Syn Marnotrawny (Weyssenhoff, 1905)/XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Syn Marnotrawny
Rozdział XXXI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa; Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXI.

Gdyby Romuald Dubieński obrał był umyślnie czas zjawienia się u Kobryńskich w postaci efektowanego posłańca bogów, nie mógłby znaleźć odpowiedniejszego dnia, niż ten, w którym się zjawił. Książęce gniazdo pełne było zgrozy i popłochu.
Wczoraj przedstawiono księżnie Teresie dokument obligowy na 30.000 franków, na którym obok podpisu swego małżonka ujrzała z niemałem zdziwieniem swój własny podpis. Zaledwie zdobyła się na odpowiedź, że porozumie się z mężem co do zapłaty. Był to jednak cios dotkliwy, gdyż księżna wcale o istnieniu takiego dokumentu nie wiedziała. «Niepoczytalność» Władzia wstępowała w fazę niebezpieczną, a nawet nie można było wyjaśnić tej zawiłej sprawy, gdyż Władzio nie powrócił od wczoraj do domu. Ubocznie tylko dowiedziała się księżna Teresa, że lekkomyślny jej mąż przegrał znowu grube sumy w klubie nicejskim i w Montecarlo.
Jednocześnie spadło na stroskane serce «anioła Dubieńskich» oświadczenie Jerzego, że zaręczył się z panią Anną Oleską i prosi siostrę o wprowadzenie przyszłej bratowej do przybytków rodzinnych.
Nie odpowiedziała nic tymczasem, rozpłakała się tylko rzewnemi łzami. Nie znając trosk tego dnia feralnego, Jerzy nie mógł ani zgłębić dostatecznie przyczyny jej żalu, ani wytłómaczyć sobie tej czułości na korzyść swych zamiarów. Z niesmacznem zakłopotaniem rozstało się rodzeństwo, odkładając do jutra dalszą rozmowę. Mimo «najbliższego powinowactwa krwi i usposobienia» z Jerzym, Teresa nie zdecydowała się na razie wyznać mu prawdy o mężu, poskarżyć się i naradzić. Trzeba było ratować się skrycie i dyplomatycznie, nie chodziło już bowiem o frazesy, lecz o żałosne fakty.
Wśród gorączkowych rozmyślań, wśród poszukiwań męża, który się ukrywał, nagłe odwiedziny Romualda, obleczonego w niedobrze wróżący charakter posła i pełnomocnego ministra, miały pozór katastrofy.
Teresa zbladła i pierwszy raz zadrżała przed namaszczonym bratem, bo poczuła, że chwila jest ważna: jej stanowisko w rodzinie, jedyne jej stanowisko zapewnione i popłatne, może się zachwiać. Ale w silnej duszy Tereni ten cios ostatni, zamiast w popłoch wprowadzić talenty, skupił je owszem i uszykował do walki.
Przyjęła Romualda nie jak egzaminitora swych czynności, którym przestano widać dowierzać w sferach decydujących, lecz jak zbawcę. Rzuciła mu się na szyję i mówiła, nie zważając na uroczystość, którą zaznaczał:
— W porę przybywasz, Romciu! Nie śmiałam sama cię tu sprowadzać, ale widać, że papa poczuł pilną potrzebę. Kochany, mądry papa! Trzeba nam twojej męskiej ręki. Na Władzia wiesz, że trudno liczyć, a Jerzy zaszedł daleko, daleko, daleko...
Machała ręką, powiewnie, jakby rzucając czar za uchodzącym kochanym zbiegiem.
— Dziwię się właśnie, — odrzekł Romuald sucho — że tak niedokładne informacye posyłałaś do Chojnogóry. Jerzy zabrnął w innym zupełnie kierunku.
— Więc wiesz?!...
— Wiem, bo wracam od pani de Sertonville. Nie mam tu czasu do tracenia, pragnąłem więc odrazu poznać osobę, niby to groźną dla Jerzego. Tymczasem naraziliście mnie na niezgrabny krok, którego zresztą nie żałuję, bom potrafił z niego skorzystać dla jaśniejszego rozejrzenia się w sytuacyi. Widzę zatem, że wypadnie mi walczyć z zupełnie nowem niebezpieczeństwem: z panią Oleską?
— Posłuchaj mnie, Romciu! Muszę ci zdać sprawę z całego przebiegu mego działania tak szczerze, jakbym rozmawiała z papą. Bo skoro masz zostać naszym moralnym naczelnikiem, uświęconą głową rodziny...
— No, no, dobrze. Słucham zatem.
— Najprzód, zaraz po przyjeździe, zastałam Jerzego... jakby to powiedzieć... przechadzającego się w alejach swych wspomnień... Widzisz tę sylwetkę młodzieńca w żałobie, zamyślonego nad życiem swojem, nad losem przyjaciółki, w nim zakochanej...
— Przecie Jerzy pożegnał ostatecznie ową Karolinę jeszcze w Warszawie, według naszych informacyi.
Teresa spojrzała przenikliwie na brata.
— Jakich informacyi?
— Ojciec miał o tem wiadomości... uboczne. Mniejsza o to.
— Niezupełnie tak było — opowiadała dalej Terenia misternie: — znalazłam jeszcze w sercu Jerzego tkwiący grot, albo lepiej, fałszywy wyrzut sumienia, sentymentalny powrót do wspomnień. To wszystko starałam się wyplenić. J’y ai beaucoup travaillé, je t’assure.
Przerwała na chwilę, czekając może na słowo uznania od brata, ale ponieważ milczał, ciągnęła dalej:
— Zaraz potem wrażliwa natura pociągnęła go do pani de Sertonville, a raczej, pour être dans le vrai, on został pociągnięty przez najpiękniejszą kobietę pomiędzy... łatwemi. Dziwić się temu nie powinieneś: nous avons tous ce quelque chose d’attrayant, qu’il ne dépend que de nous de rendre irrésistible.
Romualda zaczynała żywo zajmować rozmowa.
— Więc myślisz, że Jerzy z panią de Sertonville doszedł do... ostateczności?
Błysnął krótkim, zmysłowym uśmiechem i poruszył nosem, który miał wyrazisty, a Terenia pomyślała, czy nie byłoby pożytecznie, aby i brat-ordynat uszczknął, choć przelotnie, jaki «kwiat grzechu». Stałby się z pewnością wyrozumialszym, bardziej sprzymierzonym z rodzeństwem, mniej urzędowym w stosowaniu groźnych przepisów ojca... Odpowiedziała wesoło:
— Wątpić nie mogę, że tak było. Pani Fernanda, choć ją tutaj wszyscy przyjmują, nie zdaje mi się bardzo surową co do zasad. Nie rzucajmy zresztę kamieniem na nikogo, zwłaszcza w Nizzy. Tutaj sam klimat jest już łagodzącą okolicznością.
— No, no, Tereniu... Nie poznaję cię.
— Och, mówię tylko dla mężczyzn. Wracając do Jerzego, stosunek ten trwał zapewne około miesiąca. Nie mogę ci opisać, ile sił i godziwych wybiegów użyłam, aby wyrwać Jerzego z więzów, w których się szamotał. Naturę ma zdrową, naszą, ale pokusy silne, bo go kobiety... poprostu adorują. Zdołałam nareszcie wywieźć go do Rzymu. Atmosfera tego świętego miasta...
— To już wiem... o tem pisałaś do Chojnogóry.
— Właśnie. Uciekł mi z Rzymu, powołany zapewne przez swe urojone obowiązki względem pani de Sertonville. Nie wyobrażasz sobie, Romciu, jak pojęcia o obowiązku są tutaj pomieszane.
— Wyobrażam sobie. Ale to mi nie tłómaczy, jakim sposobem Jerzy jest teraz pod wpływem Oleskich i zakochany, czy tak? w pani Annie.
Był to również punkt słaby przenikliwości księżny Teresy. Jerzy tak skrycie działał, że wczorajsze ogłoszenie zaręczyn spadło na Teresę jak dachówka z domu, o którym nawet nie wiedziała, że się budował. Na domiar złego, trzeba było jeszcze Romualdowi oznajmić o spełnionym fakcie zaręczyn. Księżna przerzuciła się od swobodnego wdzięku w dyalogu do nuty bolesnej.
— Przypuszczam taką psychologię: Jerzy, ażeby się wyrwać z więzów Fernandy zwrócił się do pani Oleskiej. Patrzałam bez podejrzeń na jego nadskakiwania, bo pani Oleska, malgré tout, nie jest z rodzaju pani de Sertonville, a jej nieodstępny opiekun wydawał mi się dostatecznem zapewnieniem.
— Podobno to intrygant? W jakim celu przyciągał Jerzego do swej kuzynki?
— Przyciągał? tak sądzisz? Wątpię... Skąd takie przypuszczenie?
— Czy nie słuszne?... Zatem jakim sposobem Jerzy obecnie trzyma się z Oleskimi i w jakim celu? To przecie nie nasze towarzystwo.
— Ach! — westchnęła Terenia. — Jerzy jest wrażliwy! Pana Oleskiego ja sama prosiłam, aby nam Rzym pokazywał, bo zna się na tem. A pani jest ładna... Jednem słowem, zdaje mi się, że jako antidotum przeciw pani de Sertonville wymyślił Jerzy te... zaręczyny. C’est un coup de tête.
Romuald zmarszczył się jak młody Jowisz na podobieństwo starego pana Macieja.
— Zaręczyny z tą wdową?
— Niestety... wczoraj mi je oznajmił.
— A! wiecie co, że ładnie tu prowadziliście nasze sprawy! Władzio się zgrał, Jerzy zaręczony z pierwszą lepszą, a ty na to patrzysz! Przecie to bankructwo, materyalne i moralne!
Romuald powstał i niecierpliwie się rzucał, a Terenia łzawo mrugającemi oczkami starała się przeniknąć, skąd i jak wiele wie ordynat o niepowodzeniach familijnych. Zmiarkowała wkrótce, że wypowiedział już wszystko. Wtedy przemówiła słodko, z zaledwie dostrzegalnym odcieniem skargi:
— Tak. Bóg nas doświadcza, a mnie tym razem nie pozwolił zapobiedz złemu... mimo najgorętszych chęci. Przyjmuję to upokorzenie.
— Ciebie nie winię. Czyniłaś zapewne, coś mogła.
— Nie, nie, nie! Mogłam więcej. Mogłam zapomnieć o wszelkiej przyjemności, o zdrowiu swojem, mogłam zamieszkać z Jerzym...
— Nie przesadzajmy. Radźmy lepiej co począć. Na ten ostatni cios nie byłem przygotowany.
Po krótkiem milczeniu rodzeństwo powróciło do harmonii, i rozmowa stała się zgodną, przyśpieszoną, techniczną.
— Pani Oleska ma dziecko? nie prawdaż? — rzekł Romuald.
— Ma córkę sześcioletnią.
— Posagu żadnego, tylko majątek męża?
— Mały w każdym razie.
— Jak ona jest z domu?
— Bóg ją tam wie... gdzieś z Litwy.
Po obliczeniu w tych kapitalnych cyfrach wartości kandydatki na bratową, doszli oboje do przekonania, że wartość jest ujemna, nieodpowiednia do tak wysokich przeznaczeń. Przystąpili teraz do uzasadnienia swego wyroku, do motywów moralnych.
— Przytem — rzekła Terenia — to ciągłe obcowanie wdowy z krewnym męża nie jest wytłómaczone. Pozycya nieregularna.
Romuald potwierdził i postawił nowe zapytanie:
— A jak się tutaj zachowywała?
— Tak sobie... Nic wyraźnego o niej nie mówiono. Ale była naprzykład na jachcie d’Anjorranta, sama, otoczona ciągle przez mężczyzn, a na tym jachcie zabawa doszła do rozmiarów trochę nadzwyczajnych.
— Któż był na jachcie?
— Byli wszyscy, byli i arcyksiążęta. Byłam i ja, ale z Władziem i w swojem towarzystwie. To co innego. Kobieta zaś bez męża, bez wielkich stosunków, powinna być bardziej «rezerwowana».
Romuald chrząknął niewyraźnie. Może mu przyszło do głowy, że skoro «byli wszyscy», mogła być jeszcze jedna, oraz że trudno wdowie znaleźć na razie męża dla wymagań morskiej przejażdżki w warunkach przyzwoitych.
To był szczegół wątpliwy. Ale ogólnie pani Anna została nazwana «partyą niestosowną». Jej wykształcenie, ujmująca prostota, piękność, były to dodatki bez wartości ze względu na brak zalet zasadniczych.
Nareszcie Romuald doszedł do takiej formuły, na którą oboje się zgodzili:
— Ten projekt jest nietylko śmieszny, nietylko nierozważny, ale prawie nam ubliża.
Poczęli więc radzić nad sposobem naprawienia szalonego kroku Jerzego. Starszy brat przedstawił swe pełnomocnictwa, bardzo rozległe. Miał wyraźny, ustny i piśmienny rozkaz ojca, aby Jerzy powracał natychmiast do Chojnogóry; w razie zgody — amnestya, zapłacenie długów w trzech ratach rocznych i pełny udział w cieple domowego ogniska; w razie oporu — odjęcie wszelkich dochodów, a nawet groźby bardzo poważne na przyszłość, uzasadnione z jednej strony przez wstręt dla dostarczania pieniędzy na życie rozwiązłe, z drugiej — przez «ideę ordynacyi». Wprawdzie te rygory stosowały się do zerwania z panią de Sertonville i z życiem hulaszczem; projekt małżeństwa nie był przewidziany w instrukcyi. Ale zarówno Terenia jak Romuald nie wątpili, że pan Maciej uzna projekt za niemożliwy.
— Czy telegrafowałaś do ojca?
— Jerzy miał wysłać depeszę od siebie — odpowiedziała Teresa.
— Tem lepiej; ojciec będzie już powiadomiony o fakcie. Ale my wyślemy drugą depeszę, zapytując o zdanie.
Zasiedli do redakcyi długiej, mozolnej, nieżyczliwej.
Zaledwie skończyli i wysłali, wszedł Jerzy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.