Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część trzecia/Księga pierwsza/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Po raz drugi.

Zwycięztwo było zupełne.
Gauvain zwrócił się ku żołnierzom batalionu Czerwonej Czapki i rzekł do nich:
— Jest was dwunastu, aleście warci tysiąca.
Słowo dowódcy było w owym czasie krzyżem honorowym.
Guéchamp, wysłany przez Gauvain’a za miasto, ścigał uciekających i wielu z nich ujął.
Zapalono pochodnie i przetrząsano miasto.
Wszystko, co nie mogło uciec, poddało się. Wielką ulicę oświetlono kagańcami; zasłana była trupami i rannymi. Koniec bitwy zawsze wywalczać trzeba; kilka gromadek zrozpaczonych opierało się jeszcze tu i owdzie; otoczono je i złożyły broń.
Gauvain dostrzegł w szalonym odmęcie ucieczki człowieka odważnego, rodzaj fauna zwinnego i silnego, który zasłaniał odwrót innych, ale sam nie uciekał. Chłop ten po mistrzowsku używał karabina, strzelając z lufy, łomocząc kolbą, tak, że ją aż roztrzaskał; w tej chwili miał pistolet w jednej ręce, szablę w drugiej. Nikt nie śmiał zbliżyć się do niego. Nagle Gauvain spostrzegł, że się chwieje i opiera o słup przy wielkiej ulicy. Człowiek ten był ranny, ale ciągle ściskał w rękach szablę i pistolet. Gauvain włożył szpadę pod pachę i poszedł ku niemu.
— Poddaj się! — zawołał.
Człowiek spojrzał mu w oczy. Krew z rany ciekła po jego ubraniu i tworzyła kałużę u nóg jego.
— Jesteś moim jeńcem — mówił dalej Gauvain.
Człowiek milczał.
— Jak się nazywasz?
Człowiek odpowiedział:
— Nazywam się Tanecznik.
— Zuch jesteś — rzekł Gauvain.
I podał mu rękę.
Człowiek zawołał:
— Niech żyje król!
Potem, zbierając resztki sił i podniósłszy razem obie ręce, zmierzył z pistoletu w samo serce Gauvain’a, a szablą zmierzył się na jego głowę.
Zrobił to ze zwinnością tygrysa; ale znalazł się ktoś jeszcze od niego zwinniejszy. Był to jakiś człowiek, który przybył konno i stał tam od kilku chwil, nie zwróciwszy niczyjej uwagi. Człowiek ten widząc jak Wandejczyk podnosił szablę i pistole rzucił się między niego i Gauvain’a. Gdyby nie on Gauvain byłby już nie żył. Koniowi dostał się strzał z pistoletu, człowiekowi uderzenie szablą, i padli oba. Wszystko to stało się w jedno mgnienie oka.
I Wandejczyk także pochylił się na bruk.
Cięcie szablą uderzyło człowieka w samą twarz; leżał na ziemi zemdlony. Koń był zabity.
Gauvain zbliżył się.
— Co to za człowiek? — zapytał.
Przypatrywał mu się. Krew z rany zalewała rannego, tworząc mu czerwoną maskę. Niepodobna było rozróżnić jego rysów. Przeglądały tylko siwe włosy.
— Ten człowiek ocalił mi życie — mówił dalej Gauvain. — Czy go tu zna ktokolwiek?
— Komendancie — odpowiedział jeden z żołnierzy — ten człowiek dopiero przybył do miasta. Widziałem, jak przyjechał drogą od Pontorson.
Chirurg, należący do kolumny, przybył ze swemi narzędziami. Ranny ciągle był bezprzytomny. Chirurg obejrzał go i rzekł.
— To tylko cięcie. Nic ważnego. Zszyje się to i za tydzień chory będzie chodził. Ale też go palnął.
Ranny miał płaszcz, pas trójkolorowy, pistolety i szablę. Położono go na noszach, rozebrano, przyniesiono wody zimnej. Chirurg obmył ranę, twarz zaczęła się ukazywać, Gauvain patrzył na nią z głęboką uwagą.
— Czy ma przy sobie jakie papiery? — zapytał Gauvain.
Chirurg pomacał boczną kieszeń chorego i wydobył z niej pugilares, który podał Gauvain’owi.
Tymczasem ranny, orzeźwiony zimną wodą, powracał do przytomności. Powieki jego lekko się poruszyły.
Gauvain przeglądał pugilares; znalazł w nim arkusz papieru we czworo złożony, rozwinął go i czytał:
„Komitet Ocalenia publicznego. Obywatel Cimourdain...“
Gauvain wydał okrzyk:
— Cimourdain!...
Na ten krzyk, ranny otworzył oczy.
Gauvain powtarzał jak szalony:
— Cimourdain! to ty! po raz drugi ratujesz mi życie.
Cimourdain spoglądał na Gauvain’a. Błyskawica radości niewypowiedzianej oświetliła twarz jego zakrwawioną.
Gauvain padł na kolana przed rannym, wołając:
— Mój nauczyciel!
— Twój ojciec — rzekł Cimourdain.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.