<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Bogdanowicz
Tytuł Sępie gniazdo
Podtytuł Opowiadanie z puszczy amerykańskiej według obcego wzoru
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIX.

Czego nie wiedział senor Tejada?

Przed posadą Juana w oddziale dla gości zamożnych siedział na ławie senor Tejada, a w pobliżu niego na ziemi Maxtla. Było to już po widzeniu się z don Carlosem, obaj więc z dobrą miną oczekiwali na nieomylny rezultat swej rozbójniczej wyprawy.
Senor Tejada, obliczając przyszłe zyski, nie szczędził danego mu zaliczenia i uraczył zarówno siebie jak i Indjanina kwaśnem winem miejscowem, które posadero podawał za prawdziwie hiszpańskie Alicante.
Humory obydwóch Hiszpanów były wyborne, a rozmowa snuła się ożywiona, chociaż nastrój ten różowy uległby z pewnością zmianie, gdyby wiedziano, co zaszło w pałacu don Carlosa.
O tem jednak, czego nie wiedział senor Tejada oraz jego pomocnik, opowiem poniżej czytelnikom.
Musimy w tym celu powrócić do opuszczonego przez nas Piotrusia.
Chłopiec przywieziony przez don Basilia i Chikę do posady „Pod zwycięskim torreadorem“ zapadł na gorączkę. Była ona rezultatem pragnienia i upływu krwi, a jakkolwiek nie przybrała formy zbyt groźnej, jednakże przetrzymała Piotrusia w łóżku przez dzień cały.
Nazajutrz wczesnym rankiem, kiedy go odwiedził don Basilio, chłopiec zwrócił się doń z usilną prośbą o ułatwienie mu widzenia się przedewszystkiem z don Carlosem.
— Jestem na twoje rozkazy — rzekł uprzejmie don Basilio. — Po usłudze, jaką wyświadczyłeś kuzynce mojej, Różyczce Vasquez, uważam się wraz ze stryjem za twego dłużnika. I gdybyś chciał...
— Oh, nie mówmy o tem! — zaprotestował Piotruś — dług, jeżeli był jakikolwiek, został już spłacony. Wszak ty, szlachetny panie, ocaliłeś mi życie.
— No, to nie mówmy także i o tem — uśmiechnął się młody Hiszpan. — Uważaj mnie raczej za przyjaciela i rozporządzaj mną jako takim, według swej woli.
To mówiąc wyciągnął rękę i uścisnął dłoń zarumienionego chłopca.
— Więc pragniesz zobaczyć się z don Carlosem — zagaił don Basilio, aby opanować chwilowe wzruszenie. — To mogę uczynić z łatwością. Don Carlos jest bankierem mojego stryja, a don Fernanda, jego syna, znam dobrze. Ale czy jesteś dość silny, aby wyjść?
— O, co do tego, to niema obawy — zapewnił Piotruś. — Po wczorajszym odpoczynku czuję się doskonale. A rzecz to pilna i nie cierpiąca zwłoki. Już i tak wyrzucam sobie, że się mimowoli spóźniłem.
— Skoro tak, to nie traćmy czasu — rzekł Hiszpan. — Ubierz się jako tako i chodźmy.
Za chwilę obaj młodzieńcy dążyli do pałacu don Carlosa.
W pałacu peoni powitali z należnym szacunkiem siostrzeńca bogatego haciendera, ale przepraszali go, że don Carlos ma obecnie naradę z doktorem i przyjąć nie może.
Piotruś począł się niepokoić.
— Ja jednak muszę zobaczyć don Carlosa — nalegał. — Mam wiadomości od syna...
— Oh, był tu już jeden — rzekł peon, spoglądając podejrzliwie na Piotrusia — i także przyniósł wiadomości... Musiało się coś stać, bo pan zmienił się do niepoznania i wezwał zaraz doktora.
— Był już ktoś? — zawołał przerażony Piotruś — tem więcej zobaczyć powinienem don Carlosa. Słyszysz, muszę widzieć pana...
Peon spojrzał bezradnie na don Basilia, ten jednak, odgadując rzecz istotnie ważną, poparł energicznie słowa Piotrusia.
— Ha! niech więc panowie pozwolą! — rzekł z rezygnacją peon i powiódł ich wewnątrz pałacu.
Gdy zbliżyli się do gabinetu bankiera, drzwi nagle otworzyły się i na progu stanął dr. Mański, a za nim w głębi ukazała się twarz blada don Carlosa.
Piotruś zatrzymał się jak wryty, i nagle, ulegając nieprzepartemu pociągowi, wysunął się naprzód, wołając radośnie:
— Doktór Mański! Doktór Mański! Znalazłem go nareszcie!...
Doktór spojrzał zdziwiony, lecz w tejże chwili twarz mu się rozpromieniła, wyciągnął ramiona i odezwał się serdecznym głosem:
— Piotruś! mój zbawca!... Witajże — kochany chłopcze! A toś nam strachu napędził, i mnie i Chodzikowi. Myśleliśmy, żeś zbłądził w stepie.
I ściskał w objęciu Piotrusia, który bladł i rumienił się z radości naprzemian.
— To dopiero ucieszy się Chodzik! — mówił dalej dr. Mański! — Nie uwierzysz, jaką masz w nim oddaną sobie duszę. A mój poczciwy Mateusz i Bartosiowa pragną cię jak najrychlej poznać. Jakżeś jednak aż tutaj dotarł?... Chodź do mnie, zabieram cię z sobą.
Ale Piotruś już oprzytomniał i odezwał się śmiało:
— Doktorze, za chwilę pójdę z tobą, lecz przedtem muszę spełnić zlecenie do don Carlosa.
— Ach, więc tyś przyszedł tutaj do pana bankiera? Oto go masz! Mów, o co chodzi.
Doktór obejrzał się, chcąc wskazać don Carlosa, lecz bankiera nie było już na progu.
Gdy spostrzegł Piotrusia, zatrząsł się cały i począł się cofać, jak przed widmem. Z ust jego wyrwał się przytłumiony okrzyk „Matusik“, a potem biegł szept pełen przerażenia.
— Kara Boża!... Kara Boża!...
Cofnął się w głąb gabinetu i opadł na fotel przed biurkiem.
Doktór wytłumaczył sobie inaczej zniknięcie bankiera. Zastał go osłabionego, wzruszonego i stroskanego o los syna. Naradzali się nad środkami najpewniejszego ocalenia don Fernanda i teraz łatwo było zrozumieć, że wobec sceny dla niego obojętnej, cofnął się dyskretnie do swego pokoju. Więc niestropiony wprowadził Piotrusia do gabinetu i rzekł:
— Pozwól panie bankierze, że ci przedstawię dzielnego chłopca, który ocalił mi życie. Ma do ciebie jakiś interes. Zechciej go łaskawie wysłuchać.
Don Carlos blady i drżący skinął głową.
— I ja mogę polecić go gorąco — odezwał się don Basilio, który dotychczas trzymał się na uboczu. — Jest to istotnie dzielny chłopak i niedawno ocalił życie mojej kuzynce, Rosicie Vasquez, nie chcąc nawet słyszeć o jakiejkolwiek nagrodzie.
A potem zwracając się do doktora, rzekł:
— Jestem siostrzeńcem tutejszego haciendera Vasqueza, który miał zaszczyt gościć cię, doktorze, w drodze z llanosów.
Uścisnęli sobie dłonie, a don Carlos, drżący na całem ciele, jak w paroksyzmie febry, szeptał wciąż do siebie:
— Palec Boży!... On ratuje innych, kiedy dla niego ludzie byli szakalami.
Piotruś tymczasem spoglądał niespokojnie po obecnych, nie wiedząc, czy może mówić przy nich.
— Mów przy wszystkich! — wyjąknął don Carlos. — Niech się spełni kara Boża.
Piotruś nie rozumiejąc dokładnie tych słów, spojrzał ze współczuciem na strapionego ojca i rzekł:
— Senor, smutną ci przynoszę wiadomość, ale jednocześnie mogę cię pocieszyć. Syn twój wpadł w ręce bandytów.
— To wiem! — rzekł don Carlos, podnosząc nagle głowę — ale skąd masz tę wiadomość?
Piotruś w krótkich słowach opowiedział całą przygodę w llanosach i widzenie się z don Fernandem.
Don Carlos słuchał ze schyloną głową, a dwie duże łzy perliły się w jego oczach.
— Palec Boży! Opatrzność! — szeptał do siebie. — Ja go zgubić chciałem, ja go ograbiłem z ojcowizny, a on mi ratuje syna...
Skończywszy opowiadanie, Piotruś począł rozwijać swoje plany:
— Ostatecznie wiem, gdzie jest kryjówka bandytów i z łatwością ująć ich można. Potrzeba tylko do tego ludzi sprawnych i obytych ze stepem.
— O, co do tego, — oświadczył don Basilio — to rzecz najmniejsza! Mam tu pod ręką kilku vaquerosów stryja, a mój Chica jedyny do tropienia w stepie.
— Prócz tego — dorzucił dr. Mański — Mateusz, Chodzik i moi ludzie wezmą także z ochotą udział w wyprawie. Piotruś będzie im przewodnikiem.
Don Carlos podniósł się od biurka z nagłem postanowieniem.
— Dzięki wam wszystkim i tobie szczególniej, mój dzielny chłopcze. Ocalicie mi syna, a mienie i życie moje oddam wam bez wahania.
Rzekłszy to, uspokoił się prawie i kiedy wszyscy wyszli, zatopił się w papierach swego biurka.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Bogdanowicz.