Sztuka czytania/Miara rzeczy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Bereza
Tytuł Sztuka czytania
Wydawca Czytelnik
Data wyd. 1966
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

MIARA RZECZY

Jestem, zdaje się, jedynym z piszących o „Leśnym Morzu“ (1960), dla którego ta ostatnia powieść Newerlego wydaje się być bardziej interesująca niż wszystko, co Newerly przedtem napisał. Nie znaczy to, że uważam „Leśne Morze“ za powieść lepiej napisaną niż „Pamiątka z Celulozy“ czy nawet „Chłopiec z Salskich Stepów“. Wcale nie. W tamtych utworach wypowiedź pisarska Newerlego była bezsprzecznie bardziej uładzona, bardziej, żeby tak rzec, artystycznie jednolita. Nie chcę jednak zapominać o tym, że tamte utwory pisane były z zamiarem dydaktycznym, że chcąc nie chcąc trzeba je zaliczyć do rodzaju literatury młodzieżowej. „Leśne Morze“, cokolwiek by się o tej książce pomyślało, jest powieścią na pewno nie młodzieżową. Wiktor Domaniewski, główny bohater powieści, jest nową wersją Szczęsnego Bidy tym razem przede wszystkim dla dorosłych. W tej książce zlikwidowany został w poważnej mierze dystans między Newerlym autorem a Newerlym człowiekiem.
Poprzednia twórczość Newerlego była literaturą gotowych odpowiedzi, „Leśne Morze“ natomiast należy do literatury pytań. Literatura dla dorosłych nie od dziś jest przede wszystkim literaturą pytań, a w każdym razie wątpliwości, a w każdym razie rozterki. Może dlatego, że Newerly uciekł się po raz pierwszy do literatury pytań, w „Leśnym Morzu“ pytań tych jest tak wiele, że tworzą swoisty chaos. Newerly nie jest po prostu oszczędny w pytaniach. Pyta sam siebie o wszystko. Zdaje się zapominać o tym, że pytania można formułować w ten sposób, że w jednym da się zawrzeć wiele innych, bardziej szczegółowych, z tego głównego wynikających. Pytania Newerlego nie wyklarowały się, stąd swoisty, jak to się jeszcze niedawno mówiło, „wszystkoizm“ „Leśnego Morza“, nie mający zresztą nic wspólnego z „wszystkoizmem“ schematycznym.
„Leśne Morze“ jest ponadto literaturą pytań, nazwijmy rzecz umownie, pod względem treści, nie formy. W formie „Leśne Morze“ jest w poważnym stopniu powieścią przygodową jak „Chłopiec z Salskich Stepów“, jak „Archipelag ludzi odzyskanych“. Powieść przygodowa to już dziś czcigodna tradycja. Podejrzewam zresztą, że Newerly jest w „Leśnym Morzu“ tradycjonalistą z przekory czy nawet wprost ze złości. Mierżą go różne nowe rzeczy nie dlatego, że są złe, lecz dlatego, że są modne. Newerly jest zły na wszelką etapowość nie tylko w sensie formalnym. Pod tym względem „Leśne Morze“ jest z różnych powodów dokumentem psychologicznie i nie tylko psychologicznie interesującym. Newerly dosyć ostentacyjnie nazywa wiele rzeczy w języku zarzuconym, czego autor bardziej „etapowo“ giętki dziś by w żadnym wypadku nie zrobił. Nie chcę ukrywać, że przekora Newerlego nawet wtedy, gdy jej skutki oceniam negatywnie, wydaje mi się bardzo sympatyczna. Newerly chce być niezależnie od wszystkiego człowiekiem serio. To trzeba w każdym wypadku uszanować. Tak jak trzeba uszanować ludzką treść osobistego zapisu pod tekstem „Leśnego Morza“: „Puszcza Piska, 1954-1958“.
Widzę wiele i różnych uzasadnień dla swego zainteresowania wyjątkowością pozycji „Leśnego Morza“ w pisarstwie Newerlego. Patrzeć na tę książkę jak na daleki od doskonałości utwór literacki to znaczy patrzeć bezdusznie, to znaczy patrzeć tępo. Doskonałe utwory powstają rzadko. Najczęściej wygodnie jest nam udawać, że nie wiemy, jak bardzo rzadki, wręcz wyjątkowy, wręcz cudowny zbieg okoliczności jest tu konieczny. Literatura w minimalnym stopniu jest kolekcją doskonałych utworów. W przeważającej mierze literatura jest zbiorem dokumentów ludzkiego cierpienia, ludzkiej udręki myśli i serca. Najczęściej są to po prostu dokumenty, że ów wyjątkowy i cudowny zbieg okoliczności nie miał miejsca, choć zrobiło się wszystko, żeby się zdarzył, żeby stanowił mizerną zresztą zapłatę bolesnej rachuby i wytężonego w trudzie oczekiwania. „Leśne Morze“ jest takim właśnie dokumentem ludzkim i pisarskim i wiele wskazuje na to, że jest to dokument rzędu nieprzeciętnie interesujących.
W „Leśnym Morzu“ wyśpiewał Newerly, tak jak umiał, hymn na cześć prawdy Natury. Natura jest u Newerlego wiecznym tłem ludzkiego losu i ludzkiego dramatu. Więcej nawet, jest jedynym niewątpliwym punktem odniesienia ludzkiej przygody myśli i uczuć. Tygrys Wang jest paralelnym do Wiktora Domaniewskiego bohaterem „Leśnego Morza“. Uczony w piśmie polonista stwierdzi, że jest to wtórność wobec Dygasińskiego czy Reymonta, ktoś inny odkryje wtórność wobec Zoli, jeszcze ktoś bardziej uczony odkryje wtórności starsze, osiemnastowieczne czy klasyczne. I nic z tych odkryć nie wynika, ponieważ wszystkie te wtórności są pozorne i bez znaczenia. Natura była zawsze albo początkiem albo koncern różnego typu przygód ludzkości i człowieka. Odwołanie się do Na tury powtarza się jak stały odzew w ludzkiej pieśni życia. Jest jak refren, który zawsze zamyka różne przecież strofy tej pieśni. Dostrzec refren a przegapić poprzedzającą go strofę to nonsens i dowód głuchoty. Do słuchania są przede wszystkim partie solowe, w chórze refrenu warto zauważyć przede wszystkim związek z poprzedzającą go strofą.
U Newerlego refren Natury zamyka strofę o sponiewieranym do ostatnich granic Wiktorze Domaniewskim, o jego ufającej wszystkiemu kochance Aszyche, o ofiarnym, jak na mój gust, aż nadto ofiarnym Bagornym, o oddanym całkowicie manii wiedzy Ałsufjewie, który zresztą może zbyt łatwo i zbyt lekkomyślnie został wyszydzony. Ta strofa Newerlego streszcza się bez reszty w opowieści mądrego Lui-Tsina o feniksie, ptaku szczęśliwości, który był marzeniem wszystkich, a przypadł mu w udziale los zgodny z prawami życia, czyli z Naturą. To wcale nie wtórność powtórzyć po tej strofie jednakowy zawsze refren, że nie istnieje nic poza Naturą z jej najwyższym, choćby i okrutnym prawem. Refrenem Natury zamyka tu się nowy akt ludzkiego dramatu tak odwiecznego jak mit prometejski.
„I ptak bezmiernej szczęśliwości przechodził z rąk uczniów Jan-tsy do jego domowników, do sąsiadów, co stali najbliżej.
A nie wszystkie ręce były czyste.
Nie wszystkie ręce były mądre.
Nie wszystkie były czułe.
Ten mocniej przycisnął, tamten wyrwał piórko albo zagiął sobie na większe szczęście i tak kiedy doszło w końcu do ludzi z krainy Cz’u, do ludzi strudzonych i głodnych wytchnienia — och, Lui-Tsinie, czy naprawdę nie można inaczej? — cudowny ptak leżał martwy na ziemi, brudny i ze wszystkiego oskubany. Każdy wolałby zwykłą kurę w rosole...“ (str. 454).
W Newerlego refrenie Natury brzmią całkiem nowe tony, potęgujące wyraz rozpaczy i rozdarcia. Newerly nie sugeruje jednak, że jego refren ma oznaczać koniec pieśni. Tak rzecz ujął charbiński historyk Koropka, postać w swoisty sposób tragikomiczna.
„Człowiek wyszedł z jaskini i powraca do niej...
To Koropka powiedział. W Charbinie, gdy szli do Cięgły. Profesor rozwodził się nad kryzysem kultury, że ludzkość na gwałt dziczeje. Wtedy nie bardzo się uważało. Teraz to się wprost widzi.
Tysiące, tysiące lat temu ktoś tu siedział, tak samo pilnując ognia przed mrokiem jaskini. Małpolud jakiś o niskim czole, brodaty po pępek, w skórach szorstkich i cuchnących. Nawet solą nie umiał ich zmiękczyć i zakonserwować. Nic nie mógł i nic nie znaczył. A wokoło były moce straszne i niepojęte, których musiał się bać, na które zdawał się we wszystkim.
I oto znów leży odziany w skórę, w skórę wymuskaną chemicznie, mięciutką a lśniącą jak zbroja. Ale po dawnemu nic nie może, nic nie znaczy. Zastrachany, powalony, szamani imionami babuków — skrótami jakichś wieloczłonów — ichże wszystka mądrość i racja, i inne...“ (str. 350-351).
Historyk Koropka jest tu po prostu katastrofistą i to w dodatku niekonsekwentnym. W jaskini bowiem odżegnał się od kompleksów przeszłości i zdecydował się na związek z Lizą, na co w Charbinie nigdy by się nie zdobył. Wiktor Domaniewski, który w mandżurskim Babilonie poznał strach i zbrodnię, ocenia swój powrót do N a tury zgoła optymistycznie. „Dawniej mógł przynajmniej wierzyć w zaświaty, w jakieś życie piękniejsze po śmierci czy na ziemi w przyszłości. Ale niebo jest puste, a ziemia plugawa. Człowiek? Dziękuję, wolę tygrysa. Tajga... Będę w niej takim, jak mi się spodoba. Jak każdy zwierz — zależnie od zdobyczy“ (str. 288).
Pomyślałby ktoś, że Newerly ucieka się znów do utopii, w układach dzisiejszego świata aż śmiesznie naiwnych. Gdzież te wolne jaskinie, puszcze i nie splugawione cywilizacją tajgi? Gdzież ludzie zdolni i chętni do podjęcia wszystkiego od początku? Kto by tak myślał, popadłby w naiwność innego rodzaju. W dosłowność rozumienia „Leśnego Morza“. Mimo tradycjonalizmu tej powieści zewnętrzna opisowość nie ma tu już waloru jedynej rzeczywistości, a nawet nie ma waloru rzeczywistości w ogóle. Wiktor Domaniewski konstatuje rzecz pierwszorzędnej wagi! „Przecież tylko to jest naprawdę ważne i rzeczywiste, co się czuje, co się wie“ (str. 470).
Cały ten niemal dokumentalnie opisany mandżurski świat i owe fantastyczne, często aż naiwne perypetie ludzi i zwierząt są jedynie zewnętrznym kształtem rzeczywistości myśli i uczuć. W zetknięciu z Naturą rzeczywistość myśli i uczuć bohaterów Newerlego została oczyszczona z kłamstw, złudzeń, pozorów i mitów. W obliczu Natury decydują się oni na przyznanie się do prawdy swoich uczuć i myśli. To ważne doświadczenie dla nich, to ważne odkrycie dla Newerlego.
Bohaterem, który doświadcza najwięcej, jest w „Leśnym Morzu“ Wiktor Domaniewski. W jego doświadczeniu kontrastują się najjaskrawiej kłamstwa Babilonu i prawdy Natury. W Babilonie żądają od Wiktora, żeby kłamał, żeby zabijał przyjaciół. Japoński oprawca Kaimatsu żąda od niego kłamstwa we wszystkim: „Pańska szczerość zostanie poddana próbie. Trzeba się odciąć od przeszłości i własnej osoby, od wszystkich dotychczasowych pojęć, uczuć, poglądów, bo to tylko przeszkadza. Odciąć się radykalnie i bezpowrotnie — dobrze panu radzę“ (str. 246). Wiktor brzydzić się musi nawet Bagornym, który 182 „kiedy sam sobą rządzi, to jest odważny, mądry i ludzki“, kiedy natomiast traci rządy nad sobą, musi się godzić na zbrodnie i okropności. Z Natury czerpie Wiktor zupełnie inne nakazy. Formułuje je najlepiej jego przyjaciółka T’ao: „Nie wolno? A dlaczego, powiedz, nie wolno mówić, jak się naprawdę myśli i czuje, dlaczego nie wypada być sobą? Co w takim razie wypada? (...) Jesteśmy w tajdze, jesteśmy zdani na siebie i wszystko dokoła stoi odarte z cywilizacji, pierwotnie nagie — życie albo śmierć, wróg albo przyjaciel, głód i sytość. Same albo-albo, nic pośredniego“ (str. 373). Nakazy Natury są okrutne, ale sprawiedliwe, są pod każdym względem prawdziwe i nie do zakwestionowania.
Wynika z tych nakazów swoista apoteoza ludzi prostych i jednoznacznych. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby Wiktor za sprawą Newerlego nie adresował często fałszywie swojej pogardy dla tych, którzy są trochę skomplikowani i nie zawsze jednoznaczni. Chodzi mi zwłaszcza o nieszczęsnego wynalazcę Ałsufjewa, który zasługiwałby akurat na trochę wyrozumiałości. Ostatecznie nie on jest wszystkiemu winien. Wiktor przypisuje mu grzechy innych. U Ałsufjewa właśnie kultura nie jest wyłącznie grzechem, mogłaby być nawet dobrem, więc po cóż go oskarża za nie jego winy. Wiktor sądzi go zbyt pochopnie: „Gdyby to był człowiek tajgi, dajmy na to Trzeci Ju. Prosty, ograniczony sobą, swoim gatunkiem jak ryba, która nie frunie, albo jeleń, co zawsze pójdzie pod wiatr. Wiadomo, czego się po nim spodziewać, jak postąpi w każdej konkretnej sytuacji, a czego nie zrobi w żadnym wypadku. Ale taki z kulturą — cholera go wie, co może! Giętki, znajdzie argumenty na wszelkie primo, secundo, tertio... Przegada wszystkich, wszystkie skrupuły i sam w końcu uwierzy, że słusznie postąpił albo się ześwinić musiał, wprost się poświęcił biedaczek!“ (str. 57).
Co do mnie, byłbym ostrożniejszy niż Wiktor. Nie szukałbym zła w kulturze w ogóle, ale w kulturze fałszywej. Nakazy Natury dałyby się chyba pogodzić z prawdziwą kulturą. Ostatecznie Wiktor musiał chyba opuścić swoją tajgę. Czy miałoby to oznaczać rezygnację z prawdy, którą odkrył. Chciałbym tu być raczej optymistą, chciałbym wierzyć w uczciwość Wiktora nie tylko w jaskini, ale i w mieszkaniu warszawskim, do którego udało mu się chyba dotrzeć. A w Warszawie nie ma tygrysów i niedźwiedzi.
Starałem się uchwycić jedną sprawę „Leśnego Morza“. Spraw ważnych widziałbym w powieści Newerlego wiele. Nie wystarczy w każdym razie patrzeć na tę książkę jak na daleki od doskonałości utwór literacki. Ostatecznie jest coś ważniejszego na świecie niż nawet najdoskonalsza literatura. „Leśne Morze“ jest dokumentem autentycznego ludzkiego dramatu.

Igor Neverly: „Leśne morze“, Warszawa 1960, Czytelnik.