Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom VI/Obżarstwo/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Siedem grzechów głównych |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Sept pêchés capitaux |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VI Cały tekst |
Kilka dni już upłynęło, odkąd ów tajemniczy kucharz, o którym mówiliśmy w poprzednim rozdziale, opuścił kanonika.
Następująca scena działa się w domu Abbé Ledoux, pomiędzy nim a kanonikiem.
Przepowiednie artysty gastronomicznego zaczynały się spełniać. Don Diego był nie do poznania. Był blady, cera stała się żółtą wskutek postu, bo po owem cudownem śniadaniu, o którem bez przerwy marzył, wydawało mu się wszystko, co do ust wziął bez smaku, jak trawa. Jego niezwykłej objętości brzuch zaczynał tracić swoją okrągłość. Biedny człowiek, którego cała postawa zdradzała bezsilną rozpacz, zaledwie odpowiadał żałosnym głosem na pytania Abbé Ledoux. Ten przechadzał się wzburzony po salonie, mówiąc rubasznym gniewliwym głosem:
— Doprawdy, nie posiadasz pan najmniejszej energji. Poddałeś się kanonik rozpaczliwej apatji.
— Łatwo panu mówić — odparł kanonik. — Chciałbym pana na mojem miejscu widzieć. Ach!
— Ależ to jest niedorzeczność!
— Urągaj mi, Abbé, ile zechcesz. Jednak, odkąd mnie ten potępieniec opuścił, nie żyję, nie jem, nie śpię. Ach, on mi to powiedział: Moja twarz i pamięć o mnie będą pana wszędzie prześladować. I rzeczywiście ciągle myślę o tych perliczych jajach, o tych pstrągach, o pieczeni à la Sardanapal. Jego widzę wszędzie przede mną w białym kaftanie i czapce. Jeszcze dziś w nocy mi się o tym demonie śniło.
— Coraz to lepiej, kanoniku.
— Co za sen, Boże co za okropny sen. Podawał mi swoje wyśmienite potrawy, które tylko jego genjusz jest zdolny przyprawić, mówiąc przytem: „Jedz pan, jedz pan“. Było to, jeszcze to widzę, znakomite pieczyste w sosie pomarańczowym. Byłem okropnie głodny; wziąłem nóż i widelec do ręki, aby ukroić kawałek z tej apetycznej pieczeni. Odciąłem płatek z tej pieczeni, polałem go kilkoma łyżkami sosu, którego zapach przyjemnie drażnił podniebienie, otworzyłem usta, wtem posłyszałem dziki śmiech mego oprawcy... i... o zgrozo! na widelcu nie było nic innego, tylko kawałek słoniny żółtej, śmierdzącej i zepsutej. „Jedz pan, jedz pan“! powtarzał potępieniec przejmującym głosem. „Jedz pan“! i wbrew własnej woli, pomimo wstrętu jadłem rzeczywiście. Tak, Abbé, jadłem tę obrzydliwą słoninę. Gdy teraz o tem pomyślę... to okropne! A obudziwszy się, wybuchłem głośnym płaczem. Przedwczoraj miałem znowu podobny sen. Podał mi wątróbkę z bekasa podlaną sosem...
— Idź pan do djabła, kanoniku — zawołał Abbé, który już podczas tych opowiadań gastronomicznych ze wstrętu się nie mógł powstrzymać — opowiadaniami swemi może pan świętego do piekła wtrącić.
— Od ośmiu dni już nic nie mogę jeść, chyba cokolwiek czekolady, tak mi wszystko nie smakuje, tak mi wszystko jest wstrętne. Prawie dwie godziny przebyłem w muzeach Cheveta i Bontoux, spodziewając się, że może widok tych rzadkich zbiorów artykułów spożywczych przywróci mi apetyt. Ale nie! pamięć o owem śniadaniu i tu mnie prześladowała. Ach, Abbé, Abbé, nigdy nie kochałem, lecz od trzech dni wiem, co znaczy miłość, rozumiem, że człowiek, który namiętnie kocha, na widok najpiękniejszych kobiet obojętny jest, myśląc tylko o swojej kochance.
— Ależ, kanoniku — zawołał Abbé, patrząc na Don Diega z ciekawością — to graniczy z delirium, z warjactwem.
— O Boże! ja to wiem, Abbé; ten przeklęty kusiciel zabrał mi życie i myśli. Obserwuję każdego przechodnia na ulicy, w nadziei, że go znów zobaczę. Boże! żeby mnie to szczęście spotkało. Możeby na moje łzy i prośby nie pozostał bez czucia! Okrutny, nieznośny, powiedziałbym do niego: popatrz na mnie; poznaj w moich rysach ślady cierpień! Możesz być bez litości? Nie, nie, łaski!
Kanonik rzucił się na fotel, zakrył twarz rękami i wybuchnął płaczem.
— Mój Boże! mój Boże! jakim ja nieszczęśliwy! — lamentował.
— O podwójny kiep! — pomyślał Abbé. — On zwarjuje, jeżeli dotąd nie zwarjował, ja się o to nie będę gniewał; bo gdyby udowodniono pomieszanie zmysłów, jużby z naszego klasztoru nie wyszedł, on lub jego kuzynka, to w gruncie rzeczy wszystko jedno.
Abbé przybliżył się potem z namaszczeniem do kanonika, mówiąc:
— Bracie, bądźże rozsądny; uspokój się, może powinieneś to, co cię spotkało, uważać za karę Bożą.
— Ja także tak sądzę, kochany Abbé. Ten kusiciel przyszedł z piekła. Żaden śmiertelnik nie umie tak gotować. Ach, Abbé, ja muszę być wielkim grzesznikiem, bo kara moja jest okropna.
— Oddałeś się pan jednemu z najcięższych siedmiu grzechów głównych, obżarstwu, mój kochany bracie, i powtarzam ci, że cię niebo, jak to zwykle czyni, tem karze, czem zgrzeszyłeś.
— Czem jest w gruncie rzeczy moje przewinienie? Ja tylko zrobiłem użytek z przedziwnych darów Bożych, bo to nie ja dla mego używania stworzyłem bażanty, łososie, pstrągi, homary, ostrygi, trufle, wina z...
— Mój bracie! — zawołał Abbé, przerywając te apetyczne wyliczanie — mój bracie, słowa twoje pachną materjalizmem, panteizmem i herezją. Nie jesteś w tem usposobieniu, aby cię przekonać o bezbożności tych systemów, jak na to zasługują. Jednakże faktem jest, że pan cierpisz i to okrutnie cierpisz. Naszym obowiązkiem jest rany te goić, mój bracie; naszym obowiązkiem jest smarować je balsamem i miodem.
Na te słowa skrzywił się kanonik mimowoli, bo w jego gastronomicznej monotonji wydawał mu się i miód i balsam bardzo niesmacznym.
Abbé Ledoux mówił dalej:
— Drogi bracie, szukajmy źródła twoich cierpień.
— Ach Abbé, to jest utrata apetytu.
— Niech i tak będzie; lecz kto tę utratę apetytu spowodował?
— Ten nędznik — zawołał kanonik z gniewem — ten niegodziwy kapitan Horacjusz.
— To prawda. Ja zawsze głosiłem naukę o darowaniu winy za doznaną obrazę i głosić będę; lecz tak samo będę się domagał kary za blużnierstwo.
— Blużnierstwo? jakie? — zawołał kanonik.
— Nie odważyłże się kapitan ze swoim marynarzem przekroczyć mury klasztoru, w którym znajdowała się señora? Nie wykradli tej nieszczęśliwej, którą, Bogu niech będą dzięki, znów posiadamy w naszym ręku. W dawnych czasach spalonoby żywcem takiego bluźniercę, ale prawica Wszechmogącego ukarze go ogniem wieczystym.
— Odbierze jednak to, na co zasłużył, ten potwór! — zawołał Don Diego dziko. — Tak, będą go wiecznie piec i gotować w szatańskiej patelni, oblanej sosem z roztopionego ołowiu, a przedtem będą go pocierać rozpalonem żelazem. Taka niech będzie jego kara.
— Dobrze; ale dlaczego, oczekując wiecznej kary, nie ma już tu na ziemi zostać ukarany. Dlaczego pan był tak słaby i zrezygnował ze skargi przeciw temu heretykowi? Nie chcę panu przypominać, że ten człowiek był pierwszym powodem pańskich cierpień, to jest straty apetytu.
— To prawda! On jest wielkim zbrodniarzem.
— Dlatego się pytam, mój bracie, dlaczego mogłeś być tak słabym i rezygnować ze skargi przeciw niemu? Nie odpowiadasz? Zdajesz się namyślać?...
— Dlatego, że...
— Że?...
— Ach, Abbé, będziesz się na mnie gniewał!
— Powiedzże nareszcie wyraźnie, mój bracie.
— Co ci mam powiedzieć? To jest wina, bo odkąd ślad o nim zaginął, wszystkie moje myśli od niego pochodzą i do niego wracają.
— Jaki on?
— Ten anioł, albo demon.
— Jaki anioł? jaki demon?
— Kucharz.
— Znów?
— Zawsze.
— Więc? — pytał Abbé, wzruszając ramionami. — Odpowiedz mi pan już raz na moje pytanie.
— Dobrze, dobrze, Abbé, dowiesz się więc, że na drugi zaraz dzień po owem nieszczęsnem śniadaniu odebrałem w chwili, gdy byłem w największej rozpaczy, tajemniczy bilecik.
— Co zawierał ten bilet, mój bracie?
— Oto jest.
— Pan go zachował?
— To jest jego drogie pismo — mruczał kanonik do siebie, wpadając w melancholję. Potem podał bilet księdzu Ledoux, który czytał, co następuje:
„Panie kanoniku! Pozostaje ci jeszcze jeden środek, aby mnie pewnego dnia zobaczyć.
„Znasz teraz uciechy, któremi mogę cię obsypać.
„Znasz także cierpienia, które wywołuje moja nieobecność.
„Przedwczoraj byłbyś mi może odmówił tego, czego od ciebie żądam, boś jeszcze wtenczas tak nie odczuwał cierpień.
„Teraz posłuchaj mnie:
„Możesz położyć kres tym cierpieniom.
„Musisz się jednak zgodzić na trzy rzeczy.
„Dziś żądam od ciebie pierwszej. Za osiem dni drugiej. Za dni czternaście trzeciej.
„Zastosowuję ważność moich żądań do wzmagających się twoich cierpień, tem bardziej będziesz mojego powrotu pragnął i tem powolniejszym się staniesz.
„Pierwsze moje żądanie jest następne:
„Wręcz oddawcy niniejszego zrzeczenie się wszelkich pretensyj przeciwko kapitanowi Horacjuszowi.
„Daj mi przez to dowód, że mnie pożądasz, a możesz mieć nadzieję, że wkrótce odzyskasz