>>> Dane tekstu >>>
Autor Franciszek Mirandola
Tytuł Sztuka a lud
Wydawca Administracya „Prawa Ludu“, „Naprzodu“ i „Kolejarza“
Data wyd. 1904
Druk Wł. Teodorczuk
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Sztuka a Lud
Napisał
F. MIRANDOLA
Nakładem Administracyi „Prawa Ludu“, „Naprzodu“ i „Kolejarza“
w Krakowie.
Odpowiedzialny redaktor i wydawca: Franciszek Sułczewski.
Z drukarni Wł. Teodorczuka w Krakowie.

I.

„Powolne zniesienie różnic między wsią a miastem“. Oto jedno z żądań „Manifestu Komunistycznego“, oto jeden z postulatów proletaryatu. Kapitalizm dla swoich celów ogołocił z kultury ogromne obszary krajów, ściągnąwszy ludność do miast, by ją tam rabować. Stosunek wsi do miast jest anormalny. Widzimy, że te dwa zbiorowiska ludzkie rozdzieliła od siebie wzajem przepaść, że wieś stała się niby cmentarzyskiem kultury, gdzie mimo całego piękna przyrody, jasnego słońca, pól zieleniejących wiosną a złocących się latem, mimo uroku wspaniałego piękna, które rzuca się w oczy na każdym kroku – brak czynnika intellektualnego, który zapatrzony w przyrodę, tworzy dzieła piękne, dzieła sztuki. Chłop przykuty do pługa, skazany na żmudną i mało zyskowną pracę, rzadko podnosi oczy na krajobraz swej wioski, rzadko podziwia cuda wschodu i zachodu słońca, a jeśli to czyni, to jedynie po to, by wyciągnąć wnioski praktyczne – czy jutro będzie deszcz, czy pogoda. Zapatrzenie się bezinteresowne, jedynie dla podziwu, jest mu prawie obce. A jednak wrodzony człowiekowi pęd do wyrażania swych uczuć w formie rzeczy pięknych, widoczny i na wsi. Któż nie słyszał piosnek ludowych, kto nie widział wyszywanych koszul chłopów ruskich, podhalańskich, zakopiańskich rzeźbionych łyżników, ław, malowanych skrzyń, wystrzyganek, któremi zdobią belki powały i ściany. Wszystko to przemawia wyraźnie za konieczną, tkwiącą w człowieku potrzebą tworzenia rzeczy pięknych. Ale wytwory sztuki chłopskiej prymitywne są i niedołężne i dopiero muszą przyjść „panowie z miasta“, by tkwiące w owych wytworach pierwiastki piękna rozwinąć, wydobyć, przeprowadzić konsekwentnie, oczyścić z obcych naleciałości i stworzyć styl. Tak powstał tzw. styl zakopiański, tak powstaje styl podhalański i krakowski. Wieś, mająca wokoło siebie piękno, cierpi na brak świadomych tej piękności dusz, a to, co pięknego tam spotykamy, jest nieśmiałe, wątłe, wydobywa się na powierzchnię siłą instynktu, wbrew ludziom i warunkom, niby wyrastająca w mrocznej piwnicy roślina, co przez szczelinę wydostała się na światło słoneczne, a to, że mimo tych strasznych warunków nie zwiędła, świadczy o jej sile niespożytej, daje nadzieje na jej wielkie piękno, gdy przyjdzie czas, że przesadzą ją w żyzną glebę, wydobędą na słońce i powietrze.
Opodal od półsennej, półświadomej wsi, wznoszą się mury miasta. Chłop, orzący ziemię, gdy podniesie głowę, widzi sylwetkę tego wielkiego potwora. Zna go, jako pożeracza swej pracy, jako odbiorcę, jako wyzyskiwacza, co ssie soki żywotne wsi, płacąc za to licho. Zna go też jako owo piekło, kędy za zarobkiem pójdzie, gdy klęski elementarne, własna niezaradność, lub inne nieszczęście wypędzą go ze wsi, wytrącą z rąk czepigi pługa, lub motykę. Ale duszy miasta, tęsknot ludzi stłoczonych w jego murach ich nadziei i wiar, ich walk o jutro, najczęściej nie zna.
A w mieście żyją dziesiątki tysięcy ludzi, stłoczonych na małej przestrzeni, zamkniętych jakby w więzieniach, w wielopiętrowych gmachach, jedni ponad drugimi, pod ziemią głęboko w suterynach i wysoko nad ziemią, wiodą życie gorączkowe, nie widząc ani nieba, ani słońca, ani zieloności. Zmuszeni ciągle wytężać uwagę i baczyć na wszystko, by utrzymać się w ciężkiej walce o byt, zmuszeni do ciągłego wyścigu o lepsze z licznymi współzawodnikami, wykształcili swe zdolności intellektualne, wytworzyli inną, choć bardzo jednostronną, i pozornie tylko doskonalszą rasę, ludzi rozumu. I z tego wynikła głęboka różnica między mieszczuchem a chłopem, między wsią a miastem. Zarówno jednak mieszkaniec wsi jak i miasta, cierpi na dysharmonię w wykształceniu swych władz dusznych.
Zakopany głęboko pod ziemią w suterynach, pracujący po całych dniach w kurzu, dymie i zaduchu robotnik fabryczny, urzędnik zgarbiony nad aktami w mrocznej kancelaryi, konduktor tramwaju stojący przez kilkanaście godzin dziennie na trzęsącej się wśród zgiełku i zgrzytu podłodze wozu, praczka dławiąca się cały dzień wyziewami mydła i pary, dziennikarz w zadymionej redakcyi, zecer wypatrujący oczy nad kasztą, słowem każdy proletaryusz, chyba w marzeniach sennych, chyba w fantazyi odnaleść może wrażenia piękne, miłe, ciche. Życie codzienne, które go otacza, przez które, jakby przez wielkie morze, płynie ciągle – byle dalej, byle do śmierci... to życie nie daje mu ani odrobiny piękna, ani kruszyny uciechy estetycznej, nie dozwala mu ani na moment zetknąć się z naturą, ową wielką mistrzynią, owem źródłem wszelkiego natchnienia.
Są po miastach wspaniałe zbiory obrazów mistrzów całego świata, odbywają się koncerty, na których się produkują gwiazdy Europy całej, są piękne budowle, gmachy publiczne, mieszkają po miastach poeci. Ale dla ludu pracującego tego wszystkiego niema wcale. Lud pracujący, który wytwarza bogactwa, bogactwa, co umożliwiają gromadzenie tych dzieł, wytwarzanie ich, ze sztuką niema najlżejszego kontaktu. Tam, kędy pracuje, nie dochodzą akordy muzyczne, nie patrzą ze ścian piękne obrazy, mury fabryk ponure są zczerniałe i nie zdobią ich greckie kolumny, ani piękne płaskorzeźby. Ów pęd ku pięknu tkwiący tak silnie w naturze człowieka, nie ma soków odżywczych, brak mu wszystkich warunków istnienia, pogoń za zarobkiem, strach o chleb na jutro zabijają potrzebę światła słonecznego, powietrza, powiewu balsamicznego z łąk i pól. Potrzeby otaczania się rzeczami pięknemi być nie może, gdy płace głodowe z tej potrzeby drwią i jak silny jest wnętrzny popęd w tym kierunku — to życie, codzienne życie go zabija. Muzea są, to prawda. Ale zamyka się je jeszcze przed wybiciem godziny złożenia dziennej pracy. Teatry są, ale tak drogie, że proletaryusz o nich marzyć nie może, zaś teatry ludowe, o tych lepiej nie mówić. W przysłowie wchodzić poczyna, że to, co „ludowe“, co niby dla ludzi pracujących stworzone, nędzne jest — drugorzędne. Kapitalizm, zagarnąwszy dla siebie wszystko, zostawił ludowi w zakresie piękna chyba jeno katarynkę, pieśń pijacką w knajpie i budę z figurami woskowemi. W kapitalistycznym ustroju niema nic, coby odpowiadało potrzebie piękna ludu roboczego. Wszystko stało się towarem, całe piękno zamieniono na towar drogi, wszystko otaksowano, nałożono na wszystko wysoką cenę, by pozbyć się natrętów i w pokoju, po dniu, spędzonym na wyzyskiwaniu robotników, lub na giełdziarskim szwindlu, delektować się najcudniejszymi wytworami ludzkiej twórczości. To też o ile u dzisiejszego chłopa spotykamy ślady twórczości, proletaryusz miejski rzadko wytwarza dla siebie, z własnego popędu dzieła piękne, instynkt piękna, nie mając warunków, wegetuje gdzieś na dnie duszy, miasto i wieś rozdzielone przepaścią, którą stworzył kapitalizm, nie rozumieją się. Do miasta nie dochodzi piękno przyrody, owej twórczyni sztuki, wieś zaśniona wśród przecudnego krajobrazu nie potrafi tego, co ma, użyć świadomie, jest cmentarzyskiem kultury.




II.

Inaczej jednak było przed zapanowaniem kapitalizmu, w wiekach średnich. Istniała wówczas jedna wielka instytucya, która, objąwszy we władanie wszystkie materyalne i moralne strony człowieka, dawała też całemu ludowi, wszystkim, zarówno bogatym jak ubogim, potężnym i maluczkim, odpowiedź na wszystkie pytania, zaspokojenie wszystkich potrzeb, a także potrzeby piękna. Instytucyą tą był Kościół.
Opanowawszy wszystko, stał się także przybytkiem sztuki. Kościół rozumiejąc psychologiczne znaczenie oddziaływania na fantazyę, udekorował swe obrzędy liturgiczne wszystkimi gałęziami sztuki. W wiekach średnich sztuka była dostępną wszystkim, była ludową, bo mieściła się cała w kościele.

W kościele, koncentrowało się całe życie. Kościół był widownią zarówno sejmików politycznych, jak nabożeństw. Z jego ścian patrzyły piękne obrazy, gotyckie łuki strzelały śmiało kędyś w niebo, z różnobarwnych okien lały się potoki dziwnego światła, rozlegały się pieśni nabożne i zgrupowane dokoła ołtarzów kwitły piękne kwiaty. Wszystko: architektura, malarstwo, rzeźba, poezya, pieśń, wszystko było w średniowiecznym kościele i człowiek ze średniowiecza odnajdywał tam wszystko, co ów czas pięknego wytwarzał. Patrzył na obrazy, rozkoszował się melodyą, słuchał słów natchnionych, które odrywały go od życia codziennego i jego nędzy i wiodły w krainy idealne. Tam dowiadywał się, że jest świat inny, wprawdzie

Kościół w stylu gotyckim.
wysoko i daleko, gdzie rozum nie doleci — ale jest. Wszystko to naturalnie w ciasne ramy dogmatu było ujęte — ale było. I wszystko to, co otaczało wówczas pobożnego chrześcianina w kościele, było dobre, bo zaspakajało jego przyrodzone potrzeby piękna i ideału i nie stało w żadnej sprzeczności z jego poglądem na świat — wszyscy wierzyli. I dlatego wszystko było szczere. Człowiek średniowiecza miał Kościół za mistrzynię. Wszystko, co z literatury dostawało się do ludu, dostawało się doń za pomocą Biblii, nauka płynęła z Biblii, filozofia była ancilla teologiae (służebnicą teologii), piękno też szafował Kościół pełną dłonią. Pierwsze przedstawienia teatralne, są to widowiska pasyjne odgrywane za inicyatywą Kościoła. Kościół był szkołą, przytułkiem, przybytkiem piękna i ideału i dlatego tak długo potężny stał, bo opierał się o masy ludu i ich najistotniejsze potrzeby wnętrzne.

Z czasem jednak potrzeby te, światopogląd i nauka wyrosły poza Kościół. Nastąpiło starcie i choć Kościół długo walczył o panowanie, powoli wszystko to stało się świeckie. Malarstwo wyszło poza koło, zakreślone Pismem świętem, poczęto malować sceny z życia współczesnego, architektura rozwijać się poczęła inaczej. Porzucono gotyk i zwrócono się do form innych, powstał styl Odrodzenia. Muzyka się pojawiła świecka i poezya z nią nierozdzielnie złączona, wyszły za kościelne mury. Powstał cały świat nowych idei, dla których Biblia była za ciasną. Kościół, jako wytwór swego czasu i jego potrzeb, za tym nowym prądem podążyć nie mógł, choć czynił w tym kierunku wysiłki. Wszystko, co w owym świeższym czasie, wieku XVI, znajdujemy w kościele, nie wyczerpuje już umysłowości tego wieku. Nowa sztuka inne obrała siedlisko. Świecką zostawszy, poszła w świat do pałaców możnych, na pokoje królewskie, stała się układną, wykwintną, obłudną. Lud, długi czas jeszcze został w Kościele, ale cóż tam znajdywał? Sztukę lat minionych, rzecz coraz bardziej martwą, nie odpowiadającą już ani nowym ideom, które cały świat, a więc i lud obejmowały coraz to bardziej, ani potrzebom wnętrznym, które też uległy zmianie. Życie opierało się teraz na innych podstawach, pogodzie, słońcu, weselu, swobodzie badań i myśli, wszystko kwitło i rwało się do pochodu naprzód, był czas odrodzenia, rozkwitu sztuki, lud pozostały w kościele otaczały dawno minione ideały ascetyczne i nie dostosowane do epoki dzieła sztuki. Im bardziej sztuka staje się świecką, tem bardziej przestaje być ludową, wynosi się z Kościoła, gdzie była ogółowi dostępną i idzie do pałaców możnych, przepada dla ludu, bo owe pałace, to wrogie siedliska panujących, to warownie ucisku i lud skłonniejszy jest patrzyć na nie z nienawiścią, niźli podziwiać ich piękną architekturę. Zresztą inna przepaść dzieli jeszcze tę sztukę od ludu. Wykwitła na dworskiej posadzce, przystosowana do potrzeb mocarzy tego świata, nie jest ludowi zrozumiałą, zaspokajając potrzeby możnych, zaspakajać nie może potrzeb maluczkich, jest tak różną od ludowej, jak różne są interesy podwładnych i panujących. Wspólnej zasady życia dla wszystkich brakło, z chwilą gdy Kościół przestał być wszystko ogarniającym.
Od tego czasu mijają wieki długie. Sztuka doskonali się ciągle, a przepaść między nią, a ludem ciągle się pogłębia. Wreszcie nadchodzi czas, gdy we Francyi ścinają głowę królowi, wybucha rewolucya, potoki krwi ludowej wynoszą na miejsce przez królów dotąd zajmowane, na naczelne stanowisko w społeczeństwie — kapitalistów, a ci naturalnie stają się również panami sztuki. Oni ją płacą, dla nich ona przeto tworzy. I oto mamy stan dzisiejszy. Chłopa z zanikłemi władzami estetycznemi, wytwarzającego mimo warunków niekorzystnych drobne, piękne przedmioty użytku codziennego i proletaryusza, który wprawdzie wytwarza maszynowo, różne niby estetycznie pięknie przedmioty, o ile zapotrzebowanie ich na rynku istnieje, ale dalekim jest od wytwarzania ich samoistnie, dalekim od wkładania w nie swej duszy. Nie są one wyrazem jego instynktu piękna. Jest to praca najmity, jak każda inna.



III.
Proletaryat dotąd swojej sztuki wytworzyć nie zdołał. Fakt ten jest naturalnym wynikiem warunków, wśród których żyje, warunków wrogich dla objawienia samorzutnego tego

Piramidy egipskie.
przejawu duszy indywidualnej proletaryusza, który stwarza rzeczy piękne.

Całe dzieje sztuki wykazują nam jej ścisłą zależność od warunków ekonomicznych. Na którykolwiek z wieków zwrócimy uwagę, spostrzeżemy, że te klasy społeczne, które bądźto same wytwarzały dużo dóbr ekonomicznych i skutkiem tego żyły w dobrobycie, bądźteż posiadały dość siły, by wydrzeć innym klasom, klasom istotnie wytwarzającym, ich dorobek — że te klasy zawsze albo wytwarzały dzieła sztuki, albo były sprawcami, inicyatorami, pośrednio działały w ten sposób, że okres ich władzy jest okresem rozwoju sztuk pięknych. Nietylko dziś nasi potentaci kapitaliści są mecenasami dzieł sztuki, płacąc je złotem, wydartem robotnikowi. Historya to stara. Zawsze prawie tak było, tylko w innej nieco formie, nie tak prostej kupieckiej i pozbawionej wszelkiej fantazyi, wszelkiej wielkości. Przyjrzyjmy się tym dziejom, bo z samego prawa współzależności sztuki i warunków ekonomicznych — płynie dla nas wielka nadzieja, pewność nawet, że proletaryat gdy spełni swą misyę dziejową, uformuje społeczeństwo na nowo, wytworzy swą wielką sztukę.
Zwróćmy oczy na Wschód, kędy wzdłuż ogromnej rzeki Nilu rozłożony leży Egipt. Dziś kraj ten to ruina zupełna, ale w odległej starożytności był on przodownikiem kultury, jednem, jeśli nie jedynem centrem nauki, sztuki i religii — Setki miast o potężnych murach i wspaniałych pałacach, widniało na horyzoncie, setki tysięcy okrętów po rzece się snuło. W Egipcie panował system niewolnictwa, kraj żyzny mógł wyżywić mnóstwo sił zbędnych dla uprawy roli, oraz kasty próżniacze, które wolne od walki o byt mogły wywarzać sztukę i naukę. Miliony niewolników, różnych ras i kolorów skóry, zabranych w łupie wojennym z wszystkich krańców świata, pracowało w pocie czoła pod kijami straszliwych nadzorców, siepaczy okrutnej kasty kapłańskiej, która rządząc Egiptem trzęsła niemal całym, znanym wówczas światem. I ci potężni władcy wytworzyli swą sztukę. Jest ona jak oni potężna. Nad brzegiem Nilu wznoszą się olbrzymie, kilkuset metrowej wysokości, góry sztuczne, zwane piramidami. Są to pomniki zmarłych egipskich królów.
Gdy pracowity niewolnik rolny, prostą sochą orał ziemię, gdy do spichrzy państwowych płynęło obficie ziarno, a dobrobyt klas posiadających, w tym wypadku kapłanów, wzrastał, setki tysięcy niewolników dźwigało na plecach potężne głazy, lub wyciągało je prymitywnemi narzędziami w górę, by utworzyć ogromną piramidę, owo największe dzieło egipskiej architektury, co nosi do dziś na sobie piętno ucisku i niewoli, które wówczas panowały. Cóż znaczyło władzom ówczesnym życie niewolnika, tyle może, co dziś generałowi życie żołnierza. Padali też tysiącami, stwarzając rzeczy piękne dla swych władców. I piramida podziś dzień świadczy, że sztuka mierzoną być musi miarą dobrobytu danego czasu i kraju, że stwarzają ją ci, co w danym czasie są potężni i że jest taką, jaki jest w danym czasie ustrój społeczny. Czyż możemy sobie wyobrazić, by ówczesny egipski niewolnik budował piramidę, by dać wyraz swej potrzebie piękna. O nie, on byłby siadł raczej nad brzegiem rzeki i zanucił tęskną pieśń o dalekiej ojczyźnie, straconej może na zawsze. I ta pieśń, przerywana łzami, płynąca ze stęsknionej piersi, byłaby piękną, byłaby zapewne też dziełem sztuki, lecz jakże różnem od tamtego. Tak, pieśń buntu, czy żałoby, to sztuka uciskanych. Ale niewolnikowi egipskiemu śpiewać nie dano, życie jego było tanie, czas zato potrzebny i drogi. Całym dynastyom wznosić musiał piramidy.
Idźmy dalej w kraj zgoła inny, do demokratycznej Grecyi starożytnej, rozsianej po wyspach, zajmującej wielki półwysep między morzem Adryatyckiem, a Egejskiem. Znajdujemy tam już w starożytności bezpośrednie prawodawstwo ludowe i wybieralnych urzędników. Miasta są potężne, mają swój samorząd, swe wojska i swe floty. Słowem, decentralizacya zupełna. Państwo jest to wolny związek miast.

Przypatrzmy się greckiej sztuce. Miast egipskiej ciężkiej piramidy, wyglądającej niby grobowiec wolności tych wszystkich, co ją budowali — stoją na obszernych placach miejskich wielkie, na kolumnach wsparte budowle, o podwórzach niekrytych dachem, dostępne dla słońca i powietrza, szerokie do nich wiodą

Gmach w stylu greckim.
schody. Szerokie, by po nich stąpać mogły tłumy obywateli, bądź to spieszących oddać swój głos, bądź idących ze skargą na złego urzędnika. Agora, czyli rynek, kędy przez cały niemal dzień pełno obywateli dyskutujących o sprawach miasta, lub filozofów, wykładających uczniom swój pogląd na naturę i bogów, agora otoczone jest krużgankiem o setkach kolumn, gdzie chronią się przed słońcem lub ulewą, deklamują utwory poetów, lub sądem skorupkowym[1] rozstrzygają, czy dany obywatel, grożący wolnemu miastu dyktaturą, ma być wydalony z granic państwa, czy nie. Wolna Grecya, związek miast, ma sztukę jasną, pogodną, dostępną dla wszystkich. Na rynkach stoją arcydzieła rzeźby, pomniki zasłużonych ludzi, podwoje teatru otwarte dla wszystkich. Wszyscy ci wolni obywatele Grecyi tworzą swą sztukę z wnętrznej ochoty, z zachwytu nad przyrodą, z koniecznego impulsu. Ale też wszyscy ci wolni, są klasą panującą. W wiekach średnich, rolę naczelną objął Kościół, którego rolę skreśliliśmy już wyżej. Widzieliśmy, jak wniknął we wszystko życie społeczne; dał na wszystko odpowiedź, na czas jakiś ukoił wszystkie tęsknoty. Potężną organizacyą spętał dusze zarówno, jak i państwa. Kult człowieka greckiej sztuki, nagiego, pięknego, śmiałego, szczyczącego się sobą, zastąpił kult zaświata. Powstała średniowieczna sztuka kościelna wybornie przystosowana do panującego systemu feudalnego. Uciśniony przez pana feudalnego chłop, znajdywał w kościele wytchnienie znajdywał świat zjawisk nowych. Tam mu grały organy, tam otaczało go piękno, którego nie miał u siebie w domu. Sztuka kościelna pogardza ciałem na korzyść duszy. Nagie ciało na posągach pokrywa się długą, fałdzistą szatą, oczy wznoszą ku niebu. Nauka chrześciańska, gardząca ciałem i dążąca ku niebu, jako wiecznemu przybytkowi szczęścia, wyciska swe piętno na dziełach sztuki. Wszystko to, cały pogląd estetyczny, którego wyrazem są wychudłe ascetyczne postacie na obrazach, stoi w ścisłym stosunku do potęgi i gospodarki kościelnej oraz feudalizmu. Chłopu, którego pan feudalny wyzyskiwał, mówiono: „pość, post jest zasługą, Bóg kazał pościć!“ Wszędzie wielbione jest umartwienie, abnegacya, posty. Zato połowa obszaru każdego niemal państwa Europy, to dobra kościelne, a prócz tego na resztę obszaru nałożono podatek — dziesięcinę. Kościół jest opiekunem i władcą, zagarnął ziemię, klasztorną wytwórczością stanął wobec miast, jako silny konkurent, a opanowawszy dusze, zmusił ludzi do tego, że tworząc rzeczy piękne, tworzyli dzieła kultu religijnego. Złotnik w średniowiecznem mieście robi piękne kielichy mszalne, lichtarze; malarz maluje obrazy świętych, hafciarka wyszywa ornaty, słowem, osią całej wytwórczości artystycznej wszystkich klas, jest Kościół.
Długo władał, zdało się niespożyty w swej potędze, ale wreszcie przyszło Odrodzenie. Tak zowią wiek XV i XVI. W owym to czasie morze śródziemne stało się rynkiem Europy. Na całem pobrzeżu morza śródziemnego zaroiło się. Miasta portowe, owe naturalne punkty handlowe, dochodzą do niesłychanego dobrobytu. Taka Genua, Wenecya wyrastają na mocarki, a dążąc do możliwie wielkiego rozpostarcia swego znaczenia, zakładają kolonie handlowe, lub wskrzeszają do życia stare greckie kolonie, których tu w starożytności było mnóstwo. Najkorzystniejsze położenie pod względem handlowym miały Włochy. Głęboko wsunięte w morze, mają skutkiem tego najwięcej miast portowych. Pod tym względem walczyć o lepsze z nimi może jedynie Grecya. Ale Grecya leży zbyt daleko, podczas gdy Włochy to niejako jedna wielka przystań Europy. W wieku tedy XV i XVI Włochy są najbogatszą krainą, Włochy dyktują warunki handlowe reszcie krajów, stanowią o wwozie i wywozie towarów, regulują ceny, są giełdą Europy.
I oto widzimy, niby jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej, Włochy wytwarzają własną kulturę i własną sztukę. A sztuka ta zgoła inna, niż średniowieczna. Sięga ona do tradycyj greckich, przywraca w obrazie, rzeźbie, architekturze kult ciała, życia, słońca. Powstają szeregi talentów, talentów nieśmiertelnych, które będą chlubą ludzkości, jak długo ona: istnieć będzie. W architekturze

Kościół św. Piotra w Rzymie.
Bramante, w malarstwie Michał Anioł, Rafael, w rzeźbie, tenże Michał Anioł i cała legia innych, w poezyi Petrarka i Dante. Niepodobna wyliczyć tu nazwisk choćby. Jestto lawina, która spadając z gór wysokich, porywa z sobą wszystko. Jak była potężną sztuka Odrodzenia, niech świadczy fakt, że porwała ku sobie architekturę kościelną. Kościół chce nadążyć za ową falą, nie chce wypuścić sztuki z pod swych skrzydeł. Największy kościół chrześciaństwa, ów widoczny znak skały Piotrowej, o której mówi Pismo, że go nie zmogą bramy piekielne, zbudowany został w nowym stylu, a kaplicę sykstyńską pokrył Michał Anioł pogańskimi niemal postaciami.

Juliusz II, papież, człowiek zarówno dumny, jak wielki, znawca sztuki, obcuje z Michałem Aniołem, jak z równym, znosi niemal jego zły humor. Stał się cud, powiał wichr jakiś i zwiał dziesięciowiekową potęgę kościoła? Czy nagle porodzili się ludzie genialni? Nie, wytworzyły się tylko warunki ekonomiczne odmienne. Powstał dobrobyt w pewnej klasie i ta klasa swe instynkty, swe pożądania wyraziła w życiu, w jego urządzeniach, w sztuce. Mieszczaństwo nigdy nie miało ideałów ascetycznych, sprzyjało raczej swobodzie, wesołości, hojności, toteż gdy zawładnęło, gdy mogło przeciwstawić potędze dawnej, nową, zmieniło poprostu oblicze świata. Z Włoch wpływ Odrodzenia rozlał się po całej Europie, wszędzie, gdzie docierał, znosił stare formy i narzucał nowe, budził do życia talenty, stwarzając korzystne dla nich warunki.
I tak wszędzie, gdzie okiem rzucić, widoczny jest ten bezpośredni wpływ warunków ekonomicznych na sztukę.
W Europie północnej, nad morzem, leży mały kraik, Holandya. Płaszczyznę tę piaszczystą szarpią fale morza, więc mieszkańcy toczą zaciekły bój o ziemię. Budują tamy, kopią kanały, sypią wały, gdyż inaczej topniałby im pod nogami bardzo szybko stały grunt.
Nędzny to był szmat ziemi czasu wieków średnich. Do licznych portów przybijały tylko łodzie rybackie, mieszkańcy trudnili się połowem ryb i tkactwem. Nagle Kolumb w r. 1492 odkrywa Amerykę, a w krótki czas potem handel światowy przenosi się z morza śródziemnego na Atlantyk. Nie mija pół wieku, — a miasta portowe Holandyi stają się zamożne. Powtarza się to samo co z miastami włoskiemi. Mała, nędzna Holandya olbrzymieje, staje się potęgą, tworzy kolonie na dalekich wyspach, słowem staje się Włochami północy. I zaraz też w owym kraju, gdzie niedawno prócz pierwotnego przemysłu artystycznego chłopskiego, nie było innych przejawów sztuki, rodzi się typowe rodzime malarstwo. Wybłyskują z ciemności niedawnej imiona wielkich mistrzów, Rubensa, Rembrandta, Vandyka i znowu zdziwiona Europa niesie im w dani hołd. Powstała nagle szkoła holenderska, zgoła inna od włoskiej, nosząca ślady swej ojczyzny, koloryt lokalny i właściwe Holendrom pojmowanie życia. Z obrazów spoglądają rumiane, czerstwe postacie, kipiące weselem, rubaszne, spaśne, zwierzęta, owoce, kwiaty, sceny ludowe, kiermasze, sceny odpustowe. Cóż się stało? Oto zmieniły się warunki, nędzę zastąpił dobrobyt, troskę o życie codzienne pogoda i wesele i wszystko to wyraziło się w formie pięknej w sztuce, która jest niejako drugą mową, inną niż zwykłe słowa, ale wyraźniejszą może niż one i więcej zdolną wypowiedzieć temu, kto ją kocha i pojmuje. Przykładów podobnych możnaby przytoczyć bez liku, ale byłoby to powtarzaniem się.

Jedynie nowoczesny kapitalizm sztuki swej nie wytworzył i już prawdopodobnie nie wytworzy. Wyrósł on z dawnego dobrobytu klasy mieszczańskiej, był niejako jej spotęgowaniem. Czego jednak sam nie wytworzył, to uniemożliwił klasie najmitów, których cały czas zajął, dając za to głodowe płace. W architekturze, o ile te wytwory nazwać można tem mianem, stworzył kominy fabryczne, wielkie koszary, domy czynszowe, nędzne spelunki mieszkań robotniczych i kilkunastopiętrowe kamienice, tzw. drapacze nieba, które dlatego pną się w górę, bo grunt pod budowę w wielkich miastach jest niesłychanie drogi. Oto wszystko, co stworzył. Zniszczył zaś wiele. Powietrze miast uczynił gęstym obłokiem dymu, parki i ogrody zabudował domami, wody rzeki płynącej przez miasto zanieczyścił fabrycznymi odpadkami, stłoczył miliony nieraz ludzi na przestrzeni paru mil kwadratowych, odebrał

Widok miasta współczesnego.
im widok nieba i wlał w duszę strach o jutro, gorączkę zarobku, dzieci najmitów uczynił kalekami od urodzenia, suchotnikami w kolebce, rozszerzył niepomiernie słownik chorób zawodowych, wzmógł do nieznanych dotąd rozmiarów alkoholizm, a wreszcie jakby się bał, by ci nędzarze w tych jeszcze warunkach nie poczęli radować się życiem, snuć rojeń o pięknie i marzyć, zakupił całą współczesną sztukę i skrył ją w muzeach, które się zamyka przed ukończeniem dnia roboczego po fabrykach; zamknął też teatry, ustanawiając wysokie ceny biletów, poezyę odciął od pnia ludowego a muzykę uczynił swą wyłączną własnością, którą się drogo płaci. Kapitalizm w gorączkowym swym trybie życia nie może zdobyć się na swe własne formy i małpuje wszystkie możliwe minione style. Stawia tedy w Paryżu i Londynie giełdę, ów przybytek legalnego złodziejstwa i oszustwa w stylu greckim, owym stylu, który głosi wesele, pogodę, szczerość, wolność wszystkich i równość wobec prawa; giełdę w Brukseli buduje w stylu gotyckim, który wyraża każdą swą linią, każdym łukiem modlitwę, pokorę, ślepe posłuszeństwo wyrokom Boga i pogardę wszystkiego, co ziemskie i t. d. i t. d.

Kapitalizm, potężny światowładny nie zdołał wytworzyć swego stylu, jakże wobec tego można marzyć, by biedny uciemiężony proletaryat stworzył swoją sztukę. Historya nas uczy, że to niemożliwe, ale ta sama historya daje nam rękojmię na przyszłość. Jeżeli sztuka jest wyrazem radości i wesela, klasy, która owładnęła życiem społecznem, wybiła się na jego powierzchnię, jeżeli jestto jej okrzyk zwycięstwa, to proletaryat sztukę swoją wytworzy.



IV.

Popęd do tworzenia rzeczy pięknych, do naśladowania form dostrzeganych w naturze do wyrażania swej radości, żalu i innych uczuć w formie artystycznej, wierszu czy pieśni, jest stary, jak ludzkość. Wszelki czyn człowieka dąży do objawienia się w pięknej formie. Zulus sporządzając rękojeść włóczni, rzeźbi ją i nabija kolorowemi krzemieniami, Eskimos na kości zwierzęcia rzeźbi ozdoby. W jaskiniach, kędy przechowały się ślady dawnego, kopalnego człowieka, znajdujemy na nieforemnych narzędziach, któremi się posługiwał, ślady nacięć i rysunki. Wszystkie ludy mają swe pieśni odwieczne, swe legendy, podania, swe budowle, stawiane z uwzględnieniem zasad piękna. Człowiek tedy w samem zaraniu dziejów, gdy tylko utworzył jakiekolwiek społeczeństwo, zbiorowisko, swą zbiorową wolę objawia w walce i tworzeniu dzieł sztuki.
W całej historyi ludzkości śledzić to można u wszystkich narodów i klas, tu w rozkwicie, tam, wobec złych warunków, jako pęd, tylko jako kiełek, który jednak zapowiada, że byle trochę słońca, byle trochę rosy, a wystrzeli piękną łodygą, liściem i kwiatem w górę.
Tak było ze sztuką chrześciańską w pierwszych czasach jej powstania, gdy potężny Rzym pogański, jak dziś kapitalizm, zagarnął dla siebie całą sztukę istniejącą, a dla uciskanych i prześladowanych miał tylko słowa wzgardy. Wtedy to, w onym czasie boju — sztuka puściła pęd bujny w ciemni katakumb. Zapał religijny wypowiedział się pieśnią. Pieśń, wieczna rewolucyonistka, płynęła na świat z tysiąca piersi, łkając ich bólem, opromieniając ich nadzieje, głosząc lepsze jutro. A pieśń bogaczy posłyszawszy ją bladła, konała... aż zamarła. Wtedy runął Rzym pogański.
I dziś z głębi katakumb nowożytnych, z mrocznych suteryn czarnych piekieł fabrycznych pieśń płynie. Inna jest, czerwona, mówi o szczęściu ziemi, jak tamta mówiła o niebie, bo zmieniła się epoka, zmieniło zło i zmieniło pożądanie dobra. Ale pieśń to potężna, głosi ona koniec niedoli, otarcie łez, miłość wszechludzką i drogę do coraz dalszego doskonalenia się.
Ta pieśń nasza starą jest, jak ucisk proletaryatu stary. Zawarła w sobie wszystko pożądanie piękna, cały lot w krainę sztuki. I zawsze tak było. Pieśń jest sztuką uciskanych, pieśń, to najpierwszy, najpowszechniejszy przejaw potrzeb estetycznych i najtrwalszy zarazem.

Ogień rozgryzie malowane dzieje,
Skarby mieczowi spustoszą złodzieje,
Pieśń ujdzie cało!

By w inny sposób dawać wyraz swemu pożądaniu piękna, np. w malarstwie, rzeźbie, architekturze, trzeba w danem państwie i epoce posiadać pewną władzę, trzeba być pewnym, że nie ulegną zniszczeniu, te dzieła pędzla, dłuta itd. I dlatego powyż wymienione sztuki towarzyszą pewnemu stopniowi potęgi. Sztuka uciskanych musi być niewidzialną. Ręka przemocy przychwycić jej wtedy nie zdoła. Można zamknąć do lochu setki śpiewających, pieśń nie boi się drzwi więziennych. Rozbrzmiewać będzie jak przedtem tem potężniejsza, tem górniejsza, zwycięska jak duch przyszłości, który oblec się musi w ciało.
To też od pierwszych zaczątków ruchu komunistycznego pieśń odgrywa ważną rolę. Już komuniści wieku XVII. stworzyli pieśń podobną naszej. Różni się ona wprawdzie też od niej, jak różną była epoka. Wiek XVII tkwił całą swą umysłowością jeszcze w Kościele, więc nawet rewolucya ma charakter religijny, że zaś rewolucya gdziekolwiek była zwycięzka zawsze wytwarzała sztukę, rewolucyjna sztuka ta więc zgodnie z epoką, tkwi w Kościele w Biblii. Gdy jedna z pierwszych komunistycznych sekt zwyciężyła w mieście westfalskiem Monasterza, dawano wówczas przedstawienie w kościele pt. „Bogacz i Łazarz“, gdzie dyabeł porywa bogacza na widły i niesie — za firankę. Oto w Anglii komunistyczna sekta wieku tegoż, Lewelerzy stwarzają pieśń religijno-rewolucyjną, w treści bardzo zbliżoną do naszego „Czerwonego Sztandaru“, której jednak ostatnia zwrotka zapowiada, że po nastaniu ogólnej równości, Bóg jeden na niebie pozostanie wyższym nad wszystko, jako stróż równości.
Coraz nowe wieki niosą z sobą coraz to nowe pieśni. Od czasu wielkiej rewolucyi rozbrzmiewa Marsylianka, ta wielka pieśń, co porusza tłumy. Z nią na ustach idą nieprzejrzaną falą bronić swych swobód, bronić republiki.
Gdy w r. 1793 Saint Juste przybył do armii ludowej, by ją poprowadzić na wroga, rozległy się w szeregach głosy: Butów nie mamy!
— Republika — krzyknął — nie przysłała mię tu do was, bym wam buty sprawił, ale bym was wiódł na jej obronę!
I setki tysięcy głodnych, obdartych nędzarzy rozgorzały świętym zapałem. Runęły jak fala, poszły na armię koalicyjną całej Europy i zmiotły ją jak pyłek, a nad szeregami płynęła pieśń, będąca wyrazem tego entuzyazmu, będąca pięknym i szczytnym wyrazem uczuć mas. Tak powstała Marsylianka, tak powstaje każda pieśń rewolucyjna.
Widzimy, że w każdej rewolucyi tkwi ten pęd ku pięknu, widzimy, że żyje w masach samych, a historya świadczy, że byle nieco zmieniły się na lepsze straszne warunki bytu, wystrzeli bujnie i wysoko. To też może niedaleka już przyszłość da nam ludową sztukę, to też pewnie, jak było zawsze, sztuka uciskanych — pieśń, rozwinie się w cały cykl różnorodnych dzieł pędzla i dłuta, w przepiękną nową jakąś architekturę i ogarnie całą ludzkość.
Jeśli — mówi sławny muzyk i poeta — Ryszard Wagner w swej broszurze p. t. „Sztuka a rewolucya“ — jeśli sztuka grecka stała się estetycznym wyrazem jednej narodowości, to sztuka przyszłości musi ogarnąć wolnego ducha ludzkości całej, wybiedz poza szranki narodowości i stać się kosmopolityczną. Cecha narodowa w tem dziele przyszłości będzie jedynie jego ozdobą, jego oryginalnością, a nie zaporą, krępującą je w rozwoju“.
A dalej:
„Z hańbiącego jarzma ogólnej maszynowości, w której mieszka nikczemna żądza złota, wznieść się musimy do wolnej wszechludzkiej twórczości, musi w nas wstąpić jej duch promienny, ogarniający światy. Z nędznych najmitów, obarczonych nędzą życia, wyróść musimy na ludzi pięknych, silnych, których świat słucha, do których należy cała natura, owa wieczysta krynica wszelkiego użycia i wszelkiego piękna“.
Dziś, gdy o przyszłych czasach onych marzyć tylko możemy i pracować nad tem, by kiedyś nadeszły, nie wolno nam jednak zachowywać się obojętnie wobec tego ukrytego w najtajniejszej głębi dusz naszych instynktu piękna. Powinniśmy walczyć o wolny wstęp do muzeów i zbiorów sztuki, do dobrych teatrów, gdzie grają prawdziwie piękne rzeczy, nie do podrzędnych, gdzie za tanie pieniądze trują lud podejrzaną strawą, wreszcie powinniśmy umiłować obecność rzeczy pięknych dokoła siebie. Wszystko to czynić powinniśmy, bo do nas należy przyszłość, bo powitać ją musimy, jako ludzie kulturalni, świadomi swych uczuć, swych celów, zarówno społecznych, jak artystycznych. W latach pięćdziesiątych powstał w Anglii człowiek niepośledniej miary, socyalista Wiliam Morris. W manifestach do ludu zwalczał obojętność na piękno w wykładach, z którymi jeździł po całym kraju, pouczał co jest pięknem i dlaczego.
Dziś już widzimy zaczątki sztuki robotniczej. Dość wskazać na domy robotnicze w Brukseli, Gandawie, Berlinie, Wiedniu, dalej teatry ludowe, gdzie grywane bywają doskonałe sztuki lub utwory muzyczne. Niespożyte na tem polu zasługi położył zmarły niedawno we Wiedniu Scheu i Charpentier w Paryżu. Prócz tego wyraźnie za rozkwitem sztuki mas robotniczych przemawiają mnożące się wciąż wydawnictwa artystyczne, budząca się poezya i malarstwo.
Lassalle w swej wielkiej mowie: „Nauka a robotnicy“, wykazał, że przez socyalizm lud święcił swe zaślubiny z wiedzą, gdyż socyalizm został oparty na zasadach naukowych. Podobnych zaślubin socyalizmu ze sztuką dokonał Morris, ów niezmordowany pracownik na niwie piękna, wierzący fanatycznie, że trzeba przygotować lud do tej wielkiej, potężnej sztuki, którą wyda komunizm.






  1. Głosowanie powszechne tajne, zamiast kartek składano skorupki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Franciszek Mirandola.