<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Starościna Bełzka
Data wyd. 1879
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVIII.

Czyniono tymczasem co tylko było można, krzątano się, zapobiegano i starano na wszystkie strony. Następny list samego wojewody kijowskiego nąjlepiéj nam odmaluje jak myślał i co chciał poczynać. Pisany był do Mniszcha.
„Dowody pamięci i łaskawe jwpd. interesowanie się sprawą moją wdzięcznie przyjmuję. Już ja tak wiele téj burzy przebyłem, i z tych dziwnych wypadków wyprowadzi mnie miłosierdzie boże. Na początku był projekt najechać mnie, syna pochwycić, i stanęło na listach, na które odpisałem. Prawda, że p. Komorowski ma permissyę zebrać ludzi, ale kosztu mu się nie chce, i ja mam oko, wyjeżdżać zaś nic spodziewam się, poddałbym się w suppozycyę, ucieczka winnym pokazuje, więcéj bo jest strachów niż saméj rzeczy, i ten co tam był (?) egzageruje jak trybunalista. Jedynie niegodziwą imposturą chcą pokryć swój niegodziwy postępek (!) wykradzenia czyli zdeboszowania syna mego, co jest oczywisty kryminał, nie suppozycya. Ten zaś człeczek niewielki, może być szpieg od Komorowskich, albo może i od generalności.
„Jeżeli od Komorowskiego to się minie, jak jw. generał odjedzie, jeżeli od generalności trzeba, aby jw. generał jak kontumacyę skończą o kilka mil odjechał generalność, aby się nie przybliżał choćby co i drogi nałożył, i o tém piszę do jwp. generała. Żonie zupełnie powiedzieć nie mogę, dla jéj życia i zdrowia, ale aż po dekrecie w Warszawie; mam oko, gdzie sam pojechał Komorowski, ale kiedy wojewodę podlaskiego zbywają (Gozdzkiego), to i tam sam z siebie nic nie wskóra. Łaskawość jwpani dobrodziejki w całém życiu wyznawać i odsługiwać winien jestem.” (12 marca 1771 r.)
Ciekawy ten list objaśnia nam, jak Potoccy interes ten zrozumieli, — na nich była tylko suppozycya, na Komorowskich ciążyła jawna zbrodnia!! Oni czyści i bieli, on niepoczciwy (tak się często w listach wyrażają) i niegodziwy. A że w Warszawie, na dworze, w konsystorzach, w te czasy powszechnego zepsucia, wszędzie pieniądz i wpływ możnych przeważnemi były, szlachcic choć wsparty przez Gozdzkich i Młodziejowskiego, z trudnością sobie do sprawiedliwości torował drogę. Jednakże nie ustąpił.
Znać z listu, że donoszono wojewodzie o podróży Szczęsnego, że tam odsiadującemu kwarantannę jakiś mały człowieczek drogę zabiegał. Domyślano się w nim zarówno szpiega Komorowskich i wysłańca generalności, przeto wojewoda poleca generałowi Brühlowi generalność omijać, niebardzo się zresztą obawiając Komorowskiego.
Mniszchowie z Dukli, których z dawna było projektem córkę Józefę swatać synowi wojewody, gorliwie jak widzimy wspierają Potockiego w całéj sprawie, donosząc mu o wszystkiém i podtrzymując wpływami i radą. Użyto ich pośrednictwa do ówczesnego w Polsce nuncjusza monsignora Durini’ego, którego usiłując ująć na stronę Potockich, ofiarowali mu w téj chwili bogate w Dukli probostwo. Zacny prałat, którego list niżéj przywiedziony maluje doskonale charakter, dowcipniś, pochlebnik, dworak, na drugich nielitościwy, poczciwéj nie zostawiając nitki, był najniższym sługą możnych, których sprawy zawsze dla niego stawały się najlepsze. Na list w sprawie wojewody przez marszałkowa Mniszchową pisany, tak prześlicznie odpisał d. 21 marca 1771 r. Szkoda, że list ten musimy z francuzkiego tłómaczyć, gdyż wiele utraci na przekładzie.
„Pani! La penna mi vola in mano de se mede sima (pióro mi samo przez się leci do ręki), aby natychmiast odpowiedzieć na prześliczny list, którym mnie w. ekscellencya raczyłaś zaszczycić, z d. 14 b. miesiąca. Dziwne wieści, które tu (w Warszawie) rozpuszczają o panu wojewodzie kijowskim, wypowiedzieć się nie dają. Wojewoda podlaski (Gozdzki) stoi na czele téj niegodziwéj kabały. Powiadają nawet, że starano się pobudzić drobną szlachtę, aby ją późniéj do swéj fakcyi przeciągnąć. Abessa Marywilska (?) nosiła się ze swą olbrzymią figurą po wszystkich domach, wrzeszcząc przeciw tyranii i przemocy. Łatwo się pani domyślisz, że biskup poznański (Andrzéj Młodziejowski) za panią matką to powtarzał, wtórując dawnéj swéj serdecznéj przyjaciołce, mówię dawnéj, gdyż od śmierci pewnéj starościny, pani Borchowéj, liczy się teraz w czynnych usługach przy księdzu biskupie. Większość, która jest zawsze głupia, dała się uwieść krzykactwu téj kabały i gąskom, ale tylko na dni kilka. Co do mnie, pani, ani na chwilę omamić się nie dałem. Nadto dobrze znam moich panów, żebym się ich kuglarstwem dał uwieść. Mogą się jednak pochwalić, że mi niemałego zabili ćwieka, ale nie potrafili jednak oszukać i tém się nie poszczycą, zkąd niesłychany gniew na mnie intrygantów. Krzyczą gwałtem, aby mnie nazad odwołano. Ale cóż z tego wszystkiego? dziurę zrobili w wodzie, mimo wszelkich knowań ministra, króla, kardynała protektora Polski i kardynała sekretarza stanu, którzy są najniższymi sługami dworu warszawskiego. Za innego Papieża byłbym padł ofiarą niegodziwéj intrygi, ale mamy w Ojcu Świętym zwierzchnika, który widzi jasno i rządzi sam przez się. Proszę mi przebaczyć ten ustęp. Słyszę jak i wasza ekscellencya wołasz: Do rzeczy księże proboszczu, do rzeczy! — Lecę... Sprawa, o któréj mowa, została wniesiona do trybunału mojego, jako apellacyjna z konsystorza chełmskiego, który źle osądził to małżeństwo, zowiąc je potajemném.
„Dotąd z trybunału mojego wyszły tylko pozwy, to, co się tu zowie remedia juris. Wasza ekscellencya może być pewna, że gdy strona stawi się, aby apellacyę popierać, wydzieli się sprawiedliwość jak najściśléj. Małżeństwo to zostało zawarte potajemnie, to jest bez obecności parocha mniemanych małżonków, musi się więc uważać za żadne, za najzupełniéj żadne, w jakimbykolwiek trybunale sądzone było. Życzyć należy, żeby konsystorz chełmski zachował w procedurze wszelkie formy nakazane konstytucyami apostolskiemi, i aby sprawę tę co najrychléj tu wyprawił, ze wszelką formalnością potrzebną, bez któréj dopełnienia znalazłyby się trudności w trybunałach rzymskich in gradu ulterioris appellationis. Gdy we wszystkich sprawach, które do sądu mojego przychodzą, mam sobie na najświętszy obowiązek i za największa przyjemność (!) wydzielać jak najściślejszą sprawiedliwość. W. ekscellencya łatwo osądzi, z jaką gorliwością pośpieszę z wymierzeniem jéj w sprawie, którą się pani raczysz zajmować tak słusznie, w sprawie, która tak blizko dotycze wielkiego domu Potockich. Co się tycze postępku p. Komorowskiego, znajduję go najostatniejszą infamią (!!) (de la dernière infamie). W każdym innym kraju byłby do śmierci za to gnił w więzieniu. Postępek officyała chełmskiego jest całkiem niepojęty (!), dać dyspensę od zapowiedzi z okienkiem, bez wymienienia osób, to się tylko w Polsce trafić może, gdzie wszyscy niemal biskupi zajmują się zbieraniem dochodów ze swych biskupstw, a czynności zdają na ręce podwładnych osób, często przedajnych, zawsze prawic nieumiejętnych. O! Pani! jakby w kościele polskim reforma porządna była potrzebną! Niegodziwość biskupów niektórych dochodzi do non plus ultra; wszystko zdradzili, Boga, ojczyznę, obowiązki. Nie ma dla nich innego Boga nad brzuch, innéj ojczyzny nad ambicyę, innych obowiązków nad uwalnianie się od tych, jakie na nich wkłada ich stanowisko. Intrygi i przedajność panują w ich sądach, ale niech się wasza ekscellencya nie lęka, nie znajdą ono przystępu do mojego trybunału, honor w nim zawsze pierwsze zasiadał miejsce (?). Intryga nieraz przedeń przyjść próbowała, ale jéj odpowiedziano, że się myli, i do innych drzwi iść powinna. Z powodu jubileuszu, z którego starano się korzystać, ofiarowano mi kapelusz kardynalski; rozśmiałem się z téj ofiary, a gdy nalegano, nie lękałem się odpowiedzieć, że uczciwość moja stanie mi za czerwony kapelusz, ba! za tyarę nawet. Nie lękaj się pani, by intryga zwyciężyła w Rzymie, potrafię ją uprzedzić, gdy czas będzie po temu. Teraz zaś proszę waszéj ekscellencyi, żebyś raczyła zapewnić jw. wojewodę (kijowskiego), że ja sam będę prezydowal w sądzie, gdy ta sprawa nadejdzie, i że ją uważam za pewną wygraną dla wielkiego domu Potockich. Raczysz pani także złożyć im uszanowanie od nowego swego proboszcza duklańskiego. Serce mi mówi, że próżnobym tam teraz jechał, i że godni kollatorowie moi wkrótce zapewne zamienią pobyt u stop Karpatów na mieszkanie u brzegów Wisły (to jest przejadą z Dukli do Warszawy). Z twych pięknych rąk pani chcę przyjąć instytucyę kanoniczną na to śliczniuchne (charmant) beneficyum, które cenię wyżéj od wszystkich opactw w świecie i kapeluszów czerwonych... Nigdym nie wątpił, że Rzeczpospolita bliżéj się znajduje gór Karpackich niż Warszawy, to też ile razy levavi oculos meos in montes, unde venit auxilium mihi... (Mowa zdaje się o generalności i konfederacyi). Jest to cytacya nie w miejscu, ale pani dowiedzie przynajmniéj, że się z brewiarzem widuję. Wcale nie myślę sprzeczać się z panią względem tego postanowienia (?). Gotów jestem jako dobry poseł (en bon Nonce) podpisać ją krwią moją. Uwielbiani Rzeczpospolitą waszą (generalność). Jedną ma tylko wadę dla mnie, że za powolnie, za leniwo działa, ale to nie ze wszystkiém może jéj wina. O! jakże mi pilno ujrzeć tę drogą i szanowną Rzeczpospolitą i złożyć jéj cześć moją. Ty pani, jesteś jéj najpiękniejszą ozdobą... Ale otoż pan Drewnowski, który mi pióro z rąk wyrywa... Kończę, z żalom i upewniam panią o najgłębszym szacunku...
Durini, nuncyusz apostolski, proboszcz Dukli.“
List ten tak wyrazisty i pełny charakteru, nie potrzebuje żadnego kommentarza; cały wiek i człowiek cały się w nim maluje. Co dowcipu! co lekkości! Honor prezydujący w sądach, przyjemność oddawania sprawiedliwości, cześć dla Potockich, i razem z potrzebą ujęcia sobie nuncyusza trafiające się właśnie wakujące w Dukli probostwo, które mu ofiarują — ta jego bezinteresowność, z jaką odrzuca kapelusz, a przyjmuje beneficyum, są to nieopłaconéj naiwności rysy do obrazu czasu. Co za moralista przytém! jaki sędzia surowy z reformatora monsignora Durini’ego, nieprzyjaciela intryg i kabały, protektora uciśnionej niewinności! Jak karci Komorowskich uczynek! jak go oburza krzywda wyrządzona wielkiemu imieniu Potockich!... Z jednego tego listu poznać można cały charakter człowieka, a... i czasu niestety!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.