Strajk złoczyńców (Lemański, 1922)
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Strajk złoczyńców |
Podtytuł | Utopja |
Pochodzenie | Prawo mężczyzny |
Wydawca | F. Gadomski |
Data wyd. | 1922 |
Druk | T. Jankowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
W roku 2222-gim, czyli w roku, w którym zdarzyć się coś nadzwyczajnego było powinno — zdarzyła się rzecz taka.
Wszyscy ludzie, których podciąga kodeks pod miano złoczyńców — zastrajkowali.
Były do tego czasu strajki różne. Był strajk kolejarzy, strajk robotników fabrycznych, strajk listonoszów, strajk woźniców tramwajowych, omnibusowych i innych, był strajk kelnerów, strajk szewców, stolarzy, piekarzy i wogóle rzemieślników, i wogóle ludzi, wytwarzających jakiś pożytek, jakieś dobro.
Ale żeby producenci zła strajkowali, żeby temu lub owemu złoczyńcy przyszło na myśl zastrajkować w swojem złoczyństwie, na to potrzeba było aż roku tak kabalistycznie skonstruowanego, jak rok ów dwutysiączny dwóchsetny dwudziesty i drugi.
Zła nie chce pełnić nikt a nikt. Niech będzie samo dobro na świecie — powiadają złoczyńcy i zwijają warsztat. Złodziej nie kradnie, zbójca nie zabija, gwałciciel nie gwałci, fałszerz nie fałszuje, stręczyciel nie stręczy, oszust nie oszukuje, kłamca nie kłamie, łapówkarz nie przyjmuje łapówek, zdzierca nie zdziera, krzywoprzysięzca nie przysięga krzywo, cudzołożnik nie cudzołoży, oszczerca, obmówca i potwarca mówią tylko o ludziach dobrze — jednem słowem — złego nic.
Jakiś kataklizm powszechny zwiał naraz z oblicza społecznego wszystkich ludzi nieprawych. Zostali sami prawi, sami prawnicy.
Siedzą i medytują, co tu teraz robić?
W sądach niema kogo badać, sądzić i skazywać. Siedzą sędziowie za stołem oto, prezes, prokurator, sekretarz, funkcjonariusze sprawiedliwości z zardzewiałem obecnie spojrzeniem, które rozbłyskiwało dawniej na widok zła, adwokaci też z próżnemi tekami siedzą, również ziewając, tak, że nawet ochota ich do opowiadania sobie tłustych anegdot odbiegła; niema publiczności, lubiącej się gapić, albo dawać tak ochotnie złe świadectwo o swoim bliźnim; notarjuszów niema, woźnych sądowych niema, ajentów policyjnych... Słowem, cały ten aparat, skupiający się naokoło zła i z niego, jak roślinność z mierzwy, rosnący, przestał funkcjonować.
Tak samo i w kościele — pustka. Nikt nie przystępuje do spowiedzi, bo grzech przestał istnieć; nikt nie słucha napomnień z kazalnicy, bo ludzie wiedzą, jak żyć, mianowicie: powstrzymać w sobie zło, zastrajkować w występku; dalej — nikt nie modli się i nie jęczy: „od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas, Panie!“ — bo niema ani zarazy, ani głodu, ani pożaru, ani wojny na świecie.
Głód jednak, zanim przestał istnieć zupełnie, dotknął śmiercią tych wszystkich, którzy ze zła się żywili. Powymierały towarzystwa asekuracyjne od różnych klęsk, bo klęsk zabrakło.
Zniszczył, powytępiał głód i dziennikarzy. Bo o czemże mieli pisać, jeżeli na zło taka posucha. Mogliby byli wprawdzie zacząć pisać o czemś dobrem, ale na to trzeba mieć coś dobrego w sobie, tymczasem ich ciągła pogoń za złem sprawiła, że przestali byli wierzyć w jakiekolwiek dobro, poprostu oślepli, jak kret, któremu oczy niepotrzebne.
Bankructwo ogarnęło jeszcze jedną sferę: literaturę t. zw. powieściową. Powieść najpoczytniejsza jest ta, która daje opis albo samych tylko złoczyńców, albo też — w której złoczyństwo jest niezbędne dla dania pojęcia czytelnikom o dobrem. Dobra samego w sobie czytelnik, ten tłumny, dający powodzenie czytelnik, nie pojąłby; om pojmuje tylko dobro na tle zła, miłość jako podszewkę nienawiści; raj jako odwrotną stronę piekła.
Autorowie takich powieści, pełnych najprzeróżniejszych przejść demonicznych, tak zwanych z rosyjska „przeżyć“ — zaczęli masowo ginąć z głodu, jak te muchy, którym zabrakło odpadków i gnojów, i które nie mogą wytrzymać w powietrzu zupełnie czystem, bez żadnych złych wydarzeń.
Tak zwane „przeżycie“ może być tylko w złem. Coś przeżyć to znaczy po polsku to coś utracić, pozbyć się tego. Któżby zaś chciał się pozbywać dobra, czyli to dobro przeżyć. Przeżycie dobra znaczy dobrą utratę. Przeżycie jest tylko w złem. Przeżyć dobrych niema. Jeżeli ktoś szczęście „przeżył“, to znaczy — już go niema. Zatem, ażeby szczęście mieć, należy go nie przeżywać. Szczęście prawdziwe jest nieprzeżyte — niepożyte, wieczne. W szczęściu prawdziwem żyje się, ale się go nie przeżywa, bo to szczęście nie ma granic. A wszystko to, co jest ograniczone, marne, złe — to należy do sfery przeżycia, do wydziału złoczyńców.
Romansopisarze i romansopisarki, noweliści przeżyć i nowelistki, czyli ta cała kategorja ludzi przeżytych, zaczęła ginąć, aż wyginęła doszczętnie.
Zaczęli ginąć również fabrykanci trucizn i różnych jadowitych preparatów i leków. Wskutek braku złych postępków, ludzie przestali chorować, a więc i potrzebować doktorów, aptekarzy, felczerów, sióstr miłosierdzia, pogotowi ratunkowych i innych tym podobnych urządzeń, potrzebnych społeczeństwu, w którem panuje złodziejstwo i złoczyństwo.
Upadli też fabrykanci wszelkiego rodzaju oręża. Upadł niemiecki zakład Kruppa w Essen, a to pociągnęło za sobą ruinę bronio‑czyńców i w innych krajach. A że bez broni niemożebne jest wojsko, tedy i ta klasa wojownicza stała się zbyteczna. Fach, polegający na umiejętności najdoskonalszego zabijania ludzi sobie podobnych, czyli sztuka homobójcza, przestała być szanowaną, podziwianą i nagradzaną nawet przez młodsze i kucharki, nie mówiąc już o damach z towarzystwa, łasych na szlify, na szablę i na ostrogi. Ta rewerencja została jeszcze i wśród kur dla koguta.
Cały zastęp sił młodych, które się przeżywały, teraz został wrócony prawdziwemu życiu.
∗
∗ ∗ |
I byłby się ten przewrót ostatecznie utrwalił zaraz, gdyby nie jedna jeszcze rzecz.
Gdyby nie reakcja klas tych umierających, które najbardziej miawszy do czynienia ze złem, poprostu wyzbyły się już były wszelkiej nadziei, że możebne jest życie samem dobrem.
Ci więc wszyscy, jak sędziowie, prokuratorzy, adwokaci, notariusze, woźni sądowi, dozorcy więzień, szpitalnicy, doktorzy, aptekarze, dziennikarze, pisarze sensacyjnych romansów, wogóle ludzie, uznający to zło za jakąś życiową konieczność, wadząc, że to zło zanika, i że studnia ich dochodów może wyschnąć, postanowili wszelkiemi siłami to zło podeprzeć.
Zaczęli więc od tego, że wysłali deputację do swoich karmicieli‑złoczyjców, prosząc ich o powrócenie do zajęć, czyli do pełnienia zła.
Ąle złoczyńcy, jak jeden mąż, odpowiedzieli: nie.
— Wszakżeście — powiadają — chcieli, wy, ludzie prawi, abyśmy, ludzie nieprawi, poprawili się. Tak, czy nie?
— No, tak.
— A więc poprawiliśmy się stanowczo. Nie mamy nic wspólnego ze złem. Odczepcie się od nas. Czego wam jeszcze do szczęścia potrzeba?
— Waszych złych uczynków, waszych nieprawości.
— Nic z tego. — Strajk i basta.
Co tu robić ludziom dobrym?
Zaczęli, przywiedzeni do ostateczności, czynić zło sami.
Część sądowników zaczęła grać rolę złoczyńców sama, dla dobra korporacji. Często widziano prokuratora, pełniącego tę samą zbrodnię, którą tak doskonale poznał, której się tak doskonale nauczył wówczas, kiedy to jeszcze na nią piorunował.
Część doktorów zaczęła być chorymi, również po to, aby ten gatunek, znany „pacjentem“, nie zginął, — gatunek, który ich tak obficie, tak dostatnio żywił.
Część księży zaczęła uprawiać grzech, również po to, ażeby się rodzaj grzesznika nie wyplenił ze szczętem.
I tak we wszystkich tych klasach, które walczą ze złem w imię dobra, a raczej w imię dobrobytu.
Niesłychaną pomoc dali tym klasom w ich sztucznych aspiracjach kapitaliści.
Kapitalista za podstawę życia ma również to — zło, tylko z niewielką aliteracyjną przestawką, mianowicie zamiast to — zło powiada: zło — to, czyli złoto.
To zło miało już zginąć, gdy wtem kapitaliści ostatnim wysiłkiem swego sprytu giełdowego zrobili tę niecną konwersję i usiłowali, odwróciwszy kota ogonem, wprowadzić w życie znów to zło, zapewniając, że złoto jest w życiu walorem nieodzownym.
Bankierzy, giełdziarze, finansiści, lichwiarze, procentowicze, meklerzy, stręczyciele, kupcy i w ogólności ludzie, operujący złotem, połączeni, jak się rzekło, z sądownikami, z księżmi, z adwokatami, z dziennikarzami, z pornografami, z autorami przeżyć i z innymi zła poplecznikami, długo jeszcze w nęcących, w kuszących barwach przedstawiali im powrót do zajęć... daremnie.
Złoczyńcy wytrwali pomimo wszystko w stanowczem wyrzeczeniu się zła. Zginęli dobroczyńcy.
Było to w roku dwuchtysiącznym dwuchsetnym dwudziestym i drugim po narodzeniu Chrystusa, ukrzyżowanego przez sędziów rzymskich, rabinów i uczonych doktorów talmudycznego prawa.
∗
∗ ∗ |
Dziś daleki jeszcze ten czas, o którym może roić utopja. Dziś jeszcze złoczyńcy nie myślą strajkować. Owszem pracują w najlepsze. Dosyć przejść się po kryminałach, po sądach, po kancelariach notarialnych i adwokackich, po gabinetach doktorów, po różnych uzdrojowiskach cielesnych i dusznych, aby nabrać przekonania, że zła jeszcze długo nie zbraknie i że więc nie mamy się co trwożyć o zagrożony dobrobyt, my — ludzie dobrzy.