<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Sceny sejmowe. Grodno 1793
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Data wyd. 1875
Druk Drukiem J. I. Kraszewskiego
(Dr. W. Łebiński)
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Dnia 27 sierpnia miano dokończyć czytanie protokułów z konferencyi z Buchholzem. — Umysły od wczoraj mocno były rozkołysane, opozycya milczała... ale na twarzach jéj znać było najmocniejsze postanowienie oporu ostatecznego.
Przed posiedzeniem galerye oczyszczono z obcych. Król blady siedział na swym tronie, mając przed sobą stół zarzucony papierami. Naprzeciw niego w znaczném oddaleniu marszałkowie, sekretarze i sejmowa kancelarya zajmowała stoliki. Ławy posłów były pełne, twarze posępne. Dawano sobie znaki zdaleka.
Cierpliwie dosłuchano czytania protokułów, gdy Podhorski, któremu kawał papieru wyglądał z za sukni, dosyć po cichu i nie śmiało odezwał się:
— Panie marszałku, proszę o głos.
— Poseł wołyński ma głos! odezwał się żywo, starając uprzedzić opozycyą Bieliński.
Przewódzcy oporu spojrzeli po sobie.
— Prześwietne... począł Podhorski, Najjaśniejsze — chcę mówić... Tu się zająknął.
W Izbie słychać było mruczenie...
Blada jak ściana twarz posła zbladła bardziéj jeszcze...
Mówił coś, lecz dosłyszeć go było niepodobna — pochwycono tylko — Traktat z królem J. M... pruskim...
Domawiał tych wyrazów, gdy Izba niemal cała buchnęła... na ławach ruszyli się posłowie i powstawali, kilku wybiegło na środek... inni groźnie poczęli otaczać Podhorskiego.
— Nie ma zgody na traktat z Prusakiem! nie ma zgody...
— Zdrajca kraju kto śmie go podawać.
— Zdrajca! Zdrada...
Poseł Godaczewski porwał się do szabli.
— Rozsiekać!! krzyknął.
Król wstał na tronie, ale ani głosu króla... ani krzyczącego co sił Podhorskiego słychać nie było... Wrzawa powstała, jakiéj jeszcze ściany te nie słyszały...
Podhorskiemu zadrzały ręce. W chwili gdy przycichły głosy — odezwał się:
— Jeżeli i mówić nie wolno... odraczam wniosek...
Zaledwie dokończył, gdy Szydłowski zabrał głos, nie prosząc.
— Idzie o traktat z Prusakiem... domyślić się łatwo! Znajdzie się większość, co go przyjmie, ale niechże choć jeden zdrajca zginie, choć jeden z tych, co nas do zguby pchnęli, przypłaci życiem i hańbą. W obec Boga oświadczam, że kto się wniosek ten postawić ośmieli — pociągnę go przed sąd sejmowy jako zdrajcę ojczyzny!
Stawię moją głowę — albo moja albo jego niech padnie!
Taki był początek posiedzenia, którego roznamiętnienie przeraziło nawet najśmielszych... Podhorski zamilkł... Wystąpiła tłumnie opozycya... z groźbami... Co chwila... Zdrajca! latało w powietrzu...
Karski rozogniony stanął naprzeciw tronu... i począł gwałtownie bić na projekt traktatu z Prusami. Obrócił się do króla.
— W. kr. Mość! — zawołał — patrzysz na to spokojnie... niech kraj porwą na sztuki, byleby, jakeś W. kr. Mość rzekł kiedyś, zostało mu choć tyle ziemi, ile jéj kapelusz nakryje, byś nad nią mógł panować...
Król blady jak trup, porwał się z tronu... Twarz zawsze łagodna, strasznéj zemsty pragnieniem się wykrzywiła.
— Nigdym w życiu tych słów nie wyrzekł!.. — zawołał.
— Karski pod sąd! — krzyknął Miączyński — za obrazę majestatu...
— Pod sąd! — zaczęła wołać Izba — pod sąd sejmowy!
— Nie żądam sądu... przebaczam urazę i proszę za imp. Karskim — rzekł król głosem drzącym.
— Niech przeprosi! — odezwały się krzyki.
Karski uśmiechnął się i skłonił głowę... Śmiałym krokiem poszedł do tronu i zniżył się do ucałowania ręki pańskiéj...
Chcąc odwrócić i uwagę i uczucia złagodzić, Szydłowski odezwał się o ucałowanie ręki pańskiéj dla wszystkich. Była to ceremonia, która wiele zajmowała czasu i najczęściéj sesyą kończyła... Stało się i teraz tak, bo pilno było wszystkim gniew wydychać, naradzić się, co począć daléj...
Sievers otrzymał raporta... a za niemi w ślad nadbiegł Buchholz ze skargą i przerażeniem.
— Syp waćpan pieniędzmi — rzekł mu Sievers, zimno go witając.
Zamknęli się jednak dla narady.
Buchholz wyszedł zamyślony i kwaśny. Za nim wzrok ambasadora chłodny i szyderski.
Obiecywano sobie poprawę na następném posiedzeniu, na którém zorganizowana odsiecz miała przyjść w pomoc Podhorskiemu. Ale ta ledwie wśród groźnych okrzyków odezwać się śmiała. Gwałtowniéj niż na poprzedzającéj wołano sądu na Podhorskiego, któremu niemal w twarz plwano. Popchnięto Bielińskiego, znieważono sekretarzów, trwoga ogarnęła wszystkich. Winowajca stał jak pod pręgierzem, pół umarły, blady i niemy. Józefowicz, Miączyński, tylna straż, która z rozkazu Sieversa w pomoc ciągnęła, została rozbita i zahukana.
Krasnodębski, Kimbar, Gosławski, Stoiński, Karski i ich przyjaciele aż do ochrypnięcia wołali — zdrajca! i wskazując palcem Podhorskiego, domagali się sądu. Nie dano nic czytać, nic począć, pókiby ów zuchwalec, co poszedł przeciwko wszystkim, nie został pod sąd oddany...
Nigdy opozycya nie doszła do takiéj zapamiętałości rozpaczliwéj — była to jéj walka ostatnia, bój na ostre o śmierć lub życie, w którym przewidzieć mogła przegraną — ale chciała wyjść z sumieniem czystém, uczyniwszy tyle, na ile jéj sił stało.
Gdy po tym wrzasku i znużeniu rozeszli się wreszcie a królowi w końcu męztwa i głosu zabrakło... wszyscy z zamku chwiejąc się, niemi wracali do domów, pytając — co będzie?
Przekupieni milczeli. — Aż do téj chwili ufali w swą siłę, teraz zwątpili o niéj. Sievers zimno zapytał — Co się stało? odpowiedziano mu lękając się gniewu — przyjął to obojętnie. Buchholz latał jak szalony. Nikt gadać z nim nie chciał... Naglił na Sieversa, ten półgębkiem obiecywał.
I znowu nastąpiło posiedzenie jedno ze wzrastającą siłą oporu i śmiałością. Podhorskiego precz z izby wypchnięto sromotnie, siedział nie śmiejąc wynijść z ciemnéj komórki, bo gawiedź byłaby nań w korytarzu się porwała. Zesromocony, pogardzony, struchlały... I jeszcze raz skończyło się zwycięztwem opozycyi. — Spodziewano się, że prośby pomogą... śmiano się z nich. Król — to litości prosił, to jak zabity milczał.
Naglony przez Buchholza Sievers słał noty, groził Tyszkiewiczowi, gniewał się na króla, nie pomagało nic. Poseł pruski sypał pieniędzmi i rozpaczał, nikt, oprócz zatraceńca Podhorskiego mówić za nim nie śmiał i nie chciał. Izba w ciągu tych dni przedstawiała widok osobliwszy rozpasanego słowa, zapominającéj wszelkich granic rozpaczy. Bluzgano wyrazami, które padały na tron. Wychodzący król słyszał, jak nań wołano:
— To ojciec wszystkich Podhorskich.
Bieliński i wszyscy zaprzedańce nie śmieli wśród tego ogólnego zaburzenia podnieść głosu... niemi spełniali rozkazy a zahuczani cofali się i uniewiniali... Ankwicz dotąd milczący zdawał się ze swą krwią zimną szydersko badać stan ducha. Nie wysilał się na walkę, jakby całą swą zręczność na ostatek chciał zaoszczędzić. Po posiedzeniu przychodził do szambelaństwa, siadał tam i zdawał sprawę żartobliwie z całego przebiegu sejmowéj wrzawy a nielitościwie urągał się nie tylko swym przeciwnikom, ale i przyjaciołom.
Pannie Justynie trudno go było zrozumieć... patrzała mu w oczy. Zdawało mu się obojętném wszystko... król, ambasador, współtowarzysze, nieprzyjaciele. Wszystkich okrywał śmiesznością, drwił ze słów, ze strachu, z grozy i ruszał ramionami.
— Z kimże pan idziesz, jeśli pan wszystkich wyśmiewasz? zapytała go Justyna.
— Ja? kochana pani — odparł Ankwicz — czyż pani nie znasz mnie jeszcze? — ja nie trzymam z nikim. Jestem na teatrze, bawi mnie widowisko, ale nie aktorów, ani spektatorów... nie biorę do serca, na, saméj akcyi, która się skończy mimo téj wrzawy tak jak ją żelazna zakreśli konieczność. Poklaskuję równie dobrze odegranéj cnocie, jak wybornemu czarnemu charakterowi, szanuję talent suflera... admiruję widzów prostoduszność i cierpliwość.
I ruszył ramionami, Justyna spojrzała mu w oczy przerażona. Uśmiechnął się do niéj łagodnie.
— Nie miej mi pani tego za złe... Jestem wystygły. Cóżem temu winien? Jedne jéj oczy trochę ogrzać mnie mogą.
Rozmowa szeptami się skończyła...
Było to w piątek wieczorem. W sobotę znużeni wszyscy wyprosili dwa dni spoczynku. Friese przybiegł do ambasadora zapewniając, że król położyć się musiał... i wycieńczony ostatniemi burzliwemi posiedzeniami nie jest w stanie znajdować się w sobotę...
Zrana zwołał Sievers swą radę przyboczną. Radzili wszyscy... Bieliński nie widział ratunku tylko w aresztowaniu posłów, w zamknięciu sejmujących i niepuszczeniu ich z Izby, dopókiby traktatu nie podpisano...
Buchholz zrozpaczony latał nie wierząc już w nic tylko w Möllendorfa, który miał wnijść z wojskiem i groźbą zaboru ostatecznego, nożem na gardle przymusić do traktatu... Sievers... odpowiadał mu zimno, że to popsuje w Petersburgu sprawę. Całe te dwa dni ścierali się z sobą Prusak groźbami, które nie skutkowały, Sievers oporem chłodnym. Chciał mu dać do zrozumienia, że tylko jemu i Rosyi winien będzie ustępstwo i gdy raz jeszcze przyszedł Buchholz, lękający się niełaski, niespokojny, błagający, stary go odprawił spać.
— Idź pan, rzekł, odpocznij i uspokój się — traktat będzie podpisany, bo ja widzę tego konieczność i znajdę na to środki... ale piędzi ziemi nie weźmiecie więcéj nad to, co się N. Pani dać wam podobało. — Möllendorf nic tu nie dokaże. Co zrobioném być może i powinno, to ja uczynię sam. Dobranoc....
Przez dziesięć dni odegrywały się sceny podobne. Wojsko sprowadzano do miasta, obsadzano ulice, nie wypuszczano z domów, opasywano zamek, grożono Sybirem i wywiezieniem; żołnierze otaczali izbę, działa z lontami zapalonemi po całych dniach na widok publiczny wystawione były w dziedzińcach, pułkownicy, oficerowie i jenerał Rautenfeld zajmowali miejsca arbitrów... nic nie pomagało.
Buchholz był w rozpaczy. Sievers bardzo grzecznie z niego drwić się zdawał.
W niedzielę d. 11 września po odbyciu narady z przyjaciółmi płatnymi stary, który chorego udawał, zatrzymał u siebie Ankwicza jednego.
Z zimną krwią, która go nigdy nie opuszczała — Ankwicz bawił się kawałkiem papieru, który w trąbkę zwijał, i czekał, co mu poseł powie.
Spojrzeli na siebie, — Sievers spuścił oczy.
— Nie rozumiem waćpana, rzekł ambasador. — Cóż znaczyło znalezienie się jego na ostatniéj sesyi, co znaczyła ta gorąca mowa jego przeciw uciskowi i przemocy? propozycya podania do mnie noty o pośrednictwo i bona officia i to kumanie się i ściskanie za ręce z Krasnodębskim, który jest niepohamowanym wrogiem naszym?
Ankwicz się uśmiechnął.
— W. ekscelencya jesteś dyplomatą — rzekł, ale nie znasz jak ja narodu naszego. Polska natura jest cale inną niż rosyjska, a z przeproszeniem i niemiecka. Dwojaki jest sposób zwyciężenia nas. Nużąc tylko lub pochlebiając i łagodnością wiodąc — gdzie się podoba.
Musiałem się Krasnodębskiemu wkupić w łaski, a gdy potrzeba będzie, to jego i z nim drugich poprowadzę.
— Krasnodębski się waćpanu na nic nie przyda, zawołał Sievers, bo ja go dziś wywieźć każę.
— O tém wiedziałem — odezwał się Ankwicz... i tém ochotniéj podałem mu rękę, bo to mi się u innych sowicie opłaci.
Mowa téż moja przeciw gwałtom i uciskom, która była bardzo piękna i gorąca, przyda mi się jutro.
To mówiąc uśmiechnął się minister.
— Nie ma na to ratunku... posłowie mi chcą uciekać... Kossakowscy i król sekretnie intrygują... muszę użyć siły.
Ankwicz zmilczał.
— Spodziewam się, że jéj nie użyję daremnie...
Spojrzał, ale już z niego nic dobyć nie mógł... Jakby roztargniony przypatrywał się minister książce, którą znalazł na stole, potém spojrzał w okno, ukłonił się i wyszedł.
— Któż go tu zrozumie? mruknął do siebie Sievers... i ich wszystkich??






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.