Sygryd Wszechwładna

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Sygryd Wszechwładna
Pochodzenie Królowe Kungachelli
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1926
Druk Sp. Akc. Zakł. Graf. Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Sigrid Storråda
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SYGRYD WSZECHWŁADNA

Była cudowna wiosna. Tej wiosny królowa szwedzka, Sygryd Wszechwładna, naznaczyła spotkanie w Kungachelli królowi norweskiemu, Olafowi Trugwasonowi, by porozumieć się co do wesela.
Dziwnem jest, że król Olaf chciał się żenić z królową Sygryd. Pomimo swego bogactwa, piękności i szlachetności była ona zakamieniałą poganką, a król Olaf wyznawał religję chrześcijańską i zajmował się jedynie stawianiem kościołów i chrzczeniem ludu. Lecz może przypuszczał, że sam Bóg skieruje jej duszę na drogę prawdy.
Ale dziwniejszem było to, że jak tylko Wszechwładna zawiadomiła króla Olafa, że przybędzie do Kungachelli, gdy lody znikną na morzu — natychmiast zaczęła się wiosna. Nie było mowy o chłodach i śniegu w czasie, gdy zima zwykle bywa najsurowszą.
Kiedy Wszechwładna rozkazała przygotować do drogi okręt, lód w fiordach stopniał, zazieleniły się łąki i chociaż do Zwiastowania było jeszcze daleko, można już było wyganiać bydło na pastwiska.
A gdy królowa jechała między wschodnio — Jetskiemi wyspami do morza Wschodniego, na skałach siedziały kukając, kukułki chociaż za wcześnie było nawet na skowronki.
Radość panowała wszędzie, gdzie tylko ukazał się okręt Wszechwładnej. Wszyscy olbrzymi, którzy za króla Olafa musieli uciekać z Norwegji, nie mogąc znosić obrządków kościelnych, wychodzili na szczyty gór, gdy obok przejeżdżała Wszechwładna, Z korzeniami wyrywali młode drzewka i machali w kierunku królowej. Wracając zaś do swego kamiennego schronienia, gdzie tęskniąc, zawodziła żona, olbrzym mówił ze śmiechem:
— Nie masz czego smucić się teraz! Wszechwładna pojechała do króla Olafa, więc już niedługo będziemy mogli wrócić do Norwegji.
Kiedy królowa przejeżdżała koło Kullabergu, wyszedł ze swej pieczary Kullaman. Kazał otworzyć się czarnej górze, aby Sygryd mogła zobaczyć przecinające skałę srebrne i złote żyły i cieszyła się z tych skarbów.
Kiedy Wszechwładna jechała koło Challandu, ze swych wodospadów wypłynął wodnik, zbliżył się do ujścia rzeki i tak zagrał na swej harfie, że okręt zaczął tańczyć na falach.
Kiedy królowa zrównała się z wyspami Nidrygaru, rusałki wyległy na skały i zaczęły dmuchać, w muszle, wskutek czego woda wzniosła się wysoko, rozpryskując się w białą pianę.
Kiedy zawiał wiatr niepożądany, z odmętów wychodziły potworne wiedźmy i szczęśliwie przeprowadzały okręt królowej przez fale. Jedna popychała go ztyłu, drugie brały w zęby linę z traw morskich i zaprzęgały się do niego, jak konie.
Dzicy wikingowie, których król Olaf nie znosił w swym kraju z powodu ich przestępstw, podpływali do okrętu ze spuszczonymi żaglami i wzniesionymi toporami, chcąc rozpocząć walkę. Lecz, poznawszy królową, pozostawiali ją w spokoju, krzycząc w ślad za nią:
— Pijemy za twoje wesele, Wszechwładna!
Wszyscy poganie, mieszkający na wybrzeżu, podrzucali drwa na kamienne ołtarze i składali starym bogom w ofierze owce i kozy, by tylko strzegli Sygrydy, udającą się do króla Norwegji.
Kiedy królowa zboczyła ku rzece Nordre, tuż przy okręcie wynurzył się z fal król morza, wyciągnął swą białą rękę i podał jej dużą, wspaniałą perłę.
— Noś ją, Wszechwładna, — powiedział — by król Olaf pokonany został przez twą urodę i nie zapomniał cię nigdy!
Płynąc jakiś czas w górę rzeki, królowa usłyszała silny hałas i szum, robiący wrażenie wodospadu. Czem dalej — hałas stawał się silniejszy i królowa myślała, że zbliża się do miejsca jakiejś wielkiej bitwy. Lecz kiedy minęła wyspę i zwróciła w wielką deltę, ujrzała przed sobą na brzegu Wielką Kungachellę.
— Nic podobnego nie spotkałam jeszcze, — pomyślała królowa.
Zrozumiała, że przyczyną słyszanego hałasu były prace w porcie, które w Kungachelli odbywały się zwykle na wiosnę przed wysłaniem okrętów w dalekie kraje.
Słyszała, jak kowale kuli ciężkimi młotami, jak w piekarniach wałkowano ciasto, jak ładowano deski na wielkie łodzie, jak młodzi robotnicy obdzierali z kory masztowiec i odrabiali szerokie łopaty wioseł. Widziała dużo małych, zielonych ogródków, gdzie dziewczęta skręcały liny dla marynarzy, a staruszkowie z igłami w ręku łatali stare żagle.
Widziała, jak wykończano nowe okręty, jak wbijano gwoździe w dębowe, mocne deski. Na okrętach malowano postacie smoków. Pakowano towary, ludzie żegnali się spiesznie, przenoszono ciężkie skrzynie.
Naładowane okręty odpływały. Wszechwładna zauważyła, że okręty płynące z prądem miały ciężki ładunek, składający się ze śledzi i soli, te zaś, które ruszały na zachód, na otwarte morze, piętrzyły się aż do samego masztu od cennych desek dębowych, futer i skór.
Widząc to wszystko, królowa uśmiechnęła się radośnie. Zdecydowała, że chętnie poślubi króla Olafa, by rządzić takiem miastem.
Wszechwładna podpłynęła do przystani królewskiej. Tam oczekiwał ją król Olaf i kiedy zrobiła kilka kroków na jego spotkanie, król zauważył, że podobnej urody nie widział jeszcze nigdy.
Udali się do królewskiego zamku. Przyjaźń i zgoda odrazu zapanowały pomiędzy nimi. Kiedy należało siadać do stołu, Wszechwładna, uśmiechając się, wesoło rozmawiała z królem, gdy biskup odmawiał modlitwę przed obiadem. Król, by jej dogodzić, rozmawiał i śmiał się również. Kiedy skończyła się uczta i wszyscy złożyli ręce, by wysłuchać modlitwy biskupa, Wszechwładna zaczęła opowiadać królowi o swoich bogactwach. Mówiła bez przerwy, aż póki nie skończono modlitwy poobiedniej, a król słuchał jej słów, a nie biskupa.
Król posadził Wszechwładną na honorowem miejscu, a sam usiadł u jej stóp. Wszechwładna opowiadała mu, jak kazała spalić dwóch królewiczów zato, że ośmielili się prosić o jej rękę. Olaf cieszył się i myślał, że los ten spotka wszystkich królewiczów, którzy zechcą wznieść oczy na taką kobietę, jak Wszechwładna.
Kiedy zadzwoniono na nieszpory, król powstał, by jak zwykle udać się do kościoła. Lecz Wszechwładna zawołała wtedy swego skalda, który zaśpiewał balladę o Brunhildzie, która kazała zamordować Sygurda Fafnesbana. Król Olaf do kościoła nie poszedł. Zamiast tego siedział, zachwycając się głębokiemi oczyma Wszechwładnej, rysunkiem jej gęstych, czarnych brwi. I zrozumiał, że Wszechwładna jest Brunhildą, która zabije go, gdyby ją zdradził. Rozmyślał i nad tem, że zdolna jest nawet spłonąć razem z nim na stosie. Podczas gdy księża odprawiali nabożeństwo w kościele, król Olaf przychodził do wniosku, że gotów jest pocwałować do Walhalli, wziąwszy z sobą na konia Wszechwładną.
Wieczorem przewoźnik, który przeprawiał ludność przez rzekę Jetę, miał więcej pracy niż zwykle. Co chwila wołano nań z drugiego brzegu, lecz gdy podpływał — nie było widać nikogo. Jednakże dokoła słyszał kroki i łódka napełniała się tak ciężko, że omal nie szła na dno. Przewoził tak całą noc z jednego brzegu na drugi, nie rozumiejąc, co to ma znaczyć. Nazajutrz rano na piasku nadbrzeżnym widać było mnóstwo śladów maleńkich nóg, a na nich zauważył przewoźnik zwiędłe listeczki, które, gdy im się przyjrzał bliżej, okazały się ze szczerego złota. Zrozumiał wtedy, że powróciły wszystkie gnomy i elfy, które opuściły Norwegję z chwilą wprowadzenia chrześcijaństwa.
A olbrzym, mieszkający na górze Fontin, na wschód od Kungachelli, przez całą noc rzucał wielkie płyty kamienne w kościół Panny Marji. Gdyby nie był tak silnym, że rzucane głazy przelatywały przez rzekę i toczyły się aż hen do Chissingenu — mogłoby się zdarzyć wielkie nieszczęście.
Dawniej król Olaf zazwyczaj chodził zrana do kościoła. Lecz w dniu, kiedy Wszechwładna znajdowała się w Kungachelli, zabrakło mu na to czasu. Gdy tylko wstał, udał się do portu, chcąc zapytać królowę, która mieszkała na swoim okręcie, czy nie ma nic przeciw temu, by wesele odbyło się wieczorem.
Biskup kazał dzwonić przez cały ranek. Kiedy król, wyszedłszy z pałacu, przechodził przez plac, otwarły się podwoje kościelne i na spotkanie jego rozbrzmiała cudna pieśń. Król jednak przeszedł, jak gdyby nic nie słyszał. Wtedy biskup kazał zatrzymać dzwony. Śpiew ucichł, świece pogasły.
Stało się to tak niespodziewanie, że król przystanął chwilę, oglądając się na kościół. Wydało mu się wtedy, że kościół jest brzydszym, niż myślał. Jest niższym od wszystkich innych budynków w mieście, dach z torfu wtłacza w ziemię pozbawione okien ściany, wejście — niskie, ciemne, z małym daszkiem z kory sosnowej.
Kiedy stał, myśląc w ten sposób, we drzwiach kościoła ukazała się młoda, kształtna kobieta. Na rękach trzymała dziecko o jasnych włosach. Odzież jej była uboga, lecz królowi zdawało się, że podobnie królewskiej postaci nie spotkał jeszcze nigdy. Była wysoką, ładną, majestatyczną.
Król patrzył z rozrzewnieniem, jak młoda kobieta pieszczotliwie tuliła do siebie dziecko, jak gdyby nie miała nic droższego na świecie.
Kobieta zatrzymała się przy drzwiach i z rozpaczą patrzyła na ciemny, ubogi kościół. Kiedy znowu spojrzała na plac — w oczach jej błyszczały łzy. Lecz gdy trzeba było przestąpić próg, męstwo ją opuściło. Oparła się o odrzewia i spojrzała na dziecko z taką rozpaczą, jak gdyby chciała powiedzieć:
— Gdzie? Gdzie się mamy schronić?
Król stał bez ruchu, obserwując nieszczęśliwych. Najbardziej wzruszyło go, że beztroski dzieciak musnął jej twarz kwiatkiem, chcąc zmusić do uśmiechu, I zobaczył, że kobieta stara się ukryć smutek i uśmiecha się do syna.
— Kim jest ta kobieta? — pomyślał król. Zdaje się, że widziałem ją kiedyś. Napewno pochodzi ze znakomitej rodziny, lecz wpadła w nędzę.
Pomimo całego pośpiechu, by prędzej zobaczyć się z Wszechwładną, król nie mógł od niej oderwać oczów. Myślał ciągle, gdzie i kiedy widział te łagodne oczy i miłą twarz.
A kobieta wciąż stała we drzwiach kościoła, jak gdyby nie mogła się zdecydować odejść. Wtedy król podszedł do niej i zapytał:
— Czemu jesteś tak smutną?
— Wypędzono mnie z domu, — odpowiedziała kobieta, wskazując na mały, ciemny kościół.
— Kto cię wypędził?
Spojrzała na niego z nieopisanym smutkiem i powiedziała:
— Czy nie wiesz?
Wtedy król odwrócił się od niej. Ma tracić czas na odgadywanie zagadek! Kobieta, zdaje się, daje do zrozumienia, że to on ją wypędził, Nie rozumie, co chce przez to powiedzieć!
Król szybko poszedł naprzód. Wkrótce znalazł się na przystani królewskiej, gdzie na kotwicy stał okręt Sygryd. Na brzegu spotkał świtę królowej w srebrnych hełmach i w strojach, naszytych złotym galonem.
Wszechwładna stała na pokładzie, zachwycając się wspaniałością i bogactwem Kungachelli. Patrzyła na miasto tak, jak gdyby uważała się już za jego władczynię.
Zobaczywszy Sygryd, król natychmiast przypomniał sobie młodą kobietę, która wychodziła z kościoła z twarzą tak smutną i nieszczęśliwą.
— Kto ona? — pomyślał. — Zdaję mi się, że jest piękniejszą nawet od Wszechwładnej.
Gdy królowa uśmiechnęła się doń, przypomniał sobie, jak łzy zabłysły w oczach tamtej kobiety. Twarz jej tak utkwiła w pamięci Olafa, że mimo woli porównywał ją z rysami twarzy Wszechwładnej. I w skutek tego porównania bladła cała piękność królowej.
Zauważył, że Sygryd ma złe oczy i zmysłowe usta. W każdej linji jej twarzy dopatrywał się jakiejkolwiek wady. Widział, że wogóle jest mimo to piękną, lecz już nie uważał powierzchowności jej za ponętną. Zaczął się jej obawiać, jak gdyby była jadowitą, błyszczącą żmiją.
Kiedy Sygryd ujrzała króla, na usta jej wypłynął triumfujący uśmiech.
— Nie oczekiwałam cię tak wcześnie, królu Olafie, — powiedziała. — Myślałam, że jesteś na mszy.
Król miał ochotę sprzeciwić się jej i zrobić coś naprzekór.
— Msza nie zaczęła się jeszcze, — odpowiedział. — Przyszedłem cię prosić do domu mojego Boga.
Król widział, że gdy mówił te słowa, oczy Wszechwładnej rozbłysły, lecz nie przestała się uśmiechać.
— Wejdź lepiej na okręt, — powiedziała. — Pokażę, jakie ci przywiozłam podarunki.
Jak na przynętę podniosła złoty miecz, lecz on znowu mimowoli zaczął ją porównywać z tamtą kobietą. I wydało mu się, że Wszechwładna stoi, jak smok pośród swoich skarbów.
— Chcę najpierw wiedzieć, czy pójdziesz ze mną do kościoła, — powiedział król.
— Poco? — zapytała wyzywająco.
Król zmarszczył brwi i Sygryd zrozumiała, że jest w innym nastroju niż wczoraj. Natychmiast zmieniła ton, stając się łagodną, chętną do ustępstw.
— Idź do kościoła, jeśli masz ochotę, — dodała. — Lecz ja nie pójdę. Nie będziemy się sprzeczali z tego powodu.
W tej samej chwili król się obejrzał. Zdaleka zobaczył tamtą kobietę. Szła zmęczonym krokiem, zgarbiona, i jak przedtem niosła na rękach dziecko.
— Czemu się tak przyglądasz, królu Olafie? — zapytała Wszechwładna.
Wtedy kobieta odwróciła się i król zobaczył jak nad głową jej, i dziecka zajaśniało złote światło, które było piękniejsze nad wszystkie skarby królewskie.
— Czemu się tak przyglądasz, królu Olafie? — spytała po raz drugi Sygryd.
Kiedy król Olaf spojrzał na nią, wydała mu się starą, potworną ,stoczoną przez wszystkie grzechy i zbrodnie świata i przeraził się, że mógł wpaść w jej sidła.
Zdjął był rękawiczkę, by podać jej rękę, lecz teraz rękawiczką tą uderzył ją w twarz.
— Czego chcesz ode mnie stara poganko? — zawołał.
Wszechwładna odskoczyła na trzy kroki. Szybko jednak zapanowała nad sobą i powiedziała:
— Uderzenie to będzie twoim wyrokiem, królu Olafie Trugwasonie!
Cofnęła się blada jak śmierć.
W nocy król Olaf miał straszny sen.
Widział siebie nie na ziemi, lecz na dnie morskiem. Była to szaro-zielona przestrzeń, ponad którą na wiele metrów wznosiła się woda. Nad swą głową widział płynące ryby, okręty sunęły po powierzchni wody jak ciemne chmury, a światło słoneczne przypominało matowy blask bladego księżyca.
Po dnie morza szła kobieta, którą widział we drzwiach kościoła. Miała na sobie tę samą zniszczoną odzież, chód jej był również ociężały, a twarz smutna, jak wówczas.
Lecz kiedy dotykała dna morskiego, woda rozstępowała się przed nią. Widział, jak tworzyć zaczęła wspaniałe sklepienie, zmieniała się w kolumnadę, a kobieta szła, jak przez cudowną świątynię.
Nagle zauważył, że woda otaczająca kobietę, zaczęła zmieniać kolor. Z początku zaróżowiła się trochę, po chwili była już czerwoną, aż w końcu całe morze stało się purpurowe, jak krew.
Na dnie morza, tam gdzie przechodziła kobieta, widać było odłamki mieczów, tarcz, połamane łuki i strzały. Z początku było ich niewiele. Lecz im dalej szła poprzez purpurową wodę — gromadziło ich się coraz więcej.
Król ze drżeniem zauważył, że kobieta zboczyła z drogi, by nie nastąpić na martwego człowieka, leżącego na bielonych wodorostach. Człowiek ubrany był w pancerz, w ręku trzymał miecz, a na głowie miał rozwartą, głęboką ranę.
Królowi wydało się, że kobieta przymknęła oczy, by tego nie widzieć. Szła z jakimś określonym celem bez obawy i wahania. Nawet i we śnie nie mógł oderwać od niej oczów.
Całe dno morskie pokryte jest już odłamkami. Widział ciężkie kotwice okrętowe, grube liny, wijące się jak węże. Okręty leżały z wyrwanymi bokami, a złote głowy smoków, służące dawniej jako upiększenia, patrzyły na niego krwią nabiegłemi oczyma.
— Chciałbym wiedzieć, — pomyślał we śnie król, — kto walczył tutaj na morzu, dając tak obfite żniwo śmierci.
Wszędzie widział trupy. Zwieszały się z burt, leżały w grząskich wodorostach. Jednak nie miał czasu przyglądać się temu, gdyż musiał obserwować kobietę, która wciąż posuwała się naprzód.
Zatrzymała się wreszcie koło jednego trupa. Człowiek ten miał na sobie czerwoną kurtkę, błyszczący hełm na głowie, w jednej ręce tarczę, a w drugiej miecz. Kobieta pochyliła się nad nim i zawołała cicho, jak gdyby go chciała obudzić:
— Królu Olafie! Królu Olafie!
Wówczas śpiący zobaczył, że on właśnie jest tym człowiekiem, leżącym na dnie morza. I zrozumiał, że przestał żyć.
— Królu Olafie! — szeptała kobieta. — Jestem tą, którą widziałeś przy kościele w Kungachelli. Czy nie poznajesz mnie?
Ponieważ trup się nie poruszał, kobieta przyklękła obok niego, szepcząc mu do ucha:
— Wszechwładna przez zemstę wysłała przeciw tobie swą flotę. Czy nie żałujesz, królu Olafie?
Potem zapytała.
— Pogrążony jesteś w smutku śmierci, gdyż wyniosłeś mnie ponad Wszechwładną. Czy nie żałujesz? Nie żałujesz?
Trup otworzył wreszcie oczy i kobieta pomogła mu wstać. Oparł się na jej ramieniu i powoli zaczęła go prowadzić.
Król Olaf widział, że idzie ona ciągle — we dnie i w nocy, przez lądy i morza. Wydało mu się wreszcie, że wznieśli się już ponad pioruny i ponad gwiazdy.
Znaleźli się w przecudnym ogrodzie, gdzie ziemia lśniła jak białe światło, a kwiaty były przezroczyste, niby krople rosy.
Król spostrzegł, że z chwilą gdy kobieta weszła do ogrodu, chód jej stał się lżejszym. Kiedy zrobiła kilka kroków, szaty jej zaczęły błyszczeć i król widział, jak same przyozdobiły się złotym galonem i rozbłysły jaskrawemi barwami. Widział również, jak nad jej głową utworzyła się promienna aureola, oświecając jej twarz.
Trup, opierający się o jej ramię, podniósł głowę i zapytał:
— Kto jesteś?
— Czy nie wiesz, królu Olafie? — odpowiedziała i bezkresnym majestatem tchnęła cała jej postać.
Król we śnie odczuł olbrzymią radość, że wybrał służbę u jasnej Królowej Niebios. Nigdy jeszcze nie przeżywał podobnej radości. Była ona tak silną, że się obudził.
Łzy płynęły mu po twarzy i leżał z rękami złożonemi, jak do modlitwy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: anonimowy.