Słomiany król/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Słomiany król |
Wydawca | Franciszek Chocieszyński |
Data wyd. | 1903 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie było w pobliżu innego bezpiecznego schronienia, w któremby Kaźmirz mógł tymczasową swą założyć stolicę; Olszowe Horodyszcze musiało się nią stać na chwilę. Tu więc, gdzie Bóg dał pierwsze zwycięztwo, postanowił Kaźmirz czekać na drugi oddział cesarski i na gromadzące się rycerstwo własne, ztąd rozesłano po kraju gońców, aby zwoływali kto żył i pozostał. Ztąd gotowano się ciągnąć przeciwko Masławowi, wiedząc, iż on ze sprzymierzeńcami swymi silny opór stawiać będzie. Tu czekano na posły i posiłki z Rusi, których lada dzień się spodziewano. Jakoż jednego dnia z rana, nadbiegł goniec oznajmiający o powracających posłach z Kijowa, z którymi jechali bojarowie, wiozący dobre słowo kniazia i obietnicę rychłej pomocy.
Radość w obozie stała się wielka. Trzeciego dnia nadjechali oznajmieni posłowie, bojarowie kniaziowscy, z drużyny jego starosta Torczyn, Tiwun Paramon i ogniszczanin Dobryń, z małem ale pokaźnym pocztem, z którym się szczęśliwie, mimo Masławowych oddziałów po kraju rozpierzchłych, dostali do króla. Przed południem ujrzano wśród gromadki konnych, owych posłów z Kijowa, na których czele jechał starosta Torczyn, mąż średniego wieku. Wszyscy mieli na sobie suknie długie, kożuchy bogate, czapki wysokie, oręż w pozłocistych pochwach i u pasów worki a chusty jedwabne.
Bili pokłony królowi od kniazia Jarosława, przynosząc pozdrowienie i posiłki zwiastując. Król w niewielu podziękowawszy słowach, powierzył posłów starszyźnie, by ich ugościła. Przyjęcie już przygotowanem było, obfite i zastawne wspaniale. Topór, Trepka starszyzna cała zasiedli razem z gośćmi, którzy wśród poważnego rycerstwa, pochmurnych twarzy, wesołością swą się odznaczali. Poczęto zapraszać, częstować i kubki nalewać; wszczęła się rozmowa żywa, a pod koniec nawet ściskając się i całować potrzeba stała wielka, bo się wszyscy z sobą niezmiernie drużyli. Długo w noc gwarzono i biesiadowano. W kilka dni później z wieczora od króla wyszedłszy graf Hebert i starszyzna, do obozu pospieszali milczący... W namiotach zbierało się rycerstwo, rozeszła się wieść błyskawicą po dolinie, że nazajutrz rano wojska ruszyć miały ku Wiśle, nie czekając Masława, a same go chcąc uprzedzić. Taka była wola królewska na dzień naznaczony i posiłki od Kijowa z drugiej strony na łodziach nadciągnąć miały.
Zaledwie słowo to wyrzeczono, co żyło na Horodyszczu w namiotach, na dolinie poruszyło się i drgnęło. Wszystkim czekanie długiem było i tęsknem, a walka pożądaną. Wszebor chciał iść i chciałby był zostać, bo Tomkowi ojcu w pomoc dodanemu, który na swych śmieciskach stać musiał, na Horodyszczu przy pięknem dziewczęciu siedzieć kazano. Tomko mógł korzystać z czasu i ubiedz go u ojca, biorąc sobie Kasię. Co miał począć, nie wiedział Doliwa, wreszcie ku wyżkom się skierował, prosząc Spytkowej samej o radę, a ta zaś nie mogąc mu inaczej poradzie, odesłała go do samego króla, z prośbą o swaty, wiedząc, że Spytek królowi nie odmówi.
Słysząc to Wszebor, do nóg upadł Spytkowej, a potem pędem z wyżek się stoczył, kierując prosto do króla. Król sam jeden był, stał u ogniska dogasającego, gdy Wszebor wszedł do izby.
Doliwa, przystąpiwszy do króla, padł u nóg jego i zawołał:
— Miłościwy panie! walczyłem za ciebie i walczyć będę do śmierci, bądź ty mi dobroczyńcą o łaskę twą proszę: Oto Spytkową córkę chcę mieć! Miłościwy panie rozmiłowałem się na śmierć w tej dziewczynie.
Król łagodnie odezwał się:
— Gdy wrócimy z wojny, chętnie — teraz nie pora o tem myśleć.
— A potem nie pora już będzie, bo kto inny ją zaswata — przerwał Wszebor — królu, panie, dziś lub jutro, albo nigdy.
Zafrasowany stał Kaźmirz jeszcze, gdy Trepka, który na jutro potrzebował rozkazów do ciągnienia, wszedł do izby. Król go ku sobie powołał, jakby mu ciężar spadł z piersi.
— Stary mój przyjacielu — rzekł do Trepki — wy mnie w tem zastąpicie i w mojem imieniu wstawicie się za dobrym sługą, prosząc Spytka o córkę dla Wszebora.
Stary skłonił się. Wszebor starego za rękę pochwycił i obaj skierowali ku drzwiom. Wyszli w drugie podwórze. Stary Spytek zajmował miejsce pomiędzy kalekami i chorymi. Spostrzegłszy nadchodzącego Trepkę, podniósł się na łokciu.
— Cóżto, już ciągniecie? — żegnać się chcecie?
— Jeszcze nie z pożegnaniem przyszedłem, lecz w poselstwie od króla.
Ruszył się Spytek niespokojnie i podniósł oko zakrwawione.
— Od króla? do mnie? a cóż miłościwy pan może żądać od kaleki?
— Macie córkę... król prosi o nią dla Wszebora.
— Nie mam nic przeciw Doliwie — rzekł Spytek — wola królewska niech się stanie... Będzie ją miał.
Skinął potem na sługę:
— Niech tu przyjdzie Marta z córką...
Czekali chwilę, gdy Marta weszła z Kasią, ta spostrzegłszy Doliwę, zachwiała się i rzuciła, jakby uciekać chciała, lecz matka ją zatrzymała.
Ujrzawszy żonę Spytek się zachmurzył.
— Król, pan nasz miłościwy, sam swata córkę naszą — odezwał się — królowi odmówić nie mogę.
Wskazał na stojącego Doliwę.
— To przyszły twój mąż — rzekł, patrząc na Kasię — taka jest wola królewska i moja. Gdy przyjdzie pora, sprawimy wesele.
Marta skłoniła głową. Kasia zapłonęła gniewem. Trepka się ruszył.
— Pójdę więc królowi dobrą zanieść nowinę — rzekł.
Głową mu skinął Spytek, Wszebor ucałował ręce ojca i matki dziękując. Stary nie zważając już ani na przytomność przyszłego zięcia, ani na żonę i córkę, opadł na posłanie wołając na sługę.
— Sobek, obetknij mi nogi — i oczy zasłonił i głowę zakrył.
Cichemi kroki wysunęła się ztąd Marta, za nią blada Kasia, z groźnym oczów wyrazem. Gdy się znaleźli w podwórzu, a Doliwa chciał się śmielej do dziewczęcia przybliżyć, odskoczyła Kasia i biegiem na wyżki poleciała.
— To dziecko! — uśmiechnęła się matka, podając Wszeborowi rękę — młode ptaszę... Przyhołubisz je potem, gdy twojem będzie. Czasu mieć będziesz dosyć.
I cicho szeptać z nim zaczęła.
Na wyżkach słychać było jakby wybuch płaczów, jęków i oburzenia. Drzwi się otwarły nagle, wybiegła z nich Zdana i znikła...
Belina stary, Tomko, Hanna zeszli się naradzać i szeptali długo... Tomko z siostrą odeszli potem na stronę i mówili z sobą po cichu, a gdy Wszebor się wysunął, ściągnięto Mszczuja do narady. Kupka ta to się schodziła, to rozchodziła, długo w noc, a gdy Mszczuj do brata na nocleg powrócił, nie odezwał się do niego słowa i jak stał rzucił się spocząć, głowę okrywszy.
Wszebor czuł w nim gniew i nie śmiał mu nawet swojego szczęścia zwiastować.