Rzeczy widziane 1848-1849/Dodatek tłumacza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Julian Ochorowicz
Tytuł Dodatek tłumacza
Pochodzenie Rzeczy widziane 1848-1849
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia Biblioteki Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W tem miejscu kończy się część pamiętników, obejmująca epokę 48 r. Następuje luka dwudziestoletnia i zapiski, sposobem dyaryusza ułożone, z czasów oblężenia Paryża (1870). Ale są to już tylko luźne notatki.
Poprzestaniemy na dołączeniu kilku uwag o współczesnych i dalszych wypadkach.
W chwili, gdy Hieronim Bonaparte napróżno starał się przeniknąć głąb duszy Ludwika Napoleona, ten ostatni miał już w swojej, pozornie drewnianej głowie, najdokładniej i po mistrzowsku ułożony plan zamachu stanu.
Przygotowawszy grunt historycznemi swemi pracami, w których z powodzeniem suggestyonował naród, że idea napoleońska jest istotnem i jedynie możliwem wcieleniem idei demokratycznych, z chwilą dojścia do prezydentury republikańskiej, zwolna zaczął zrzucać maskę, i ulegając pozornie sprzecznym zresztą wpływom ministrów, (bo tak ich sobie zrazu dobrał, żeby się wzajemnie paraliżowali), w gruncie rzeczy oparł się na stronnictwie konserwatywnem, używając za narzędzie nawet starych rojalistów, którym poddawanie się zarzucał mu Hieronim. Piękne hasła postępowe, jak to już zauważył nasz autor w pierwszym miesiącu prezydentury, szły stopniowo w kąt między niepotrzebne teatralne przybory.
Znajdując w umysłach narodu żywą jeszcze legendę napoleońską, umiał brak osobistych czynów zastąpić urokiem możliwych w przyszłości zdobyczy idei, której mienił się przedstawicielem.
Widzieliśmy zaś z poprzednich kartek, jak dalece nową, jak niespodzianie i świeżo zbiegiem wypadków wydmuchaną, była piękna bańka mydlana idei republikańskiej. Napoleon czuł, że w niej nie grozi mu dostateczna przeciwwaga jego aspiracyom monarszym, że ogół przekonał się już o przedwczesności i nieudolności Republiki; jeżeli więc z jednej strony zachowywał jeszcze pozory uszanowania dla formy rządu, którą prawnie w sobie skupiał, to z drugiej strony jak najsilniej i bezwzględnie wytępiał prawdziwie republikańskie wysiłki. Próbka powstańcza czystych republikanów (13 Lipca 1849) została zgnieciona energiczniej, niż pierwsze zamieszki uliczne za czasów Cavaignac’a.
Nie posłuchał też nowy prezydent rady W. Hugo, iżby szanował prasę niezależną. Stworzył wprawdzie urzędową, ale nieurzędową gnębił ograniczeniami. Jednocześnie tą samą uprzejmością, którą nie rozbroił Wiktora Hugo, zjednał sobie wielu innych, a podzieliwszy kraj na cztery dywizye wojskowe pod komendą oddanych sobie generałów, trzymał nici intrygi w swojem ręku.
To wszystko było już dokonane w chwili owej nieparlamentarnej rozmowy Hieronima, ale tego wszystkiego ten ostatni nie widział, skoro nie domyślał się nawet, co znaczyło historyczne „zobaczycie!“
Wiktor Hugo odgadywał Napoleona lepiej, tak co do jego zamiarów, jak i co do jego wartości moralnej, ale zarazem to pewna, że nie doceniał jego zdolności i sprytu.
Na wiosnę 1851 mogło się zdawać chwilowo, że przyszły historyk Cezara ulegnie pod naciskiem Zgromadzenia, wtykającego kije w koła jego rydwanu; ale Ludwik Napoleon poradził sobie z izbą: odroczył posiedzenia na cztery miesiące, od sierpnia do listopada, a tymczasem przy pomocy garstki ślepo mu oddanych (Persygny, Morny, Saint-Arnaud etc.), przygotował niekompletny jeszcze zamach stanu na dzień 2 grudnia 1851 r.
Zawadzający mu posłowie zostali aresztowani, izba rozwiązana, ogłoszony stan oblężenia, a wybuchły nazajutrz opór zbrojny (3 grudnia) w Paryżu i na prowincyi słumiony kartaczami.
Flegma holenderska ustąpiła miejsca bezwzględności napoleońskiej. A wziąwszy raz górę nad „ulicą,“ okazał się lepszym kalkulatorem od naszego poety. Jeżeli bowiem ten ostatni zawiele sobie robił z siły ówczesnych prądów postępowych, to natomiast Napoleon, licząc na trwałość tradycyj konserwatywnych, nie przerachował się.
Jednym z pierwszych, który padł ofiarą tej zręczności, był „przyjaciel“ z pierwszego obiadu, zapraszany „bez ceremonii.“ Równie „bez ceremonii“ został on skazany na wygnanie i osiadł na wyspie angielskiej Jersey. A tymczasem Ludwik Napoleon załatwił się z opinią publiczną.
Przedstawiając przez swych zauszników prasowych widmo rewolucyi w najbardziej ponurych barwach, dyskredytując zapaleńców republikańskich przed nastraszonem mieszczaństwem, zorganizowawszy świetnie policyę i urzędy prowincyonalne, rozumnem pokierowaniem agitacyi dokazał tego, że głosowanie ludu, siedmiu i pół milionami głosów przeciw sześciu i pół, potwierdziło zwrot prawny ku rządom osobistym.
Wówczas nastąpiły nowe proskrypcye. Wszystkie znakomitości parlamentarne i wojskowe, należące do opornych, skazano na wygnanie lub deportacyę.
Mocą nowej konstytucyi (z 14 stycznia 1852) prezydent Republiki posiadał władzę nieorgraniczoną na lat dziesięć, a ministrowie byli tylko przed nim odpowiedzialni. Doskonale uposażony Senat, zastępujący dawną Izbę Parów, zawierał prawie samych wdzięcznych — zaś Izbę sprowadzono ograniczeniami do roli bezsilnie gadatliwej pomocnicy.
Jak widzimy, brakowało już tylko jednego kroku do cesarstwa, właściwie już tylko nazwy; ale Napoleon z niezwykłą zręcznością i z biegłością praktycznego psychologa urządzał stopniowanie.
Od współzawodników zabezpieczył się, odbierając im kapitał, od opinii publicznej, odbierając jej głos. Dekretem z 22 stycznia 1852 r. zarządził sprzedaż majątków księcia orleańskiego, a dekretem z 18 lutego niezmiernie surowe prawo prasowe. Pod naciskiem prefektów wybory wypadły prawie całkowicie w duchu bonapartystowskim.
Wtedy wielki hypnotyzer, mając ręce wolne, a zarazem odgadując doskonale zmęczenie Francyi walkami domowemi i pragnienie ukojenia, chociażby pod naciskiem siły, rzucił krajowi i Europie ów sławny frazes; cesarstwo — to pokój, który był ostatnią suggestyą, potrzebną mu jeszcze do ukończenia dzieła.
Pod natchnieniem tej suggestyi, zaczęły się sypać adresy, żądające przywrócenia cesarstwa, a Ludwik Napoleon nie okazał się nieubłaganym.
Na jego wniosek d. 4 Listopada 1852 r., Senat ogłosił go dziedzicznym cesarzem Francuzów pod imieniem Napoleona III, a głosowanie narodowe 21 i 22 listopada akt ten zatwierdziło.
Przeciw 254,501 nieprzychylnych znalazło się 8,157,752 głosów przychylnych.
Tak się idzie do chwały.
Jako cesarz Francuzów, Napoleon III, zdawał się iść za radą Wiktora Hugo, wypowiedzianą na „pierwszym obiedzie.“ Uznawał on, że ówczesna Francya pragnęła „wielkiego” rządu, że naród oddychał jeszcze potrzebą wielkości i, o ile nie miał wielkich wojen, żądał wielkich dzieł pokoju.
Napoleon III zaczął od tych ostatnich i tem się umocnił. Wyrazy wmówione: „cesarstwo — to pokój,“ zdawały się urzeczywistniać, olśniewając nietylko kraj, ale i całą Europę, zwłaszcza na pierwszej wystawie powszechnej w Paryżu w r. 1852.
Z początku i „wielkie“ wojny sprzyjały cesarzowi (wojna wschodnia), odwracając uwagę od wewnętrznego ucisku. Ale zwolna liczba zawiedzionych rosła, maska liberalizmu opadała coraz niżej, i nie; chciano już brać pęcherzy za latarnie, jak mówi francuskie przysłowie.
Szydło egoizmu zaczęło coraz mocniej wyłazić z worka ogólnego dobra — a częściowe porażki zachwiały nieco urokiem mniemanej wszechświatowej potęgi.
Niemniej jednak było to dla Europy piorunem z pogodnego nieba, gdy Napoleon Mały, jak go nasz autor nazywał, podzielił los Wielkiego — z dodatkiem hańby.
Sedan zaćmił Waterloo.

(P. T.)



KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Julian Ochorowicz.