Sęp (Nagiel, 1890)/Część trzecia/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.
Wiadomość wKurjerze“.

Wybiła godzina jedenasta.
„Julek“ był głęboko poruszony. Przebiegał szybko pokój, gestykulując i mrucząc pod nosem:
— Tak... tak...
„Fryga“ spoglądał nań z uśmiechem, w którym przebijał się pewien odcień tryumfu.
Wtem za drzwiami dał się słyszeć szmer głosów.
Drzwi otworzyły się szeroko i stanął w nich Ludek Solski, blady, z ubraniem w nieładzie. Adwokat posunął się na jego spotkanie. Zrozumiał odrazu, że stało się coś niezwykłego.
— Co ci jest? — pytał.
— Znikła... — zdołał odpowiedzieć z wysiłkiem Ludek.
— Kto?
— Ona...
„Julek“ jeszcze nie rozumiał.
— Kto... ona?..
— Jadzia...
Z kolei wiadomość ta sprawiła przygniatające wrażenie na adwokata.
— Jak... kiedy... co? Mów... opowiadaj.
Solski upadł na krzesło, ciężko oddychając.
— Biegłem do ciebie jak warjat... — wyszeptał.
— Chcesz szklankę wody?
— Daj...
Po krótkiej chwilce odpoczynku Ludek Solski zaczął opowiadanie. Było ono krótkie i proste.
Poprzedniego dnia, stosownie do umowy z Jadzią, nie był u niej wcale, a natomiast przez cały dzień biegał za interesami w celu przyśpieszenia ślubu. Dziś po południu miał dopiero odwiedzić narzeczoną. Gdy oto przed godziną przybiegła doń Władka z przyniesioną jej przez starą Jóźwikowę wiadomością o napół tajemniczem zniknięciu Jadzi jeszcze onegdajszego wieczoru. Maglarka z początku nie niepokoiła się zbytecznie niespodziewanem odejściem swej sublokatorki, gdy jednak Jadzia nie powracała ani na drugi ani na trzeci dzień, uważała za właściwe dać o tem znać Władce. W ten sposób wiadomość doszła do Solskiego. Pojechać w tejże chwili na Leszno, dowiedzieć się od maglarki znanych już nam szczegółów przybycia posłańca i odejścia z nim Jadzi, wreszcie przybiedz po radę i pomoc do „Julka“ — było dlań dziełem kilku chwil.
Twarz adwokata, gdy słuchał opowiadania, chmurzyła się coraz bardziej. Gdy Solski skończył, mimowoli rzekł:
— Widzisz... mówiłem, że twojej narzeczonej grożą niebezpieczeństwa...
Zapanowało milczenie:
— Co robić?... co robić? — pytał Solski.
W tej chwili spojrzenie adwokata padło na „Frygę“.
Były ajent policyjny od samego początku tej sceny, jak tylko wszedł Ludek Solski, chciał się usunąć i wyjść do drugiego pokoju. Ale „Julek“ zatrzymał go ruchem ręki i rzekł w przelocie:
— Zostań pan... Możesz nam być potrzebny!
„Fryga“ usunął się tylko w kąt pokoju. Wyjął z kieszeni poranny numer któregoś z „Kurjerów“ i zasiadłszy w fotelu, zagłębił się w jego czytanie. Pomimo to żywe spojrzenia, rzucane z po za dziennika, dowodziły, że nie traci z uwagi ani jednego słowa z rozgrywającej się obok sceny.
Teraz adwokat postąpił ku niemu parę kroków.
— Panie Józefie... — rzekł.
— Co pan mecenas każe?
Ludek Solski spoglądał zdziwiony na tego niepozornego człowieczka, którego w pierwszej chwili wzruszony, nie zauważył. Pytał sam siebie: z jakiej racji „Julek“ robił konfidentem ich tajemnic kogoś obcego?
— Słyszałeś pan, panie Józefie, wszystko — ciągnął adwokat. — Powiedz co robić?..
„Fryga“ podniósł się z fotela i zbliżył do biurka. Trzymał w ręku „Kurjer“ i z zaciekawieniem patrzył w szpalty pisma.
— Zaraz, panie mecenasie... — rzekł.
Adwokat spoglądał nań zdziwiony, nie rozumiejąc tej odpowiedzi. W tej chwili Solski pociągnął go za ramię.
— Kto to taki? — spytał przyciszonym głosem.
— Ach... Zapomniałem ci powiedzieć. Józef Z..., były ajent policyjny, zwany niegdyś „Frygą“. Mówiłem ci o nim parę razy.
— Istotnie...
„Fryga“ skończył już czytać „Kurjer“.
Zbliżył się do biurka i rzekł:
— Co robić?.. Przeprowadzić w tej chwili śledztwo, rzecz prosta, tymczasem śledztwo prywatne, równolegle do śledztwa, które mamy przedsięwziąć w sprawie Polnera. A oto i materjał do śledztwa..
Podał „Julkowi“ numer pisma i wskazał palcem jakiś urywek w dziale drobnych wiadomości miejskich.
— Niech pan mecenas przeczyta...
Adwokat rzucił okiem na wskazaną przez byłego ajenta wiadomość i zbladł. Po chwili jednak wyprostował się i zaczął czytać głosem drżącym ze wzruszenia.
Zbrodnia. Nocy onegdajszej na Nowej Pradze popełnioną została zagadkowa zbrodnia. Ofiarą jej padł siedemdziesięcioletni starzec z powołania szewc, nazwiskiem Wojciech P., oddawna tam zamieszkały, znany zresztą z prowadzenia bynajmniej niewzorowego i gustowania w spirytualjach.
„Wojciech P... powrócił do domu wieczora, kiedy została spełnioną zbrodnia, dość wcześnie i wyjątkowo trzeźwy. Widziano go około godziny 9-ej wieczorem wchodzącego do domku, gdzie zamieszkiwał. Posesja ta, położona na samym krańcu Nowej Pragi, jest dość lichą ruderą, posiadającą trzech tylko lokatorów. Parter zajmuje sam gospodarz, niejaki K..., podejrzany o stosunki ze złoczyńcami, w których obfitują tamte okolice.
„Na facjatce w dwóch sąsiednich izdebkach, komunikujących się nawet ze sobą przez wewnętrzne drzwi zamieszkiwali dwaj lokatorzy, z których jeden Wojciech P... stał się właśnie ofiarą zbrodni. Jego sąsiad, który tu zamieszkiwał dopiero od tygodnia, pełnił podobno obowiązki posłańca. Nazwisko jego nie jest dokładnie wiadome, ponieważ nie był zameldowanym. Gospodarz twierdzi, iż ów tajemniczy lokator podał mu oryginalne miano „Robak“. Istnieje przypuszczenie, że jest to raczej pseudonim lub przezwisko.
„Jakkolwiekbądź, niewątpliwem jest, że późnym już wieczorem widziano mniemanego Robaka, wracającego również do domu w towarzystwie jakiejś młodej kobiety. Co następnie zaszło w sąsiednich mieszkaniach Wojciecha P... i Robaka, nie wiadomo nikomu. Sąsiednie domy są położone tak daleko, że materjalnem niepodobieństwem byłoby słyszeć z nich hałas walki lub krzyk o pomoc. Stanowiłoby to tem większe niepodobieństwo, że podczas nocy, kiedy spełniona została zbrodnia, szalała gwałtowna burza i nawet upadło w okolicy parę piorunów.
„Dopiero wczoraj rano sąsiedzi zwrócili uwagę, iż okna jednej z izdebek, położonych na facjatce były wyrwane z zawias, a szyby porozbijane. Przywołana straż ziemska weszła do izdebki.
„Wewnątrz znaleziono najstraszniejszy nieład. Większość lichych sprzętów była poprzewracaną i porozbijaną. Ślady walki są widoczne. Drzwi komunikujące mieszkanie mniemanego Robaka z izdebką Wojciecha P... znaleziono wybite. Obok nich leżały zimne już zwłoki starego szewca...
„Trup nosi na skroni głęboką ranę. Według wszelkiego prawdopodobieństwa śmiertelne uderzenie zadane zostało ciężkim młotkiem szewckim, leżącym obok. Lokator izdebki, gdzie spełniono zbrodnię i kobieta, którą ze sobą owego wieczoru sprowadził, znikli. Wybite okno i pozostałe pomimo deszczu ślady na podwórzu zdają się dowodzić, że prawdopodobnie sprawcy zabójstwa wymknęli się ta drogą.
„Tajemnicza ta zbrodnia powoduje ogromną sensację na Nowej Pradze. Do koła rudery gromadzą się tłumy okolicznych mieszkańców.
„Kto była nieznajoma kobieta? Jakie jest rzeczywiste nazwisko mniemanego Robaka? Kto właściwie popełnił zbrodnię? Jakie były jej powody? Oto cały szereg pytań, które śledztwo musi wyjaśnić... Tymczasem pozostaje okryta mgłą tajemnicy...
„W ostatniej chwili dowiadujemy się ważnego szczegółu, który spieszymy podać do wiadomości czytelników:
„Robaka znano od dłuższego czasu na Nowej Pradze pod tem nazwiskiem. Była to zagadkowa egzystencja, należąca, o ile się zdaje, do szumowin społeczeństwa. Posłańcem został dopiero od trzech czy też czterech dni... Przypuszczają zresztą, że mógł sobie tylko samozwańczo, dla pewnych specjalnych celów, przywłaszczyć na pewien czas mundur posłańca. Ta ostatnia okoliczność jest do sprawdzenia.“
Adwokat skończył.
Podczas odczytywania artykułu Ludek Solski nie mógł stłumić niepokoju, który widniał na jego bladej twarzy. „Fryga“ stał spokojny i zimny.
Zaledwo „Julek“ złożył numer „Kurjera“ na biurko, kiedy Solski zawołał, zwracając się do byłego ajenta policyjnego:
— Więc pan... pan sądzisz, że pomiędzy zniknięciem mej narzeczonej, a tym strasznym wypadkiem, istnieje związek?..
— Tak, jestem przekonany.
Teraz i adwokat uważał za właściwe zainterweniować:
— Ależ zkąd, z jakiej racji?
— O racji zaraz powiem... Co do samego faktu, to ów fałszywy czy prawdziwy posłaniec, który onegdaj około dziewiątej wieczorem wyprowadził pannę Lipińską z mieszkania maglarki na Lesznie, był niewątpliwie tym samym posłańcem, który późno w noc przyprowadził na Nową Pragę młodą kobietę... Ta kobieta, to właśnie panna Lipińska.
— I pan sądzisz, że moja narzeczona została wspólniczką zbrodni? pytał gwałtownie Solski.
— Przeciwnie... Miała się stać jej ofiarą. Dziwnym tylko trafem, którego w tej chwili jeszcze odgadnąć niepodobna, zamiast niej — padł ofiarą stary szewc..
„Fryga“ zamilkł.
— Trzeba za to dziękować Bogu — dodał po chwili ze smutkiem — a przede wszystkiem przekonać się, czy przypadkiem łotrzy nie byli szczęśliwsi w następnym swym zamachu przeciw narzeczonej pana...
— Sądzisz pan, że był drugi zamach? — pytał adwokat.
— Musiał być... Panna Lipińska nie była sprawczynią zbrodni, ale musiała być jej świadkiem. Łotr, czy łotrzy, którzy ją wciągnęli w zasadzkę mieli od tej chwili sto razy więcej powodów usunięcia niebezpiecznego świadka... Od tego czasu upłynęło zapewne 30 godzin może więcej. Nieobecność panny Lipińskiej jest znakiem bardzo złym...
Ludek Solski zdawał się być jeszcze bledszym, niż przed chwilą. Zaciskał ręce aż mu trzaskały w stawach i kierował kolejno to na adwokata, to na „Frygę“ błędny pytający wzrok.
— Jakież ostatecznie masz pan dowody, jakie racje tak mniemać? — pytał „Julek“. — Może to wszystko mylny ślad...
Były ajent policyjny potrząsnął przecząco głową.
— Nie... — rzekł. — Mam tylko jeden dowód, ale stanowczy. Czy pan mecenas nie pamięta, com mówił przed chwilą o zwierzeniach Wawrzka Kobuza, podsłuchanych na stacji w Kutnie?.. Nazywał człowieka, który go podmówił do fałszywego zeznania, „Robakiem“. Oto dowód. Teraz nie potrzebuję już chodzić do parafji Ś-go Aleksandra, ażeby się ostatecznie przekonać, że panna Lipińska i Stefan Polner są bliźniętami... Ta wspólna, pochodząca z jednego źródła i działająca przy pomocy tego samego narzędzia nienawiść, która ich prześladuje, jest argumentem niezbitym...
„Fryga“ mówił powoli, poważnie, głosem smutnym.
Adwokata uderzały i przekonywały jego słowa. Pomimo to miał jeszcze wątpliwości, chciał je poddać krytyce.
— Jeszcze jedno... Powiedz mi, panie Józefie, w jaki sposób panna Lipińska mogła pójść za tym łotrem, człowiekiem nieznanym jej, zapewne nie wzbudzającym zaufania?.. Ja tego nie rozumiem...
„Fryga“ mimowoli uśmiechnął się.
— I ja nie rozumiem tego zupełnie... Co pan chce panie mecenasie, nie jestem przecież czarodziejem. Mogę przypuszczać.. Musiano użyć jakiegoś podstępu. Maglarka mówi o liście. Dla czegóźby łotrzy, którzy nie cofają się przed zbrodnią, mieli się cofnąć przed fałszerstwem?..
Teraz Solski podniósł się z krzesła.
W oczach błyszczał mu gorączkowy ogień. Głos miał ochrypły.
— Panie — rzekł, składając błagalnie ręce — radź... mów, co zrobić...
— Dobrze — odpowiedział po prostu „Fryga“.
Zamyślił się.
— Najpierw — zaczął znowu — niech pan próbuje się uspokoić... Wsiądziemy zaraz we dwóch w dorożkę i pojedziemy na Nową Pragę. Przeprowadzimy własne śledztwo...
Ludek zrobił nad sobą wysiłek.
Poszedł do lustra, uporządkował nieład ubrania i rzekł, odwracając się do byłego ajenta:
— Jestem gotów. Jedziemy.
— Jeszcze sekunda.
„Fryga“ zwrócił się do adwokata.
— Czy pan mecenas nie zna kogo w biurze posłańców?
— Znam...
— Otóż, jeśli to panu mecenasowi nie robi trudności, prosiłbym o jedną rzecz.
— Co takiego?
— Ażeby pan mecenas był tak łaskaw poinformować się w biurze, czy w liczbie posłańców przyjętych w ciągu ostatniego tygodnia, niema jakiego Robaka?.. Jeśli jest, w jakich okolicznościach został przyjęty?.. Gdyby go nie było, czy i jakich nowych posłańców przyjęto do biura w ostatnim czasie.
Ludek Solski podszedł do „Julka“ i wziął go za rękę.
— Mój drogi — pytał — zrobisz to?..
— Ależ zrobię.
— To wszystko... Dziś wieczorem musimy się zobaczyć. U pana mecenasa byłoby niedogodnie, u pana Solskiego również. Mogą panów śledzić. Niech panowie będą u mnie, w Hotelu Słowiańskim, dziś o dziewiątej...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.