Słońce szatana/Kochające wilczki

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Charszewski
Tytuł Słońce szatana
Wydawca Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Data wyd. 1932
Druk Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Miejsce wyd. Włocławek
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KOCHAJĄCE WILCZKI



Wilczki wolnomyślne są ogromnie kochające, nie mogą przeto znieść ducha nienawiści, jaki przenika Pismo Starego Zakonu. Nie oni pierwsi, zresztą. Mają licznych przodków. Już manichejczycy uważali Jehowę za Boga złego, Boga nienawiści, i przeciwstawiali Go Bogu Nowego Zakonu. Podobnie, wedle albigensów, świat został stworzony przez Boga ciemności, którym jest Jehowa. Podobnie katarowie orzekli, że Stary Testament to ustawa djabelska. Słowem, stara tradycja... masońska.
Więc zasadnicza sprzeczność rozrywa księgi Zakonu Starego od ksiąg Nowego. Tam panuje nienawistny duch okrucieństwa i niewoli, tu — miłościwy duch łaski i wolności, chociaż jedne i drugie księgi mają być słowem Bożem, więc prawdą bezwzględną! Jehowa jest nie do pogodzenia z Chrystusem, zresztą mityczno-astralnym.
Coprawda, przepaść pomiędzy temi duchami nie jest zbyt przepaścista. Tasama sprzeczność wewnętrzna rozsadza także i pismo Z. N., wzięte osobno.
Chrystjanizm, jak wiadomo, powstał bez Chrystusa historycznego, jak i świat powstał bez Boga. Owszem, chrystjanizmów, walczących o panowanie nad światem, było wiele; był i żydowski — i ten zwyciężył. Tym sposobem odnalazł się w nim duch Jehowy i stało się, że sprzeczne duchy — Stary i Nowy — splotły się w Nowym w splot sprzeczności: splot nienawiści i miłości, klątw i błogosławieństw.
W historycznym wyniku tarć między temi duchami, chrystjanizm wcale nie jest religją miłości. Dość obiecujący, póki był prześladowany, okazał się najsroższym tyranem, odkąd wyszedł z katakumb. Stąd prosty wniosek, że, aby był dobrym, należy go dobrze uciskać. Będzie zaś doskonałym, kiedy zniknie z oblicza ziemi. Pełna wolnej miłości religja wolnej myśli wtedy go zastąpi i spełni zadania, których on, pomimo stałego a dobrego uciskania go, przez dwa tysiące lat spełnić nie zdołał.
Dla nas, choceśmy ślepowierskie barany, jest jasne, że prawda, bezwzględnie pewna, nie oznacza jeszcze prawdy doskonałej. W Starym Zakonie jest ona w stanie przygotowawczym, w Nowym została dopełniona; niemniej, w obu jest pewna jako słowo Boże, co stwierdził i anatemą podkreślił sobór Trydencki. Dla wolnomyślnych wszakże wilczków jest to tylko karygodne mącenie kryształowych wód wolnej myśli, z których one piją.
„Kościół, pod naporem krytyki naukowej, drogą jezuityzmu, jak zwykle, cofa się i już dziś gołosłownie ogłasza, że stary testament nie jest słowem boga, lecz tylko powolnem, ułomnem przygotowaniem ludzkości do przyjęcia bezwzględnej i niezmiennej prawdy boga syna“.
Ta zmiana frontu w Kościele wobec Biblji St. Z., której mocą przeciwstawił się on nietylko św. Augustynowi, zwalczającemu manichejczyków, ale samemu nawet Chrystusowi, który przeciw faryzeuszom wskazywał, że nie przyszedł burzyć Zakonu, ale go jedynie dopełnić, ta zmiana, której mocą Kościół wpadł we własną klątwę, rzuconą nieopatrznie na soborze Trydenckim, — nastąpiła na przełomie wieków 19 i 20. Stało się to cicho, cichutko, po jezuicku, tak, iż nie tylko my, którzy w Kościele żyjemy, ruszamy się i jesteśmy, nic a nic o tem nie słyszeliśmy, ale nawet i sam rewelator owego skandalu ani dokładniejszej nieco daty jego, ani też żadnego z najnowszych teologów na jego potwierdzenie podać nie mógł.
Rozumiemy, że wszelki odwrót zwykło się maskować i wykonywać go jaknajciszej. Czyżby jednak nieprzyjaciel, ponieważ jako lew ryczący krąży dookoła nas, szukając, kogoby pożarł, jak mówi św. Piotr o jego patronie zaświatowym, — lepiej od nas samych mógł wiedzieć, co się u nas dzieje? Przenigdy! Swoim zwyczajem, podrzucił on nam tylko swój własny fabrykat.
Przyjrzyjmy się mu.
Kto dobrze rozróżnia, ten dobrze dowodzi. Tak, wprawdzie, mawiali scholastycy, lecz wolna myśl, jako wróg mąciwodztwa, winna by chętnie na to przystać.
Zatem rozcinamy ów splot sprzeczności mieczem rozróżnienia między dobrem a złem. To jest przeciwieństwo rzeczywiste. Rzecz jasna, że dobro należy kochać, a zła nienawidzieć. Nienawiść względem zła jest dobra.
Oto jest źródło klątw i błogosławieństw w Piśmie — i to obu Zakonów. Z tą tylko różnicą, że w Starym nienawiść względem zła samego w sobie, wcale nie większa, niż w Nowym, — ze względu na szczególną surowość przedmiotu oddziaływania wychowawczego, t. j. żydów biblijnych, w stosunku do tegoż musiała występować surowiej.
Na rzeczywistość moralnego zła i dobra istnieje powszechna zgoda rodu ludzkiego, nie wyłączając satanistów, którzy tylko — pojęcia te odwracają nawspak, mianując zło dobrem, a dobro złem. (Nietzscheański nihilizm moralny jest tylko środkiem taktycznym do takiego odwrócenia tych pojęć w opinji powszechnej). Konsekwentnie, zgoda taka istnieje również i na zasadę nienawiści zła, a miłości dobra. Jeżeli więc biblijne pojmowanie zła i dobra jest słuszne, to całe Pismo ze swemi klątwami i błogosławieństwami jest usprawiedliwione.
Na nieszczęście, w tem pojmowaniu tkwi sęk dogmatyczny, gdyż opiera się ono na dogmacie. Ogromna miłość wilcza rozsadza jego obręcz. Chce ona miłować bez ograniczeń, jakie stawia dogmat. Kocha ona tak szeroko i tak potężnie, że nie tylko wyzwala zbrodniarzy z kajdan, a wesołe córy Koryntu — z hańby, lecz jeszcze — tamtych sadza na fotelach ministerjalnych, a te na ołtarzach (swego rodzaju kanonizacja). Te zaś nie tylko w roli bogini Rozumu, jak Maillard w Notre Dame de Paris i jej koleżanki na prowincji we Francji, lecz także w djabelsko świętokradzkiej roli portatylu w czarnych mszach, jak świadczy Huysmans w okropnem „Là Bas“.
Jestto dużo więcej, niż owo, co uczynił Chrystus, ratujący od ukamienowania i rozgrzeszający jawnogrzesznicę, oraz modlący się na krzyżu za swymi katami. Ułaskawiać praktykantkę wolnej miłości, prosić o łaskę dla sędziów i wykonawców najsłuszniejszego w dziejach Wyroku — toć śmiertelna obraza wolnej myśli i niewysłowionej godności wolnego człowieka.
Albo znowu, cóż to za bezgraniczna miłość, kiedy p. M. J. Wielopolska, protestując w Kur. Por. przeciw mnie, jako rewelatorowi, w Expresie Por., sensu tajemniczych dat historycznych, przeklinanych przez satanistów, tłomaczy tychże, iż przeklinają je oni wcale nie dlatego, że są to daty ich klęsk w walce z Bogiem, lecz dlatego, bo je uważają za „tragiczne dni zagłady bliźnich“ — i to bliźnich, wśród których byli „i księża katoliccy, wychwalani obecnie, z okazji filmu Atlantic, jako wzór cnoty“?![1].
Sataniści, zatem, żałobą obchodzą rocznice katastrofalnej śmierci cnotliwych księży, a inny ksiądz, imieniem Boga, na nią ich skazuje!! Sataniści są przytem tak skromni, że się z tym swoim klerykalizmem ukrywają. Szczęściem dla świata, mają opiekunkę, która ich zdekonspirowała. Wiemy teraz, że za swą miłość bez granic godni są podobnej miłości.
Takie się otrzymuje efekty, jedynie dzięki usunięciu dogmatu — okrutnego dogmatu Boga!
Górą więc miłość wilcza! Bo, że i ona ma swoją nienawiść, to nic słuszniejszego, skoro kieruje ją przeciw krnąbrnym a głupim baranom, wyjeżdżającym wciąż z rogami sprzeciwu, że ten, kto stoi poniżej biegu strumienia, żadną miarą nie może mącić wody stojącemu powyżej, a że jest całkiem odwrotnie.
Wszakże i ta nienawiść jest właściwie tylko odmienną formą miłości. Czy to nie miłość, kiedy się wilk zjednoczy z lubym barankiem tak ściśle, że go przeistoczy w samego siebie? Zresztą, z pewną... resztą, co już jednak nie zależy od jego najwolniejszej i najmiłościwszej woli.
Jakże okrutna, w porównaniu, jest tasama forma miłości, oile się wyraża w piekielnym dogmacie piekła, a którą karzeł Dante sławi, zowiąc piekło dziełem Miłości Pierworodnej! Ofiarom dogmatu, potępiającego bezwzględnie rzekome zło, pozostawia ona dobrodziejstwo bytu. No, niechby. Renan przekładał piekło nad unicestwienie. Ale ma ona szczególne upodobanie w kochających wilkach. Takaż to za ich miłość nagroda?
... A kiedy, dzięki miłości wilczej, nie stanie już rogatych dogmatem baranów, wówczas... o, wówczas! — w wolnem od nich społeczeństwie wilczem nastanie raj miłości. W uściskach miłosnych wilki poczną się przeistaczać w siebie nawzajem, aż zabraknie ich samych, prócz pewnej wilczej reszty...





  1. Mowa o zatonięciu Titanica d. 14.4.1912. Inne, wyjaśnione przeze mnie, daty odnoszą się: jedna do zburzenia Mesyny przez trzęsienie ziemi d. 28.12.1908 r., druga do zniszczenia miasta St. Pierre przez wybuch wulkanu Mont Pelé na wyspie Martynice. Cfr. moje: „Bóg przed sądem świata wobec gruzów Mesyny“ (1909); „O absolutyzm idei Opatrzności w dziejach. Cuda i katastrofy“ (1928); „Palec Boży“ (1930 Katowice).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Charszewski.