po wiek dwunasty, pośród swych przodków liczy on dwu marszałków Francyi i dwu gubernatorów prowincyi, jest spokrewnionym z domami książęcemi Latour-du-Pic i Salves-Barry.... Tyle w kwestyi jego rodu. Co do majątku, posiada on od dnia dzisiejszego ośmdziesiąt tysięcy franków rocznego dochodu, bo wszystko co do mnie należy, należy do niego również. A teraz kiedy powiedziałem panu wszystko to, generale, pozostaje mi jedno tylko do dodania jeszcze.
»Raul de Simeuse kocha z całego serca twoją kochaną i śliczną Blankę i mam zaszczyt prosić cię dla Raula o rękę tej dzieweczki.«
Uśmiech życzliwy i dobrej wróżby, którego istnienie już poprzednio zaznaczyliśmy, nie ustąpił ani na chwilę z twarzy starca, póki mówił Marceli.
— A zatem, moje, dziecko, — wymówił zwracając się do Raula, — a zatem ty kochasz moją drogą i piękną Blankę, radość mego domu, odmłodnienie mojej starości.... To bardzo pięknie i to mi dowodzi, że jesteś rozumnym chłopcem i masz gust dobry zarazem.... Jeżeli mam być szczerym, wyznam ci, że wiek nie do tyła osłabił wzrok mój, bym już nic był dojrzał poprzednio tego wszystkiego, co się dokoła mnie działo... i przyznać muszę między nami, żem się domyślał nieco tej miłości....
— Ależ w takim razie, panie hrabio, — zawołał Raul z zapałem, przyklękając przód starcem na kolana i chwytając rękę jego, którą okrył pocałunkami, — ależ w takim razie, skoro wiedząc o tem nie położyłeś pan nieprzebytej przeszkody między panną Blanką a mojem uczuciem, to dowód eżś pan aprobował to uczucie, dowód, żeś zgadzał się na przyznanie mnie za swego syna....
— Tylko nie idźmyż znów tak pośpiesznie, — odparł generał, którego umysł nigdy nie był jaśniejszym, jak w tej chwili, — nie idźmy tak szybko... to najlepszy sposób nie cofania się wstecz nigdy potem...
— Panie hrabio, — wyszepnął Raul, — co pan chcesz przez to powiedzieć?... Pańskie słowa poprzednie otwarły mi niebo szczęścia... obecne przerażają mnie....
— A nie masz przyczyny przerażania się bynajmniej, mój kochany synu.... Odkąd cię znam, kocham cię i poważam... niejednokrotnie, chodząc po parku z jednej strony wsparty na twem, z drugiej na Blanki ramieniu, mówiłem sobie po cichu patrząc na was oboje; oto dwoje moich dzieci....
— Skoro tak jest, — wtrącił porywczo Raul, którego przerażenie ustąpiło znów miejsca radości, — skoro tak jest, jestem najszczęśliwszym z ludzi i pan I mi dasz pannę Biankę....
— A! — zawołał pan Presles, śmiejąc się, — otóż jest właśnie miejsce, które należy przechodzić powolutku, krok za krokiem, a które ty przebywasz i w galopie.... Na miłość boską powstrzymajże twój zapęd, iście wulkaniczny.... Tak, dam ci Blankę... tak, oddam ci ją z ufnością i szczęściem... ale prócz mego jest inne jeszcze zezwolenie, które należy ci otrzymać i bez którego moje słowo nie jest zupełnem, nie jest jeszcze obowiązującem....
— Zezwolenie samejże panny Bianki, może?... — zawołał Raul.
— O! co do tego, — odparł pan Presles, — wiem, że je masz... mówię tu o zezwoleniu drugiej mojej córki, Dyanny....
Wyraz niezmiernego zaniepokojenia wybił się na twarzy młodzieńca.
Marceli i Jerzy zdali się zdziwionymi.
— Pojmuję wybornie, generale, — ozwał się pan de Labardès, — że córki pańskiej, pani Herbert, należy zapytać o zdanie jej w tej sprawie oficyalnie i że nieodzownem jest zakomunikować jej naszą prośbę, zanim nam pan zechcesz udzielić oficyalnej odpowiedzi... ale wyraz: zezwolenie, którego pan użyłeś przed chwilą, czyż nie przekracza już myśli pańskiej, pańskich rzeczywistych intencyj?... Pani Herbert, będąc tylko siostrą panny Blanki, czyliż mogłaby domagać się dla siebie praw matki..,. Nie jestże to i twojem zdaniem, Jerzy?...
— Najzupełniej, — odpowiedział mąż Dyanny.
— Mojem wszakże nie jest... — odpowiedział pan Presles. — O! wiem ja dobrze, że legalnie rzeczy biorąc, panowie macie słuszność; ale prawo nie ma nic wspólnego z ustrojem domowym takim, jak nasz.... Dyanna zastępowała matkę, którą biedna moja Blanka utraciła tak wcześnie.... Domagam się przeto, aby Dyanna miała to prawo, jakie przysługiwałyby pani de Presles, gdyby żyła teraz.... Powtarzam wam zatem, zezwolenie moje jest całkowicie podporządkowaniu pod zezwolenie mej córki i od niej teraz jedynie i wyłącznie zależy połączenie Raula i Blanki....
Generał zauważył nieukrywane pomięszanie, które odmalowało się w tej chwili na twarzy przybranego syna Marcelego.
— Ale cóż ci to jest, Raulu? — dodał z żywością; — patrząc na ciebie, sądzićby można, że powątpiewasz o dobrem usposobieniu Dyanny dla ciebie.... Spodziewam się wszakże, że tak nie jest.
— Nieszczęściem, panie hrabio, — wyszeptał Raul, — mam dość powodów do przypuszczania, że pani Herbert nie pogląda na mnie bynajmniej łaskawem okiem.
Pan de Presles począł wypytywać młodzieńca, który odpowiedział mu opowiedzeniem faktów tak dziwnych, tak zdumiewających, które znane nam już są ze zwierzeń, które poczynił już poprzednio Marcelemu i Jerzemu.
— Wszystko to wydaje mi się tak niezrozumiałem i niepojętem... — ozwał się starzec po wysłuchaniu togo opowiadania z serdecznym smutkiem i zakłopotaniem na twarzy. — Nie zechcecie mi panowie wziąć tego za złe, że w rozmowie, dotyczącej losu młodszej mej córki, pragnąłbym sam, bez świadków pomówić pierwej z Dyanną....
Jerzy skłonił się w milczeniu, nie nalegając już.
Marceli, cały zajęty niepokojącym zwrotem, jaki przybierały rzeczy, niezmiernie zmartwiony, przedewszystkiem boleścią i obawą Raula, podniósł się by wyjść i rzekł:
— Nakoniec, panie hrabio, o tej decyzyi tak gorąco przez nas pożądanej, której musimy się zrzec dzisiaj, kiedyż będziemy mieć szczęście dowiedzieć się?
— Jutro niezawodnie, — odparł starzec, — ponieważ dziś jeszcze wciągu dnia pomówię o tem obszernie z moją córką starszą
— W takim razie, panie hrabio, Raul i ja powrócimy tu jutro.... Obyś pan miał dla nas pomyślną odpowiedź....
— Moje dziecko, — zawołał pan de Presles z wzruszeniem, ujmując Raula, — uściśnij mnie i wierzaj mi, że zachowuję nadzieję nazwania cię wkrótce moim synem....
Uścisk długi i serdeczny połączył starca i młodzieńca, który nie mógł łez swych powstrzymać.
Następnie Jerzy Herbert. Marceli i Raul wyszli z biblioteki a niebawem opuścili też i zamek nie zobaczywszy się z Dyanną i Blanką.
Panowie Labardès i Simeuse wsiedli napowrót do powozu, wymógłszy na Jerzym przyrzeczenie, że tegoż wieczora jeszcze przyjedzie ich zawiadomić, jeśliby coś pomyślnego wynikło z konferencyi generała ze starszą córką.