Szpieg (Cooper, 1924)/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szpieg |
Podtytuł | Powieść historyczna na tle walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych |
Rozdział | III |
Wydawca | Księgarnia Św. Wojciecha |
Data wyd. | 1924 |
Druk | Drukarnia Św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań; Warszawa; Wilno; Lublin |
Tłumacz | Hajota |
Tytuł orygin. | The Spy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Burza u podnóża Hudsońskich wzgórzy, gdy jej towarzyszy wiatr wschodni, rzadko kiedy trwa krócej niż dni parę. To też, gdy mieszkańcy Akacji zgromadzili się nazajutrz przy wczesnem śniadaniu, strugi deszczu, spływające bezustanku po szybach jadalni, wykluczały wszelką myśl o wychyleniu się z pod dachu.
Harper ukazał się ostatni i spojrzawszy na stan pogody, zwrócił się do pana Whartona z przeproszeniem, że konieczność zmusza go do nadużywania jego gościnności. Napozór odpowiedź była równie grzeczną jak słowa, które ją wywołały; ale zrezygnowany spokój Harpera tworzył rażące przeciwieństwo z widocznem pomieszaniem pana domu.
Henryk Wharton, ulegając życzeniu ojca, z wielką niechęcią, prawie ze wstrętem przywdział wczorajsze przebranie. Ukłon, jakim Harper powitał na dzieńdobry całą rodzinę dostał się i jemu, nie zamienili jednak pomiędzy sobą ani dwóch słów. Wprawdzie Fanny wydało się, że coś nakształt uśmiechu przemknęło po twarzy Harpera, gdy wszedłszy do jadalni spojrzał na jej brata, znikł on jednak natychmiast, ustępując miejsca zwykłej dobrotliwej powadze, charakteryzującej całą jego powierzchowność.
Oczy kochającej siostry z niepokojem zwróciły się na chwilę na brata, lecz gdy spojrzała znów na nieznajomego gościa, gdy z wyróżniającą grzecznością oddał jej jakąś drobną przysługę przy śniadaniu, było coś takiego w jego wzroku, co sprawiło, że serce dziewczyny, które już zaczęło bić gwałtownie, odzyskało swe zwykłe, równe tętno młodości i zdrowia.
Wszyscy jeszcze siedzieli przy stole, gdy wszedł Cezar i położywszy w milczeniu mały pakiecik obok talerza pana Whartona, cofnął się za jego krzesło i z ręką na poręczy stanął w postawie pełnej uszanowania i pewnej poufałości zarazem.
— Co to takiego, Cezarze? — zapytał pan Wharton, oglądając z pewną podejrzliwością pakiecik.
— Tytoń, panie, Harvey Birch wrócić do domu i przynieść panu trochę dobry tytoń z Yorku.
— Harvey Birch — powtórzył pan Wharton zwolna, rzuciwszy ukradkowe spojrzenie na gościa. — Nie przypominam sobie, żebym mu polecił kupować dla mnie tytoń, ale skoro go przyniósł, trzeba mu zapłacić za jego trud.
Na króciutką chwilę, kiedy murzyn mówił, Harper zaprzestał jeść, wzrok jego przeniósł się zwolna z pana na sługę, poczem wszystko wróciło do zwykłego, nieprzeniknionego spokoju.
Wiadomość o przybyciu Harveya Bircha wielce ucieszyła Sarę; wstała szybko z krzesła i poleciła murzynowi, by wprowadził go do jadalni, lecz nagle, jakby sobie coś przypomniawszy, zwróciła się do gościa dodając:
— Jeżeli pan Harper nie będzie miał nic przeciwko obecności kramarza.
Nieznajomy skłonił się w milczeniu, lecz z tak wymowną dobrotliwością, że Sara powtórzyła rozkaz jeszcze skwapliwiej.
W zagłębieniach okien jadalni znajdowały się drewniane, rzeźbione ławeczki, a bogate, adamaszkowe firanki, które zdobiły salon na ulicy Królowej[1], przeniesione obecnie do Akacji nadawały jadalni nieokreślony, zaciszny wygląd, tak wdzięcznie zapowiadający zbliżanie się zimy.
W jednem z tych zagłębień umieścił się teraz kapitan Wharton, jakby od niechcenia zapuszczając przed sobą firankę, podczas gdy jego młodsza siostra, tracąc swą zwykłą swobodę, w milczeniu usiadła w drugiem.
Harvey Birch był od młodości kramarzem wędrownym, tak przynajmniej sam często zapewniał, a jego wielka umiejętność i zręczność w tym zawodzie potwierdzały prawdę tych słów. Pochodził on ze wschodnich kolonij, a wyższa inteligencja, jaką odznaczał się jego ojciec, dawała do myślenia, że rodzina ta znała kiedyś lepsze czasy w swych ojczystych stronach. Harvey jednakże nie różnił się niczem od ludzi swojej sfery, poza bystrością i pewną tajemniczością, otaczającą jego życie. Przed dziesięcioma laty przybyli tu i nabywszy ów nędzny dworek, do którego Harper tak niefortunnie zapukał, zamieszkali w nim, mało znani i uważani przez sąsiadów. Ojciec, dopóki wiek i kalectwo nie stanęły mu na przeszkodzie, zajmował się uprawą małego kawałka ziemi, należącego do kupna, kiedy syn gorliwie zajmował się swym skromnym procederem. Ich rządność i spokój zjednały im wkrótce tyle uznania w sąsiedztwie, że pewna trzydziestopięcioletnia dziewica zdecydowała się, zapominając o drażliwości swej płci, objąć u nich obowiązki gospodyni. Róże młodości znikły zdawna z policzków Katy Haynes, wszyscy jej znajomi pożenili się już a znajome powychodziły zamąż, ona zaś wciąż była do wzięcia, gdy z pewnym, powziętym zgóry planem weszła do domu Birchów. W braku lepszej towarzyszki ojciec i syn zmuszeni byli przyjąć jej usługi. Katy jednak posiadała pewne zalety, które czyniły z niej wcale znośną gospodynię. Była pracowitą, uczciwą, rządną i schludną, co nie przeszkadzało jej być gadatliwą, samolubną, przesądną i ciekawą. Ta ostatnia właściwość charakteru sprawiła, że po pięcioletnim pobycie pod dachem Birchów mogła z triumfem opowiadać, że słyszała, a raczej podsłuchała dość, by wiedzieć, jakiemi były dawniejsze losy jej chlebodawców. Gdyby Katy mogła była odgadnąć jeszcze, jaką będzie ich przyszłość, zadanie jej byłoby spełnione. Otóż z rozmów pomiędzy ojcem a synem dowiedziała się, że pożar zniszczył całkowicie ich mienie, a jednocześnie zmniejszył liczbę członków ich rodziny do dwóch. Głos ojca drżał, gdy czasem zlekka potrącił o tę strunę, tak że nawet serce Kąty napełniało się wzruszeniem; pospolita ciekawość jednak nie zna granic dla swego natręctwa. Więc i Katy próbowała wciąż dowiedzieć się czegoś więcej, aż wreszcie Harvey zagroził jej wręcz, że przyjmie na jej miejsce niewiastę o pięć lat od niej młodszą, i to poskutkowało. Od tej pory gospodyni trzymała ciekawość swoją na wodzy, a choć nie pominęła nigdy sposobności podsłuchiwania, niewiele więcej ponad to co już spenetrowała, dowiedzieć się mogła. Udało jej się jednak wyszpiegować rzecz niemałej dla niej wagi i od tej chwili wszystkie swe usiłowania, poparte podwójną podnietą chciwości i miłości, skierowała ku jednemu celowi.
Harvey miał zwyczaj zaglądać często w nocy do komina w izbie, która służyła im za kuchnię i bawialnię. Tu wyśledziła go Kąty, poczem skorzystawszy z jego nieobecności i zajęć ojca, wyjęła parę cegieł i odkryła żelazny garnek napełniony tym błyszczącym metalem, który ma własność zmiękczania serc najtwardszych. Kąty pokładła cegły na dawne miejsce i nie odważyła się już nigdy więcej ponowić swych oględzin, ale od tej chwili dziewicze jej serce straciło wszelką odporność, i nic już nie stało pomiędzy Harveyem a szczęściem, prócz jego własnej niedomyślności.
Wojna wędrownemu kramarzowi nie przeszkodziła handlować, owszem korzystał z każdej złotej sposobności, jakie przerwy w systematycznych dostawach towarów przedstawiały, i był jakby pochłonięty wyłącznie namiętnością zbierania pieniędzy. Trwało to przez dwa lata mniej więcej; zamożność jego wzrastała, lecz wreszcie ruchliwość jego wzbudziła podejrzenia, i władza cywilna uznała za konieczne rozpatrzeć się zbliska w trybie jego życia. Więziono go raz po raz, ale nie na długo, zawsze umiał jakoś wywinąć się z rąk sprawiedliwości, natomiast doznawał ciągłych prześladowań ze strony wojska. Mimo to żył i prowadził dalej swój handel, tylko z wielką ostrożnością, zwłaszcza gdy krążył w pobliżu północnych granic hrabstwa, czyli innemi słowy w sąsiedztwie amerykańskiego frontu. W Akacji bywał rzadko, a jeszcze rzadziej w domu, co spowodowało, że rozgoryczona Katy ulżyła zawiedzionemu sercu w owej przytoczonej poprzednio odpowiedzi, danej Harperowi. Nic jednak nie było w stanie powstrzymać niezmordowanego kramarza, i teraz ze względu na pewne towary, które mógł sprzedać tylko w najzamożniejszych domach, odważył się pomimo gwałtownej ulewy przebyć owe pół mili, dzielące jego domek od siedziby pana Whartona.
W parę minut po otrzymaniu zlecenia swej młodej pani Cezar ukazał się zpowrotem, wiodąc za sobą kramarza. Był to mężczyzna trochę więcej niż średniego wzrostu, chudy, ale kościsty i muskularny. Na pierwszy rzut oka zdawać się mogło, że nie potrafiłby udźwignąć ciężkiego toboła, jakim był obarczony, zdjął go jednak z pleców z łatwością i obracał nim tak swobodnie, jak gdyby same pióra stanowiły jego zawartość. Oczy kramarza były szare, zapadłe i niespokojne, a gdy w stosownej chwili spoczęły na twarzach tych, z którymi rozmawiał, zdawały się sięgać do głębi duszy. Wyraz ich posiadał wybitną dwoistość, charakteryzującą w znacznym stopniu całego człowieka. Gdy zajęty był handlem, twarz jego zdradzała niezwykłe ożywienie, giętkość i przebiegłość, z chwilą jednak, gdy rozmowa schodziła na inne tory stawał się roztargnionym i niespokojnym, chyba, że przypadkowo ktoś poruszył sprawę rewolucji i kraju. Wówczas powierzchowność jego ulegała przemianie. Wszystkie jego władze zdawały się jakby naprężone, słuchał długo milcząc, poczem rzucał jakąś żartobliwą uwagę, tak dalece sprzeczną z jego poprzedniem zachowaniem się, że sztuczność jej stawała się widoczną. O wojnie i o ojcu sam mówił rzadko i tylko w nieuniknionych wypadkach.
Dla powierzchownego badacza chciwość zdawała się być przewodnią jego namiętnością. Zważywszy wszystko, kramarz nie wyglądał na człowieka podatnego dla planów Katy Haynes. Wszedłszy do jadalni, zdjął z pleców toboł, który, gdy go na ziemi postawił, sięgał mu prawie do ramion, poczem pozdrowił rodzinę Whartonów grzecznie i skromnie. Harperowi skłonił się w milczeniu, co się zaś tyczy młodego kapitana, to firanka nie pozwoliła mu zauważyć jego obecności. Zresztą Sara zajęła się natychmiast przeglądaniem zawartości tobołu i przez jakiś czas oboje pochłonięci byli wydobywaniem przeróżnych towarów. Wnet jedwabie, krepy, muśliny, rękawiczki zasłały wszystkie stoły, krzesła i posadzkę. Cezar trzymał wieko tobołu i raz po raz zwracał uwagę swej młodej pani na jaki szczegół elegancji, który jaskrawością barw wzbudzał jego zachwyt. Nareszcie Sara, wybrawszy kilka przedmiotów i ugodziwszy się o cenę, rzekła wesoło:
— Ale Harveyu, nie mówicie nam żadnych nowin? Czy lord Cornwallis pobił znów buntowników?
Kramarz mógł nie słyszeć zapytania, bo zgięty nad tobołem, wydobywał właśnie sporą ilość koronki najlepszego gatunku, i rozpostarłszy ją w rękach, zwracał na nią uwagę Sary.
Panna Peyton upuściła filiżankę, którą zmywała, a Fanny, dotychczas jednem tylko oczkiem przypatrująca się z poza firanki porozkładanym towarom, wysunęła całą twarzyczkę rozpromieniona nagłym zachwytem.
Ciotka porzuciła gospodarskie zajęcie, i Birch po krótkim targu sprzedał znaczną ilość kosztownej koronki. Wykrzykniki obu pań wywabiły młodszą siostrę z jej kryjówki, właśnie podnosiła się zwolna z ławeczki, gdy Sara, rozradowanym głosem, które to rozradowanie przypisać należało bardziej zadowoleniu z kupna niż politycznym uczuciom, powtórzyła swe pytanie. Fanny usiadła zpowrotem w oknie i zapatrzyła się na chmury, a kramarz, widząc że nie wywinie się od odpowiedzi, rzekł zwolna:
— Powiadają tam w dolinie, że Tarleton pobił generała Sumptera nad rzeką Tygrysią.
Kapitan mimowoli wsunął głowę pomiędzy firanki, a Fanny, odwróciwszy się szybko od okna z zapartym oddechem, zauważyła, że spokojne oczy Harpera spoglądały na kramarza z ponad książki, którą zdawał się czytać, z wyrazem zdradzającym niezwykłe zajęcie.
— Doprawdy! — wykrzyknęła uradowana Sara — Sumpter — Sumpter — któż to jest? Nie kupię więcej ani szpilki, dopóki nie powiecie wszystkiego, Harveyu — dodała śmiejąc się i rzucając sztukę muślinu, którą oglądała.
Kramarz zawahał się chwilę, zerknął na Harpera, który patrzył wciąż na niego spokojnie i znacząco, poczem całe obejście się Bircha uległo zmianie. Podszedłszy do kominka, wyjął z ust spory zwitek tytoniu ociekający śliną i rzuciwszy go w ogień, wrócił do swoich towarów.
— Mieszka tam gdzieś na południu pomiędzy murzynami — odpowiedział krótko.
— Taki sam murzyn jak pan, panie Birch — przerwał Cezar, mocno niezadowolony, upuszczając jednocześnie wieko tobołu.
— No, no, Cezarze, daj pokój — rzekła Sara łagodząco, pragnąc usłyszeć coś więcej.
— Czarny człowiek tak samo dobry jak biały, miss Sally — ciągnął dalej obrażony murzyn — póki się dobrze sprawiać.
— A często bywa lepszym — odparła jego pani. — Więc, Harveyu, któż to jest ten pan Sumpter?
Lekki błysk żartobliwości mignął na twarzy kramarza i znikł natychmiast, on zaś, jak gdyby drażliwość murzyna nie spowodowała żadnej przerwy w rozmowie, ciągnął dalej:
— Jak powiedziałem, mieszka pomiędzy kolorowymi na południu (Cezar znów podniósł wieko) i ostatniemi czasy potykał się z owym pułkownikiem Tarletonem...
— Który go oczywiście pobił — zawołała Sara.
— Tak mówią wojska w Morrisanji.
— Ale co ty mówisz, Harveyu? — odważył się zapytać zcicha pan Wharton.
— Ja powtarzam to tylko, co słyszałem — rzekł Birch, podając sztukę materjału Sarze, która odrzuciła ją w milczeniu, z widocznem postanowieniem poniechania zakupów, dopóki czegoś więcej nie usłyszy.
— Powiadają jednakże na Równiach — mówił dalej kramarz, obejrzawszy się wprzód dokoła, przyczem wzrok jego chwilowo spoczął na Harperze — że tylko Sumpter i paru innych odniosło rany, a regularni zostali pobici na głowę, bo milicja ukryła się bezpiecznie w stodole z berwion.
— To nieprawdopodobne — rzekła Sara pogardliwie — chociaż nie wątpię, że buntownicy pochowali się za kłody.
— Ja tam myślę — rzekł kramarz chłodno, podając znów sztukę jedwabiu — że mądrzej jest mieć kłodę pomiędzy sobą a strzelbą, niż znaleźć się pomiędzy strzelbą a kłodą.
Oczy Harpera opadły spokojnie na stronice książki, którą trzymał w ręku, a Frances, wyszedłszy z kryjówki, zbliżyła się do kramarza uśmiechnięta i rzekła z uprzejmością, której tenże nigdy dotąd nie był doznawał od młodszej siostry.
— Masz pan więcej tej koronki, panie Birch?
Kramarz wnet podał jej żądany towar i Fanny zajęła się kupnem. Z jej rozkazu poczęstowano szklanką wina Bircha, który przyjął ją z podziękowaniem i wypił duszkiem za zdrowie pana domu.
— Więc powiadasz Harveyu, że pułkownik Tarleton zadał klęskę generałowi Sumpterowi? — rzekł pan Wharton, majstrując coś koło filiżanki, którą stłukła siostra jego żony.
— Tak mówią w Morrisanji — odparł Birch sucho.
— A masz jeszcze jakie inne nowiny, przyjacielu? — zagadnął kapitan Wharton, wychylając się znów z poza firanek.
— Pan słyszał, że powieszono majora André?
Kapitan Wharton drgnął i podczas gdy znaczące jego spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem kramarza, zauważył z udaną obojętnością:
— To już zaszło jakoby przed kilku tygodniami.
— Czy ta egzekucja narobiła wiele hałasu? — zapytał pan Wharton, wciąż zajęty spajaniem skorupek filiżanki.
— Ludzie zawsze mają coś do powiedzenia, proszę pana.
— Jak sądzisz, przyjacielu, czy podróż w tamtą stronę mogłaby być obecnie niebezpieczną? — zapytał Harper, patrząc bystro na kramarza w oczekiwaniu odpowiedzi.
Kilka sztuczek wstążki wypadło z rąk Bircha, wyraz jego twarzy zmienił się natychmiast, tracąc zwykłą przebiegłość, on zaś odpowiedział zwolna:
— Już dość dawno regularna jazda ruszyła w pole, widziałem ludzi de Lancey’a czyszczących broń, gdym koło ich koszar przechodził; nicby nie było dziwnego żeby coś przewąchali, bo kawalerja Wirgińczyków już się znajduje w obrębie hrabstwa.
— A w jakiej sile? — zapytał pan Wharton z widocznym niepokojem, zaprzestając rzekomej naprawy filiżanki.
Jedna Fanny zauważyła zmianę w zachowaniu się Bircha. Harper znowu pogrążył się w czytaniu. Fanny wzięła parę sztuczek wstążki do ręki, położyła je znowu i pochylając się nad towarami tak, że obfite loki przysłoniły jej twarzyczkę, zauważyła z tak silnym rumieńcem, iż zaróżowił się i jej biały karczek:
— Zdawało mi się, że południowa kawalerja pomaszerowała w stronę Delaware’u.
— Być to może — rzekł Birch — widziałem wojska zdaleka.
Tymczasem Cezar wybrał sztukę perkaliku, na którego białem tle żółty kolor walczył z czerwonym o palmę zwycięstwa, i popatrzywszy nań z zachwytem przez parę minut, odłożył go z westchnieniem, mówiąc:
— Bardzo piękny perkalik.
— Tak — rzekła Sara — jak stworzony na suknię dla twojej żony, Cezarze.
— O! tak, miss Sally! — zawołał uradowany murzyn — to się stara Dina ucieszy... Taki piękny!
— Tak — dodał kramarz z filuternym uśmiechem — tego tylko brakuje Dinie, żeby wyglądała jak tęcza.
Cezar patrzył pilnie w twarz swojej młodej pani, czem znaglona Sara zapytała o cenę.
— Jak dla mojej przyjaciółki Diny odstąpię go po cztery szylingi — odrzekł kramarz.
— To za drogo — rzekła Sara, wybierając znów towary dla siebie.
— Straszna cena za ordynarny perkal, mister Birch — mruknął Cezar, upuszczając znów wieko toboła.
— Więc niech będzie po trzy — dorzucił kramarz — jeżeli to wolisz.
— Pewno, że wolisz — rzekł Cezar, uśmiechając się z zadowoleniem i podnosząc wieko toboła — miss Sally woli trzy szylingi, gdy daje, a cztery, gdy bierze.
Dobito wnet targu, ale gdy przyszło do mierzenia, pokazało się, że brakuje trochę materjału do dziesięciu jardów, jakich wymagały obfite kształty Diny. Przy odpowiedniem jednak dociągnięciu brak ten zniknął, a kramarz dołożył jeszcze kawałek odpowiednio jaskrawej wstążki, poczem Cezar wyszedł szybko, by udzielić radosnej nowiny swej sędziwej połowicy.
W trakcie tego kapitan Wharton odsunął zupełnie przysłaniającą go dotąd firankę i zapytał kramarza, który zaczął zbierać porozrzucane towary, o jakiej porze wyszedł z miasta.
— O wczesnym zmierzchu — brzmiała odpowiedź.
— Tak późno! — wykrzyknął tamten zdziwiony, poczem miarkując się dodał:
— Że was to puściły straże o tak późnej godzinie?
— Puściły — odpowiedział lakonicznie kramarz.
— Oficerowie angielskiej armji muszą was już dobrze znać, Harveyu — rzekła Sara, uśmiechając się porozumiewawczo.
— Znam niektórych z widzenia — rzekł Birch i znowu potoczył wzrokiem dokoła, zatrzymując go przez chwilę na Harperze.
Pan Wharton słuchał z natężoną uwagą tej rozmowy, i tak dalece zapomniał o przybranej obojętności, że zgniótł w dłoni szczątki filiżanki, którą tak pracowicie próbował skleić, poczem widząc, że kramarz zawiązuje ostatni supeł toboła, zapytał nagle:
— Czy znowu nieprzyjaciel będzie nas niepokoił?
— Kogo pan nazywa nieprzyjacielem, proszę pana? — rzekł kramarz, prostując się i patrząc na pana Whartona w taki sposób, że ten spuścił wzrok z pomieszaniem.
— Każdy jest nieprzyjacielem, kto nam zamąca spokój — rzekła panna Peyton, widząc że szwagier nie może się zdobyć na odpowiedź — ale czy królewskie wojska już tu idą?
— Być może, iż niezadługo nadejdą — odparł Birch, podnosząc toboł z ziemi i gotując się do wyjścia.
— A lądowcy — ciągnęła dalej panna Peyton łagodnie — czy lądowcy znajdują się w obrębie hrabstwa?
Harvey chciał coś odpowiedzieć, gdy drzwi otworzyły się i wszedł Cezar wraz ze swoją rozpromienioną małżonką.
Ta rasa czarnych, której Cezar był dodatnim okazem, staje się bardzo rzadka. Stary wierny sługa, który urodzony i wychowany w domu pana zespalał się z nim niejako i dobro jego uważał za swoje własne, ustępuje w każdym kierunku miejsca tej włóczęgowskiej klasie, co pojawiła się w ciągu ostatnich lat trzydziestu i której członkowie wałęsają się po kraju pozbawieni zasad i uczuć. Bo jest to jedna z plag niewolnictwa, że ofiary jego zatracają cechy człowieka wolnego.
Wiek przyprószył siwizną krótkie, kędzierzawe włosy Cezara, uszlachetniając przez to całą jego powierzchowność. Długie niezmordowane użycie grzebienia wyprostowało mu czuprynę nad czołem, tak że stała sztywna jak szczotka, dodając mu ze dwa cale wzrostu. Czarność skóry straciła połysk młodości, przybierając odcień brunatny. Oczy rozstawione niesłychanie szeroko, były małe, dobroduszne, a w danej chwili błyszczały wewnętrznem rozradowaniem. Nos posiadał rozwinięte w wysokim stopniu przyrządy do wąchania, nie wysuwając się naprzód, jak przystało na prawowity nos murzyński, a otchłanność grubych warg łagodziły dwa rzędy zawartych w nich pereł. Cezar był wzrostu niskiego, budowy, jeżeli tak można powiedzieć, kwadratowej, ręce miał długie, muskularne, o kościstych dłoniach i palcach, z wierzchu czarnawo szare, a ze spodu spłowiałą różowością zabarwione. Najkapryśniejszą jednak okazała się natura w budowie nóg jego. Była tu obfitość materjału zgoła niestosownie zużytego. Łydki umieszczone były ani z przodu ani z tyłu, ale gdzieś po bokach, nazewnątrz, i tak blisko kolan, że zginanie ich przedstawiało pewne trudności. Na stopy, jako na podstawę na której spoczywa ciało, nie miał prawa Cezar narzekać, tylko kość łydkowa znajdowała się tak jakoś pośrodku, że nie można było wiedzieć, czy chodzi naprzód czy wtył. Ale cokolwiek bądź dałoby się zarzucić jego kształtom z punktu widzenia rzeźbiarskiego, to było tylko pewnikiem, że serce Cezara Thompsona znajdowało się na właściwem miejscu i posiadało należyte rozmiary.
Wiodąc swą sędziwą towarzyszkę, przystąpił teraz Cezar do Sary i złożył jej powinne dziękczynienia, ona zaś przyjęła je uprzejmie z dodatkiem paru pochlebnych słów o guście męża i przypuszczalnym wyglądzie żony. Fanny z wyrazem równego prawie rozradowania jakiem jaśniały twarze murzyńskiej pary ofiarowała usługi swojej igiełki gwoli przystosowania zachwycającego perkaliku do jego przyszłego użytku. Ofiara ta została przyjęta z pokorną wdzięcznością.
Gdy Cezar wychodził wraz z żoną i kramarzem z jadalni, ulżył sercu dziękczynnym monologiem, mówiąc głośno przy zamykaniu drzwi:
— Dobra panienka — miss Fanny — opiekować się starym ojcem — i lubić szyć suknię dla starej Diny także.
Co więcej jeszcze mówił w przypływie wdzięczności, niewiadomo, ale słychać było głos jego jeszcze wtedy, gdy już odległość nie pozwalała słów rozróżnić.
Harper upuścił książkę i spoglądał w milczeniu na tę scenę, a Fanny ucieszyła się podwójnie, gdy dostrzegła pełen uznania uśmiech na tej twarzy, z której ślady głębokich myśli i trosk nie starły wyrazu dobrotliwości, znamionującej najpiękniejsze uczucia ludzkiego serca.