Sonata Kreutzerowska/Posłowie
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Sonata Kreutzerowska |
Wydawca | Wydawnictwo „Kurjer Polski“ |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Крейцерова соната |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Otrzymywałem i otrzymuję mnóstwo listów od nieznajomych mi osób z prośbą o wyjaśnienie w prostych i jasnych słowach, co myślę o przedmiocie napisanego przeze mnie opowiadania pod tytułem: „Sonata Kreutzerowska“. Postaram się to uczynić, to jest w krótkich słowach wyłożyć, o ile to jest możliwe, istotę tego, co chciałem powiedzieć w tem opowiadaniu, i tych wniosków, które według mnie można z niego wyciągnąć.
Chciałem powiedzieć po pierwsze, że w społeczeństwie naszem ustaliło się niezłomne, wspólne wszystkim warstwom i podtrzymywane przez fałszywą naukę przekonanie, że stosunek płciowy jest dla zdrowia niezbędny. Ponieważ jednak małżeństwo jest rzeczą niezawsze możliwą, to i stosunek płciowy pozamałżeński, nie obowiązujący mężczyzny do niczego prócz zapłaty pieniężnej, jest sprawą zupełnie naturalną i dlatego powinien być popierany.
Przekonanie to stało się do tego stopnia ogólne i niezłomne, że rodzice za radą lekarzy organizują rozpustę dla swoich dzieci; rządy, jedyny sens których polega na trosce o dobrostan moralny swoich obywateli, ustanawiają rozpustę, to jest stwarzają całą kastę kobiet, które zmusza się do zaspakajania potrzeb męskich, do upadku cielesnego i duchowego. Ludzie zaś nieżonaci oddają się rozpuście z zupełnie spokojnem sumieniem.
Chciałem właśnie powiedzieć, że to nie jest dobrze, dlatego, że taki stan rzeczy, kiedy dla zdrowia pewnych ludzi trzeba gubić ciała i dusze innych, istnieć nie może, tak samo, jak nie może być tego, żeby dla zdrowia jednych ludzi trzeba było pić krew innych.
Wniosek zaś, jaki według mego mniemania da się stąd zupełnie naturalnie wyciągnąć, jest taki, że nie trzeba poddawać się temu błędowi i oszustwu. Dlatego zaś, aby się nie poddawać, trzeba po pierwsze nie dowierzać niemoralnym mniemaniom, bez względu na fałszywą wiedzę, która je podtrzymuje. Po drugie zaś trzeba rozumieć, że taki stosunek płciowy, przy którym ludzie albo uwalniają się od możliwych jego następstw — dzieci, albo zrzucają cały ciężar tych następstw na kobietę, albo zapobiegają możliwości narodzenia się dzieci — stosunek taki jest przestępstwem przeciwko najprostszemu postulatowi moralności, jest podłością — i dlatego też ludzie nieżonaci, nie chcąc żyć podle, nie powinni tego czynić.
Dlatego zaś, żeby mogli się powściągać, powinni prócz prowadzenia naturalnego trybu życia: nie pić, nie objadać się, nie jeść mięsa i nie unikać pracy (nie gimnastyki, lecz męczącej, nie będącej zabawką pracy), nie dopuszczać nawet w myśli możliwości obcowania z innemi kobietami, tak samo, jak każdy człowiek nie dopuszcza takiej możliwości pomiędzy sobą i matką, siostrami, krewnemi, żonami przyjaciół. Każdy mężczyzna zaś może znaleźć wokół siebie setki dowodów na to, że powściągliwość jest możliwa i mniej niebezpieczna i szkodliwa dla zdrowia niż niepowściągliwość.
To po pierwsze.
Po drugie, że w społeczeństwie naszem, wskutek traktowania stosunku miłosnego nietylko jako niezbędnego warunku zdrowia i przyjemności, ale i jako poetycznego i wzniosłego upiększenia życia, niewierność małżeńska stała się najbardziej zwykłem zjawiskiem we wszystkich warstwach społeczeństwa (szczególnie zaś w chłopskiej dzięki żołnierce).
Uważam, że to nie jest dobrze.
Wniosek zaś, który z tego wypływa, jest ten, że tego robić nie należy. Dlatego zaś, żeby tego nie robić, trzeba, żeby pogląd na miłość płciową uległ przeobrażeniu. Trzeba, aby mężczyźni i kobiety byli wychowywani przez rodzinę i opinję społeczną w ten sposób, by przed i po wstąpieniu w związki małżeńskie nie patrzyli na kochanie się i związaną z niem miłość płciową jako na stan wzniosły i poetyczny, jak to czynią teraz, ale jako na poniżającą dla człowieka zwierzęcość; naruszenie przyrzeczenia wierności, składanego podczas ślubu, powinno być przez opinję przynajmniej tak samo piętnowane, jak piętnowane jest przez nią niedotrzymanie zobowiązań pieniężnych i oszustwo handlowe, nie było zaś opiewane, jak to się teraz dzieje, w romansach, wierszach, pieśniach, operach i tak dalej.
To drugie.
Po trzecie, że w naszem społeczeństwie znów wskutek tego samego fałszywego znaczenia, jakie nadano miłości płciowej, rodzenie dzieci straciło swój sens. I zamiast żeby być celem i usprawiedliwieniem stosunków małżeńskich, stało się przeszkodą dla przyjemnego utrzymywania stosunków miłosnych; dlatego też zarówno w małżeństwie, jak i poza małżeństwem za radą sługusów nauki lekarskiej zaczęło się rozpowszechniać używanie środków, pozbawiających kobietę możności rodzenia, lub zaczęło wchodzić w zwyczaj i stawać się przyzwyczajeniem to, czego dawniej nie było i nawet teraz jeszcze niema w patrjarchalnych chłopskich rodzinach: utrzymywanie stosunków małżeńskich podczas ciąży i karmienia.
I sądzę, że to nie jest dobrze.
Nie jest dobrze stosować środki przeciw rodzeniu dzieci po pierwsze dlatego, że uwalnia to ludzi od trosk i trudu o dzieci, który jest odkupieniem miłości płciowej, po drugie zaś dlatego, że jest to coś bardzo bliskiego do najbardziej odstręczającego dla ludzkiego sumienia postępku — t. j. zabójstwa. Nie jest także właściwą niepowściągliwość podczas ciąży i karmienia dlatego że to niszczy fizyczne, a zwłaszcza moralne siły kobiety.
Wniosek zaś, który stąd wypływa, jest ten, że tego robić nie należy. Dlatego zaś, żeby tego nie robić, trzeba zrozumieć, że powściągliwość, będąca niezbędnym warunkiem ludzkiej godności podczas życia przedślubnego, jeszcze bardziej obowiązuje w pożyciu małżeńskiem.
To po trzecie.
Po czwarte, że w naszem społeczeństwie, w którem dzieci są albo przeszkodą w rozkoszy, albo nieszczęśliwym przypadkiem, albo w swoim rodzaju rozkoszą, kiedy rodzi się ich zgóry przewidziana ilość, dzieci te są wychowywane nie z myślą o tych zagadnieniach życia ludzkiego, które na nie jako na rozumne i kochające istoty czekają, ale z myślą o tych przyjemnościach, których mogą dostarczyć rodzicom. Wskutek tego dzieci ludzkie są wychowywane jak dzieci zwierząt, gdyż główna troska rodziców zawiera się nie w tem, żeby przygotować je do godnej człowieka działalności, lecz w tem (w czem podtrzymuje rodziców kłamliwa nauka, zwana medycyną), żeby jak można najlepiej je odżywić, powiększyć ich wzrost, zrobić je czystemi, białemi, sytemi, ładnemi (jeśli niższe warstwy tego nie robią, to tylko z konieczności, ale pogląd na tę sprawę jest jednakowy). U wydelikaconych dzieci jak u wszystkich przekarmionych zwierząt nienaturalnie wcześnie rozwija się nieprzezwyciężona zmysłowość, stanowiąca przyczynę strasznych mąk tych dzieci w wieku chłopięcym. Stroje, czytanie, widowiska, muzyka, tańce, słodycze, całe urządzenie życia, poczynając od obrazków na pudełkach, kończąc na romansach, powieściach i poematach, jeszcze bardziej zmysłowość tę rozpalają, a wskutek tego najstraszniejsze zboczenia i choroby płciowe stają się zwykłemi warunkami wzrostu dzieci obu płci i często pozostają i w wieku dojrzałym.
I sądzę, że to nie jest dobrze.
Wniosek zaś, jaki z tego można wyciągnąć, jest ten, że trzeba przestać wychowywać dzieci ludzkie tak, jak dzieci zwierząt, a w wychowaniu ludzkich dzieci postawić sobie za zadanie oprócz pięknego, wypieszczonego ciała i inne jeszcze cele.
To czwarte.
Piąte jest to, że w społeczeństwie naszem, gdzie kochanie się młodego człowieka i kobiety, mające przecież u podstawy miłość zmysłową, jest podniesione do wysokości poetycznego celu dążeń ludzkich, świadectwem czego jest cała sztuka i poezja naszego społeczeństwa, młodzież najlepsze dni swego życia poświęca: mężczyźni na wypatrywanie, wyszukiwanie i opanowywanie najlepszych przedmiotów miłości drogą związku miłosnego lub małżeństwa; a kobiety i dziewczęta na przynęcanie i wciąganie mężczyzn do związku miłosnego lub małżeństwa.
Dlatego też najlepsze siły tracą ludzie nietylko na nieproduktywną, ale i szkodliwą pracę.
Stąd pochodzi przeważna część szalonej rozkoszy naszego życia, stąd — próżniactwo mężczyzn i bezwstyd kobiet, które nie wahają się wystawiać na pokaz podniecające zmysłowość części swego ciała zależnie od mody, którą nadają jawne rozpustnice.
I myślę, że to nie jest dobrze.
Nie jest to dobrze dlatego, że osiągnięcie celu — złączenie się z przedmiotem swej miłości w małżeństwie czy też poza niem, choćby nie wiem jak było opiewane przez poezję, jest celem niegodnym człowieka, tak samo, jak niegodny jest człowieka cel zdobycia sobie słodkiego i obfitego jedzenia, będący dla wielu ludzi wyższem dobrem.
Wniosek zaś, jaki stąd można wyciągnąć, jest ten, że trzeba przestać myśleć, iż miłość płciowa jest czemś osobliwem, wzniosłem; trzeba zrozumieć, że celu, godnego człowieka: służenia ludzkości, ojczyźnie, nauce albo sztuce (nie mówiąc już o służeniu Bogu), jakikolwiekby on był, jeśli tylko uważamy go za godny człowieka, że celu tego nie osiągnie się drogą połączenia się z przedmiotem miłości w małżeństwie lub poza niem. Że wprost przeciwnie, kochanie się i połączenie z przedmiotem miłości (choćby nie wiem jak starano się dowieść czegoś odwrotnego w poezji i w prozie) nigdy nie ułatwia osiągnięcia celu, godnego człowieka, ale zawsze je utrudnia.
To jest piąte.