<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Sceny sejmowe. Grodno 1793
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Data wyd. 1875
Druk Drukiem J. I. Kraszewskiego
(Dr. W. Łebiński)
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Straciliśmy z oczów panią szambelanową, która w Grodnie spodziewała się wielkich przyjemności i na tém się całkowicie zawiodła. Warszawskie jeszcze stósunki tak dalece ją blizko łączyły z Lexem i Łazarewiczową, że pierwszemu dwadzieścia kilka dukatów za koronki (tam jakieś mizerne strzępki mówiła) — a drugiéj przeszło pięćdziesiąt za taftę na suknią dłużną była.
Spodziewała się więc być usłużoną dobrze i zajechała do sklepów w błogiéj nadziei, że potrzebne pięć czy sześć sukien mieć będzie w ciągu tygodnia. Łazarewiczowa przysięgała na wszystko, co miała najświętszego, iż szwaczki dzień i noc pracując wydołać nie mogły i że za dni dziesięć ledwie da dwie suknie. A cóż znaczyły dwie suknie? Lex gorzéj mruczał, że się podjąć nie zdoła, aż rozpatrzy.
Wszystko się okazało niesłychanie drogie. Za piórko strusie białe, a pióra były najulubieńszą jéj ozdobą — żądano pięć dukatów. Szambelanowa za głowę się chwyciła. Fryzyerów było dwóch, oba zajęci okrutnie. Angielskich perfum obiecywali przywieść dopiéro...
Z pierwszéj swéj wycieczki wróciła biedna z bólem głowy i rozpaczą. Szambelan téż potrzebował odświeżyć garderobę — a do jego wytwornego gustu nic dobrać nie było można...
W dodatku dom był wilgotny i „aniołek“ dostał fluksyi... A gdy jeszcze zobaczyli przez okna tę scenę z żołnierzami, Karskiego skaczącego przez okno, sołdatów na warcie do nocy, gdy Ankwicz opowiadać począł, jakie nieprzyzwoite wrzaski wyrabiano w Izbie — jacy ludzie nie wiedzieć zkąd się znaleźli, aby te burdy codzień sobie poczynać jak w karczmie, — szambelanowa o mało się nie położyła...
Pocieszyło ją tylko, że jednak bale się gotowały, że Sievers kazał ją prosić, aby została i aby wpływu swego użyła na ukołysanie zburzonych żywiołów. — Ankwicz dodał, iż pannę Justynę powinna była z sobą wziąć koniecznie, aby liczbę pięknych osób pomnożyć, gdyż w rachunek była wciągnięta.
To znowu szambelanową zniecierpliwiło.
— Ale to nie jest do salonu panna, rzekła... to „osoba bez wychowania“ — ordynaryjna w najwyższym stopniu...
— To nic nie szkodzi — twarz przystojna... to dosyć.
— Co za przystojna! WPan masz kaprysy.... Przypatrz się...
Ankwicz się upierał.
— Więc ci i to jeszcze powiem, dokończyła szambelanowa, że ja nie jestem jéj pewną....
— Jakto? w czém?
— Oto w tém, iż ją posądzam, że może mieć głowę przewróconą patryotyzmem. To do niéj podobne. Wprawdzie nigdy mi nic nie mówiła, bobym ją skarciła przykładnie... ale gdy się tu ta awantura w dworku stała, obok... że tych warchołów bardzo słusznie żołnierzami obstawiono, wpadła do mnie z lamentem, jakby już nie wiem, co się stało... wyrzekając na Moskali. Alem jéj wnet gębę zamknęła.
— No — widzi pani — litość, kobieca rzecz — rzekł Ankwicz, a Sievers postąpił sobie nieoględnie. Sam tego żałował. W impecie pierwszym się nie zastanowił.
— A ja mówię, że słusznie i pięknie i sprawiedliwie — zawołała szambelanowa.... Trzeba ich uczyć rozumu, kiedy go nie mają. Oni nam tu sejm strują i zabawy i wszystko a ambasadora zniechęcą.
Ankwicz zmilczał jakoś.
Perspektywa zabaw uspokoiła Milusię, wszedł téż jéj małżonek, który Ankwicza czuł się w obowiąku dozierać, i rozmowa się przerwała.
Do innych kłopotów gospodyni przybyło i pilnowanie rotmistrza. Wprawdzie dał słowo honoru przy świadkach, że wódki do ust nie weźmie, ale zaraz pierwszego wieczora się solwował tém, że miodem kowieńskim się spił jak bela i siostrę złajał ze szczętem... a szambelana chciał wziąć za kark... co go takim nabawiło strachem, iż dostał nerwowéj drżączki, i trzeba mu było dawać kropel z jeleniego rogu...
Szambelanowi, który chciał się w zamku prezentować, także się nie powiodło, król go nie przyjął, raz i drugi — składając się tém, że czasu nie ma. Trzeciego czy czwartego dnia rotmistrza posadził pułkownik Kastaliński na obwach... Uprosiła siostra, aby go tam przez dni kilka przytrzymano — mogła więc trochę wolniéj odetchnąć...
Szambelan na pikulinie grać nie mógł i to mu humor psuło... nie miał na to miejsca spokojnego. — Już się horyzont jednakże zaczął był wyjaśniać, gdy nowy kłopot wcale niespodzianie się zjawił. Jednego ranka nieznajomy średnich lat mężczyzna zgłosił się do szambelaństwa, dopytując o pannę Justynę... Był to rodzony jéj, jak się okazało, brat, którego od lat dziesięciu nie widziała — gdyż służył — mówiono, wojskowo za granicą. W istocie, choć munduru nie nosił już, ale wyglądał wojskowo. Człowiek był przyzwoity, jednakże — „nie naszego świata,“ jak mówiła szambelanowa..... Coś surowego, chmurnego miał w twarzy... o sobie mało mówił — bo widać, nie miał się z czém tak dalece chwalić — pełen był jakichś tajemnic. Spytany, po co przyjechał, mówił, że chciał siostrę zobaczyć... co nie było (zawsze zdaniem szambelanowéj) żadną racyą. Nie podobał się jéj całkiem.
— Taki ordynaryjny jak i siostra..... Ażeby nie chciał zostać u nas, i wisieć jak jeszcze ona.... Trudno znów na karku trzymać całą familią...
Szambelan, nie zdecydowany w tém jak w innych rzeczach, szedł ślepo za zdaniem żony — mówiąc — a pewnie — tego...
Tymczasem trudno było mu do domu bronić przystępu... Na obiady nie wpraszał się, lecz u siostry godzinami przesiadywał.
— Ciekawam, co téż oni z sobą tak bardzo rozprawiać mogą! mówiła „boska Milusia...“ Słuchała nawet podedrzwiami, ale szeptali cicho. Zdało jéj się to podejrzaném. Oczywiście, kto nie ma nic do tajenia ani na sumieniu, głośno mówić może. Kto to wie jeszcze, jaki człowiek. Może jaki niebezpieczny.. Nie zachęcam go téż wcale do zbliżenia się ku domowi.
Sama pani była nad wyraz zimna, — szambelan lodowaty i napuszony.... obchodził go w koło i strzegł się rozmowy. Zawadzał mu i z tego powodu, że teraz w tém Grodnie, gdzie do pokątnych umizgów czasu aresztu rotmistrza nadarzyć się mogło tyle zręczności... brat ten stał ciągle na przeszkodzie. Wydawał mu się strasznym bardzo...
Ani szambelanowa, ani jéj mąż nie mogli dojść, jak téż on długo zabawi... A co gorzéj, na drugi dzień ujrzano go z szambelanem Mikorskim i Krasnodębskim w tym dworku buntowniczym, siedzącego poufale jak w domu. Zkąd on ich znał? To było nadzwyczaj podejrzaném.
Piękna pani Emilia nie mogła tego wymódz na sobie, ażeby siostry nie spytała.
— A zkądże to brat panienki ma już koneksye z tymi panami, którzy te bunty poczynali!
— Mówił mi, że są jego przyjaciołmi od dawna.
— Widać, stósunkowy człowiek — odpowiedziała z przekąsem pani — ale niech go panna przestrzeże, że z takimi ludźmi wdawanie się — cień rzuca... I jeszcze nam na dom naprowadzi podejrzenia, kiedy bywa i tu i tu.
— A, pani dobrodziejko — przerwała uśmiechając się Justyna — już téż domu państwa nikt pewnie nie posądzi... o żadne buntownicze myśli...
Mój téż brat zapewne tu nie zabawi długo...
— Dokądże jedzie?
— Nie wiem jeszcze — tego mi nie mówił.
— To dziwna rzecz — wtrąciła szambelanowa — bo państwo z sobą tyle mówicie...
— Tyleśmy téż lat się z sobą nie widywali... Pomimo wstrętu do tego — intruza — jak go nazywała, następnego dnia od niechcenia kazała go na obiad prosić.
— Niechże się nam da lepiéj poznać... Na obiad w istocie przybył pan porucznik...
Ubiór i obejście się jego, mimo pewnéj sztywności, zdradzały, iż w salonach nie był obcym; obracał się swobodnie i — jakby wśród sobie równych, szydersko zauważała szambelanowa.
Wszczęła się rozmowa — zdumiała mocno pani — dowiadując się, że niemal całą znał Europę, bo nawet na saskim dworze bywał. To jéj trochę zaimponowało. Mówiono po polsku, okazało się z kilku słów, że i po francuzku umiał.
— Gdzież się mógł tak wyedukować? pomyślała.
Szambelan był bardzo zaciekawiony — lecz... obszedłszy go kilka razy na rozmowę się nie ważył. Uśmiechał się i głową kiwał.
Pani Emilia zapuściła sondę, chcąc wybadać człowieka... tu się dopiéro okazało, iż był niesłychanie zręczny, mówił niby wszystko a z tego nic wycisnąć nie było podobna. To było niezmiernie podejrzaném. Nieprzyjemném zaś i grubiańskiém z jego strony znajdowano, że nie okazał żadnéj admiracyi dla wdzięków szambelanowéj, żadnéj oznaki, iż przecie na nim zrobiły wrażenie. Nic — ale to nic.
Boska Milusia nawykłą była do hołdów.... Gdy pan porucznik odszedł, nie mogła się wstrzymać, aby przed mężem nie wybuchnąć na tego jakobina.
Szambelan usłyszawszy nazwisko mu nadane — przeraził się. Nie wiedział on dokładnie, kto i co zacz byli jakobini, ale wiedział, że to coś było takiego, co niosło z sobą, takim jak on, spokojnym ludziom śmierć, pożogę i zniszczenie. Wyrzeczenie tego imienia... napełniało go trwogą. Był za tém, żeby się go pozbyć co rychléj.
Wieczorem nie wytrzymała p. Emilia — i — odprawiwszy wprzody męża, który na czatach zazdrosnych został za drzwiami — opowiedziała o poruczniku, jak należało, Ankwiczowi. On sobie go ołówkiem zanotował, aby kazać mieć na niego oko. Policya w Grodnie była doskonałą. Nie zapomniała szepnąć, że u Mikorskiego i Krasnodębskiego przesiadywał. To dawało do myślenia.
Drugiego potém dnia przybył pan minister uśmiechnięty i doniósł, że strachy co do porucznika były próżne. Znał go doskonale Boskamp, wiedziano o nim, miano go za żołnierza dobrego, który, jak się zdawało, szukał służby w wojsku rosyjskiém — bo coś o tém komuś mówił.
Uspokoiła się szambelanowa.
Siostra, panna Justyna ciekawą téż była tego brata, który tak długo przepadł bez wieści. Dwoje ich rodzeństwa było tylko na szerokim świecie — sierót dwoje.
Po latach dziesięciu oboje oni dla siebie byli nowemi istotami, potrzebowali się poznać, zbliżyć, wyspowiadać.
Z obawą niejaką rozpoczynali tę znajomość, która i coś strasznego a niepowetowanego odkryć im mogła.
Justyna opowiedziała bratu swój pobyt u Wizytek, przyjęcie w domu szambelaństwa... ale się nie poskarzyła na swój los, nie zadrasnęła słówkiem tych, na których łasce była.
— O ile ja widzę, rzekł brat — nie wielkie to szczęście ta opieka nad tobą, i gdyby się coś innego trafiło — nie namawiałbym cię, abyś tu została. Krótkiego czasu dosyć, aby dom poznać. Jejmość stara — elegantka, on sam jakby go nie było, dumy wiele, serca mało.
Na to panna Justyna nic nie odpowiedziała.
— Pokrewieństwa się wstydzą... Dom dla moskiewskich przyjaciół otwarty, widzę — i sercem im sprzyjają...
Skinieniem głowy potwierdziła to panna Justyna. Brat wstał mocno wzruszony.
— Spodziewam się — dodał, że ty przynajmniéj inne zachowałaś uczucia — i że na ciebie nie wpłynęło to... co cię otacza...
Zarumieniła się siostra i dopiéro z żywością zaprotestowała...
— Przypomnij sobie — rzekła — los ojca naszego... czyż możesz mnie posądzić, abym... z serca wyrugowała to uczucie, którego on padł ofiarą?..
Porucznik uściskał ją.
— Przepraszam cię — rzekł — dzięki Bogu, rozumiemy się...
Jakiś czas zdawał się namyślać — potém począł wypytywać o wiele rzeczy będących w związku z sejmem, o których Justyna przy stole i z ust szambelanowéj słyszeć mogła. Dowiadywał się o najdrobniejsze szczegóły...
— Przyznaj mi się — wieczorem zapytała go siostra — tyś tu nie dla mnie jednéj przyjechał... i nie dla... rozrywki.
Bystro spojrzała mu w oczy.
— Jak ci się zdaje? — uśmiechnął się brat. Domyślaj się, czego chcesz... Justysiu — mówić nie mogę... Do czynienia mam wiele w istocie...
Tegoż dnia zapytał o klasztor Dominikanów i nie wrócił aż bardzo późno... Na nieszczęście wypuszczono właśnie z obwachu rotmistrza i od wieczora miał w nim niewidzialnego szpiega za sobą pan porucznik. — Siostra go o tém przestrzegła, na następny więc dzień niebezpieczeństwo zostało usunięte z pomocą miodu i rotmistrz ani się opatrzył jak mu znikł z oczów i nie wiedzieć, gdzie się podział... Wrócił do domu Żubr, śpiewając na całe gardło... drzwiami trzaskając, a szambelanowi, który wyjrzał, zagroził, że mu kark skręci... co spowodowało zamknięcie się na klucz... I znowu powtórzyła się ta sama historya tylekroć nadaremnie przebyta, groźba siostry, łajanie, nazajutrz zaklęcia i przyrzeczenia najuroczystsze... wieczorem miód i piosenka...
Szambelan wyraził swe przekonanie, że należałoby może kochanego szwagra do Wierzciszek na furce odprawić.
To zdanie niezawisłe, śmiałe, z wielką trudnością przyszło mu wypowiedzieć, dodał, że jak boska Milusia — sobie chce.
Rozmyśliwszy się szambelanowa, chociaż mężowską radę przyjęła obojętnie, z zasady nie dozwalając mu rządzić sobą — napisała tegoż dnia do ekonoma do Wierzciszek, aby na rotmistrza miał pilne oko, a po południu poleciła mu jechać na wieś i zdala się gospodarstwu ekonoma przypatrywać. Tym sposobem go się pozbyła, mając nadzieję, że rotmistrz, który od dawna wzdychał do objęcia rządów w majątku, zachowa się trzeźwo i statecznie w widokach przyszłości.
Gdy rotmistrz pakować się zaczął do odjazdu, szambelan nie dał po sobie poznać, że to on był na ten raz doradzcą żony... ale po wyjeździe przyszedł do „boskiéj Milusi“, stanął przed nią, uśmiechnął się i rzekł lakonicznie.
— A co, rybeńko? a co?
— Jak to? co? spytała szambelanowa, którą chwilami głupota męża niecierpliwiła, co?
— Ja mówię — a co moja rada! aha!
— Jaka? która? komużeś co radził?
— A — względem... tego pana brata!
Żona ruszyła ramionami.
— Ale nie bądźże... z pozwoleniem, dudkiem... ja dawno wprzód to postanowiłam...
— A no! to dobrze — rzekł szambelan, całując ją w rękę — nie gniewaj się...
I na tém się skończyło.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.