SOWIŃSKI.[1]




Tam zagrzebane tylu set ciała, imiona,
Dusze gdzie? nie wiem.....
Ad. Mickiewicz.


W dniu onym słońce dziwną pogodą jaśniało.
Sowiński stał w okopach, oparty o działo,
Przy którém nieodległe granaty rozbite
Leżały już ostygłe i w ziemię zaryte,
Kilka strzaskanych lawet i koła armatnie;

Nietknięte bowiem były dwie tylko ostatnie,
Reszta od kul pocisków poszła między trupy.....

Szeregi nieprzyjaciół jako mrówek kupy,
Poczęły się poruszać na linii odległéj;
Te się w szyki zbierały, inne w oddal biegły,
Inne stały bez ruchu jako drożne głazy,
Czekając rychło wodze wydadzą rozkazy.

Tymczasem przed szeregiem długim, wyciągnionym,
Pop ruski w czarnych ryzach, ze srebrnym ikonem,
Zachęcał do odwagi niezliczone hufy,
Oparte o błyszczące karabinów lufy.

Nareszcie z pod namiotu, w samym skraju błonia,
Adjutant w piórach wybiegł, szybko dopadł konia,
I z wydobytą szpadą, która w słońcu świeci,
Puścił się tak pospiesznie jak chyba śmierć leci.

W okopach braci naszych ledwie garstka mała
Ściśniętemi szeregi przed kościołem stała,
Kędy w głębi schylony na ołtarza progi,
Z białemi jak śnieg włosy klęczał wódz bez nogi.

Na wszystkich twarzach polskich takie męztwo lśniło,
Takie nietrwożne serce pod mundury biło...
A groby się garbiły pod żołnierzy stopy,
I krzyże wystawały wyżéj nad okopy.

A w tém nagle pod słońce, co się z chmur odwiało,
Dym jak piłka wyleciał, rykło pierwsze działo,
Za niém drugie, dziesiąte, i anioł ognisty
Począł szarpać powietrze śmiertelnemi świsty.
Upada pierwszy granat, zarywa się, miele,
Żyga ogniste iskry z ściśniętéj gardziele.....
Pęka i jako wicher kiedy wpadnie w drzewa,
Pierwsze gałęzie kruszy, liść obfity zwiewa,
A nim harcować pocznie na szerokim łanie,
W drużynie drzew niezwykłe czyni zamieszanie:
Podobnie granat mężnym hufcem zakołysze;
Miejsce zmarłych zajmują wierni towarzysze,
Równają się szeregi, porządek ten samy,
Rzekłbyś na saskim placu... gdyby nie krwi plamy.

Krótko trwała piekielna bitwy kanonada,
Powietrze się oczyszcza, dym i proch opada,

I na raz jak daleko sięgną wrogów szyki,
Po wszystkich liniach dzikie podnoszą się krzyki...
Zazgrzytały bagnety w blasku słońca białe,
I pędzą szybkim krokiem jak fale na skałę....

I jako fala morska co się w biegu pieni,
Rozbija pierś wzburzoną o stałość kamieni,
Tak szeregi Moskali, powitane strzały,
Jak prędko się rzuciły, prędzéj odpadały...

Rozbite dzielnym ogniem walecznéj piechoty,
Na głos bębna moskiewskie znów się wiążą roty:
Karabin naprzód sterczy, szumi dzikie hura!
Z pod nóg lecącéj hordy wstaje pyłu chmura,
Już blisko, ziemia jęczy pod ludzkiemi stopy,
Już twarze ich rozpoznać patrząc z nad okopy;
Blade, zęby ściśnięte lub otwarte wrzaskiem...
Poczernieli od dymu, okurzeni piaskiem.
— Ognia!... i jako szuler gdy karty rozłoży,
Linja trupów się kładzie, straszna jak gniew boży;
Cofają się, wracają, w straszliwym nieładzie,
Szczękły cyngle walecznych... nowy wał się kładzie.

Co jeden szturm się cofnie, następuje nowy.
Słońce się południowe podniosło nad głowy,
Obojętne czy cnota, czy zbrodnia przeważy;
Od nieustannych strzałów karabin dłoń parzy.
Lecz dopokąd ostatni ładunek w tornistrze,
Nie ustąpią żołnierze, prawi polscy mistrze.
Żołnierz szarpie ładunki, stęplem w kulę dzwoni,
I pierś rozkrywszy śmierci, sam śmierć trzyma w dłoni.

Strzał po strzale wciąż pęka w pierś moskiewskich chłopów,
Bronie i ciała zmarłych lecą do przekopów,
Przejście już ułatwione, faszyny nie noście,
Daléj po zwłokach braci, po umarłych moście....

Ucichły nagle strzały, broń o broń zazgrzyta,
Łeb rozbity się schyla, broczy pierś przeszyta...
Niepowstrzymany bagnet szybko tam przeciecze,
Gdzie wolność wejść nie mogła, ni czucie człowiecze.
Przez chwilę wciąż się wznoszą karabiny w słońce,
Ciepłą purpurą cieką szlifowane końce,
Gdyby szereg odmienił świeży zastęp bratni,

Gdyby jeszcze walecznych... niestety! ostatni.
Ostatni na okopach przy Wolskim kościele,
Lecz nie ostatni w Polsce wolności czciciele.
Pokąd niewieście polskiéj pokarm w piersiach wzbiera,
Pokąd ta pierś wykarmia, wolność nie umiera.
Niemowlę, które pokarm przyjmuje z jéj łona,
Wie że Polska zgnębiona, lecz że niezwalczona,
I potąd będzie szarpać te moskiewskie pęta,
Pokąd cię nie ujrzymy Matko nasza święta.
Parci siłą przeważną, ustępują kroku,
Upatrując nadziei w żywym wodza wzroku.
On z bagnetem w pośrodku ściśniętego koła,
Do ostatniéj fortecy wchodzi, do kościoła.
Na krzyki, ni na ogień moskiewski nie zważa...
Ginie garstka walecznych — spadł Chrystus z ołtarza,
I dłonie wyciągnięte nad narodem chwały,
Na długie dni niewoli rozprysły w kawały.

— »Przebaczenie!... przebaczy wam łaskawość cara...
Przebaczenie posłusznym, buntownikom kara.«
— Ognia, ojczysta wiaro!...

Panewka zabłysła,

Dym poszedł pod sklepienie, ostra kula świsła,
Potém druga — za trzecią na ołtarza progi,
Ostatni z bohaterów upadł wódz bez nogi...
Siwy żołnierz ze szpadą wzniesioną do końca,
Ostatni na smętarzu ojczyzny obrońca,
Z przyrodzoną dobrocią polską, prostoduszną,
Za drużyną żołnierzy, rozkazom posłuszną,
Na stopniach marmurowych, śród dymów obłoku,
Wierny syn matki Polski stoi mi na oku.

Skończone!... Tylko ptactwo zbiera się złowieszcze,
I tylko krzyże mogił coś tam mówią jeszcze...
Ciał mnóstwo, krzyżów mnóstwo, skorupy granatów,
I na czoła rycerzy garstka polnych kwiatów...
Warszawa 1847. r.










  1. Wiersz ten jeden z najpierwszych autora, formą przypominający Redutę Ordona, napisany ze wspomnień jego dziecinnego wieku, ile, że jak nam opowiadał, własnemi oczami widział biegając z innemi dziećmi do opuszczonego i poszarpanego kulami kościołka Wolskiego Krzyż Zbawiciela leżący w cieniach na stopniach ołtarza i ślady krwi na kamieniach, umieszczamy w tym zbiorze, który chcielibyśmy żeby był jednym z najzupełniejszych poezyi T. Lenartowicza.Przypisek Wydawcy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teofil Lenartowicz.