Padła w gęstym borze sosna Padła od siekiery,
Łamiąc kruche swe konary, Żal rozwodzi szczery.
Złote łzy swe uroniła Na tych mchów zielenie
I ostatnie — męczennica Wyzionęła tchnienie.
Porąbali ją w kawały I wywieźli z lasu;
Słychać było sióstr jej łkanie Do późnego czasu.
Do ciemnicy ją zawlekli, Zda się, leży w grobie —
Snując złote sny i marząc O szczęśliwej dobie.
I wspomina gąszcze lasów Gdzie wiatr ciepły wieje,
Gdzie to słonko na mchy, wrzosy, Swe promyki sieje.
I wspomina księżyc blady, Gwiazd złocistych roje,
Zda się, słyszy jak wywodzi Słowik pienia swoje.
Lecz wciąż żali się i smuci, Że w tym grobie gnije,
Że w niepamięć pogrążona, Nigdy nie ożyje.
Lecz się smuci, że po wiośnie PrzysłaPrzyszła sroga Zima,
Że świat cały w swojej mocy Wspólnie z Mrozem trzyma.
Gdy ją sobie przypomniano, Wzięto ją z ciemnicy,
Rozjaśniło się dokoła Pośród ścian świetlicy.
Zapłonęła jasnym blaskiem Wokół szerzy ciepło,
I rozgrzewa i ożywia, To co zmarzło, skrzepło!
Zrozumiała dobrze teraz, Że to jej płomieniem
Ze snu życie rozbudzone, Swieżem wionie tchnieniem.
Zanuciła, jak ptak nucił, Kiedy w boru stała.
Jak liść w boru niegdyś szumiał, Ona zaszumiała.
A jej iskry, jako osy Wśród boru, hymn grały,
Jak robaczki świętojańskie Wokół migotały.
I ujrzała, jak obecnym Światło jej płomienia
Rozpogadza naraz czoła, Twarze rozpromienia.
Czuła błogi czar, co w sercach Ludzkich roznieciła,
Zaszumiała piosnkę znowu, Już się nie smuciła.
Już nie było jej żal życia, Jasnych zórz promieni,
Ani w kniei leśnej szumu, Ni słowiczych pieni.
Zgasła niby poseł Boży U podnóża tronu,
A jej dusza istnieć będzie Aż do światów zgonu.