Sęp (Nagiel, 1890)/Część trzecia/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Nagiel
Tytuł Sęp
Podtytuł Romans kryminalny
Wydawca Bibljoteka Romansów i Powieści
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.
Fryga“ kombinuje.

— Jakże panie mecenasie, pierwsza wiadomość, którą przywiozłem, warta zachodu? — pytał po chwili, pocierając energicznie nos, były ajent policyjny...
Uśmiech adwokata był odpowiedzią na te słowa...
— A więc możemy przejść do dalszych kwestji?..
— Z przyjemnością.
— Otóż, panie mecenasie, ja mam taką taktykę. Dobrze mieć dowód, że oskarżony jest niewinny, ale tysiąc razy lepiej znaleźć prawdziwego winowajcę. Tak zawsze postępowałem w moich śledztwach. Nieprawda, że to racjonalne?
„Julek“ potakiwał skinieniem głowy.
— Otóż mamy materjalny dowód niewinności Stefana Polnera. Świadek, na wiarę którego go skazano, jest fałszywy. Mogę to udowodnić ja, może udowodnić właściciel bufetu w Kutnie, wreszcie, jak się weźmie na spytki Szymka Kobuza, i on potwierdzi zwierzenie brata... Jest to pijaczyna, od którego za tydzień ta historja przejdzie do wszystkich kompanów w okolicznych szynkach. To już wiele...
— Niewątpliwie.
— Ale będzie daleko więcej, jeśli znajdziemy prawdziwego winowajcę. Zbrodnia jest zbrodnia. Ksiądz Suski nie zabił się sam. To pewne... Inna rzecz przyjść do sądu i osłabiać poszlaki, walczące przeciwko oskarżonemu; — a zupełnie inna przedstawić od razu rzeczywistego winowajcę i niewątpliwe dowody jego winy...
Adwokat znów skinął głową.
— Kogo pan uważasz za winnego? — zapytał odrazu b. ajent, patrząc „Julkowi“ w oczy.
— Powiedziałem już.. Jastrzębskiego — rzekł z pewną nieśmiałością adwokat.
— I zapewne ma pan mecenas rację...
— Jakto? Przed chwilą powątpiewałeś o tem, panie Józefie?..
— Nie o tem... Powątpiewałem, a nawet wprost przeczyłem, ażeby Jastrzębski był sprawcą prześladowań przeciwko małemu Polnerowi, a konsekwentnie przeciw pannie Lipińskiej... Ale co do zbrodni!.. Jest to rzecz inna. Nie powiadam, ażeby był bezwzględnie jej sprawcą. Może nim być jednakowoż... Na czem pan mecenas opiera swoje przypuszczenia?
— O, przedewszystkiem na przeczuciu...
„Fryga“ uśmiechnął się.
— Niby... na mój sposób.
— A po za tem na przypuszczeniu, że dwa listy, które pan widzisz, jeden ze storublówką do „narzeczonej“ Stefana, drugi do mnie z zapewnieniem o niewinności Polnera pochodzą właśnie od Jastrzębskiego...
„Fryga“ zamyślił się.
— Przypuśćmy... Bezwzględnego dowodu niema. Jest wrażenie, które owego wieczoru odebrał pan mecenas w „Złotej loży“, przypuszczenie, że list, który pan Solski przez chwilę trzymał w ręku, był ten sam, który potem odebrała „narzeczona“ Stefana... Różne drobne okoliczności zdają się za tem mówić. Jest to możebne, bardzo możebne...
B. ajent policyjny wziął dwa listy, leżące na stole, i przez chwilę przyglądał się im.
— Co jest pewnem i bezwarunkowo niewątpliwem, to, że obydwa listy pochodzą od jednej osoby...
Adwokat znów skinął głową.
— Jeśli jednakowoż przypuścimy, że ich autorem jest Jastrzębski, wynika ztąd tylko to, że on właśnie może być zabójcą, ale nigdy prześladowcą dwojga bliźniąt... Jedno z drugiem połączyć się nie da!..
— Z jakiej racji?..
— Z nader prostej... Autor listów... Jastrzębski lub kto inny... niema najwidoczniej ani powodu ani odwagi życzyć źle Stefanowi Polnerowi. Jego „narzeczonej“, przypuszczając, że dziewczyna znajduje się w potrzebie, posyła pieniądze. Pana mecenasa, jako obrońcę Polnera, zapewnia o niewinności chłopca... Czy tak postąpiłby ktoś, kto zaprzysiągł nienawiść temu dzieciakowi? Nie...
„Julek“ przez chwilę zastanawiał się.
— W samej rzeczy.
— Otóż, co mogły być za motywa, które skłoniły kogoś obcego, Jastrzębskiego czy nie Jastrzębskiego, do napisania podobnych listów?... Motywa mogły być tylko dwóch rodzajów... Albo autor listów jest człowiekiem bezwzględnie uczciwym, którego okoliczności wplątały w pasmo wypadków i pozwoliły wiedzieć, że Stefan Polner nie jest sprawcą zbrodni, a który, mając poważne powody do niewystępowania publicznie, chce choć w ten sposób do pewnego stopnia zapobiedz spełnieniu się niesprawiedliwości. Albo — i to przypuszczenie jest daleko prawdopodobniejsze — listy pisał zabójca księdza Suskiego, który ma jednakowoż pewne skrupuły sumienia... Zbrodnię musiał popełnić dla korzyści pieniężnych. Rzecz prosta, wykrytym być nie chce. Ale w chwili spełnienia czynu zbrodniczego, nie przypuszczał, że podejrzenie padnie na kogo innego i obecnie nie chciałby do zabójstwa dołączać jeszcze skazania niewinnego...
„Julek“ z uwagą słuchał rozumowania byłego ajenta.
— Że listy są dziełem zabójcy, najlepszym dowodem załączenie stu rubli dla Władki... Zabójca ukradł pieniądze i logicznie choć drobną część tych pieniędzy pragnie poświęcić na korzyść „narzeczonej“ niewinnie skazanego. Wreszcie w liście do pana mecenasa, podpisuje się wprost „Zabójca“. Jest to tak naiwne i nieostrożne, że w pierwszej chwili mogłoby naprowadzić na myśl jakiegoś żartu... ewentualnie upoważnić do wniosku wprost przeciwnego, a mianowicie że ten, kto się podpisał „zabójca“ nie był właśnie „zabójcą“. Ale nie!.. Mojem zdaniem wynika ztąd jeden wniosek.
— Jaki?
— Że zabójca nie był łotrem z profesji... Przeciwnie, to człowiek ze świata, człowiek dotąd uczciwy, którego okoliczności doprowadziły do tej strasznej ostateczności, który popełnił zbrodnię po raz pierwszy... Pomimo, iż wykonał swój czyn artystycznie i usunął wszelką możliwość podejrzeń, nie ma potem spokoju. Sumienie go dręczy... Przychodzą mu na myśl ciągłe skrupuły. Ze zdziwieniem widzi, że skazują za jego zbrodnię niewinnego i pod wpływem tego strasznego niepokoju znajduje dostateczny, zdaniem swojem, sposób pogodzenia buntującego się sumienia ze swem bezpieczeństwem... I wówczas pisze listy.
— Ależ zlituj się, panie Józefie, ten obraz jak nie można bardziej przypada do położenia Jastrzębskiego...
— I ja tak sądzę.
— A więc on byłby zabójcą?
— Tak mi się zdaje.. Zabójcą niedoświadczonym, dyletantem, dającym się poruszyć wyrzutom sumienia, ale nie mniej — zabójcą. Czy mógł mieć do tego pewne powody?.. Oto kwestja, zresztą nietrudna do rozstrzygnięcia. Nie mówię już o chęci bezpośredniego rabunku... Ale nie zapominajmy, że Jastrzębski jest spadkobiercą księdza Suskiego. Chciał przecież oddać panu mecenasowi sprawę sukcesyjną. Był z nieboszczykiem w złych stosunkach. Za życia nie mógł dostać nic... Ale po śmierci liczy na wszystko. Co do sukcesji, to, jak widać choćby z rozmowy, którą pan mecenas miał z nim w „Złotej loży“, musi być dość znaczna. Jeśli fundusze nie są jawne, tem większa podnieta do spełnienia zbrodni... Wszystko, co znajduje się w pewnej tajemnicy, w pewnem półświetle tem bardziej podnieca naszą fantazję...
Adwokat z niezmiernem zajęciem śledził tok rozumowania „Frygi“. Na jego twarzy można było kolejno widzieć podziw i aprobatę.
— A więc — ciągnął były ajent policyjny — Jastrzębski mógł mieć powody do spełnienia zbrodni... Jeśli poszukamy głębiej w jego stosunkach i życiu, możemy znaleźć tych powodów więcej. Mówi mi wprawdzie pan mecenas, że przedstawia się on na pozór korzystnie. Jest podobno urzędnikiem banku i razem obywatelem ziemskim. Ale przyznam się panu mecenasowi, już to jedno zestawienie nie podoba mi się... Wreszcie kto może wiedzieć, jakich namiętności jest on ofiarą?.. W jakiem finansowem położeniu znajdował się w chwili spełnienia zbrodni?.. rzecz prosta, jeśli ją spełnił... To wszystko trzeba zbadać. A wówczas będziemy mieli materjał do sądu bardziej stanowczego. Czy tak?..
— Ależ tak, tak... — wołał „Julek“. — Rozumujesz pan, jak podręcznik logiki...
— Jest jedna kwestja, panie mecenasie. Z pańskiego opowiadania możnaby wyprowadzić również i wniosek, że Jastrzębski zbrodni nie spełnił...
— Z mojego opowiadania?
— Tak jest.. Powiedział przecie mecenasowi, że na kilka dni przed spełnieniem zbrodni ciężko zachorował i leżał przez długi czas w łóżku?..
— W samej rzeczy.
— Ztąd kwestja: w jaki sposób człowiek śmiertelnie chory mógłby podnieść się z łóżka i zabić drugiego człowieka, mieszkającego od niego o dobre ośm mil drogi?
— Istotnie...
— A jednak to kwestja tylko pozornie trudna do rozwiązania. Najpierw wersja o chorobie, choć na jej stwierdzenie Jastrzębski odrazu w rozmowie powoływał się na świadectwo lekarza, może być fałszywą. Jakkolwiekbądź, wysunięcie jej naprzód bez powodu w rozmowie względnie obojętnej, i to z powołaniem się na czyjeś świadectwo, jest już podejrzanem. Wygląda to wprost na manewr winnego, z góry przygotowującego sobie alibi. Wreszcie historja choroby jest fałszywa albo prawdziwa. Fałszywa stanowi dowód winy Jastrzębskiego. Prawdziwa — mogłaby najwyżej wskazywać, że nie był on materjalnym sprawcą zbrodni, co mu nie przeszkadza być moralnym jej kierownikiem...
Adwokat dłużej nie mógł już wytrzymać.
— Ależ... na miłość boską... zlituj się, panie Józefie zkąd bierzesz te dowody... to rozumowanie... zkąd? Słuchając cię, jest się pewnym, bezwzględnie pewnym czyjejś winy lub niewinności!..
„Fryga“ uśmiechnął się i nawet zarumienił.
— O! pan mecenas dla mnie zbyt łaskaw... Ale idźmy dalej.
— Idźmy...
— Przyszliśmy więc do wniosku, że Jastrzębski materjalnie lub moralnie może być winien zbrodni... Rzecz tę zresztą sprawdzimy, przeprowadziwszy maleńkie śledztwo...
— Zgoda.
— Teraz idzie mi o przekonanie pana mecenasa, że zabójca... przypuśćmy, Jastrzębski albo wreszcie kto inny... jednem słowem autor tych dwóch listów... — wskazał głową na listy leżące na stole — nie jest jednocześnie prześladowcą Stefana Polnera i panny Lipińskiej, bliźniąt... jeśli w samej rzeczy są bliźniętami...
— Wątpisz pan o ich pokrewieństwie?
— Nie wiem... To rzecz do sprawdzenia. Tym czasem, jak i przed chwilą twierdzę, że zabójca, a więc autor listów, niema nic wspólnego z prześladowcą Polnera i domniemanej jego siostry. Nie... autor listów jest niezręczny i niedoświadczony... ma skrupuły... pomimo woli kompromituje się. Przeciwnie prześladowca Polnera jest bardzo silny. Całem jego dążeniem — skazanie chłopca. Żadne skrupuły go nie zatrzymują. Działa energicznie i ostrożnie. Ten tajemniczy Robak, który przygotowuje fałszywych świadków, jest najprawdopodobniej pseudonimem. Sam sposób wywołania fałszywego zeznania Wawrzka Kobuza, który zeznawał niby nie z własnej woli, niby przymuszony, jest najlepszym dowodem jego zręczności... Taki człowiek nie napisałby nigdy kompromitujących listów, które tu leżą!.. Nigdy.
— A więc, panie Józefie, pańskiem zdaniem prześladowca Stefana działał zupełnie niezależnie od zabójcy? Czy to możebne? W jaki sposób?..
— Najmożebniejsze! Przedewszystkiem to sprawa wyjątkowa. W takiej sprawie wszystko, co w zwykłych warunkach jest nieprawdopodobnem, stanowi rzecz zupełnie możebną. Intryga, jakkolwiek na pozór nader dziwna, w gruncie rzeczy jest zrozumiała. Ktoś, wytrawny łotr, może nawet łotrzy, żywi lub żywią nienawiść do pańskiego klijenta. Zdarza się tajemnicza zbrodnia, spełniona przez kogoś niewiadomego. Dzieciak był w stosunku z ofiarą zbrodni... Okoliczności rzucają nań pewien cień. Dla czego nie pomódz okolicznościom?.. Właśnie najbezpieczniej działać z ukosa, nie będąc wprost zainteresowanym w samej sprawie. Tak też postąpili prześladowcy Stefana...
— Może i masz pan rację...
— W tym punkcie mam ją bezwarunkowo!
Przez chwilę panowało milczenie.
— W ten sposób, jeśli pan mecenas pozwoli, ustanowiliśmy już parę kwestji, przypuszczalnie przynajmniej: kwestję niewinności Polnera, winy Jastrzębskiego i jego łączność z prześladowcami... Nie jest to ostatnie słowo. To tylko grunt do dalszego śledztwa. Pozostaje nam jeszcze jedna bardzo ważna kwestja. Nazwę ją kwestja bliźniąt... Wielkie pytanie: czy Stefan Polner i panna Lipińska są bliźniętami? Czy ich prześladowanie jest dziełem jednej ręki?
— Wątpisz pan o tem?
— Nie tyle wątpię, ile... chciałbym tę rzecz sprawdzić. A sprawdzić łatwo.
— Łatwo.
— I bardzo... Niech pan mecenas będzie cierpliwym tylko na chwilę. Ze słów pana mecenasa widzę, że panna Lipińska, nosząca obecnie nazwisko swej przybranej matki, została porzuconą przez jakąś kobietę w Częstochowie w chwili, gdy liczyła już rok, może więcej... Przypuszczaćby ztąd należało, że dziecko w chwili podrzucenia było już ochrzczone i zapisane gdzieś do parafjalnych ksiąg stanu cywilnego. Nieprawda?
— Zupełna racja... Ale gdzie tych ksiąg szukać?
— Gdzie? W tej chwili powiem... Pan mecenas sądzi, że panna Lipińska i Stefan Polner są bliźniętami?..
— Mówi za tem ich podobieństwo, bezwzględne podobieństwo!..
— To dowód moralny. Nam potrzeba materjalnego...
— A więc?
— Więc.. przecież do licha w aktach sądowych znajduje się chyba metryka oskarżonego. Było to konieczne, ażeby określić dokładnie jego wiek i stopień kary...
— W samej rzeczy.
Adwokat „Julek“ zamyślił się.
— Jest... jest — mówił po chwili i nawet...
Zaczął czegoś szukać w notatkach, rozrzuconych po stole.
— I nawet... mogę powiedzieć panu... że Stefan Polner — w tej chwili adwokat znalazł jakiś papierek pokryty zygzakami — został zapisany do ksiąg stanu cywilnego parafji Ś-go Aleksandra w Warszawie w lipcu 1861 r., jako syn niezamężnej Jadwigi Polner, tancerki baletu teatrów warszawskich, z ojca niewiadomego...
— Baletnicy?
— Tak!.. I jakie wnioski ztąd chcesz pan wyprowadzić? — pytał gorączkowo adwokat.
— Dotąd żadnych, choć imię jego matki Jadwigi, dawałoby w tym kierunku pewne pole. Ale jutro...
— Jutro?..
— Pójdę najprościej do parafji Św. Aleksandra i zażądam, ażeby mi wydano metrykę Jadwigi Polner, urodzonej w maju 1861 r. Jeśli panna Jadwiga Lipińska i Stefan Polner są bliźniętami, jej akt urodzenia musi być zapisany w tym samym kościele i w tym dniu, ma się rozumieć, jako Jadwigi Polner... Imię może zresztą być inne. To się sprawdzi... Co pan mecenas o tem mówi?
Ale „Julek“ już skoczył z krzesła. Biegał po pokoju i wołał.
— Zlituj się panie Józefie, nie rozumiem... jak mi to mogło dotąd nie przyjść do głowy?.. To takie proste, takie proste!...
Adwokat zatrzymał się przed „Frygą“.
— Słowo daję, pan jesteś w swojej specjalności gienijalny!..
„Fryga“ był wysoce zakłopotany.
— O niech pan mecenas nie żartuje!..
— Jakkolwiekbądź — dorzucił po chwili — to rozwiąże kwestję: Czy podobieństwo jest tylko przypadkowe, czy też w samej rzeczy mamy do czynienia z bliźniętami? Potem, będziemy wiedzieli czego się we wszystkich punktach trzymać i jak dalej prowadzić swe działanie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Nagiel.