Astryd
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Astryd |
Pochodzenie | Królowe Kungachelli |
Wydawca | Bibljoteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. Drukarnia Polska |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Astrid |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Pośród niskich zabudowań starożytnego pałacu królewskiego w Upsali wznosiła się wieżyczka, w której mieszkały dziewczęta. Zbudowaną była na słupach, jak gołębnik. Wchodziło się doń po schodach, wąskich jak ścieżynka leśna. Drzwi były niziutkie niby okienko. Wewnątrz na ścianach wisiały makaty, które prawdopodobnie mówiły o miłości i tęsknocie. Pod wąskiemi strzelnicami znajdowały się okrągłe, małe otwory, wywiercone w drewnianej ścianie: często stawały tam dziewczęta i, opierając się łokciami, patrzyły wdół na podwórze.
Już od kilku dni stary skald Jalte gościł na dworze królewskim. Codziennie odwiedzał mieszkającą w wieżyczce księżniczkę Injeerd i mówił jej o królu norweskim, Olafie Haraldsonie. A ile razy przychodził, niewolnica Injeerd, Astryd słuchała jego opowiadań z tą samą przyjemnością, jak i księżniczka.
Gdy Jalte mówił, obydwie słuchały go z takiem przejęciem, że opuszczając robotę na kolana, siedziały z założonemi rękami. Patrząc na nie, trudno byłoby uwierzyć, że w komnatach dziewczęcych wykonywano jakiekolwiek roboty ręczne. Nie można sobie było wyobrazić, że odbierają one słowa Jalte jak odcienie jedwabiów, z których potem każda stwarza sobie portret króla Olafa, lub przypuszczać, że utkała z nich barwny kobierzec.
A jednak tak było w rzeczywistości. Portret, stworzony przez księżniczkę był tak piękny, że patrząc nań, miała ochotę uklęknąć i modlić się. Widziała króla z koroną na głowie, siedzącego na tronie wysokim. Widziała, jak haftowany złotem płaszcz purpurowy zwisał z jego ramion aż do ziemi. W ręku trzymał nie miecz, lecz Pismo św., a tronu jego strzegła poskromiona czarownica. Twarz jego w obramowaniu długich prostych włosów białą była, jak wosk, w oczach błyszczała bogobojność i spokój. Ach, przerażenie ogaranęło ją nawet, kiedy widziała, jaka nadprzyrodzona siła promieniowała z tej bladej twarzy. Rozumiała, że Olaf jest nie tylko królem, lecz i świętym, równym aniołom.
Astryd wyobrażała sobie króla zupełnie inaczej. Jasnowłosa niewolnica, która znała i głód, i chłód, i ciężką pracę, a mimo to rozweselająca wyżkę ciągłymi żartami i śmiechem, w myślach swych widziała go innym. Kiedy mówiono o królu, przed oczami jej stawał, nie wiadomo dlaczego, młody drwal, wychodzący wieczorem z lasu z siekierą na ramieniu.
— Widzę cię widzę, — w myśli mówiła Astryd. — Jesteś niewysoki, lecz szeroki w plecach, lekki i zręczny. Cały Boże dzień włóczyłeś się w gęstwinie leśnej, a teraz biegniesz podskakując i śmiejesz się, zbliżając do domu. Włosy się rozwiewają, błyszczą się zęby — lecz mnie się to podoba. Widzę, masz czerwoną twarz i piegi na nosie. Masz niebieskie oczy, które wydają się ciemne i smutne, gdy jesteś w lesie, lecz kiedy stajesz na brzegu gęstwiny, skąd widać dolinę i dom twój, stają się jaśniejsze i łagodne. Zobaczywszy go w głębi doliny, zdejmujesz czapeczkę na znak powitania i wtedy widzę twoje czoło. Czy nie jest to czoło królewskie? Czy to czoło szerokie nie jest stworzone do noszenia korony i hełmu?
Pomimo całej różnicy między tymi portretami, nie ulega wątpliwości, że księżniczka kochała z tą samą siłą twarz świętego, wytwór swej wyobraźni, jak i marna niewolnica — swego młodego drwala, którego widziała, gdy wychodził z lasu.
Gdyby Jalte mógł widzieć te portrety, pochwaliłby i jeden, i drugi. Powiedziałby, że obydwa podobne są do króla. Jalte powiedziałby również, że chociaż król Olaf, urodziwszy się pod szczęśliwą gwiazdą, jest zdrowym, wesołym młodzieńcem, lecz zalicza się równocześnie do świętych sług Bożych.
Stary Jalte kochał króla Olafa i chociaż wędrował od domu do domu i widział dużo ludzi, nie spotkał jednak nikogo, ktoby mu dorównał.
— Gdzie znajdę tego, któryby mnie zmusił do zapomnienia o Olafie Haraldsonie? — mawiał Jalte. — Gdzie spotkam człowieka, któryby go przewyższył?
Skald Jalte był chudym, napozór pospolitym starcem. Twarz miał śniadą z zapadniętemi oczami, a włosy zupełnie czarne, mimo podeszłego wieku. Śpiew jego harmonizował doskonale z powierzchownością. Nie mówił nigdy o niczem innem, jak o wojnie. Nie tworzył żadnych innych pieśni, prócz tych, które opiewały bitwy.
Serce starego Jałtę można było porównać do niezamieszkałej pustyni. Było ono podobne do wysokiego, skalnego zrębu, na którym nic rosnąć nie może prócz nikłej trawy i suchego mchu.
Lecz w czasie swych wędrówek Jałtę odwiedzał pałac w Upsali, poznał księżniczkę Injeerd i upewnił się, że jest ona o tyle szlachetniejszą od wszystkich widzianych dotąd przezeń kobiet, o ile król Olaf przewyższa wszystkich mężczyzn na świecie.
I nagle Jalte powziął myśl, że dobrze byłoby wzbudzić uczucie wzajemnej miłości w sercu szwedzkiej księżniczki i króla Norwegji. Zapytywał sam siebie, czy możliwem jest, by ona, kobieta wyjątkowa mogła nie pokochać króla Olafa, najlepszego z pomiędzy wszystkich ludzi.
Odkąd ta myśl zrodziła się w mózgu Jalte, przestał tworzyć swoje ponure ballady. Nie starał się już o uznanie i nagrody pospolitych rycerzy na zamku upsalskim, lecz długie godziny spędzał z kobietami na wieżyczce. Trudno było uwierzyć, że potrafi się zdobyć na te delikatne, pieszczotliwe zwroty, których używał, mówiąc o królu Olafie.
Jalte zmienił się do niepoznania. Od chwili powstania myśli o skojarzeniu tego małżeństwa, stał się innym człowiekiem. Odkąd myśl słodka przeniknęła serce starca, zdawoło się, że przecudna róża o delikatnych, pachnących płatkach zakwitła na pustyni.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Pewnego razu Jalte odwiedził znowu księżniczkę na wieżyczce. Wszystkie dziewczęta prócz Astryd odeszły.
Jalte uważał, że już dosyć mówił o Olafie Haraldsonie. Powiedział już wszystko, co wiedział o nim dobrego. Lecz czy to wywarło wrażenie? Co jednak myśli o królu księżniczka?
Jalte zaczął rozstawiać sidła, by podstępem dowiedzieć się zdanie księżniczki o królu Olafie.
— Rumieniec, lub spojrzenie ją zdradzi, — myślał.
Lecz księżniczka pochodziła ze znakomitego rodu i umiała panować nad sobą. Nie zarumieniła się i nie uśmiechnęła. Oczy jej nie rozbłysły. Nie pozwoliła badać swych uczuć.
Zawstydził się stary Jalte, patrząc na jej twarz szlachetną.
— Jest ona zbyt dobrą, by ją oszukiwać, — zdecydował. — Z nią trzeba postępować otwarcie.
I Jalte powiedział poprostu:
— Córko królewska, co odpowiesz, jeśli Olaf Haraldson poprosi ojca o twoją rękę?
Twarz młodej księżniczki rozjaśniła się, jak twarze ludzi, którzy wszedłszy na szczyt górski, ujrzeli morze. Odpowiedziała natychmiast bez wahania;
— Jeśli jest on tak dobrym władcą i chrześcijaninem, jak twierdzisz Jałtę, byłoby to dla mnie wielkiem szczęściem.
Lecz nie zdążyła jeszcze powiedzieć tego, gdy zgasł już płomień w jej oczach. Można było przypuszczać, że mgła zawisła pomiędzy nią i pięknem, dalekiem marzeniem.
— Ach Jalte, — powiedziała, — zapominasz o jednej rzeczy. Król Olaf jest naszym wrogiem. Obecnie mamy wojnę i nie swatów czekamy od niego.
— Nie martw się o to, — odpowiedział Jalte. — Jeżeli ty się zgodzisz — wszystko będzie dobrze. Znam poglądy króla Olafa.
Skald Jalte śmiał się z radości, lecz księżniczka była coraz smutniejsza.
— Nie chodzi o mnie, — westchnęła, — i nie o króla Olafa, lecz o mego ojca konunga Olufa. Wiesz, że nienawidzi Olafa Haraldsona i nie pozwala wymówić nawet jego imienia. Nigdy mi nie pozwoli udać się do państwa swego wroga. Nigdy nie odda swej córki Olafowi Haraldsonowi!
Księżniczka, odrzuciwszy, dumę, zaczęła się uskarżać przed skaldem.
— I cóż z tego, że dowiedziałam się o Olafie Haraldsonie, — mówiła. — cóż z tego, że śnią o nim w nocy, a dnie całe tęsknię? Czy nie byłoby lepiej, bym się nigdy nie była dowiedziała o jego istnieniu? Czy nie byłoby lepiej, byś tutaj nigdy nie był przyszedł i nie opowiadał mi o nim?
Gdy to mówiła, oczy jej napełniły się łzami. Widząc to, Jalte wzniósł ramiona i wykrzyknął gwałtownie:
— Taką jest wola Boga! Jesteście dla siebie stworzeni! Wojna powinna zmienić swój płaszcz czerwony na białe szaty pokoju, by cała ziemia cieszyła się z waszego szczęścia.
W odpowiedzi na słowa Jalte księżniczka najpierw pochyliła głowę na dźwięk imienia Wielkiego Boga, później zaś podniosła ją znowu z spojrzeniem pełnem nadziei.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Kiedy stary Jalte wychodził z niskich drzwi wieżyczki i schodził po wąskich, krętych schodach bez poręczy, wybiegła za nim Astryd.
— O, Jalte, — zawołała, — dlaczego się nie zapytasz, co jabym odpowiedziała, gdyby Olaf Haraldson poprosił o moją rękę?
Astryd poraz pierwszy zwróciła się do Jalte. Jalte obrzucił szybkim spojrzeniem złotowłosą niewolnicę, której kędziory tworzyły loki na skroniach i karku, która miała najszersze bransolety i najcięższe kolczyki, spódniczkę ozdobioną jedwabnym sznureczkiem i stanik haftowany perłami, jak pancerz. Jednakże bez słowa przeszedł obok niej.
— Dlaczego pytasz o to tylko księżniczkę Injeerd? — ciągnęła dalej Astryda. — Dlaczego nie zapytasz i mnie? Czy nie wiesz, że jestem również córką króla szwedzkiego?
— Czy nie wiesz, — mówiła znowu, gdyż Jalte milczał uporczywie, — że matka moja, chociaż niewolnica, była przyjaciółką króla za czasów jego młodości? Czy nie wiesz, że póki żyła, nikt się nie odważył napomknąć o jej pochodzeniu? O Jalte, czy rnie wiesz, że dopiero po jej śmierci, kiedy król wziął sobie królowę, wszyscy się spostrzegli, że matka moja była niewolnicą? Król zaczął myśleć o tem, że i ja nią jestem, dopiero wtedy, kiedy już miałam macochę. Lecz czy nie jestem córką królewską, Jalte, chociaż rodzony ojciec uważa mnie za coś tak godnego pogardy, że uczynił mnie niewolnicą? Czy dlatego tylko nie jestem królewską córką, że macocha ubierała mnie w zgrzebne płótna, a siostrę w złotogłów? Czy dlatego nie jestem królewską córką, że macocha zmuszała mnie do pasania gęsi i kaczek i że bito mnie rózgami? A jeżeli jestem królewską córką — to dlaczego nie zapytasz mnie, czy chcę wyjść za mąż za Olafa Haraldsona? Spójrz! Mam złote, falujące włosy, które, jak lekki puch otaczają mą głowę. Spójrz! Mam ładne oczy i różowe policzki. Dlaczego król Olaf nie mógłby ożenić się ze mną?
Astryd szła z Jalte przez całe podwórze, odprowadziła go aż do komnat samego króla. Lecz Jalte zwracał na nią tyleż uwagi, co zbrojny rycerz na chłopca, rzucającego kamienie. W słowa złotowłosej niewolnicy wsłuchiwał się nie więcej, niż w szelest liści.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Nikt nie zdołał zrozumieć, jak cieszył się Jalte, zdobywszy serce Injeerd dla swego króla. Nazajutrz odważył się nawet pomówić o tem z konungiem Olufem, ojcem księżniczki. Lecz król nie dał mu powiedzieć nawet dwóch słów i przerwał mu natychmiast, jak tylko zaczął mówić o Olafie Haraldsonie. Jalte zrozumiał, że miała rację szlachetna księżniczka. Nie przypuszczał, że natknie się na tak głęboką nienawiść.
— A jednak wesele musi się odbyć! myślał Jalte. — Tak Bóg chce, Bóg chce!
I zdawało się, że Jalte ma słuszność. W kilka dni później przybył poseł króla norweskiego Olafa, by rozpocząć ze Szwedami pertraktacje pokojowe. Jalte odwiedził posła i powiedział mu, że najlepszym środkiem utrwalenia pokoju między obu państwami, byłoby małżeństwo księżniczki Injeerd z Olafem Haraldsonem.
Poseł zgodził się z nim, chociaż nie wierzył, by Jalte udało się zjednać młode dziewczę, dla nieznajomego konkurenta. Obiecał jednak skaldowi, że w czasie zimowego folketingu w Upsali zwróci się z propozycją zawarcia tego małżeństwa do ojca księżniczki.
Wkrótce potem Jalte opuścił Upsalę. Szedł od domu do domu poprzez wielkie równiny, zapuszczał się w głąb lasów i dotarł nawet do wybrzeża morskiego.
Jalte nie ominął ani jednego człowieka, by z nim nie pomówił o Olafie Haraldsonie i księżniczce Injeedr.
— Czy słyszałeś kiedykolwiek o tak nadzwyczajnym człowieku i tak pięknem dziewczęciu? — mówił. Najwidoczniej Bóg sobie życzy, by wspólnie odbyli życiową wędrówkę.
Jalte zaszedł do starych wikingów, którzy zimowali na wybrzeżu i podawnemu zewsząd porywali kobiety. Opowiadał im o księżniczce dotąd, aż póki nie pozrywali się z miejsc i z rękami na mieczach nie przysięgli, że dopomogą jej do zdobycia szczęścia.
Odwiedzał również starych, mądrych włościan, którzy sami nie zwracali wielkiej uwagi na prośby swych córek i wydawali je zamąż, kierując się rozumem, lub względami rodzinnymi. Lecz skald prawił im tak mądrze o pokoju i małżeństwie, że przysięgli raczej zdetronizować króla, niż dopuścić do niezawarcia podobnego małżeństwa.
Młodym kobietom Jalte naopowiadał tyle o dobroci Olafa Haraldsona, że zaprzysięgły darzyć swymi względami tylko tych mężczyzn, którzy na folketingu dopomogą do złamania uporu wielkiego konunga.
I wędrował tak Jalte, przekonywując lud, aż póki nie nadszedł czas zimowego folketingu i wszyscy zaczęli się zjeżdżać do Upsali po śnieżystych drogach.
W chwili otwarcia folketingu ogólny nastrój był taki, że lud gotów był uwierzyć, że zgasną gwiazdy, o ile to małżeństwo nie dojdzie do skutku.
Propozycję pokoju i małżeństwa król dwa razy zdecydowanie odrzucił, lecz cóż z tego? Cóż z tego, że nie chce słyszeć imienia króla Olafa?
— Nie chcemy walczyć z Norwegją! — krzyczał lud. — Chcemy, by ta para, którą wszyscy uważają za najdoskonalszą, odbyła razem życiową wędrówkę!
Co mógł zrobić stary konung Oluf, gdy podniecony lud gorączkował się i burzył? Co mógł zrobić, mając przed sobą tylko obnażone miecze i rozhukanych ludzi? Czy nie był zmuszony zezwolić na małżeństwo, jeśli chciał zachować koronę i życie? Czy nie był zmuszony przysiąc, że latem wyśle ją do Kungachelli, gdzie nastąpi spotkanie z królem Olafem?
Oto w jaki sposób lud poparł miłość Injeerd. Lecz Astryd nikt nie pomagał w zdobyciu szczęścia, nikt nie wiedział o jej miłości. A jednak miłość ta istniała w jej sercu, żyła jak dziecię nieszczęśliwej wdowy po rybaku, w nędzy i niedostatku, lecz mimo to nie tracąc nadziei. Istniała i rozwijała się, gdyż Astryd miała w duszy jak gdyby świeżość i blask morza o pieniących się, olbrzymich falach.
W bogatej Kungachelli zdala od granicy znajdował się stary pałac królewski. Otoczony był wysokim wałem torfowym, przy bramach jak gdyby na straży piętrzyły się olbrzymie granity, a za wałem rósł dąb, rzucający cień na całe, pałacowe podwórze.
Dokoła wału ciągnęły się długie, niziuchne budynki drewniane. Były one tak stare, że dachy mchem już porosły, a belki sczerniały zupełnie. Dachy pokryte były zielenią i kwiatami. Na niektórych jednak domkach dachówki przystawały tak szczelnie, jak łuska ryby i tylko gdzieniegdzie mogła się przecisnąć pomiędzy niemi jakaś roślina.
Na początku lata król Olaf Haraldson przybył do Kungachelli i w wielkim, starym pałacu królewskim rozpoczęto przygotowania do wesela. Poprzez długą ulicę chłopi zwozili swymi małymi konikami beczki oleju, worki z serem, chmiel, sól, rzepę i mąkę.
Kiedy nareszcie zwieziono już wszystko, powoli zaczęli się zjeżdżać goście weselni. Przybyli wielcy panowie z całym zastępem sług i niewolników. Za tłumy kuglarzy, śpiewaków, wróżbitów. Zjechali również kupcy z Wendenu i Gardarike, proponując królowi zakupienie u nich ślubnych podarunków.
Po upływie dwóch tygodni od rozpoczęcia zjazdu, wszyscy, prócz narzeczonej, byli już na miejscu.
Narzeczona ciągle zwlekała z przyjazdem. Codziennie oczekiwano, że wyląduje na królewskiej przystani i, poprzedzana przez flecistów, doboszów, wesołych panów i kapłanów poważnych, będzie szła ulicą, prowadzącą do królewskiego pałacu. Narzeczona jednak nie przyjeżdżała.
Ponieważ kazała tak długo czekać na siebie, wszyscy obserwowali króla Olafa, chcąc wiedzieć, czy go nie dręczy obawa. Lecz na twarzy króla malował się niczem niewzruszony spokój.
— Jeśli Bóg życzy sobie, bym się ożenił z piękną królewną, — mówił, — to przybędzie ona napewno.
I król czekał, A tymczasem skoszono już trawę na łąkach i na życie widać było sporysz.
Król czekał, choć już len wyrywano z ziemi i chmiel się złocił na wysokich żerdziach.
Czekał, chociaż w szczelinach doszły już czarne jagody i na bezlistnych krzakach dojrzewała tarnina.
Całe lato spędził Jalte w Kungachelli, oczekując na gody weselne. Nikt nie wyglądał księżniczki z taką niecierpliwością, jak on. Napewno przyjazdu jej pragnął bardziej, niż nawet sam Olaf.
Jalte mieszkał w pałacu razem ze świtą królewską. Daleko na rzece była przystań, gdzie kobiety z Kungachelli chodziły zwykle patrzeć, czy mężowie ich nie wracają z dalekich krajów. W ciągu całego lata schodziły się tam, obserwując ukazujące się żagle i opłakując nieobecnych. Jalte codziennie chodził na tę przystań. Chciał się znajdować w otoczeniu tych, którzy tęsknią i cierpią.
I napewno żadna z pomiędzy kobiet, znajdujących się na przystani, nie patrzyła w dal z taką tęsknotą, jak stary skald Jalte. Nikt z większą nadzieją nie wpijał spojrzenia w przesuwający się żagiel.
Czasami Jalte zachodził do kościoła. Nie prosił o nic dla siebie. Chciał tylko przypomnieć świętym o ślubie, który powinien był się odbyć, którego życzył sobie sam Bóg.
Lecz najchętniej Jalte spędzał czas na poufnych rozmowach z Olafem Haraldsonem. Lubił siedzieć i powtarzał królowi każde słowo księżniczki. Opisywał każdą linję jej twarzy.
— Królu, proś Boga, by przybyła do ciebie, — mówił. — Dzień za dniem widzę, jak cię wciągają do dawnego pogaństwa, które ukrywa się, jak puszczyk w mroku lasów i szczelin. Lecz sokół twój, królu, nie zwycięży nigdy puszczyka. Dokonać tego może tylko gołębica! Tylko gołębica.
Skald pytał króla, czy prawdą jest, że pragnie usunąć wszystkich współzawodników i być jedynym władcą w państwie. Lecz nigdy mu się to nie uda! Nie uda nigdy, póki nie opanuje korony, którą mu wybrał Jalte, korony jaśniejącej taką szlachetnością i blaskiem, że przed tym, który ją posiądzie, wszyscy chylić się będą posłusznie.
Wreszcie skald pytał króla, czy nie zechciałby zdobyć władzy przedewszystkiem nad samym sobą. Lecz nigdy nie potrafi opanować własnego niespokojnego serca, jeżeli nie będzie posiadał tarczy, którą widział Jalte na wierzyczce w Upsali. Jest to tarcza, promieniejąca światłem niebiańskiem, broniąca od wszelkiego zła i grzesznych myśli.
Nadeszła jesień, a księżniczki jeszcze nie było. Goście, którzy zjechali do Kungachelli na uroczystości weselne zmuszeni byli rozjeżdżać się powoli. Skald Jalte wyjechał ostatni. Z ciężkiem sercem rozwinął żagle, lecz na Boże Narodzenie musiał dotrzeć do dalekiej Islandji.
Stary Jalte jechał między skalistemi wysepkami, zagrażającemi ujście rzeki Nordre, gdy nagle ujrzał przed sobą wielki okręt. Natychmiast kazał zatrzymać się swoim wioślarzom. Poznał odrazu dreg księżniczki Injeerd. Nie namyślając się ani chwili, Jalte kazał wiosłować w kierunku dregu. Zajął miejsce sternika i z rozjaśnioną twarzą patrzał przed siebie.
— Jakże jestem szczęśliwy, że jeszcze raz spojrzę na piękną narzeczoną, — myślał. Jakże jestem szczęśliwy, że jej miła twarz będzie ostatnią, którą zobaczę w drodze do Islandji.
Zmarszczki prawie że znikły z oblicza Jalte, kiedy wchodził na pokład. Wioślarzy szwedzkich, którzy podnieśli wiosła, powitał tak serdecznie, jak gdyby byli przyjaciółmi jego dzieciństwa, i ofiarował złoty pierścień dziewczęciu, które z szacunkiem wiodło skalda do namiotu kobiet, znajdującego się na przedzie okrętu.
Ręka Jalte drżała, kiedy unosił zasłonę namiotu. Chwila ta wydała mu się najpiękniejszą w życiu.
— Nigdy nie walczyłem za sprawę równie wielką, — myślał. — Niczego nie pragnąłem tak silnie, jak zawarcia tego małżeństwa.
Wszedłszy do namiotu, Jalte cofnął się przerażony. Na jego twarzy widać było najwyższe zdumienie.
Ujrzał tam wysoką, piękną kobietę. Podniosła się na przywitanie skalda i wyciągnęła doń rękę. Lecz nie była to Injeerd.
Jalte w małym namiocie szukał oczyma księżniczki. Widział, naturalnie, że ma przed sobą królewską córkę. Królewna tylko rzucić nań mogła tak dumne spojrzenie i przyjąć go z taką godnością. Królewski również ubiór zdobił jej głowę i całą postać. Lecz dlaczego nie jest to Injeerd? Jalte zaczął szybko badać nieznajomą.
— Kim jesteś?
— Czyż nie znasz mnie, Jalte? Jestem córką króla, z którą mówiłeś o Olafie Haraldsonie.
— Mówiłem z córką królewską o Olafie Haraldsonie, lecz zwali ją Injeerd.
— Imię moje jest również Injeerd.
— Możesz się nazywać, jak chcesz, lecz nie jesteś księżniczką. Co to znaczy? Czy władca Szwecji chce oszukać króla Olafa?
— Nie oszukuje go wcale. Zgodnie z obietnicą posyła mu swą córkę.
Jalte omal że nie dobył miecza, by zabić nieznajomą. Położył już rękę na głowni, lecz pomyślał, że nie godzi się rycerzowi zabijać bezbronną kobietę. Jednakże nie miał ochoty rozmawiać z oszustką. Odwrócił się, by wyjść. Nieznajoma przywołała go i powiedziała łagodnie:
— Gdzie się spieszysz, Jajte? Czy może chcesz wrócić do Kungachelli.
— Właśnie, — odpowiedział Jalte, nie patrząc na nią.
— Dlaczego porzucasz mnie, Jalte? Czemu nie chcesz zostać ze mną? Ja też płynę do Kungachelli.
— Jalte odwrócił się, mówiąc:
— Ulituj się nad starcem! Wiedz, że dołożyłem wszelkich starań, by to wesele się odbyło. Wytłomacz mi, co to znaczy! Czy Injeerd nie przyjedzie wcale?
Wtedy księżniczka przestała drażnić Jalte.
— Wejdź do namiotu i usiądź. Powiem, ci wszystko, co chcesz wiedzieć. Rozumiem, że przed tobą prawdy ukryć nie można.
I zaczęła opowiadać. Mówiła, że w końcu lata rozpoczęło się polowanie. Młode cietrzewie opierzyło się już, pazury ich stały się twarde i całe stada zaczęły szybko a szumnie krążyć nad sosnowym borem.
Pewnego razu konung szwedzki wrócił z polowania. Stara samica i cztery młode cietrzewie wisiały, przytroczone ztyłu do siodła. Król był z tego ogromnie dumny. Sądził bowiem, że nawet polując z sokołami, nie można mieć bardziej wspaniałych trofeów.
Jalte powinien wiedzieć, że dnia tego księżniczka Injeerd wraz ze swemi slużebnemi stała na podwórzu i czekała na króla. Jedna z pomiędzy jej służebnic, imieniem Astryd, była również córką króla szwedzkiego, lecz ponieważ matka jej była niewolnicą ją również za niewolnicę uważano. Młoda ta służebna i pokazywała swej siostrze, jak jaskółki stadami zbierają się do odlotu i wybierają sobie przewodnika, aby odlecieć w dalekie kraje. Rozumiała ona, że zbliża się ku końcowi lato, w czasie którego miało się odbyć wesele Injeerd i namawiała siostrę, by zapytała ojca, dlaczego nie wysyła jej do króla Olafa. Astryd chciała jej towarzyszyć. Myślała, że będzie szczęśliwą przez całe życie, jeśli choć raz zobaczy Olafa Haraldsona.
Ujrzawszy księżniczkę, król szwedzki szybko podjechał do niej.
— Spojrzyj Injeerd, — powiedział. — Za siodłem mam pięć cietrzewi. W ciągu jednego ranka zabiłem pięć sztuk. Czy może być kto zręczniejszym ode mnie? Czy słyszałeś kiedykolwiek, by królowi powiodło się tak na łowach?
Księżniczkę oburzyło samochwalstwo króla, który równocześnie zagradza jej drogę do szczęścia. Aby położyć kres tęsknocie, która męczyła ją od kilku tygodni, księżniczka odpowiedziała:
— Ojcze, spełniłeś chwalebny czyn, zabijając pięć cietrzewi, lecz znam króla, który w ciągu jednego ranka wziął do niewoli pięciu królów. To Olaf, bohater, którego wybrałeś mi na męża.
Król szwedzki z wściekłością zeskoczył z konia i rzucił się do córki z zaciśniętemu pięściami.
Jaka wiedźma cię opętała? — krzyczał. — Jakiem cię zielem opoili? Dlaczego serce twoje lgnie do tego człowieka?!
Injeerd nic nie odpowiedziała, cofając się tylko z przestrachem. Król uspokoił się trochę.
— Droga córko, — powiedział. — Czy nie wiesz o tem, że cię kocham? Jakże mam się oddać temu, kogo nienawidzę? Chcę, by towarzyszyły ci me życzenia serdeczne. Trzeba, bym mógł odwiedzać twoje pałace. Zwróć serce ku królowi innej ziemi, gdyż król Norwegj i nigdy nie będzie twym mężem.
Zmieszana księżniczka, nie wiedząc, co odpowiedzieć królowi, rzekła:
— Nie prosiłam cię o to. Tak chciał naród.
A król ciągnął dalej:
— Czyż naprawdę uważasz króla szwedzkiego za niewolnika, który nie może rozporządzać swemi dziećmi? Czy rzeczywiście istnieje nad nim władza, która według swej woli wydawać może zamąż jego córki?
— A czy król szwedzki dopuści do tego, by go nazwano krzywoprzysięzcą? — zapytała księżniczka.
Król szwedzki roześmiał się głośno.
Bądź spokojna. Nie nazwą. Czemu się o to troszczysz, ty, kobieta? W radzie mej zasiadają jeszcze ludzie rozumni. Znajdą oni jakikolwiek wykręt.
Król zwrócił się do swej świty, odzianej w stroje myśliwskie.
— Chcę zerwać tę obietnicę, — powiedział. — Chcę się uwolnić od tego zobowiązania!
Lecz nie odpowiedział mu nikt z przybocznych. Żaden nie mógł podsunąć mu rady.
Król się rozgniewał i nie panując nad sobą, krzyczał:
— Gdzie jest wasza zachwalana mądrość? Chcę się uwolnić! Jak można sławić mądrość waszą?!
Król, krzycząc, pienił się z wściekłości, lecz nikt nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Nagle z pośród dziewcząt wysunęła się Astryd i zaproponowała mu pewien plan.
Lecz Jalte powinien wiedzieć, że zrobiła to tylko dlatego, że było jej wesoło i zabawną wydała się myśl, że plan ten mogą uskutecznić.
— Dlaczego mnie nie poślesz? — zapytała Astryd króla. — Przecież jestem również twoją córką. Dlaczego masz mnie nie posłać do króla Norwegji?
Zaledwie zdążyła to powiedzieć, gdy Injeerd zbladła śmiertelnie.
— Milcz i idź precz! — z gniewem krzyknęła Injeerd. — Odejdź i trzymaj język za zębami! Złośnico wstrętna! Jak śmiesz proponować ojcu mojemu podobną hańbę?!
Jednak ojciec nie odpędził Astryd. Przeciwnie! Wyciągnął ramiona i przytulił ją do swych piersi. Ona zaś śmiała się i płakała, szalała z radości, jak małe dziecko.
— O! zawołał król. — To pomysł! To figiel pogański! Astryd na imię będzie Injeerd. Zmusimy króla norweskiego, by ją poślubił. A potem, gdy rozniesie się w kraju, że jest niewolnicą — wiele się osób ucieszy. I dowcipnie będą się wyśmiewali z tego idjoty!
Injeerd podeszła do króla i zaczęła prosić:
— Ojcze, ojcze, nie rób tego? Z całej duszy kocham króla Olafa i będzie dla mnie bardzo bolesnem, jeśli go oszukają:
Powiedziała, że z pokorą spełni wolę króla i wyrzeknie się tego małżeństwa. Niech tylko nie robi tego, niechaj nie robi.
Jednakże król nie zwracał uwagi na jej prośby. Zwrócił się do Astryd, którą pieścił, jak wcielenie swej zemsty.
— Ty pojedziesz, prędko pojedziesz, nawet jutro, — mówił. Prawdopodobnie mamy jakiś wyekwipowany okręt. Co się zaś tyczy posagu i świty, córko kochana, to można będzie to wszystko jakkolwiek załatwić. Król norweski nie myśli o tem wcale. Cieszy się, że pojmie za żonę dostojną córę króla szwedzkiego.
Po tych słowach Injeerd zrozumiała, że postanowienie jego jest niezachwiane. Podeszła do siostry, objęła ją i uprowadziła do swoich komnat. Posadziwszy ją na własnym, wysokim fotelu, sama usadowiła się u jej stóp na ławeczce. Chciała, by Astryd siedziała tam i uczyła się zajmować pierwsze miejsce. Powinna czuć, że należy jej się miejsce królowej. Injeerd nie chciała, by król Olaf rumienił się za żonę.
Następnie posłała inne dziewczęta do piwnic po swoją wyprawę. Wszystkie swe rzeczy podarowała siostrze, by Astryd nie stanęła przed królem norweskim, jak biedna niewolnica.
Wskazała, którzy z pośród sług i służebnic towarzyszyć będą Astryd i podarowała jej wreszcie swój piękny okręt.
— Ależ musisz wziąć mój okręt, — tłomaczyła. Wiesz, jak dobrych ma wioślarzy. A chcę, byś godnie przybyła do króla Norwegji, by mógł się chlubić ze swej królowej.
Księżniczka długo siedziała z siostrą, rozmawiając o królu Olafie. Mówiła o nim, jak mówi się o świętych, a nie o królach. Lecz Astryd zrozumiała niewiele. Zrozumiała tylko, że córka królewska chciała w nią wmówić wszystkie swe szlachetne myśli, by król Olaf nie stał się pośmiewiskiem, jak tego pragnął jej ojciec.
I Astryd, która nie była tak złą, jak przypuszczano, zapomniała ile musiała cierpieć z powodu siostry i żałowała, że nie może powiedzieć:
— Ja nie chcę jechać!
Zwierzyła się z tem nawet przed księżniczką i obydwie zapłakały razem i stało się to poraź pierwszy, odkąd się dowiedziały, że są siostrami.
Jalte powinien jednak zrozumieć, że Astryd nie należy do tych, którzy się rozmyślają i wahają. Wypłynąwszy na pełne morze, zapomniała o wszelkich niepokojach i troskach. Jechała, jak władczyni, usługiwano jej, jak królewskiej córce. Poraź pierwszy od śmierci matki czuła się szczęśliwą.
Skończywszy swe opowiadanie, piękna córka królewska umilkła na chwilę. Bystro spojrzała na Jalte, który siedział nieruchomo w czasie jej opowiadania. I zbladła, zobaczywszy, jakie cierpienie malowało się na twarzy Jalte.
— Powiedz mi, co myślisz, Jalte! — zawołała. — Oto podjeżdżamy do Kungachelli. Co się tam ze mną stanie? Czy król mnie zabije? Czy odeśle z powrotem, napiętnowawszy rozpalonem żelazem? Jalte, powiedz mi prawdę!
Lecz Jalte nie odpowiadał. Siedział i nie zdając sobie z tego sprawy, mówił do siebie. Astryd słyszała, jak mruczał, że w Kungachelli nikt nie zna Injeerd, a sam on nie ma najmniejszej ochoty tam wrócić.
Nagle Jalte zwrócił na Astryd swe ponure wejrzenie. Starzec zaczął ją badać. Była chwila, gdy żałowała, że nie posiada władzy, by zaniechać swej podróży. Teraz, przyjechawszy do Kungachelli, ma zupełną swobodą czynu. Jak zamierza postąpić? Czy ma zamiar powiedzieć królowi Olafowi, kim jest?
Pytanie to ogromnie zmieszało Astryd. Milczała długo, a potem zaczęła prosić, by Jalte pojechał z nią do Kungachelli i całą prawdę powiedział królowi. Zakomunikowała mu, że marynarze i słudzy złożyli przysięgę milczenia.
— A co zrobię sama — nie wiem, — dodała. — Czy mogę przewidzieć, co się stanie? Słyszałam przecież wszystko, co opowiadałeś Injeerd o Olafie Haraldsonie.
Astryd zobaczyła, że Jalte znowu pogrążył się w myślach. Słyszała, jak mruczał, że wątpliwe, by ją poznał ktokolwiek.
— Lecz muszę ją uprzedzić, z kim będzie miała do czynienia, — powiedział,.
Jalte powstał i zaczął mówić z powagą wielką na twarzy:
— Astryd, posłuchaj jeszcze jednego opowiadania o królu Olafie, którego dawniej ci nie mówiłem. Przed laty król Olaf posiadał zaledwie kilka okrętów i kilku wiernych rycerzy i nie był jeszcze władcą państwa swych ojców. W owych czasach walczył z honorem na dalekich morzach, tępiąc rozbójników, broniąc kupców i oddając swój miecz na usługi książąt chrześcijańskich.
Pewnego razu śniło się królowi, że książę świata, jeden z pośród cudnych aniołów Bożych, zstąpił w nocy na jego okręt i podjął żagle tak, jak gdyby chciał płynąć na północ. Królowi wydało się, że droga ich nie trwała dłużej, niż chwilę, w czasie której gaśnie gwiazda, gdy rozbłyśnie zorza. I nagłe ujrzeli skaliste wybrzeże, pocięte fiordami i obramowane mleczną pianą przypływu. Kiedy podpłynęli do brzegu, anioł wyciągnął ramię i przemówił srebrzystym głosem, zagłuszającym szum wiatru i dziki ryk fal, które statek przecinał z nadzwyczajną szybkością:
— Po wsze czasy będziesz władcą tej ziemi, królu Olafie!
Zaledwie te słowa przebrzmiały, król się obudził.
Jalte próbował wytłomaczyć Astryd, że podobnie jak świt łagodzi przejście od nocy do białego dnia, Bóg chciał, by król Olaf nie uniósł się pychą, sądząc, że sen wróży mu nadprzyrodzoną władzę. Król nie zrozumiał, że — zgodnie z wolą Bożą — powinien wiecznie rządzić Norwegją z wysokości niebiańskiego tronu, że królowie zmieniać się będą jeden po drugim, a święty król Olaf zawsze rządzić będzie swym krajem.
Król ze wzruszenia rozumował niezupełnie prawidłowo i, jak twierdzi Jalte, wytłomaczył sobie przepowiednię anioła w ten sposób, że potomkowie jego będą zawsze panowali w tym kraju, który wskazał mu anioł. Zdawało mu się, że poznał państwo swego ojca. Pospieszył więc tam. Szczęście uśmiechnęło mu się i wkrótce został jego władcą.
— A więc, Astryd, stało się! Dla wszystkich jest widocznem, że król Olaf obdarzony jest siłą niebiańską, lecz waha się ciągle i uważa, że przeznaczonem jest mu tylko panowanie nad królestwem ziemskiem. Nie stara się o koronę świętego. Lecz bliską jest godzina, gdy będzie musiał zrozumieć swoje posłannictwo. Bliską jest ta chwila!
Stary skald mówił dalej, a dusza jego i czoło jaśniały światłem wewnętrznem.
— Czy poza Injeerd istnieje kobieta, której nie odepchnie od siebie, gdy przejrzy i zrozumie słowa anioła, że będzie królem Norwegji po wieczyste czasy?
I znowu Jalte odwrócił się do Astryd i spytał surowo:
— Odpowiedz, czy rzeczywiście nie wyznasz prawdy królowi Olafowi?
Astryd przestraszyła się i odpowiedziała z pokorą:
— Dlaczego nie chcesz towarzyszyć mi do Kungachelli? Będę wtedy zmuszona przyznać się do wszystkiego. Przyrzekłabym spełnić twe życzenie, gdybym miała zamiar oszukać króla. Gdybym rzeczywiście pragnęła tego, to namówiłabym cię, byś jechał dalej. Lecz wiesz, że jestem słabą. Proszę cię więc tylko: jedź ze mną.
Twarz Jałtę zapałała strasznym gniewem.
— Z jakiej racji mam ci pomagać w ratowaniu się przed gorzkim losem? — zapytał.
Powiedział, że uważa ją za niegodną współczucia. Nienawidzi jej za grzech spełniony względem siostry. Jest złodziejką. Chce zagarnąć męża Injeerd. Nawet tak zahartowany rycerz, jak Jalte, jęczy boleśnie na myśl, jak musiała cierpieć księżniczka. Astryd jednakże nie czuje tego. Powiększyła jeszcze cierpienia szlachetnej dziewicy i myślała tylko o własnej przyjemności. Biada Astryd! Ach, biada jej!
Astryd słyszała, jak głos Jalte przeszedł w ponury szept, jak gdyby wymawiał jakieś zaklęcie.
— Tyś to zepsuła pieśń moja najpiękniejszą! — zawołał. — Najpiękniejszą pieśnią, ułożoną przez starego Jalte, była ta, w której chciał opiewać najlepszą z kobiet i największego z pośród bohaterów. Lecz ty zepsułaś pieśń, zmieniłaś ją w bezsens, więc cię ukarzę, djabelskie plemie! Ukarzę tak, jak Bóg Ojciec ukarał kusiciela za wprowadzenie grzechu na jego świecie. Ja cię ukarzę!
— I nie proś mnie, kobieto, bym ci towarzyszył, — mówił dalej, — i bronił cię przed samą sobą! Wyobrażam sobie, jak cierpi księżniczka z powodu gry, którą prowadzisz z królem Olafem. Ze względu na nią i ze względu na mnie musisz być ukaraną. Nie pojadę zdradzić twej tajemnicy! To jest moja zemsta, Astyd! Ja cię nie wydam!
— Ty zaś pojedziesz do Kungachelli i jeśli nie powiesz prawdy, zostaniesz żoną króla. Lecz potem żmijo, dosięgnie cię zemsta! Znam króla Olafa i znam ciebie. Życie stanie ci się ciężarem i codziennie będziesz pragnęła śmierci!
Powiedziawszy to, Jalte odwrócił się i wyszedł.
Astryd siedziała długo, myśląc nad tem, co musiała wysłuchać. Potem na ustach jej ukazał się uśmiech. Stary Jalte zapomniał, że poznała już ona wszelkie cierpienia, że nauczyła się uśmiechać podczas tortur. Lecz szczęścia, szczęścia nie zaznała jeszcze nigdy.
Astryd wstała i podeszła do otworu w namiocie. Zobaczyła, że okręt gniewnego Jalte płynie na zachód. Zdawało jej się, że hen, daleko widać zarysy mglistej lslandji, która chłodem i ciemnią powita swego syna, wracającego z dalekiej podróży.
Piękny jesienny dzień. Na niebie ani chmurki. Taki dzień, kiedy się zdaje, że kochane słońce odda ziemi wszystkie swoje promienie. Kochane słońce podobne jest do matki, która odprowadza syna i w godzinę rozstania nie może oderwać oczów od swego ulubieńca.
W dolinie, w której leży Kungachella, znajdują się okrągłe wzgórza, porosłe bukowymi lasami. Jesienią las mienił się takimi kolorami, że nie można było patrzeć nań bez zachwytu. Zdawało się, że drzewa nałożyły szaty godowe, ustroiły się w złoto i purpurę, by swą wspaniałością ujarzmić serca bogatych oblubienic.
Wielka wyspa Chisingen na drugim brzegu rzeki wystroiła się również. Stały tam złocisto-białe brzozy. Jasne sylwetki drzew Chisingenu przypominały nowożeńców.
A do ujścia rzeki, która tak dumnie i szumnie wpada do morza jak gdyby deszcze jesienne wypełniły ją pienistem winem, wpływają jeden za drugim okręty, powracające z dalekich krajów. Zbliżając się do Kungachelli, zamiast codziennych, szarych — wciągają nowe, białe żagle. Mimo woli przypominają się podania o królewiczach, którzy wyruszają w świat na poszukiwanie przygód w łachmanach żebraczych, lecz zrzucają je, wracając do wysokiego, królewskiego pałacu.
Cała ludność Kungachelli gromadzi się na przystani. Starzy i młodzi pomagają wyładowywać z okrętów towary. Napełniają śpichrze solą i cenną bronią. Wciągają na ląd łodzie i okręty i wypytują powracających o szczegóły podróży.
Nagle cała praca ustaje i wszyscy zwracają swe spojrzenia na rzekę.
Pomiędzy ciężkimi statkami handlowymi ukazuje się wielki okręt. Ludzie zastanawiają się, czyje mogą być te herby i żagle, obramowane purpurowym brzegiem. Wszyscy pytają, do kogo może należeć ten okręt, który się zbliża z szybkością ptaka i jak ptak lekko sunie po wodzie. Wszyscy zachwycają się wioślarzami, którzy tak rytmicznie unoszą wiosła, błyszczące po bokach okrętu, jak orle skrzydła.
— To widocznie szwedzka królewna, — mówią. — To widocznie piękna królewna Injeerd, na którą czekał Olaf Haraldson i lato cale, i całą jesień.
Kobiety śpieszą na pomosty, by zobaczyć księżniczkę, kiedy podpłynie do przystani królewskiej. Mężczyźni i chłopcy wskakują na okręty lub na dachy krytych łodzi.
Ujrzawszy księżniczkę, stojącą na pokładzie okrętu w wspaniałej szacie, kobiety witają ją okrzykami. A mężczyźni na widok jej pięknej, uśmiechniętej twarzy obnażają głowy, podrzucając do góry czapki.
A na dole, na przystani królewskiej stoi sam król Olaf. Kiedy zobaczył księżniczkę, twarz jego i oczy rozjaśniła cicha, pieszczotliwa radość.
Z powodu późnej jesieni przekwitły już wszystkie kwiaty. Dlatego też młode dziewczęta przynoszą z lasu czerwono-żółte liście i usypują nimi przystań i ulicę. Z pośpiechem ozdabiają ściany domów barwną jarzębiną i ciemno-czerwonymi liśćmi osiny.
Księżniczka z wysokości swego okrętu patrzy na witający ją lud i czerwono-żółte liście, po których ma przejść. A zdala na przystani widzi uśmiechającego się do niej króla.
I księżniczka zapomina o wszystkiem, co miała wyznać i zaco pokutować. Zapomina, że nie jest Injeerd. Zapomina o wszystkiem prócz tego, że musi zostać żoną Olafa Haraldsona.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Pewnej niedzieli Olaf Haraldson siedział przy obiedzie obok swej pięknej królowej. Rozmawiając z nią z ożywieniem, oparł łokcie na stole tak, że widział jej twarz.
Lecz kiedy mówiła Astryd, król spuszczał oczy, by móc się lepiej wsłuchiwać w dźwięk miłego głosu.
Astryd mówiła długo i król machinalnie zaczął strugać nożem deskę stołu. Dworzanie króla Olafa wiedzieli, że nie czyniłby tego, gdyby przypomniał sobie, że jest to niedziela. Lecz zanadto kochali króla i nie chcieli zwracać mu uwagi, że grzeszy.
Im dłużej mówiła Astryd, tem większe stawało się zniecierpliwienie dworzan. Królowa widziała, że rzucają na siebie rozgoryczone spojrzenia, lecz nie rozumiała o co chodzi.
Wszyscy skończyli jeść, potrawy zostały sprzątnięte, a król wciąż siedział i, rozmawiając z Astryd, strugał stół. Przed nim wznosiła się już cała górka wiórek.
Milczenie przerwał wreszcie przyjaciel króla Björn, syn Ogura Syleńskiego.
— Jaki dzień mamy dzisiaj Ejmorze, — zapytał, zwracając się do jednego z paziów.
— Jutro jest poniedziałek, — odpowiedział Ejmor donośnym, jasnym głosem.
Król podniósł głowę i spojrzał na Ejmora.
— Mówisz, że jutro poniedziałek, — powtórzył z zadumą.
Powstał bez słowa, zgarnął w rękę wszystkie leżące na stole wiórki, podszedł do komina, wziął palącą się głownię i przyłożył do wiórek, które zapaliły się odrazu. Król trwał w milczeniu, aż póki na jego ręku nie zamieniły się w popiół.
Przyboczni cieszyli się, a młoda królowa zbladła, jak płótno.
— Jakże surowo sądzić mnie będzie, — myślała, — kiedy się dowie o mojem przestępstwie, jeśli siebie karze tak okrutnie za błahostkę!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Akke z Gordarike leżał chory na swym żaglowcu w porcie Kungachelli. Leżał w ciasnej kajucie i czekał śmierci. Oddawna już bolała go noga, a teraz otworzyła się rana i w ciągu ostatnich kilku godzin noga zaczęła czernieć.
— Nie powinieneś umierać, Akke, — mówił do niego Ludolf z Kungachelli, który przyszedł go odwiedzić w kajucie. — Czy nie wiesz, że król Olaf jest tutaj w mieście i że Bóg mu dał wielką siłę w spełnianiu świętych i pobożnych dzieł? Poproś, by przyszedł i ręce swe złożył na tobie. Zostaniesz wtedy uzdrowiony.
— Nie, nie mogę prosić go o pomoc, — powiedział Akke. — Olaf Haraldson nienawidzi mnie, gdyż zabiłem jego przybranego brata, Reuera Białego. Gdyby wiedział, że jestem tutaj w porcie, zgładziłby mnie ze świata.
Kiedy Ludolf rozstał się z Akke i wracał miejską ulicą, spotkał młodą królowę, która chodziła do lasu, by narwać orzechów.
— Królowo! — zawołał Rudolf, — Powiedz królowi Olafowi: Akke z Gordarike, który zabił twego przybranego brata, umiera na swoim żaglowcu tutaj w porcie.
Piękna królowa śpiesznie udała się do domu i podeszła do króla Olafa, który stał na podwórzu i siodłał swego konia.
— Pozdrawiam cię, królu Olafie, — powiedziała. — Akke z Gordarike, który zabił twego przybranego brata, leży chory na swoim żaglowcu tutaj w porcie i oczekuje śmierci.
Olaf Haraldson z pośpiechem odprowadził konia do stajni. Następnie wyszedł na ulicę bez miecza i hełmu. Szybkimi krokami szedł do samego portu. Tam — odszukał żaglowiec, należący do Akke i nim ktokolwiek zdążył go zatrzymać, był już w kajucie chorego.
— Akke, — powiedział król, — wiele razy starałem się pochwycić cię na morzu, lecz zawsze zdołałeś mi się wymknąć. Teraz zachorowałeś tutaj, w mojem mieście. Uważam to za znak, że Bóg oddaje twoje życie w me ręce.
Akke nie odpowiadał. Siły opuściły go zupełnie i czuł zbliżającą się śmierć.
Olaf Haraldson wsparł swe ręce na jego piersiach i zaczął się modlić do Boga.
— Panie, — prosił, — daruj mi życie mojego wroga!
A królowa, zobaczywszy, że król spieszył do portu bez miecza i hełmu, weszła szybko do pałacu, wzięła broń jego, wezwała kilku ludzi i wyruszyła w ślad za nim.
Stojąc przed drzwiami maleńkiej kajuty, słyszała, jak król modlił się za chorego. Patrzyła na Akke i króla, nie zdradzając swojej obecności. Zobaczyła, że gdy król dotknął rękami czoła i piersi chorego, odrazu znikła bladość jego twarzy, zaczął równo i lekko oddychać, przestał się skarżyć i wreszcie zasnął spokojnie.
Astryd cichutko wróciła do królewskiego pałacu. Miecz króla z trudem wlokła za sobą. Twarz jej była bledszą, niż przed chwilą twarz umierającego, a z ust jej wydobywał się chrapliwy oddech.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Rano, w dzień Wszystkich Świętych król Olaf wybierał się na sumę. Opuścił swe komnaty i szedł przez podwórze ku bramie. Na podwórzu stali dworzanie, którzy mieli mu towarzyszyć do kościoła. Zobaczywszy króla, uszykowali się w dwa rzędy i król przeszedł pomiędzy nimi.
Astryd stała na wąziutkim balkonie wieżyczki i patrzyła wdół na króla. Na głowie miał szeroką, złotą przepaskę, a ubrany był w długi, czerwony płaszcz aksamitny. Król szedł w milczeniu z wyrazem uroczystego spokoju na twarzy. Astryd przeraziła się, zauważywszy, jak bardzo jest podobny do rzeźbionych w drzewie figur świętych i królów, które zdobiły kościół Najświętszej Panny.
Przy bramie stał człowiek w kapeluszu z dużym rondem, otulony w szeroki płaszcz. Kiedy król podszedł do niego, nieznajomy odrzucił płaszcz i wzniósł z rozmachem na króla obnażony miecz, który ukrywał pod płaszczem.
Lecz spotkawszy jasne, łagodne spojrzenie króla Olafa, stanął jak wryty, upuścił miecz i padł na kolana.
Król Olaf zatrzymał się i patrzył na niego tym samym jasnym wzrokiem, a nieznajomy starał się odwrócić oczy, lecz nie mógł. Wreszcie zapłakał głośno.
— O, królu Olafie, królu Olafie! — wołał przez łzy. Wrogowie twoi nasłali mnie, bym cię zabił. Lecz gdy ujrzałem świętą twarz twoją, miecz wypadł mi z rąk. Oczy twoje, królu, zdruzgotały mnie!
Astryd na swym balkonie upadła na kolana.
— Boże, ulituj się nademną grzeszną! Biada mi, biada, że za pomocą oszustwa zostałam żoną tego człowieka.
W Wszystkich Świętych była noc księżycowa. Król obszedł całe podwórze, zajrzał do stajni i chlewu, by się przekonać, czy wszystko w porządku, zaszedł nawet do domu, w którym mieszkali słudzy i niewolnicy, chcąc sprawdzić, czy dobrze ich żywią.
Wracając do swych komnat, zobaczył, że jakaś kobieta w czarnym płaszczu z kapturem na głowie skrada się przez podwórze do bramy. Wydało mu się, że zna tę kobietę i udał się za nia. Kobieta minęła bramę, przeszła przez plac targowy i zniknęła w jednym z wąskich zaułków, idącym ku rzece.
Olaf bezszumnie szedł za nią. Widział, jak weszła na jedną z wysokich przysłani, zatrzymała się i patrzyła na wodę. Westchnęła potem ciężko, podniosła do góry ramiona i przysunęła się do samego brzegu pomostu. Król zrozumiał, że chce rzucić się do wody.
Zbliżył się więc do niej cichymi krokami, czego nauczył się za czasów przeżywanych niebezpieczeństw. Kobieta już dwa razy unosiła nogę, by skoczyć do wody, lecz wahała się jeszcze. Nie czekając na nową próbę, Olaf Haraldson chwycił ją i uprowadził dalej na pomost.
— Nieszczęśliwa! — zawołał. — Chcesz zrobić to, co Bóg nam zakazał!
Usłyszawszy głos jego, kobieta zakryła twarz rękami. Lecz król Olaf zdążył ją już poznać. Szelest jej sukni, kształt głowy, błysk pierścieni na palcach — wszystko mówiło, że jest to królowa.
W pierwszej Chwili Astryd chciała się wyrwać z jego ramion, potem spokorniała odrazu i starała się przekonać króla, że nie miała zamiaru porwać się na swoje życie.
— O królu Olafie, dlaczego tak skradałeś się za biedną kobietą, która chciała się zachwycać odbiciem księżyca w rzece?
Głos Astryd brzmiał żartobliwie i spokojnie. Król milczał.
— Mogłeś mnie talk przestraszyć, że wpadłabym do wody, — ciągnęła Astryd. — Nie przypuszczasz przecież, że chciałam się utopić!
Król odpowiedział:
— Nie wiem, co sądzić, Niech Bóg mnie oświeci!
Astryd roześmiała się i pocałowała go.
— Czy ktoś tak szczęśliwy jak ja, odbiera sobie życie? Czy w niebie zdarza się samobójstwo?
— Nie rozumiem, — spokojnie odpowiedział król. — Lecz Bóg mnie oświeci. Wskaże mi On, czy moją jest winą, że chciałaś popełnić podobny grzech.
Astryd zbliżyła się do niego i pogłaskała po twarzy. Szacunek, który miała dotąd dla króla, powstrzymywał ją od uzewnętrzniania swej czułej miłości. Teraz zaś przytuliła się do niego gorąco, zasypując pocałunkami. I znowu zaczęła mówić cichym, pieszczotliwym głosem.
— Posłuchaj, jak silnym jest me przywiązanie do ciebie, — powiedziała.
Zmusiła króla, by usiadł na przewróconej łodzi, sama zaś uklękła przed nim.
— Królu Olafie, — mówiła. — Nie chcę być dłużej królową. Kochając tak jak ja, królową być nie można. Chcę, byś osiadł w gęstwinie leśnej i pozwolił mi być twą niewolnicą. Będę ci służyć od rana do wieczora.
— Będę warzyła ci strawę, prześciełała twe łoże, strzegła twego szałasu, kiedy będziesz spał. Nikt prócz mnie nie powinien ci usługiwać. Wieczorem, gdy będziesz powracał z łowów, wyjdę na twoje spotkanie, uklęknę pośród drogi i powiem: „Królu Olafie, życie moje do ciebie należy!“ — A ty się uśmiechniesz, oprzesz mi włócznię na piersiach i powiesz: „Tak, życie twe do mnie należy. Moją jesteś. Nie masz ani ojca, ani matki i życie twe w moich jest rękach“.
Mówiąc to, Astryd dla żartu wyciągnęła z pochwy miecz króla, rękojeść włożyła mu do ręki, a ostrze oparła na swojej piersi.
— Powiedz mi tak, królu Olafie, — prosiła. — Jak gdybyśmy naprawdę byli sami w lesie, a ja jestem twoją niewolnicą. Powiedz: „Twoje życie do mnie należy!“
— Życie twoje należy do Boga, — odpowiedział król.
Astryd roześmiała się cicho.
— Moje życie do ciebie należy, — powtórzyła z przedziwną czułością w głosie.
W tej samej chwili król poczuł, że Astryd usiłuje zagłębić ostrze miecza w swem sercu, Lecz król, mimo, że był to żart, mocno trzymał rękojeść miecza. Szarpnął go silnie i Astryd nie zdążyła się zranić.
Król zerwał się z miejsca. Poraz pierwszy w życiu drżał ze strachu. Zrozumiał, że królowa chciała umrzeć z jego ręki i że omal nie udało jej się uskutecznić swojego zamiaru.
Nagle olśniła go myśl, pod wpływem której zrozumiał powód rozpaczy Astryd.
— Ona zgrzeszyła, — pomyślał. — Nie ma spokojnego sumienia.
Pochylił się ku Astryd i zapytał:
— Powiedz mi, jaki popełniłaś grzech?
Astryd upadła na nieobciosane belki pomostu i rozpłakała się beznadziejnie.
— Nie płaczą tak ci, którzy są bez winy, — pomyślał król. — Lecz skąd rozpacz podobna u szlachetnej córki królewskiej? Jak mogła wysokourodzona Injeerd popełnić zły czyn?
— Injeerd, powiedz mi, jaki popełniłaś grzech? — zapytał znowu.
Ściśnięte od łkania gardło nie pozwoliło odpowiedzieć Astryd. Więc zamiast odpowiedzi zdjęła błyszczące bransolety, pierścienie i odwracając głowę, podała je królowi.
Król pomyślał, że wszystko to nie jest podobne do szlachetnej córki królewskiej, o której opowiadał mu Jalte.
— Czyż naprawdę owa ta Injeerd płacze u moich stóp? — pytał sam siebie.
Nachylił się nad Astryd i, kładąc jej rękę na ramieniu, zapytał:
— Kto ty jesteś? Kto ty? — pytał, wstrząsając jej ramię.
Astryd płakała jeszcze tak silnie, że słowa nie mogła z siebie wydobyć. Lecz chcąc odpowiedzieć na zadane pytanie, rozpuściła swoje długie włosy, jednem pasmem przewiązała swe ręce i wyciągnęła je do króla. Trwała tak ze zgiętemi plecami i schyloną głową.
Król pomyślał:
— Przyznaję się, że należy do liczby tych, którzy noszą kajdany. Chce powiedzieć, że jest niewolnicą.
I znowu w głowie króla Olafa powstała myśl, która wytłomaczyła mu wiele.
— Przecież król szwedzki ma córkę, zrodzoną z niewolnicy? — zapytał nagle.
Zamiast odpowiedzi usłyszał tylko silniejsze łkanie.
— Czy może król szwedzki nie zechciał mi oddać córki królowej, a przysłał córkę służebnicy?
Znów nie otrzymał odpowiedzi, lecz widział, że Astryd drży i trzęsie się, jak w febrze. Wtedy król Olaf zadał jeszcze jedno pytanie:
— Czyżbyś ty, którą uczyniłem swą żoną, miała tak spodloną duszę, że z twoją pomocą mogli podeptać honor człowieka? Czy jesteś spodloną do tego stopnia, by cieszyć się, kiedy wrogowie będą się naigrawali z oszukanego?
Astryd poznała po głosie króla, jak silnie odczuł otrzymaną obelgę. Zapomniała wtedy o własnem cierpieniu, przestała płakać, wołając:
— Weź moje życie!
Król Olaf odczuł silną pokusę.
— Zabić występną niewolnicę! — szeptał mu dawny, grzeszny człowiek. — Pokaż królowi szwedzkiemu, co znaczy drwić z króla Norwegji!
W chwili tej Olaf Haraldson nie czuł ani kropli miłości ku Astryd. Nienawidził ją, jako narzędzie swego poniżenia. Wiedział, że zyska ogólne uznanie, jeśli złem za złe odpłaci. Jeżeli zaś nie pomści zniewagi — wyśmieją go wszyscy skaldowie, a wrogowie obawiać się go przestaną.
Miał tylko jedno pragnienie: — rozdeptać, zabić Astryd.
Gniew jego był tak silnym, że łaknął krwi. Przecież gdyby jakiś błazen wepchnął mu na głowę swą czapkę z dzwonkami, czy nie rozerwałby go na strzępy? Nie rzucił o ziemię i nie rozdeptał nogami?!
I jeżeli odeśle do ojca krwawy trup Astryd na jej własnym okręcie — wszyscy powiedzą, że jest godnym następcą wielkiego króla Haralda.
Król Olaf stał ciągle z mieczem w ręku, czując pod palcami rękojeść, na której kazał kiedyś wyryć złoty napis: „Błogosławieni pokój czyniący! Błogosławieni cisi! Błogosławieni miłosierni!“ I za każdym razem w chwili walki wewnętrznej chwytając miecz, by zabić Astryd, wyczuwał dłonią te słowa. Zdawało mu się, że czuje każdą pojedyńczą literę. Przypomniał sobie dzień, kiedy poraz pierwszy usłyszał te słowa.
— Powinny być wypisane złotemi literami na rękojeści mojego miecza, — powiedział, — i palić mi dłoń, jeśli go podnieść zechcę w uniesieniu, lub w nieuczciwej sprawie!
Teraz czuł, że rękojeść miecza pali mu dłoń. Król Olaf głośno powiedział do siebie:
— Dawniej byłeś sługą wielu namiętności. Obecnie jedynym twym władcą — Bóg.
Mówiąc to, wsunął miecz do pochwy i zaczął chodzić tam i z powrotem po pomoście.
Astryd jak gdyby zastygła w tej samej pozycji. Król Olaf widział, że drżała w śmiertelnym strachu, ile razy obok niej przechodził.
— Nie zabiję cię, — powiedział do niej, lecz w głosie jego słychać było okrutną nienawiść.
Czas jakiś jeszcze król chodził po pomoście. Potem zatrzymał się przy Astryd i również ostrym głosem zapytał, jakie jest jej prawdziwe imię. I Astryd mogła mu już odpowiedzieć.
Król Olaf widział, jak kobieta, którą cenił tak bardzo, leży teraz na deskach, niby zagnane zwierzę. Patrzył na nią z takiem współczuciem, z jakiem dusza człowieka zmarłego może patrzeć na ciało, które zamieszkiwała przedtem.
— O ty duszo moja! — wykrzyknął król. — Żyłaś tutaj otoczona miłością, a teraz bezdomną jesteś, jak ostatni z żebraków!
Zbliżył się do Astryd i zaczął mówić tak, jakby już była nieżywą i nie mogła słyszeć jego słów.
— Opowiadano mi, że jest na świecie córka królewska, która ma tak wzniosłe i święte serce, że pokój przenika tych, którzy się do niej zbliżą. Opowiadano mi o jej łagodności, będącej tak wielką, że ten, kto ją ujrzy czuje się tak pewnie, jak dziecię bezbronne przy matce. Gdy piękna ta kobieta, która teraz leży u mych nóg, przybyła do mnie, myślałem, że jest to Injeerd i pokochałem ją z całego serca — miłą była, wesołą i łagodziła me ciężkie chwile. Jeżeli czasem mówiła i postępowała w sposób, którego nie oczekiwałem od Injeerd, była mi zbyt drogą, bym zwątpił o niej. Zwyciężyła mą duszę swą wesołością i swoją urodą.
Zamilkł i zamyślił się o tem, jak bardzo kochał Astryd i jak razem z nią szczęście wstąpiło w progi jego domu.
— Mógłbym jej przebaczyć, — przemówił znów głośno. — Mógłbym ją znowu uczynić królową moją. Mógłbym z uczuciem miłości ująć ją w swoje ramiona. Lecz nie uczynię tego, mimo że dusza moja pozostanie samotną. O ty, piękna kobieto, dlaczego jesteś wcieleniem kłamstwa? Nie masz w sobie szczerości i nie można mieć do ciebie zaufania!
I dalej czyniłby jej wymówki, lecz Astryd w tej chwili powstała.
— Nie mów tak do mnie, królu Olafie! — zawołała. — Nie, lepszą jest śmierć. Przypomnij sobie, że dążyłam do niej!
Potem próbowała Astryd powiedzieć kilka słów na swoje usprawiedliwienie. Wytłomaczyła, że jadąc do Kungachelli, nie miała zamiaru oszukiwania go. Chciała tylko w ciągu kilku tygodni odgrywać rolę królowej, by cieszyć się władzą i popłynąć na morze. Po przyjeździe do Kungachelli miała zamiar powiedzieć, kim jest. Liczyła na to, że zastanie tam Jalte i innych ludzi, którzy znali Injeerd. Nie przypuszczała na chwilę, że oszustwo swe będzie mogła doprowadzić do końca. Lecz zły los zrządził, że wszyscy znający Injeerd rozjechali się i samozwańcza księżniczka została wystawioną na pokusę.
— Ujrzawszy cię, królu Olafie, — dodała, zapomniałam o wszystkiem na świecie. Myślałam, że zginę z radością, jeśli choć jeden dzień będę twoją żoną.
Król Olaf odpowiedział:
— Rozumiem. Zabawą było dla ciebie to, co ja uważałem za skończenie poważne. Nie pomyślałaś nigdy, co znaczy przybyć do mężczyzny i powiedzieć: „Jestem tą, której najbardziej pragniesz! Jestem szlachetnie urodzoną dziewicą i dzielić ze mną los — jest największym honorem“. Okazuje się, że nie jesteś nią, tylko niewolnicą kłamliwą.
— Pokochałam cię w dniu, kiedy poraź pierwszy usłyszałam twe imię, — szepnęła Astryd.
Królu wyciągnął ku niej gniewnie zaciśnięte pięści.
— Wiedz Astryd, pragnąłem Injeerd tak, jak jeszcze żaden mężczyzna nie pragnął kobiety! Chciałem zaczepić się o nią, jak dusza zmarłego o aniołów, by wznieść się na niebiosa. Wierzyłem, że jest cnotliwą i że mi dopomoże do osiągnięcia życia bez grzechu.
Skarżył się i opowiadał, jak dążył do zdobycia siły, właściwej wybrańcom Bożym, lecz sam jest zbyt słabym i grzesznym, by osiągnąć doskonałość.
— Królewska córka dopomogłaby mi, — mówił. — Podtrzymałaby mnie, ona piękna i święta. O Boże, gdziebym nie spojrzał — wszędzie widzę grzeszników, gdzie pójdę — spotykam pokusę. Dlaczego nie dopuściłeś do przyjazdu tej, która nie ma w sercu ani jednej złej myśli? Łagodne jej oczy spostrzegłyby mą właściwą drogę. Gdybym chciał przestąpić przykazania Twoje — powstrzymałaby mnie tkliwa jej ręka.
Wielkie zmęczenie, bliskie omdlenia, ogarnęło Olafa Haraldsona.
— Mieć obok siebie człowieka dobrego — oto na co liczyłem, by nie błądzić samotnie pośród zła i ciemnoty, — powiedział Olaf Haraldson. — Teraz zaś czuję, że zginę. Nie mogę walczyć dłużej.
— Czy nie pytałem Boga, jaką mi drogę przeznaczył?! — wykrzyknął król. — Do czego przeznacza mnie Władca Niebios? Czy przeznaczonem mi zostać świętym i męczennikiem? Lecz obecnie, Astryd, o nic już pytać nie potrzebuję. Bóg nie zechciał mi dać tej kobiety, która mogłaby mnie wesprzeć w drodze życiowej. Teraz wiem już, że nie osiągnę nigdy korony świętego.
Król zamilkł w strasznej rozpaczy. Wtedy Astryd, zbliżywszy się doń, powiedziała:
— Królu Olafie, wszystko, co mi powiedziałeś teraz, słyszałam już dawniej od księżniczki i Jalte, lecz nie chciałam wierzyć, że jesteś czemś więcej, niż zwykłym, odważnym bohaterem, lub szlachetnym królem. Dopiero spędziwszy kilka tygodni pod twoim dachem, nauczyłam się drżeć przed tobą. Nic na świecie, — mówiła dalej Astryd, — nie przeraziło mnie tak, jak świadomość, że jesteś świętym, gdy zobaczyłam palące się wióry na twojej dłoni, gdy ujrzałam, że wyzdrowiał chory na skutek twej modlitwy i miecz wypadł z rąk wroga twojego! Świadomość że jesteś świętym, przeraziła mnie śmiertelnie i postanowiłam umrzeć, nim dowiesz się o dokonanem przezemnie oszustwie.
Król Olaf nie odpowiedział. Astryd spojrzała na niego. Miał oczy utkwione w niebo. Nie wiedziała nawet, czy słyszał jej słowa.
— Ach ta chwila, którą przeżywamy! — zawołała. — Bałam się jej we dnie i w nocy, odkąd przyjechałam tutaj. Lepiej było umrzeć, niż jej doczekać!
Olaf Haraldson wciąż milczał.
— Królu Olafie, — ciągnęła dalej Astryd, — chciałabym coś uczynić dla ciebie, złożyć ci w ofierze me życie. Chciałam rzucić się do brudnej rzeki, byś nie miał obok siebie oszustki. Im więcej miałam dowodów twojej świętości, tym mocniej upewniałam się, że powinnam zniknąć. Święty Pański nie może mieć za żonę kłamliwej niewolnicy!
Król milczał jak i przedtem, Astryd spojrzała nań i zawołała:
— Królu Olafie, oblicze twe jaśnieje!
Podczas gdy Astryd mówiła, król miał widzenie. Ujrzał, jak gwiazdy opuściły swe miejsca i krążyły po niebie, jak rój pszczół. Nagle wszystkie znieruchomiały nad jego głową, tworząc jaśniejącą koronę.
— Astryd, — powiedział drżącym głosem, — Bóg mówił ze mną! Wyrzekłaś prawdę: zostanę świętym.
Głos załamał się mu ze wzruszenia, a oblicze promieniało pomimo nocy.
Ujrzawszy jasność, okalającą jego głowę, Astryd wstała. Straciła ostatni promień nadziei.
— Teraz odejdę, — powiedziała. — Teraz, kiedy wiesz, kim jesteś — nie zniesiesz mojej obecności. Nie wspominaj mnie źle. Życie me całe upłynęło bez szczęścia i radości. Pomyśl: bito mnie i chodziłam w zgrzebnej koszuli. Przebacz mi, gdy będę daleko! Miłość moja nie sprawiła ci przecież krzywdy.
Kiedy Astryd w głębokiej rozpaczy szła przez pomost, Olaf Haraldson ocknął się, jak gdyby ze swego zachwycenia i pośpieszył za nią.
— Dlaczego odchodzisz? Dlaczego? — zapytał.
— Czy teraz nie powinnam odejść, gdy stałeś się świętym? — wyszeptała cicho.
— Nie, nie powinnaś odchodzić z tego powodu, — odpowiedział król Olaf. — Właśnie teraz, zdaje mi się, nie powinnaś. Aż do tej chwili byłem marnym człowiekiem i musiałem obawiać się wszelkiego zła. Byłem ubogim królem ziemskim, zbyt ubogim, by ofiarować ci moje przebaczenie. Lecz teraz z niebios spłynęło na mnie bogactwo. Ty jesteś słabą, lecz jam jest rycerz hufców Bożych. Kiedy się potkniesz — mogę cię podnieść. Jestem wybrańcem Bożym, Astryd, więc nie będziesz mi przeszkodą, a zato ja dopomóc ci mogę... Ach, co mówię?! W tej chwili Bóg wypełnił moje serce taką miłością, że nie rozumiem nawet, czy winną jesteś grzechu!
Z największym współczuciem zbliżył się do Astryd, która płacząc znowu, ledwie mogła utrzymać się na nogach i obejmując troskliwie ramieniem, wrócił z nią do królewskiego pałacu.