Spokój Boży/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Spokój Boży |
Wydawca | Przegląd Tygodniowy |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | M. M. |
Tytuł orygin. | Guds Fred |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Stoimy, milcząc, przed długim, nizkim, brudnożółtym domem, na wązkiej, poprzecznej ulicy. Za każdem nizko osadzonem oknem, za doniczkami laku i geranium — stara siedzi kobieta, otulona w kolorową, ręcznej roboty chusteczkę.
W tym domu — opowiadam — mieszkają stare biedne kobiety, za nizko urodzone, by do zakładu dostać się mogły. Dom składa się z jednego długiego pokoju, przedzielonego perkalową, kolorową firanką, na dwadzieścia części. W każdej z tych przedziałek mieszka jedna kobieta. Przypominam sobie z lat dziecinnych, że jedna z nich zwała się Anną Maryą — i była jedyną osobą na świecie, po której coś odziedziczyłem.
Anna Marya była szwaczką, chorą na piersi; w jakim wieku — nie wiem, przypuszczam, że w podeszłym, jeśli tutaj znalazła przytułek. Zachowała bardzo długo wyraz dziecinnej twarzyczki. Gładką i delikatną, o dwóch serdecznych i zawsze uśmiechniętych piwnych oczach. Tak małej osóbki jeszcze nie widziałem.
Podobna do małego, skromnego cienia, sunęła przez ulice miasta; zielony wełniany szal otulał jej plecy a głowę przykrywał chłopski czepek.
W domu tym otrzymywała za darmo mieszkanie. Utrzymywać się jednak musiała sama. Chodziła do syna; codzień do jednej z sześciu rodzin. Krawieczyzny nie znała, ale łatała i reparowała znakomicie; najwięcej obdarzone dziećmi rodziny, utrzymywały ją i dobrze na tem wychodziły a ona nie robiła żadnej między niemi różnicy. Skromną zapłatę sześciu szylingów uważała zawsze za wystarczającą. Coprawda dostawała pożywienie i na tym punkcie dogadzano prawdziwie Annie Maryi; gotowano jej ulubione potrawy, co dla gospodyni trudnem nie było a dzieciom podwójną sprawiało przyjemność.
Anna Marya wybierała potrawy przez dzieci lubiane — ulubiony jej obiad składałby się z owocowej zupy i pączków. Co czwartek przychodziła do nas. Na ulicy podobna do cienia, w pokoju stawała się małym a jasnym promykiem słońca. Zawsze zadowolona, zawsze pełna dziękczynienia i zachwytu. W naszem towarzystwie stawała się zupełnie swobodną. Starsi przestraszali ją powagą i mądrością. Dzieci były jej żywiołem. Ich smutki i radości były jej smutkami i radościami. Dzieliła nasze poglądy i wyobrażenia. Całe popołudnie, wolne od szkolnych zajęć, spędzaliśmy w małym pokoiku i gawędzili, jak z rówieśnikiem.
....Nadeszła godzina wyjazdu naszego z miasta. Anna Marya stała nad brzegiem i płakała rozrzewniającym duszę płaczem.
Rzeczywiście, nie zapomniała o swoich młodych przyjaciołach.
Mijały lata — dorosłem, skończyłem gimnazyum. Dostałem list z wiadomością o śmierci Anny Maryi; z dziwną lekkomyślnością rzadko o niej myślałem. Jej pamięć była stałą: brata mego, mnie, dwóch znajomych chłopców uczyniła dziedzicami swego majątku. Wynosił pięćdziesiąt talarów i miał być podzielonym na cztery części, co wypada dwanaście i pół na jednego.
Pięćdziesiąt talarów — to osiemset dni pracy, to odkładanych codzień sześć szylingów.
Przepodróżowałem swe dziedzictwo. Za Anny Maryi sześć szylingów, wędrowałem kilka tygodni po egzaminach.
Dlatego, Małgosiu, nabiegają mi łzy do oczu na widok tego biednego domu, w którego oknach za geranium i lakiem, stare siedzą niewiasty.