Szpieg (Kraszewski, 1864)/13
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Szpieg |
Wydawca | Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego |
Data wyd. | 1864 |
Druk | M. Zoern |
Miejsce wyd. | Poznań |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Była już póżna poobiednia godzina gdy kniaź, który zwykle jadał w Angielskim hotelu, dobrze napiły wyszedł uśmiechając się sam do siebie i chciał pierwszą jadącą Wierzbową ulicą dorożkę zatrzymać na swój użytek, ale woźnica patryota pokazał mu język i figę, a sam daléj cwałem poleciał. Szczęściem konie go szybko uniosły, boby inaczéj niezawodnie go pod sąd wojenny oddano. Że zaś każdy moskiewski oficer wedle katechizmu o czci monarszéj przedstawia jakąś cząstkę prawéj władzy, dorożkarz mógł być skazany do kopalni, jeśli nie na powieszenie dla przykładu. Kniaź zdumiony obelgą, która go spotkała, poszedł pieszo. Wzięło mu trochę czasu postaranie się o drugą dorożkę któréj woźnica dostał od niego w kark za przewinienie swojego towarzysza; pojechali z nim potem do Hozera, gdzie kniaź kupił dosyć ładny bukiet, wstąpili do Contego po pudełeczko cukierków, naostatek skierowano się ku Dziekance.
Rózia siedziała przy oknie wedle zwyczaju, ale choć trzymała robotę w ręku, pracować nie mogła, myśl o bracie, którego tak kochała, o matce która znikła z domu bez wieści, naostatek o własnym losie chmurzyła jéj czoło. Od dwóch dni pustka była w domu, wczoraj ostatnie się wyczerpały zapasy i nigdzie grosza, kupcom wszystkim się coś należało, nikt nie chciał dać na kredyt. Od rana nie było już całkiem co jeść ani nawet za co chleba kupić.
Kaźmierz byłby jéj przyszedł na ratunek, ale wstyd jakiś ją ogarniał na samą myśl wyznania mu swego położenia. Od rana do wieczora prócz trochę wody, Rózia nic w ustach nie miała, ojciec się na chwilę pokazał chmurny i zamyślony, nie chciała mu nawet o tem wspominać. Naradziwszy się z Kasią, która więcéj jeszcze od niéj rozpaczała, Rózia posłała jednę z lepszych sukienek aby ją gdzie u żyda zastawić, ale Kachna wyszedłszy o południu dotąd jeszcze nie wróciła. Głód dokuczał coraz mocniéj, chwilami robiło jéj się słabo, potem gorąco i straszne paliło ją pragnienie. Woda którą piła zdawała się je rozżarzać nie gasić. W chwili gdy na służącą oczekiwała, otworzyły się powoli drzwi, głowa jakaś w nich pokazała, i ktoś wszedł do pokoju.
Rózia postrzegła tylko mundur i przelękła się, sądząc że w mieszkaniu Juljana robić będą rewizyą, ale w chwili gdy ta myśl po jéj główce przebiegła, poznała w zbliżającym się kniazia z bukietem w ręku i pudełkiem cukierków. — Moskal rozglądał się ciekawie po mieszkaniu, widocznie go to radowało, że Rózię zastał samą. Nie robiąc ceremonii położył jéj bukiet i cukierki na kolanach, a sam przysunąwszy sobie krzesło zabierał się do rozmowy, gdy przestraszone dziewczę, upuściwszy dary na ziemię, wyskoczyło na środek pokoju. Podpiły jegomość porwał się aby za nią gonić starając się łagodnemi słowy przestrach jéj ukołysać, gdy drzwi się na nowo otwarły i stary Presler wpadł jak burza. Widać było na jego twarzy jakąś wściekłość i szał rozpaczliwy, ręce mu się trzęsły, wargi drżały, oczy miał krwawe, brwi zmarszczone. Kniaź mógł go nie poznać, tak różny to był dziś człowiek od tego który wczoraj u kolan jego leżał.
Od progu zobaczywszy moskala który gonił za jego córką rzucił się na niego z szałem drapieżnego zwierzęcia, przyskoczył, porwał za piersi i obalił na ziemię.
Kniaź niespodzianie schwytany wcale się nie bronił. Presler nasiadł mu na pierś, przytłoczył ją kolanem i strasznym śmiechem szyderskim rozśmiał się nad jego głową.
— Ha! zawołał, mam cię! mam choć jednego z was, żebym moją zemstę nasycił. Darłbym cię zębami, psie jakiś, tak mi się krwi chce twojéj. Za siebie, za syna, za żonę, za córkę ty mi zapłacisz! Wyście to nas spodlili, każde wasze dotknięcie plamą na nas zostało, gdzie który z was stąpił wytrysło błoto! Nie dość wam było szarzać nas starych, musieliście wypić krew młodą, pohańbić kobiety nasze, zatruć powietrze, którem oddychamy! Niech mnie zabiją, ale niech ja choć jednego z was zamorduję!...
Ta zakąska po szampańskiem winie, w chwili gdy się do romansów zabierał, tak kniazia zaskoczyła niespodzianie że w pierwszéj chwili o mało nie padł ofiarą rozjuszonego ojca. Ale zduszony silnie za gardło, przywiedziony do rozpaczy począł się wreszcie bronić, był młodszy i silniejszy, niebezpieczeństwo dodawało mu energii, zrzucił więc Preslera z siebie, a przemógłszy go począł okładać razami.
Nie można przewidzieć, na czemby się ta walka skończyła, gdyby przypadkowo nadchodzący Kaźmierz nie przypadł na obronę ojcu Rózi. Oficer widząc znowu niebezpieczeństwo, okładany razami i ścigany jak złodziéj uciekł, nie wiedząc jak wschody przeleciał, wpadł do czekającéj dorożki i umknął.
Presler bez kapelusza jakby wpół oszalały pogonił za nim ulicą. Co się z nim do późnego wieczora działo, nikt nie wiedział.
Już pod noc wybladły zgrzytając zębami i drżąc od gorączki wszedł do bilardu pani Szymonowéj i znużony rzucił się na kanapę. Ci co go często widywali pijanym, posądzili z razu o upicie, ale gdy jęczyć i płakać zaczął, Kuźma który się tam przypadkiem znajdował podszedł litościwie ku niemu.
— Co ci to jest poruczniku? zapytał.
— Co mi jest? ty nie wiesz? Chce mi się krwi moskiewskiéj albo oni niech moją wypiją, albo ja jéj skosztować muszę.
— Co waćpanu takiego? na Boga! nie krzyczże tak!
— Albo ja się czego jeszcze boję? Nie mam już nic prócz życia do stracenia, a to bym dał chętnie żeby się pomścić nad nimi. Syna mi wzięli te katy! Córkę mi chcieli zbezcześcić! Myśleli żem już tak plugawy i bezsilny że mnie zgnieść można bezkarnie. Ale gdy się już tylko życie zostanie, człowiek je sprzedaje drogo! Miałem już jednego z nich w ręku, i ten mi się wyśliznął...
Gdy tak mówił z gwałtownością wielką, tchu mu zabrakło i znowu rzucił się płacząc na kanapę. Kuźmie na widok téj rozpaczy włosy stawały na głowie, ale dobrze nie mógł zrozumieć całéj historyi Preslera. Nie podobna go było posądzić o podstępne udawanie, bo taka boleść wynaśladować się nie da.
Przyszło mu wreszcie na myśl że rozjuszony ów człowiek mógłby się na co przydać młodzieży. Stary szpieg w tem usposobieniu mógł wiele rzeczy wygadać, na wiele dróg naprowadzić. Zasiadł więc przy nim, począł go pocieszać, uspokajać, i rozpytywać.
Czy ten głos przyjazny i litościwy, czy znużenie długie, ostudziły nieco Preslera, usiadł i płacząc ciągle jął się spowiadać przed stolarzem.
— Nędza, namowy tych łotrów, próżniactwo, rzekł bijąc się w piersi, wciągnęły mnie w to piekło, którego dziś padam ofiarą; winienem prawda, wyznaję, spodliłem się, gubiłem ludzi, ale też sam ginę jak oni. Jednego miałem syna, któregom nad życie kochał, i samem przyprowadził oprawców aby go schwycili wraz z innymi; pełzałem im po nogach, żeby go uwolnić, odepchnęli mnie z szyderstwem. Wczoraj poradził mi niegodziwiec jakiś, abym szedł z córką żebrać jeszcze ich litości, a dziś przed kilką godzinami gdym powracał od namiestnika, który wręcz prośbie mojéj odmówił, zastałem w domu u siebie moskala który córkę moją napadł. Miałem go już w moich rękach, wyrwał mi się, ale nie on, to drugi odpokutować musi...
Długo tak jeszcze mówili z Kuźmą, aż się on dobrze przekonał o usposobieniu Preslera i szepnął mu nareszcie:
— Żal mi cię mój bracie, ale może jest jeszcze jeden ratunek. Udawałeś się do moskali, gdybyś sprobował uciec się do towarzyszów swego syna? do naszych? Przecież ich wszystkich razem nie wybrano!
— Tak! odrzekł smutnie Presler, jakże ja tam oczy przed nimi pokażę? oni pomyślą żem przyszedł ich zdradzić, że wydam ich aby ocalić syna. Znają oni mnie i wiedzą kto jestem, stryczek, nie pomoc gotują dla mnie!
— Nie znasz ich, rzekł Kuźma, który się poczciwie po polsku i nieostrożnie po polsku z pełności serca wygadywał — litościwi to ludzie, choć nieraz muszą na śmierć osądzić i porwać się na życie. Jam prosty człowiek i dobrze tych rzeczy nie rozumiem, aleć kiedy wolno moskalom bez sądu, bez prawa, bez obrony zabijać, wieszać i strzelać, czyżby nam nie godziło się bronić? Krzyczą że nasi zabijają po ulicach, niechże policzą ileśmy a ilu oni zabili? Nie obawiaj się, dodał Kuźma, a zresztą cóż masz do stracenia?
Presler któremu ta myśl utkwiła w głowie szepnął późniéj na ucho:
— Zlituj się! jeżeli możesz, ratuj ty mnie!
— Siedź tu i nie ruszaj z miejsca, rzekł stolarz, ja zaraz powrócę.
Jakoż wybiegł natychmiast, a Preslerowi ten czas oczekiwania wydał się niezmiernie długim.
Nakoniec Kuźma powrócił, ale jakoś smutny i twarzą nie wiele dający nadziei.
— A cóż? spytał Presler.
— Chodź waćpan zemną... zobaczymy...
Nic nie mówiąc poszli oba, Kuźma wiódł go małemi uliczkami w głąb Starego miasta, potem grubą chustką oczy mu zawiązał i znowu prowadził jakby naumyślnie kręcąc w prawo i w lewo, aby porucznik nie domyślił się, dokąd idzie. Noc była ciemna, Presler o czem innem myślał, a nadzwyczajne te ostrożności wcale go nie zdziwiły. Po długich zwrotach w ulicach poczuł Presler, że weszli do jakiegoś gmachu, że otwierano kilkoro drzwi, potem zstępować było trzeba w dół po wschodach, a gdy mu oczy odsłonięto, ujrzał się w jakimś lochu bez okien ze ścianami nagiemi w głębi mającym wielkie drzwi żelazne. — W pośrodku był prosty stolik zarzucony papierami, przy nim siedziało trzech młodych ludzi. —
Wszystkich oczy utkwione były w Preslera, który stał drżący jak winowajca przed sądem. Jeden z przytomnych rzucił pióro i przystąpił do niego.
— Nie potrzebujesz nam nic mówić, rzekł pokręcając wąsa — wiemy wszystko, życie twe było niegodziwe, lepiéj było umrzeć z głodu, niż żywić się zdradą. —
Nie dokończył tych słów, gdy żelazne drzwi w głębi lochu otwarły się powoli i wszedł ksiądz w habicie jednego z zakonów Ś. Franciszka.
Postać to była łagodna, choć energiczna, twarz ożywiona czarnemi oczyma, usta, pełnym miłosierdzia uśmiechem, popatrzał na Preslera, coś poszeptał z młodymi ludźmi i zbliżył się do niego, z politowaniem widocznem.
— Widzisz, widzisz, moje dziecko, rzekł kładnąc mu rękę na ramieniu, do czego cię to zapomnienie o Bogu i świętych prawach jego przywiodło! Do zguby własnego dziecka, a kto wie czy nie dwojga twoich dzieci!
— Mój ojcze, odpowiedział Presler płacząc, litujcie się, ratujcie, ale nie dobijajcież mnie przypominając winę moją.
— Żałujesz za grzech, ukarany jesteś, Bóg zapewne przebaczył, i ludzie już tknąć cię nie powinni. — Sędzia sprawiedliwy wziął sam na siebie wyrok i jego wykonanie, pokój z tobą człowiecze.
— Bóg widzi, zawołał Presler, chciałbym złe naprawić, pytajcie mnie, powiem wam co tylko wiem, będę wam służył do zdechu! choćby i mnie powiesić mieli.
— Moje dziecko, rzekł ksiądz, bardzo to pięknie mówisz, ale obrachuj się z sumieniem, czy tego przez samą zemstę nie czynisz? Zemsta nie chrześciańskiem jest uczuciem; my nie mścić się na moskalach, ale bronić się od nich powinniśmy. Prześladują świętą wiarę naszą, chcieliby nas spodlić i zepsuć, aby tem łatwiéj ujarzmić; broniąc tego nieszczęśliwego kraju, bronim zarazem praw Boskich które oni depczą nogami...
Mówił, a Presler płakał, nakoniec po téj nauce moralnéj zaczęto go wypytywać o rozmaite szczegóły o których dokładniejsza wiadomość mogła być przydatną.
Presler dostarczył jeżeli nie nadzwyczajnych objaśnień to wiele imion ludzi, którzy do tajnéj policyi należeli; wiele skazówek z których korzystać było można.
Rozmowa przeciągnęła się długo w noc, ale dla biednego Juljana żadnéj mu nadziei dać nie było można. — Wyrwać go z ich szpon nikt nie mógł; ucieczka z cytadeli była prawie całkowicie niemożliwą, w podróży niezmiernie trudną. Upewniono tylko Preslera że synowi jego o ile możności starać się będą ciężki los osłodzić, że potrzeby jego zostaną zaspokojone, że będzie miał opiekę, a późniéj, kto wie? może jakimkolwiek sposobem obmyślaną ucieczkę. —
Nie starczyło to Preslerowi który chciał syna widzić koniecznie wolnym, ale ksiądz dodał w końcu:
— Pamiętaj, że to dziecię twoje Bóg wyznaczył może aby za grzechy ojcowskie odpokutowało, jest młody, wielu od niego starszych, słabszych, zasłużeńszych. Bóg zadaje ci ranę ciężką, ale z jego ręki przyjąć ją potrzeba, bo też i winy wielkie były. —
Pocieszano go jak kto umiał, ale czemże są słowa w obec takiéj boleści, którą tylko czyn skruszyć może, a czas osłabić?
Presler wyszedł z innym tylko smutkiem, ze zmienionem cierpieniem, przybity brzemieniem, na które mu sił nie stawało.
Po długich znowu przechodach w różnych kierunkach znalazł się, gdy mu oczy rozwiązano, przede drzwiami swego mieszkania.
Wszedł smutny na wschody i do izby, w któréj zastał tylko Kachnę siedzącą na ziemi i łzami zalaną. Rzuciła się ona ku niemu z opowiadaniem, że przed parą godzinami, policya wpadła do domu, że przetrząśniono wszystko, że w łóżku Rózi znaleziono jakieś papiery i ją zabrano do więzienia. —
Dodamy tu, że w tydzień po tem umarł nagle adjutant namiestnika kniaź Szkurin. Przyczyna jego śmierci była tajemniczą, niezbadaną, mówiono o apopleksyi. O losie Rózi ani ojciec ani Kaźmierz nigdy się dowiedzieć nie mogli. W więzieniach nigdzie jéj imienia na spisach nie było — znikła bez wieści. —