Romeo i Julia (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt czwarty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Romeo i Julia |
Rozdział | Akt czwarty |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom V |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Brat Laur. We czwartek, mówisz? Czas to nazbyt krótki.
Parys. To jest życzenie ojca Kapuleta,
A nie ja pewno wstrzymam jego pośpiech.
Brat Laur. Mówisz, że nie znasz serca twojej przyszłej:
Droga to krzywa i nie po mej myśli.
Parys. Płacze bez miary po Tybalta śmierci,
Dlategom mało o miłości mówił:
Nie w domu płaczu Wenus się uśmiecha.
Jej ojcu przytem zda się niebezpieczno,
Że się tak czarnej boleści poddaje,
I w swej mądrości dzień ślubu przyśpiesza,
Ażeby łez jej potop zatamować;
Bo co samotność na myśl jej przywodzi,
Może z jej myśli wygnać towarzystwo.
Znasz teraz wszystkie powody pośpiechu.
Brat Laur. (na str.). Jak chciałbym nie znać powodów odwłoki!
Patrz, narzeczona do mej dąży celi.
Parys. Szczęśliwe zejście, pani ma i żono!
Julia. Być może, jeśli mogę być twą żoną.
Parys. Droga, to może, musi być we czwartek.
Julia. A co być musi, będzie.
Brat Laur. Tekst niemylny.
Parys. Czy się do Ojca spowiadać przychodzisz?
Julia. Odpowiedź na to byłaby spowiedzią.
Parys. Miłości dla mnie nie zaprzyj się przed nim.
Julia. Przed tobą wyznam, że kocham go szczerze.
Parys. Wyznasz, nie wątpię, że mnie także kochasz.
Julia. Gdy wyznam, ceny wyznaniu dorzucę,
Mówiąc nie w oczy, ale za oczyma.
Parys. Łzy, biedna duszo, twarz ci oszpeciły.
Julia. Łzy te nie wielkie zwycięstwo odniosły:
Twarz była szpetną już przed ich napaścią.
Parys. Łzy cię skrzwdziły mniej niż twoje słowa.
Julia. Nie jest potwarzą, panie, co jest prawdą;
A co mówiłam, mówiłam mej twarzy.
Parys. Twarz ta jest moją, mą własność potwarzasz.
Julia. Twoją być może, moją bowiem nie jest. —
Mój święty ojcze, maszli chwilę wolną,
Albo czy wrócić mam podczas nieszporów?
Brat Laur. Córko boleści, jestem teraz wolny.
Błagam, racz, panie, zostawić nas samych.
Parys. Broń Boże, bym miał modlitwy przerywać! —
Julio, we czwartek obudzę cię wcześnie;
Teraz, tym czystym żegnam cię całunkiem.
Julia. Zamknij drzwi, ojcze, a potem płacz ze mną:
Niema lekarstwa, ratunku, nadziei!
Brat Laur. O Julio, znam już wszystkie twe boleści;
Ich ciężar cały mój przygniata rozum.
Wiem już, że musisz, nic dnia nie odwlecze,
We czwartek przyszły hrabiemu dać rękę.
Julia. Nie mów mi, ojcze, że o tem słyszałeś,
Póki nie powiesz, jak temu zaradzić.
Gdy mi w mądrości twej pomódz nie możesz,
Mój tylko zamiar twem stwierdź przyzwoleniem,
A nóż ten, ojcze, zaradzi wszystkiemu.
Bóg związał serca nasze, a ty ręce,
A nim ta ręka, dana Romeowi,
Zostanie nowych związków ręczycielką,
Nim zbuntowane, wierne moje serce
Pierwszą swą miłość dla nowej poświęci,
Rękę i serce sztylet ten zatrzyma!
Ty, ojcze, długiem doświadczeniem mądry,
Ty daj mi radę, lub patrz, w twoich oczach
Sędzią pomiędzy mną a mą rozpaczą
Nóż krwawy będzie, i skończy zatargi,
Których trybunał twych lat i mądrości
Rozwikłać nie mógł na drodze honoru!
I czemuż milczysz? Do mogiły wzdycham,
Jeśli w twych słowach lekarstwa nie znajdę.
Brat Laur. Słuchaj mnie, córko, jest jeszcze nadzieja,
Choć wykonanie jest straszne i groźne,
Jak jest nieszczęście, które wstrzymać chcemy!
Lecz jeśli raczej, niż pojąć Parysa,
Do samobójstwa czujesz siłę woli,
Nie zadrżysz, myślę, przed pozorem śmierci,
Aby odegnać grożącą ci hańbę,
Ty, co chcesz umrzeć, aby jej uniknąć!
Jeśli masz serce, lekarstwo ci podam.
Julia. O, każ mi raczej, niż Parysa pojąć
Skoczyć z najwyższych wieży tamtej szczytów!
Gnaj mnie po drodze rozbójników pełnej,
Każ spać w jaskini, gdzie wężów siedlisko,
Do ryczącego przykuj mnie niedźwiedzia,
Albo śród nocy w kośnicy mnie zamknij,
Pokrytej szatą kości grzechoczących,
Pożółkłych czaszek, spróchniałych goleni,
Każ mi w grób skoczyć wykopany świeżo,
I tam mnie owiń w umarłego całun!
Wszystko, na czego wspomnienie wprzód drżałam,
Spełnię bez trwogi, spełnię bez wahania,
Bylem żyć mogła nieskalaną żoną!
Brat Laur. Więc idź do domu, bądź wesołą, przyrzecz
Hrabiemu rękę oddać. Jutro środa;
Jutrzejszej nocy staraj się być samą,
Z twojej alkowy mamkę nawet oddal.
Weź tę flaszeczkę, gdy wejdziesz do łoża,
Wychyl aż do dna płyn dystylowany,
A wnet po wszystkich żyłach twych przeleci
Zimno i senność; twej krwi pulsa wszystkie
Swój bieg zwyczajny zatrzymają nagle,
Ciepło ni oddech życia nie poświadczą;
Róże ust twoich i twoich lic zwiędną,
Jak gdy śmierć życia jasny dzień zamyka,
I każdy członek straci życia gibkość,
Zdrętwieje, zmarznie, jak umarłe ciało.
W tem pożyczonem śmierci podobieństwie
Całe czterdzieści dwie godzin zostaniesz,
Potem się zbudzisz, jak ze snu błogiego.
Skoro więc młody przyjdzie oblubieniec
Zbudzić cię rano, umarłą cię znajdzie.
Wtedy, jak ziemi zwyczajem jest naszej,
W ślubnych osłonach, z odkrytem obliczem.
Do rodzinnego poniosą cię grobu,
I w temże samem zamkną cię sklepieniu,
Gdzie Kapuletów ród spoczywa cały.
Ja z mojej strony, zanim się rozbudzisz,
Listem Romea o wszystkiem uprzedzę;
On tu pośpieszy, będzie czuwał ze mną
Nad twem zbudzeniem, i tej samej nocy
Mąż cię powiedzie z sobą do Mantuy.
To cię od hańby obecnej uwolni,
Jeśli niewieścia trwoga albo zmienność
Do wykonania sił ci nie odejmą.
Julia. Daj mi, o daj mi, a nie mów o trwodze!
Brat Laur. Weź i powracaj. Bądź mężną, szczęśliwą
W twoim zamiarze! Wyślę do Mantuy
Braciszka z listem do twojego męża.
Julia. Miłości, daj mi męstwo i zbawienie!
Bądź zdrów, mój ojcze! (Wychodzą).
Kapulet. Zaprosisz wszystkich, których tu imiona.
Ty najm dwudziestu ćwiczonych kucharzy.
2 Służący. Nie przyprowadzę jednego partacza, bo każdego stawię wprzódy na próbę, czy umie oblizywać sobie palce.
Kapulet. I to ma być dowodem doskonałości?
2 Służący. Zły to kucharz, panie, co nie oblizuje swoich palców. Kucharz przeto, który nie oblizuje swoich palców, nie może się spodziewać mojego zamówienia.
Kapulet. Dość tego, w drogę! (Wychodzi Służący).
Lękam się, żeby nie brakło nam czasu. —
Czy córka poszła do brata Laurenta?
Mamka. Tak jest.
Kapulet. To dobrze. On może ją zmieni,
Tę krąbrną, zmienną i upartą dziewkę.
Mamka. Patrz, jak wesoła od spowiedzi wraca.
Kapulet. Cóż to krąbrnico? Gdzież to się włóczyłaś?
Julia. Gdzie nauczyłam szczerej się pokuty
Za grzech śmiertelny nieposłusznej woli
Twoim rozkazom; święty więc zakonnik
Do nóg mi twoich polecił się rzucić,
O przebaczenie błagać. Błagam, przebacz!
Odtąd na zawsze twej ulegam woli.
Kapulet. Posłać po hrabię, donieść mu o wszystkiem;
Węzeł ten jutro rano muszę związać.
Julia. Młodego hrabię w klasztorze spotkałam,
I tam, o ile dozwalała skromność,
Moich mu uczuć odkryłam tajniki.
Kapulet. Cieszę się szczerze; to dobrze — wstań, córko —
Tak być powinno! — Muszę widzieć hrabię.
Hej, czy nie słyszysz? Idź, poproś go do mnie! —
Klnę się na Boga, świętemu mnichowi
Cała Werona dług wdzięczności winna!
Julia. Czy chcesz pójść mamko, do mego pokoju,
Wybrać w ubiorach i klejnotach moich,
Co będzie trzeba na jutrzejsze święto?
Pani Kap. Nie, nie, do czwartku jeszcze dosyć czasu.
Kapulet. Idź, idź z nią, mamko! Jutro, do kościoła!
Pani Kap. Nie będzie czasu na przygotowania,
Wszak już noc prawie.
Kapulet. Ja za tem pochodzę;
Licz na mnie; wszystko znajdziesz w pogotowiu.
Ty idź do Julii, pomóż jej w ubraniu,
Ja nie śpię dzisiaj — zostaw mi rzecz całą —
Na ten raz jeden będę gospodynią. —
Hola! a, wszyscy wyszli; sam więc pójdę,
Aby Parysa przygotować umysł
Na dzień jutrzejszy. Lżej mi coś na sercu,
Gdy się tak nagle upór dziewki zmienił (Wychodzą).
Julia. Ten strój najlepszy. Ale, dobra mamko,
Przez noc tę, proszę, zostaw mnie samotną,
Bo długie, długie muszą być modlitwy,
Zanim się niebo uśmiechnąć mi raczy,
Bo jestem pełna cierpienia i grzechów.
Pani Kap. Jeszcze zajęte? Czy mogę wam pomódz?
Julia. Nie, matko, z mamką już wybrałam wszystko,
Co mi przystało na jutrzejszy obchód.
Teraz racz, matko, zostawić mnie samą,
Pozwól niech mamka noc przeczuwa z tobą,
Bo jestem pewna, że masz pełne ręce
Nagłych przyrządzeń.
Pani Kap. Więc Julio, dobranoc!
Idź i wypocznij; trzeba ci spoczynku.
Julia. Bądź zdrowa! Bóg wie, kiedy się zobaczym!
Zimna obawa drga po moich żyłach
I wszystko ciepło żywotne wymraża.
Baz jeszcze jeden przywołam je do mnie,
Może obecność ich doda mi siły.
Mamko! — Lecz po co mamka w mym pokoju?
Sama odegrać scenę muszę straszną.
Witaj, napoju! —
Lecz jeśli napój bez skutku zostanie?
Mamże hrabiemu rękę jutro oddać?
Nie — to poradzi — i ty przy mnie spocznij!
Lecz jeśli sztucznie zakonnik zaprawił
Napój trucizną, przez obawę hańby,
Którąby nowy ślub na niego ściągnął,
Gdy mój z Romeem ślub poświęcił wprzódy?
Być może, jednak nie chcę temu wierzyć,
Bo świętość była czynów jego piętnem.
Lecz cóż? Gdy ciało moje w grobie zamkną,
A ja się zbudzę zanim mnie Romeo
Wybawić przyjdzie? o, co za okropność!
Czy mnie zatęchłe nie zdusi sklepienie,
W którego zgniłe usta nigdy świeży
Oddech nie wleciał, nim Romeo przyjdzie?
Lub choćbym żyła, czy stać się nie może
Że myśl okropna i śmierci i nocy,
Złączona z grozą samotnego miejsca,
Głuchego sklepu, omszonego grobu,
W którym od wieków przodków moich kości
Zwalone razem leżą pogrzebane;
Gdzie krwawy Tybalt zieleni się jeszcze,
Gnije w całunie; gdzie, jak powiadają,
Schodzą się duchy o północnej dobie;
O Boże, Boże! czy stać się nie może,
Że rozbudzonej grobowe wyziewy,
Głosy jak ziemi wyrwanych pokrzyków,
Które śmiertelnym rozum odbierają,
I mnie, zbudzonej, obłąkają zmysły,
Tą hydną zewsząd owiewanej trwogą?
Będęż się bawić kośćmi ojców moich?
Wyrwęż z całunu krwawy trup Tybalta,
I wściekła, mego pradziada piszczelem
Cierpiącą głowę strzaskam jak maczugą?
Patrz! Zda się, widzę już, jak duch Tybalta
Romea ściga, który jego ciało
Orężem przeszył; wstrzymaj się, Tybalcie!
O mój Romeo, na zdrowie twe piję!
Pani Kap. Mamko, weź klucze, idź przynieś korzeni.
Mamka. Wołają o daktyle i pigwy do pasztetu.
Kapulet. No, dalej! żwawo! Już drugi piał kogut,
Już na pacierze dzwonią, biła trzecia.
Droga Agnieszko, dojrzyj pieczystego,
Nie żałuj kosztów.
Mamka. Mój panie kucharzu,
Spaćbyś już poszedł; jutro będziesz chory
Za noc bezsenną.
Kapulet. Nie, nie troszcz się o mnie;
Dla mniejszych przyczyn nie jednąm noc czuwał,
A bezsenności zdrowiem nie płaciłem.
Pani Kap. O, w swoim czasie byłeś myszołapem;
Ja teraz czuwam, żebyś tak nie czuwał.
Kapulet. Ha! zazdrość, zazdrość!
A to co ma znaczyć?
Służący. Coś dla kucharzy, panie, lecz co, nie wiem.
Kapulet. Więc śpiesz się tylko! (Pierwszy służący wychodzi).
Przynieś suchszych drewek;
Zawołaj Piotra, on ci wskaże miejsce.
2 Służący. Mam jeszcze głowę, aby znaleźć klocek,
I Piotra o to nie będę kłopotał (wychodzi).
Kapulet. Dobrze, na Boga! Wesoły bękarcie,
Robię cię królem wszystkich suchych klocków.
Za chwilę hrabia z muzyką przybędzie;
Tak mi powiedział. (Muzyka za sceną). Otóż go i słyszę.
Hej, mamko, żono! Hej tam, mamko, mamko!
Idź, obudź Julią, a ustrój ją pięknie,
Ja tu gawędą zabawię Parysa.
Śpiesz się, pan młody gotowy już czeka;
Śpiesz się, powtarzam! (Wychodzą).
Mamka. Pani! hej, Julio! Bóg widzi, jak drewno!
Baranku! Pani! A fe, fe, ty śpioszko!
Kochanko! Pani! Serduszko! Ni słowa —
Oblubienico! Śpisz za twe trzy grosze,
Śpijże za tydzień, bo przyszłą noc, ręczę,
Tak hrabia Parys w myśli postanowił,
Nie zmrużysz oka. Odpuśćże mi, panie,
Odpuść i Amen! Jak twardo zasnęła!
Muszę ją zbudzić. Pani, pani, pani!
Niechże cię hrabia w łóżku jeszcze znajdzie,
Toż cię przestraszy! Co, czy nie przestraszy?
Jakto? ubrana? Ubrana a w łóżku?
Muszę ją zbudzić. Pani, pani, pani!
Przebóg! Ratujcie! Pani ma umarła!
O dniu nieszczęścia! Czemuż się rodziłam!
Hej, akwawity! O pani! o pani!
Pani Kap. Cóż to za krzyki?
Mamka. O dniu opłakany!
Pani Kap. Cóż się to znaczy?
Mamka. Patrz! patrz! Dniu boleści!
Pani Kap. O ja nieszczęsna! Dziecię, życie moje,
Ożyj, spójrz na mnie, albo umrę z tobą!
Boże! Ratujcie! Wołaj o ratunek! (Wchodzi Kapulet).
Kapulet. Śpieszcie się z Julią, przez Boga! Mąż czeka.
Mamka. Julia umarła, umarła, niestety!
Pani Kap. O dniu nieszczęsny! umarła! umarła!
Kapulet. Ha, niech zobaczę! Niestety! ostygła,
Krew jej zamarzła, członki jej stężały,
Te usta z życiem rozstały się dawno.
Śmierć pierś jej gniecie, jak zawczesne szrony
Najsłodsze kwiaty na zielonem polu.
Mamka. Dniu opłakany!
Pani Kap. O czasie boleści!
Kapulet. Śmierć, co ją wzięła, a każe mi jęczeć,
Wiąże mi język i odbiera mowę.
Brat Laur. Czy do kościoła gotowa iść panna?
Kapulet. Tak jest, gotowa — by nigdy nie wrócić!
Synu, tej nocy, przed twoim dniem ślubnym
Śmierć z twoją żoną spała; patrz, tam leży
Ten kwiatek śmierci dotknięciem przekwitły!
Śmierć zięciem moim, śmierć moim dziedzicem;
Śmierć córkę moją pojęła! Niech umrę,
Bo życie tracąc, śmierci oddam wszystko!
Parys. Po toż tak chciwie na ten dzień czekałem,
Aby mi takie przyniósł widowisko?
Pani Kap. Dniu nienawistny, nieszczęsny, przeklęty!
Chwili czarniejszej od ciebie nie widział
Czas śród prac wiecznych swojego pielgrzymstwa!
Jedno, jedyne, biedne, drogie dziecię,
Jedno stworzenie na pociechę naszą,
A śmierć okrutna i to nam wydziera!
Mamka. O biada! O dniu bolesny! bolesny!
Najopłakańszy dniu, najboleśniejszy
Z wszystkich bolesnych dni mego żywota!
Dniu, o dniu, o dniu, o dniu nienawistny!
Dnia czarniejszego nikt nie widział jeszcze.
Dniu opłakany! o dniu opłakany!
Parys. Zdradzon, skrzywdzony, rozwiedzion, zabity!
Śmierci obrzydła, przez ciebie zdradzony,
Przez ciebie, sroga, zgubiony na zawsze!
Miłości! życie! Nie życie, lecz w śmierci
Miłości!
Kapulet. Wzgardzon, męczony, zabity!
Okrutny czasie, i po cóż przyszedłeś,
Ażeby zabić, zabić święto nasze?
O dziecię, dziecię! Duszo ma, nie dziecię!
Umarłaś! Boże! Umarło me dziecię!
Z niem cała moja radość pogrzebana!
Brat Laur. Wstydź się! Skończ skargi! Lekarstwem rozpaczy
Nie rozpacz będzie. Miałeś z niebem udział
W dziewicy życiu: dziś niebo ma wszystko,
I tylko lepsza w tem dziewicy dola.
Twej cząstki bronić od śmierci nie mogłeś,
Niebo zachowa swoją w wiecznem życiu.
Jej podwyższenia nad wszystko szukałeś,
Jej podwyższenie twoim było rajem,
A teraz płaczesz, gdy jest podwyższoną
Nad chmury ziemskie, jak niebo wysoko?
W twojej miłości źle twe kochasz dziecię,
Gdy rozum tracisz, widząc ją szczęśliwą.
Złe to zamęźcie w zamęźciu żyć długo:
Co młodo zmiera, najszczęśliwsza żona.
Osusz łzy twoje, rzuć kwiat rozmarynu
Na trup ten piękny, a starym zwyczajem,
W ślubnych osłonach ponieś do kościoła!
Choć serce boli a oko łzy leje,
Z tych łez natury rozsądek się śmieje.
Kapulet. Wszystkie zachody na weselny obrząd
Nagle na czarny zmieniają się pogrzeb;
Muzyka nasza na dzwon melancholii,
Weselne krzyki w smutne grobów święto,
Hymn uroczysty na pogrzebne pienie;
Weselne kwiaty stroją łono trupa,
I wszystka radość na boleść się zmienia.
Brat Laur. Odejdź stąd, panie, ty, pani, idź za nim,
I ty, Parysie! Za chwilę nam trzeba
Trup piękny zanieść do jego mogiły.
Za grzechy wasze to nieba skaranie:
Niech kary nowej nie budzi szemranie!
I Muzyk. Na uczciwość, możemy, jak widzę, zapakować nasze piszczałki i odejść.
Mamka. O przyjaciele zabierzcie, odejdźcie!
Widzicie sami jak wielkie nieszczęście (wychodzi).
I Muzyk. To prawda. Co za szkoda, że nie możemy rzeczy naprawić! (Wchodzi Piotr).
Piotr. Muzykanci, o muzykanci! Wesołe serce, Wesołe serce, o, jeśli chcecie, żebym żył, zagrajcie mi Wesołe serce!
I Muzyk. Dlaczego koniecznie Wesołe serce?
Piotr. O muzykanci, bo własne moje serce gra mi Serce bolesne, zagrajcie mi więc jaką wesołą dumkę na pocieszenie.
2 Muzyk. Nie czekaj od nas dumki; nie pora teraz grać dumki.
Piotr. Więc nie chcecie?
I Muzyk. Nie.
Piotr. Nie? To ja wam muszę zagrać.
I Muzyk. A co nam zagrasz?
Piotr. Zagram wam coś takiego, że będziecie skakali jak jeszcze nikt nie skakał przy waszej muzyce, rzępoły!
I Muzyk. Co? ty fagasie!
Piotr. Ten fagas zagra wam takie fa, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałeś, ten fagas przyłoży swój fagasowski nóż do twojej pałki, a to bez żadnej pauzy.
I Muzyk. A ja ci twoje ra i twoje fa wypiszę gółkami na gółce.
2 Muzyk. Schowaj lepiej nóż a wydobądź dowcip.
Piotr. A chcecie się na dowcip próbować? W to mi graj! Zbiję was na leśne jabłko ostrym dowcipem, a schowam mój ostry nóż do pochwy. Odpowiedz mi jak mężczyzna:
Gdy jęczy serce pod ciężkim ciosem,
Gdy troski umysł pokryją nocą,
Wtedy muzyka srebrnym swym głosem —
Dlaczego srebrnym głosem? Dlaczego muzyka srebrnym swym głosem? Co ty na to, Szymonie Baraniakiszko?
I Muzyk. Dlaczego? rzecz jasna, bo srebro słodki dźwięk wydaje.
Piotr. Doskonale! A co ty powiesz Jacku Bałabajko?
2 Muzyk. Ja powiem: dlatego srebrnym głosem, że muzykanci grają dla srebra.
Piotr. I to niezgorzej. A twoje jakie zdanie, Jakóbie Brzęczadło?
3 Muzyk. Jeśli mam prawdę powiedzieć, to nie wiem dlaczego.
Piotr. O przebacz! Ale ty jesteś raczej śpiewakiem niż
muzykantem. Więc ja ci powiem, dlaczego — muzyka srebrnym swym głosem mówią — srebrnym głosem, bo podobne wam rzępoły nie często dostają złoto za swoje rzępolenie.
Wtedy muzyka srebrnym swym głosem
Krzepi upadłych prędką pomocą.
I Muzyk. Powiedz, czy to nie łotr zapowietrzony?
2 Muzyk. Na szubienicę z nim, Jakóbie! Ale wejdźmy do domu, poczekamy na pogrzeb i zostaniemy na stypę.