Starościna Bełzka/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Starościna Bełzka |
Data wyd. | 1879 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
List ten widocznie pisany do Mniszchowéj[1], która ciągle siedziała w Krystynopolu, dowodzi, jak się ona szczerze zajmowała położeniem wojewody, wedle Anonima pierwszą będąc doradczynią tego gwałtownego postępku, który tyle teraz robił hałasu. Po téj szpetnéj awanturze, w któréj miała udział tak wielki, nie mogła opuścić Potockich, siedziała przy nich, a wpływem swoim i męża robiła co tylko mogła, aby wywikłać ich z przykrego i gorszącego procesu z Komorowskimi. Pod jéj imieniem chodziły listy, odbywały się roboty, i dnia 25 marca 1771 taką jéj przesłano notatkę:
„Pierwsza determinacya jwp. dobrodziejki wyjazdu z Krystynopola była przyczyną zamilczenia mego w odezwie listowéj do niéj; spodziewałem się, że już do Dukli pisywać trzeba dopiero z listu d. 7; marca datowanego, a mnie ten doszedł zbyt późno, bo 20 marca, dowiaduję się o jéj w dawném miejscu zatrzymaniu się, i zaraz powinną mam honor wyrazić submissyę. Nic nowego nie mam do oznajmienia z Warszawy; to tylko mi piszą, że gdy tam doszły listy responsujące w wiadomym interesie, nadciszyły się mowy w téj materyi, częste i obwiniające. To tylko teraz mówią, że okoliczność jest zawiła do pojęcia mocno (?). Ja się turbuję o oboje państwo, gdyż okrom tak wielu przykrości, musi być i to przyczyną utrzymania sekretu (przed wojewodziną kijowską) przydatkową jeszcze mozołą dla jwp. wojewody, a wiem, że sama jejmość, za utajenie tak długie więcéj jeszcze będzie zmartwiona, choć się to dla jéj zdrowia i z potrzeby usilnéj dzieje. Bardzo się z tego cieszę, że jwp. dobrodziejka jesteś przytomna, ulgę to będzie czyniło zmartwionemu państwu, mnie co zleconego od jwpd. było, mam zawsze w pamięci. Ten list przez okazyę w Bełzkie piszę, więc responsu na niego nie trzeba... Przez lwowskie okazye gdyby łaska jwpd. pisać, to mnie każdy list dojdzie, i ja starać się będę pisywać. Powtarzam powinną submissyę.“ — (Dat w Siemian. 1771 dnia 25 marca).
Jakoż w marcu czy pierwszych dni kwietnia wyjechać wreszcie musiała pani Mniszchowa z Krystynopola, pozostawując tam przyjaznego sobie l’abbé Delisle’a, nie wiem w jakiém stanowisku w Krystynopolu przebywającego, może nauczyciela panien Potockich. Z listu jego, który pisał d. 15 kwietnia do pani Mniszchowéj, niezrozumiałego zresztą dla jakichś tajemniczych alluzyj, tego się tylko dowiadujemy, że wojewoda w téj porze czekał dekretu z nuncyatury, aby już żonie o wszystkiém powiedzieć.
„Dziś wiatr wieje przychylny dosyć, pisze l’abbé Delisle, a przybycie starosty śniatyńskiego (na którego jak wiemy zrzucano ową napaść na Nowosiołki) — jest dla nas przyjemną rozrywką. Z jw. wojewodą nie mogłem się dziś widzieć, ale go jutro á son lever, z rana zobaczę. Czeka jutro (d. 16 kwietnia) dekretu nuncyatury, i natychmiast oznajmi pani saméj o wielkim wypadku... Kazał córkom mówić, że nie wiedziały całkiem o téj sprawie. Dobrze to, aleby wprzód trzeba tu mieć czém powyganiać łajdaków (coquins). Błagam w. ekscellencyę, byś o moim liście nie wspominała przed Smolińskim, krukiem, niegodziwą trąbą...“ (d. 15 kwietnia 1771, l’abbé Delisle).
Około tego czasu, jak z innych listów widać, gdy lody puszczać zaczęły i tajone dotąd zabójstwo na jaw wyszło, pomimo najściśléj zachowywanego sekretu, rozsiano po całéj Polsce wieść o tém, że Komorowska utopiona została.
Rzecz pewna, że Potoccy skrywali to jak najusilniéj, a Komorowscy do ostatka nie wierzyli, czy wierzyć nie chcieli zabójstwu; pomimo to jednak, dziwném jakiémś zrządzeniem, głos o tém poszedł nie wiedzieć zkąd i jak, rozszerzając się i nabierając siły. Nie wierzono temu z razu; dowodów nie było żadnych, nieprzyjaciele tylko wojewody, gdy się to słyszeć dało, wprost utrzymywać zaczęli, że się morderstwo dokonało za wyraźnym jego rozkazem. Doszło to do Krystynopola, a starzec gryzł się zmuszony milczeć i znosić. W domu istotne było piekło, jak mówiła księżna Lubomirska, tajemnica do ukrycia ciężka dla wojewodziny, przed którą ją trzymano w sekrecie, zmuszała do nieustannego czuwania nad domowymi i przybywającymi. Dodajmy, że ją tajono przed kobietą, co zawsze dotąd najpierwsza wiedziała o tém, co się w koło niéj działo, zgryźliwą, niespokojną, podejrzewającą... Oprócz tego groził gorszący proces ze strony Komorowskich, trwożyła obawa o syna, wszystko to opierało się o wojewodę, który ten nawał kary nie wiem jak znieść i dźwignąć potrafił. Ale też chorzał on ciągle prawie, drażniony coraz nowemi wieściami, nie wychodził z pokoju, nie widywał nikogo, sprowadzano doktorów, nieustannie cierpiał, milczał i gryzł się, miotany strachem i zgryzotą.