Salon pani Lammemi
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Salon pani Lammemi |
Pochodzenie | Człowiek w oknie |
Wydawca | „Wydawnictwo Współczesne“ |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Zakł. Graf. "Drukarnia Bankowa" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Stary kawaler, Piotr Sojusz, wyszedł z szaletu i ziewnął. — Wokół liście drzew kasztanowatych, kąpały się w świetle lamp łukowych i księżyc hulał po niebie. — Ciepły wietrzyk zaczepiał ogony koni dorożkarskich, a Sojusz medytował i uśmiechał się głupawo.
A teraz cofniemy się o trzy godziny wstecz i wytłumaczymy sobie dlaczego stary kawaler Piotr Sojusz medytował i uśmiechał się głupawo.
W porze kiedy sklepy uwalniają blade panny i wystrojonych ekspedjentów, Piotr Sojusz miał szczęście spotkać na przystanku tramwajowym poczciwego kompana, pijaka i niezgorszego kpiarza, Augusta Nerwala i, co zatem idzie, miał przeżyć pewną historję, która stała się przyczyną medytacji i głupawego uśmiechania się przed szaletem.
— Hej! — Piotruś to ci traf, — klnę się na księżycowe promienie, że spotkałem cię w samą porę, — chodźże, chodźże stary mizantropie, — zaprowadzę cię do pewnego domu, ujrzysz parę małp nader osobliwych, — tylko miej gospodynię na względzie — jest to baba o dość osobliwej właściwości, mianowicie wróży, — tak mruku — może ci co wywróży, tja.
Sojusz się wzbraniał, ale Newral tęgi chłop, przemocą wpakował go do taksówki i po kilkunastu minutach naciskał zżółkły guziczek od dzwonka, a Sojusz stał zbliska i drżał.
Kobieta, która zjawiła się w przedpokoju aby ich powitać, uczyniła na Sojuszu tak niesamowite wrażenie, że począł się szarpać za lewe ucho, co oznaczało u niego silne zaniepokojenie. — Tak, Pani Lammemi chodziła na paluszkach, trzymając swe pulchne rączki w sposób przypominający bożka chińskiego, — nie kiwała jednak głową, swą wspaniałą głową, otoczoną gęstą mgłą włosów, których koloru określić nie możemy. — To się tylko jeszcze powie, że jej biała twarzyczka, z oczkami jak dwa miętowe cukierki, była maleńką plamą na tle tych właśnie włosów.
Śmiała bestja i bywalec z tego Newrala, — jak to poufale trzyma za rękę panią Lammemi i woła kawy, — a jakże, kawy — dla mnie i dla mojego przyjaciela.
Sojusz został przedstawiony niezwykle ponuremu panu, o błędnem spojrzeniu, który ścisnął mu rękę i odrzucił tak, jak to się czyni ze szmatką od kurzu. Potem kazano mu usiąść i pić kawę.
Wdzięcznie wyglądała pani Lammemi z rączką niedbale opartą na pozłacanej ornamentacji kanapki, z dwoma zachwyconemi po obu stronach panami i z nieruchomo siedzącym Sojuszem naprzeciwko. — Teraz jednak, gdy ci troje zajęci są rozmową o właściwościach leczniczych surowej wątróbki, Sojusz rozgląda się po salonie.
— Otóż przedewszystkiem siedzi przy stole długim i wąskim, nakrytym fioletowym obrusem w kształcie wielkiej gwiazdy. Przez środek i długość stołu stoją długim rzędem kwiaty i liście w doniczkach poobwijanych karbowaną bibułką, na drutowanych talerzykach. Po obu krawędziach stołu leżą książki, które Sojusz począł właśnie oglądać; wszystkie były opatrzone dedykacjami osób prywatnych, — znaczy, że pani Lammemi otrzymała je od ludzi sobie życzliwych. Jedna z dedykacji na romansie kryminalno‑erotycznym P. F. J. Pszczółkierewielicza tak brzmiała: „Pani Lammemi od lubiącego ją człowieka, który ma życzenie żeby czytała tę powieść wieczorami, kiedy jego niema, Jana Paradyza“. — Sojusz czytał te dedykacje i myślał o przenikliwości ich autorów. Kiedy doszedł do połowy stołu, tam gdzie stała największa doniczka; zobaczył niewielką książeczkę, obłożoną fiołkami, na okładce której widniała markiza wąchająca nać. W tej chwili zamarł ze wzruszenia; pod markizą przeczytał nazwisko autorki: Lucylla Lammemi, — a wyżej tytuł: — „Pietruszki w sadzie, czyli erotyki botaniczne“ — a u samego dołu: sumptem autorki. — Sojusz spojrzał na panią Lammemi, — patrzyli na niego wszyscy troje z pobłażliwym uśmiechem, mówiącym — no widzisz profanie. — Zaś ona, autorka właśnie, przymrużyła swe miętowe cukierki i rozdęła nozdrza, grając najwidoczniej tą mimiką na zmysłach Sojusza. — Przesunął parę kartek i znalazł tam wiersz, po którym westchnął i spojrzał z zachwytem na czoło napiętnowane genjuszem, na nozdrza, włosy i usiadł. Następnie wodził z zachłyśniętym zdumieniem wzrokiem po ścianach salonu. Niezwykle pięknie odbijały się od złoto‑zielonej tapety kolorowe reprodukcje, poprzypinane sprytnie pinezkami.
Nad kanapą chytrze nakrytą kocem w zwierzęce desenie wisiał portret pani Lammemi, rysowany ceglastą kredką i opatrzony znakomitem nazwiskiem: Ryłłopireley Alonzo. — Stało tam również w kącie pianino, stały krzesła i wszędzie można było znaleźć jakiś miły drobiazg do obejrzenia.
Pan o błędnem spojrzeniu nazywa się Leon Rozmach i mówi tak, jakby wydawał rozkazy: — co do pomidorów to mam pewne zastrzeżenie, jednego... lecz w tej chwili zadzwoniono dwa razy i uwaga została skierowana w stronę przybyszów, a pani Lammemi wyszła do przedpokoju.
— O! — radca Trubiłko — poznaję po głosie.
Newral z obojętną miną poprawił sobie krawat.
Rzeczywiście wszedł pan radca Trubiłko ze swą narzeczoną, — wspaniała para. — Sojusz przedstawił się tym ludziom z przyjemnością. Odrazu widać było, że są to ludzie świetnie obyci towarzysko; — ona w zielonej sukni mrużyła oczy, gdy paliła papierosa, a on miał koralową szpilkę w krawacie i gdy mówił, z dystynkcją poprawiał wdzięcznie wystające z rękawów bronzowej marynarki mankiety.
I rozmowa przybrała rześki obrót.
Panna Ilona, bo takie imię nosiła narzeczona pana radcy, mówiła o doskonałej kuchni państwa Kwaśniewskich w Zgoranach, gdzie spędzała letni urlop.
Gdy podano pierożki z mięsem, to one tak pachniały. Okropnie lubię pierożki z mięsem.
— Pierożki z kapustą są również doskonałe, — powiedziała pani Lammemi.
— Obbu!-tak!... Rozmach przymróżył oczy i wąchał coś z lubością, układając wargi nakształt ryjka. — Tak!
Radca zaczął:
— Mojem zdaniem, ludzie wogóle za dużo jedzą, a sztuki piękne pozostają gdzieś wtyle. Zagranicą dzieje się inaczej, naprzykład...
— Czy Michał przyjdzie dzisiaj, pani Lucyllo? — przerwał Trybik.
— Właśnie telefonował że przyjdzie, musi czekać na ubranie, które dał do odświeżenia.
— W Szwecji...
— Widziałem dzisiaj pana Bąbolka; cóż to za przemiły człowiek.
— Ilonko! — zdaje ci się. Pan Bąbolka nazwał mnie kiedyś wróżką. — Niewiadomo dlaczego, — ja przecież wszystko na podstawie nauki.
— Pan Bąbolka rozrósł się tak potwornie, że rozmawiając z nim, trzeba patrzeć na niego przez szkła pomniejszające. Ho‑ho‑ho. Rozmach znowuż powąchał górną wargę.
— Chi, chichi, — dowcipniś z pana, nie! — nie jest znów tak miły pan Bąbolka.
— Mój przyjaciel, którego tu przyprowadziłem, posiada ciekawy sposób zabijania czasu; gra sam ze sobą w kości. To powiedział Newral i kiwnął głową na Sojusza.
— Cho, ho, ho, — hi — chi.
Teraz wszyscy skierowali wzrok w stronę Sojusza; — siedział, kręcąc w palcach zapałkę. Śmiał się przytem.
— W Budapeszcie pewien dentysta grał ze sobą w szachy, — wypowiedział szybko radca.
Zapanowała cisza — palono papierosy i pito kawę.
Poczęto mówić o różnych rzeczach: o literaturze, gatunkach tytoniu, polityce, alkoholu, mrozach w zeszłym roku i paskarstwie. Wszyscy mówili tak, jak na dobrze wychowanych ludzi przystało. Sojusz usiadł z książką w ręku na kanapie i obserwował narzeczonych; — pożerali się wzajemnie wzrokiem. Ileż męki i buzującego ognia namiętności biło z ich oczu, gdy na siebie patrzyli.
Tak, widać nie mogli się pobrać z powodu głodu mieszkaniowego i ckliwy z natury Sojusz współczuł im serdecznie.
Wtem w podskokach i z piskiem wpadła do salonu córka pani Lammemi.
Panowie wstali i poczęli mówić pannie różne przyjemności.
— Ależ pani się poprawiła!
— Gdzieto — w Świdrze?
— Jeden mój znajomy...
— No, a teraz zamąż.
— A nauka, to co!?
— E! — kobiecie.
— Moja kuzynka...
— Proszę sobie usiąść. Gdy się panna ze wszystkimi przywitała, rozmowa zbiegła znowuż na inne tory. Pan radca klepał ręką po ręku, patrząc zamglonym wzrokiem na wijącą się z pożądania narzeczoną. Newral myślał o nich, jako niewolnikach przesądów staroświeckich.
Panna Henia siadła koło Sojusza i wszczęła rozmowę. — Sprytna to dziewczyna — wiadoma rzecz — Sojusz, — stary kawaler i urzędnik państwowy, człowiek miły i ułożony.
Rozmowa została przerwana wejściem Michała, cichego blondyna, który wszedł chyłkiem w świeżo odnowionym garniturze, skrzypiących lakierkach, z zaczerwienionemi powiekami i po przywitaniu usiadł w kąciku i zapalił papierosa. Sojusz przyglądał się pannie Heni; była w biodrach trochę nie w porządku, — nos wielki i krzywy, na powiece jednego oka nie miała rzęs, włosy krótko obcięte i świeżo zmoczone przylepiały się do głowy. Paznokcie brudne, lecz lśniące od lakieru, — poruszała szybko dwoma sznureczkami bladych warg, plując na krawat Sojusza. Szepleniła.
— Takie miałam powodzenie u chłopców w Świdrze, że nie mogłam się opędzić. Jeden to mnie tak pocałował, — ale dostał w pysk! Żeby pan wiedział. Ja to strasznie nie lubię, jak kto bez mego pozwolenia — żeby pan wiedział. — A teraz jak nie zdam matury, to sobie odbiorę życie, — nie zna pan jakiej trucizny?
— Amonjak!
— Uj, to piecze — nie, lepiej kwiatami się otruć — tuberozy!
— Amonjak!
— Nie, — czy pan żartuje. Mój ojciec, jak się raz upił, to mu mama dała amonjaku do powąchania, ale mnie poco?
— Amonjak pani radzę, tylko amonjak.
— Co pan zwarjował, ciągle pan jedno wkółko powtarza.
— Amonjakiem otruło się paru moich znajomych i dlatego pani radzę, jako skuteczną truciznę.
— Co z pana za figlarz, ja się nie chcę otruć, chciałam pana przestraszyć.
Panna Henia gryzła paznokcie i Sojusz wstał aby się napić wody. Nie zdążył dopić szklanki, gdy rozległy się dwa ostre dzwonki. Pani Lammemi wyszła znowuż do przedpokoju, a Michał począł nerwowo spoglądać w stronę drzwi. Dobiegały głosy:
— Kochana, tak dawno!
— Co za śliczny kapelusik.
— Chcesz to ci dam adres!
Na progu stanęło uosobienie finezji, które najbardziej niedbale przywitało się z Michałem. Panna Hanka, ona to — kobieta‑demon, o ruchach rasowej, zmysłowo‑namiętnej kotki i południowym żarem w oczach.
Momentalnie zawojowała towarzystwo, — ta dogaressa. Spacerowała pośrodku salonu, z lewą ręką opartą na biodrze, z prawą wzniesioną do góry z papierosem w palcach. Tańczyła chodząc. — Na ramionach miała szal czerwony w czarne grochy, o tym szalu zaczęła mówić:
— Proszę sobie wyobrazić, że Jontyz chodził w tym szalu przez dwie godziny, po moim pokoju. — Jego ostatnie karykatury dyplomatyczne wzbudziły zachwyt ogólny. — Gdy się ze mną wita — całuje mą rękę i czule patrzy w oczy, ten tak wielki artysta.
Mężczyźni kiwają głowami; — rzeczywiście — ta Hanka — Bóg wie co potrafiłaby uwieść. — Rtęć — dziewczyna!
Sojusz patrzy na Hankę z zachwytem — zupełnie hiszpanka, gdyby nie pewne drobne szczegóły: — przedewszystkiem panna Hanka jest blondynką i rzęsy jej są również jasne. Jej twarz nie jest twarzą palącej córy Andaluzji, a nozdrza kopytkowego nosa, nie drgają zmysłowo. Może w jej figurce możnaby coś takiego odnaleźć, lecz — to — nie. Czy widział kto, aby południowe dziecko miało podobnie nieforemne nogi, obute w dodatku w lakiery z niklowemi klamrami. Ale wnętrze tej dziewczyny było pełne żaru. Jak bąk kręciła się po salonie w różne strony. — Zaczepiała mężczyzn i obrażała kobiety. — O! — to żarty oczywiście. — Lecz w pewnej chwili uchwyciła lekko swą pulchną rączką ucho pana radcy i, wywołała tym, w gruncie rzeczy niewinnym żartem, gorące westchnienie i rumieniec na licach panny Ilonki. — Lecz po chwili wszystko się uspokoiło i panna Hanka zaproponowała, aby coś zagrać. — Wówczas pani Lammemi z głową wzniesioną do góry, acz z oczyma skromnie nakrytemi powiekami, skierowała się w stronę pianina. Już podniosła dłoń aby uderzyć w klawisze, gdy hipnotyzer Rozmach wrzasnął:
— Cóż to za granie teraz — jeść mi się chce, jak piorun jasny! — Lucylko! — zakrzątnij się koło stołu! — z graniem tam — grrrom!
— A potem zagramy wszyscy w Mefistofelesa, powiedziała Henia i wypluła resztki paznokci.
Poczęto chodzić, krzątać się i oglądać obrazki. Pani Lammemi smutną miała twarz z powodu owego pianina, a goście zadowoleni z takiego obrotu sprawy, starali się swą radość zatuszować obojętnem oglądaniem drobiazgów.
Michał jeno stał oparty o piec kaflowy i wzdychał, a rzęził okrutnie. Wszyscy to wiedzieli doskonale, że Michał jest zakochany beznadziejnie w Hance. — Oj! — ta Hanka. — Wystrzegać się takich kobiet. Michał był dla niej za szczupły, za blady, za urzędnik, za blondyn i t. d. — I tak oto sechł z nieodwzajemnianej miłości, najzdolniejszy buchalter firmy „Selcer“. Rozmach, któremu nadzieja kolacji rozjaśniła twarz, począł pokazywać Newralowi różne sztuczki z palcami. Chichotał przytem i gdzieś tam ze spodni wyjmował przeróżne przedmioty. — Henię uchwycił za rękę i zapytał czy chciałaby być sową, — nie! — dlaczego to nie chciałaby być sową? he — he — ha hę.
Przy kolacji mówiono, że wszystko co jedzą, jest doskonałe i śmiano się z ponurych dowcipów Rozmacha. — Opowiadał, że zahipnotyzował raz pewnego żydka i kazał sobie zwrócić pieniądze, które mu wręczył dnia poprzedniego za weksel.
Zrobił to oczywiście żartem — ha — ha — ha.
Tak, — wielkie moce posiadał w sobie ten Rozmach. Hipnotyzer!
Alkoholu nie pito.
Gdy wstano od stołu, poczęto znowuż palić i pić kawę. Pani Lammemi znikła w drugim pokoju z Rozmachem i Newral szczypany przez Henię, widział przez uchylone drzwi, że nad czemś się tam naradzają.
Tak, — będzie seans hipnotyzerski, a jako medjum, wybrano Newrala, z powodu, jakoby — jego błękitnych oczu.
Pod ścianami, w półkole, rozsiadło się całe towarzystwo. Pan radca i Ilonka, przytuleni do siebie, dyszeli ciężko. Zgaszono duże światło i zapalono jeno maleńką lampkę nocną z czerwonym abażurem.
Zrobiło się cicho i tylko Michał raz kichnął, patrząc na Hankę.
Trybik i Rozmach usiedli naprzeciwko siebie, bokiem do towarzystwa. Newral w pewnej chwili mrugnął dziko w stronę Sojusza i uśmiechnął się zjadliwie, ale ten tego nie zrozumiał.
Było bardzo cicho i Rozmach wpatrywał się ostro w oczy Newrala. Panna Hanka dostała czkawki i uczyniła trochę hałasu pijąc wodę.
Po kilkunastu minutach takiego wpatrywania, Rozmach począł machać rękoma koło twarzy medjum, fukać na niego i dmuchać, aż wreszcie szelma Newral, widać tem zniecierpliwiony, nibyto usnął.
Wtedy Rozmach powąchał górną wargę, wstał i zaczął przemyśliwać, coby tu zrobić ze swoją ofiarą.
Wziął rękę Newrala, wyprostował ją poziomo i począł głaskać. — Potem zwrócił się do towarzystwa:
— Naskutek moich ostatnich doświadczeń, ręka powinna stać się zupełnie sztywna.
— Rzeczywiście ręka stała się sztywną i zgiąć jej nie było sposobu.
Lecz w tej chwili medjum zaczęło charczeć i oddychać niezwykle szybko, szepcząc coś niewyraźnie. — I po chwili wszyscy już mogli słyszeć co mówiło.
— Będę, — będę — mówił o przyszłości i różnych wadach obecnych tu osób. Głos był jakby z za grobu i brzmiał niezwykle tajemniczo.
Dopiero wszyscy spojrzeli na siebie z przerażeniem i ruch się wszczął ogromny: — O!, tego, to nam nie potrzeba, nie! — zaczęli krzyczeć: panie Rozmach — zechciej pan obudzić medjum.
Ale Rozmach sam był bardzo przerażony i potrząsnął parę razy medjum, lecz ono krzyczało coraz głośniej.
Wówczas to Rozmach powiedział, że zaszedł bardzo ciekawy wypadek, którego on nie przewidywał i medjum musi swoje powiedzieć, gdyż inaczej się nie obudzi.
— Zależy o kim będzie mówił — pisnęła Henia.
Medjum wodziło długo zamkniętemi ślepiami po wszystkich, aż wreszcie utkwiło je w panu radcy.
— Ten pan — powiada — był kiedyś poetą i robił różne plagjaty.
Radca skamieniał.
— Widzę — widzę, w tylnej kieszeni radcy, płaską butelkę z wódką. Wypija ten alkoholik kieliszek na godzinę.
Zdumieli wszyscy ogromnie, a Henia pomacała pana radcę gdzie należy, — a jakże — butelka była, i Ilonka odsunęła się nabok.
Medjum ciągnęło:
— Skąpy jest bardzo i sam sobie pierze skarpetki. Nie ożeni się nigdy, a szpilka, którą ma w krawacie, nie jest prawdziwa.
Medjum westchnęło głęboko i mówiło dalej:
— Panna Hanka ma trzy zęby sztuczne i lubi w łóżku oglądać pornograficzne rysunki, jedząc jabłka. — Żyje na wiarę z pewnym przodownikiem, a oprócz tego całuje się nocami z różnymi ludźmi koło wodociągu na placu Wiecznej Nadziei. — Wystrzegać się jej należy bardzo, ponieważ kradnie przyrządy do manicure.
Ledwie zdążyli ocucić pannę Hankę, medjum już krzyczało głośno o Rozmachu.
— Szarlatan to i oszust pierwszej wody. Nie potrafi on hipnotyzować zupełnie. Przytem jakiś czas żył z kotem i zniewalał smutne staruszki. — Kołnierzyki i mankiety przewraca na drugą stronę, a spodniej bielizny wogóle wcale nie nno...
Zaczęli potrząsać medjum, a nawet kopać. Pani Lammemi otwierała drzwi naoścież, lecz medjum, wyrzucane w stanie śpiącym, krzyczało:
— A Lammemi — hohoho — namawiała raz pewnego młodego człowieka do różnych brzydkich rzeczy, — jej córka też nie lepsza — ma farbowane włosy. — Ilonka — hehem — hoj — joj.
Gdy go już wyrzucono, a Sojusz również wymknął się pocichutku, — Newral odrazu się obudził, — śmiał się ten spryciarz na całą ulicę, ha, ha, ha, a tom ich ubrał.
∗
∗ ∗ |