Sztuka czytania/Ocalenie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sztuka czytania |
Wydawca | Czytelnik |
Data wyd. | 1966 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pozycję wyjściową prozy Artura Międzyrzeckiego określiły „Opowieści mieszkańca namiotów“ (1957). Były one i pozostaną dziełem kluczowym w całym pisarstwie Artura Międzyrzeckiego. To, co najistotniejsze dla ludzkich przeznaczeń Międzyrzeckiego, spełniło się w latach wojny. Młodziutki podówczas człowiek zetknął się ze wszystkim, z czym człowiek zetknąć się może. Życie na krawędzi ludzkich przeznaczeń i to wtedy, gdy wrażliwość jest jeszcze niczym nie stępiona. Blask i groza życia i żadnych masek ochronnych, których wytwarzanie wypełnia człowiekowi wiek dojrzały. „Opowieści mieszkańca namiotów“ mogłyby nie zostać napisane, skoro jednak powstały, musiały stać się węzłową wypowiedzią pisarską. Wyjaśniają one w wystarczającym stopniu, dlaczego Artur Międzyrzecki jest jako osobowość ludzka i pisarska taki, a nie inny, i tłumaczą, dlaczego jego życiowa i filozoficzna stawka na kulturę jest tak całkowita i niemal desperacka.
Międzyrzecki zdobył się na zrobienie literackiego użytku ze swych doświadczeń kombatanta drugiej wojny światowej. Gdy pisarz dzisiejszy robi użytek ze swoich najistotniejszych ludzkich doświadczeń, nie stroni zwykle od tego, co zwiększa aktualną literacką cenę. W cenie od dłuższego już czasu jest możliwie największa, żeby tak to określić, antyliterackość. Wszelki formalny pozór bezpośredniej, gołej ludzkiej wypowiedzi liczy się dziś w literaturze bardziej niż cokolwiek. Międzyrzecki odrzucił jednak takie literackie pokusy. Nie napisał kombatanckiego pamiętnika. Pomijając wszelkie względy uboczne podejrzewam, że by go to żenowało. Międzyrzecki bardzo wcześnie chyba zaczął szukać ratunku w kulturze. Uciekł się do niej nie bez sceptycyzmu, ale z jakąś ostateczną determinacją. Kultura stworzyła tysiące różnej jakości masek ochronnych, wszystkie one są najprawdopodobniej diabła warte, dzięki nim można jednak zachować twarz lub przynajmniej pozór twarzy. Kultura nie chroni przed niczym, kultura jednak podsuwa formy, które mogą się przydać w najgorszym. Formy nie liczą się wobec śmierci, ale określone formy umierania mogą mieć określony walor. Pogrzeb na wsi jest przyjemniejszy niż w mieście, skonstatowała nie bez racji pewna dama. Jej formuła dobrze określa stosunek Międzyrzeckiego do kultury. Kultura, w czymkolwiek da się ją zachować, stanowi jakąś tam wartość, której dobrowolnie odrzucać nie należy. Dla satysfakcji, które mogą być bezużyteczne ale i tak się liczą, zwłaszcza gdy są jedyne.
Robiąc literacki użytek ze swoich najistotniejszych doświadczeń, Międzyrzecki nie zapomniał, że istnieje forma literacka, służąca ich przekazowi. „Opowieści mieszkańca namiotów“ to zbiór gawęd kombatanckich, w których pisarzowi bardzo zależy na tym, żeby forma literacka kombatanckiej gawędy nie została w czymkolwiek naruszona. W tej formie (tak starej jak człowiek i jego wieczne nieszczęście) mieszczą się jedne treści, nie mieszczą się inne. Nie mieszczą się akurat te, które Międzyrzecki postanowił zachować dla siebie. Forma literacka stworzyła Międzyrzeckiemu jeden z tych parawanów, którymi dysponuje kultura. Pisarz z niego skorzystał, ale wszelkie parawany kultury nie służą ukrywaniu. prawdy, one ją świetnie przekazują nie bezpośrednio lecz, żeby tak rzec, w opakowaniu. Opakowanie prawdy Międzyrzeckiego jest w tak świetnym gatunku, że można się nim samym w pełni zadowolić. Wtedy „Opowieści mieszkańca namiotów“ będą wyłącznie kombatanckimi gawędami. A są czymś o wiele więcej. Kombatantem najstraszniejszej wojny był młodziutki i wrażliwy pisarz i poeta z prawdziwego zdarzenia.
Nie sądzę, żeby Międzyrzecki zechciał o swoich najważniejszych sprawach powiedzieć więcej, niż powiedział w „Opowieściach mieszkańca namiotów“. Dlatego gawędy kombatanckie uważam za kluczową pozycję w jego pisarskim dorobku. Międzyrzecki z konieczności i z wyboru skazał się na kulturę i poprzez nią się ocala. Przed rozpaczą, przed obsesjami swojej wyobraźni, przed całym ciężarem świata i życia. Koneserstwo kultury, ustawiczna pielęgnacja wrażliwości na jej formy i treści, przeglądanie się w całym bogactwie jej zwierciadeł nie mają u tego pisarza nic wspólnego z taką fascynacją kulturą, która się przytrafia czasem ludziom nowym. Międzyrzecki nie entuzjazmuje się kulturą, on ją traktuje jako ostatnią rzecz, która mu pozostała. Ostatnia rzecz musi zastąpić wszystkie inne, chociaż taka uniwersalność zastosowań nie była jej właściwym przeznaczeniem. Międzyrzecki ma pełną świadomość takiego stanu rzeczy i nieobce mu jest poczucie śmieszności, które z tego wynika. W uniwersalnych z konieczności zastosowaniach kultury kryje się śmieszność i parodia jej naturalnych przeznaczeń. Międzyrzecki staje się humorystą i parodystą, bo nie może być inaczej. Humorysta i parodysta z konieczności to nie to samo co z urodzenia. Trudno powiedzieć, czy to lepiej, czy gorzej, w każdym razie inaczej, a nawet całkiem szczególnie. Doszedłem do estetycznej specyfiki pisarstwa Artura Międzyrzeckiego. Specyfiki, objawiającej się i w poezji, i w prozie, a także w życiowym stylu Artura Międzyrzeckiego, bo przecież nie trzeba zapominać, że jest on nie tylko pisarzem, ale także jedną z najatrakcyjniejszych postaci w życiu literackim i towarzyskim dzisiejszej Warszawy. W wypadku Międzyrzeckiego mamy do czynienia z pełną tożsamością pisarskiej i życiowej osobowości. Jest to osobowość budząca powszechną i w tej powszechności niemal niespotykaną sympatię.
Humoryści, parodyści, facecjoniści i kawalarze z urodzenia wcześniej czy później stają się nimi także z obowiązku i niemal z zawodu. Międzyrzecki jest bezradny wobec konieczności humorystycznych, parodystycznych czy facecyjnych, ulega im, gdy musi, korzysta jednak z każdej okazji, gdy może być od tych konieczności wolny. Międzyrzecki nie wstydzi się być serio, gdy może być serio, Międzyrzecki nie zabiega o humor i parodię. Jego trwoży ich nieuniknioność i aż nadmierna obfitość. On szuka ocalenia w kulturze, chciałby poprzez nią czuć się bezpieczny, śmieje się jednak, bo nie pozostaje nic innego poza śmiechem, gdy odkrywa się przejrzystość jej parawanów i całą dysproporcję oczekiwań i spełnień. U Międzyrzeckiego humor łączy się z melancholią, parodia z liryzmem, kawalarstwo z bezgranicznym smutkiem. To wszystko umożliwia kultura, bo gdyby nie ona, to tylko wyć z rozpaczy albo poddać się innym równie sprzecznym z kulturą jej (rozpaczy) życiowym manifestacjom.
Opowiedziałem właściwie, jak umiałem, o wszystkim, co wyraża pisarstwo Artura Międzyrzeckiego: jego wiersze, eseje, opowiadania. Zbiór opowiadań „Śmierć Robinsona“ (1963) potwierdza w pełni takie rozumienie rzeczy. Pierwsze zdanie pierwszego opowiadania zbioru świetnie wprowadza w klimat jego pisarstwa: „Dwie armie stoją naprzeciw siebie, lecz ja lecę na kongres hodowców kwiatów“. Chciałoby się powtórzyć cytat Międzyrzeckiego, zawierający parodystyczne powiedzonko potoczne: sytuacja jest dobra, ale nie beznadziejna. W tej bez reszty określonej sytuacji robi się, co można robić. Jest się hodowcą kwiatów i odbywa się kongres hodowców, więc się na ten kongres leci. Znaczy to także: jest kultura, więc się ją uprawia. Albo jeszcze ogólniej: trwa życie, więc się żyje. Takie poddanie się sytuacji nie jest absolutne tylko dlatego, że liczą się style życia, wypracowane w ogromnym bogactwie tradycji kultury. Z tych stylów tylko nieliczne są do zastosowania, ale bądź co bądź w kulturze realizuje się jeszcze jaka taka wolność wyboru. Chociażby jako wolność: wyboru obiektu parodii czy rodzaju śmieszności. Nie jest obojętne, co i jak się parodiuje.
W opowiadaniach „Śmierć Robinsona“ wiele jest literackiej parodii stylów życia, postaw filozoficznych i najwięcej parodii samej literatury. I powiedziałbym nawet, że Międzyrzecki jest czasami zbyt wybredny w wyborze obiektów parodii i zbyt wytworny w wyborze sposobów parodiowania. Jego opowiadania są dla koneserów, tak jak dla koneserów jest jego uczona poezja. Trudno sprostać Międzyrzeckiemu we wrażliwości na niuanse, odcienie, subtelności, jeszcze trudniej sprostać mu w koneserstwie literackim. To dotyczy zresztą w większym stopniu poezji niż prozy. Ale i prozie niczego pod tym względem nie brak. Myślę, że zwłaszcza tak zwany szary czytelnik przegapi w twórczości Międzyrzeckiego niejedną subtelność. „Śmierć Robinsona“ jest zbiorem opowiadań bardzo różnorodnych, z rozległą gamą tonacji humorystycznych i parodystycznych. Taki na przykład Sławomir Mrożek zmusza do oswojenia się, a nawet do zmęczenia jego jednym rodzajem humoru i parodystyki. U Międzyrzeckiego z niczym się oswoić nie można, bo śmiech Międzyrzeckiego jest w coraz to innej tonacji. Bardzo często jest stłumiony, niemniej często jest ukryty, niekiedy jest ironicznym uśmiechem albo zdradza go jakieś nieznaczne zmrużenie oka.
Podejrzewam, że ogółowi czytelników podoba się głośny rechot Międzyrzeckiego. Mnie się także ten rechot bardzo podoba. Na przykład w opowiadaniach „Age of anxiety“ i „Szanowny autorze“. Tu śmiech Międzyrzeckiego pokrywa się z powszechnym poczuciem humoru i nie wymaga literackiego koneserstwa. W opowiadaniach tych Międzyrzecki parodiuje literacko parodystyczną mowę potoczną. Zwłaszcza w „Age of anxiety“. Czasami trochę żałuję, że Międzyrzecki w równym stopniu ma ucho do styków języka żywego i literackiego. Parodie języków literackich, żeby były szeroko uchwytne, muszą dotyczyć zjawisk powszechnie znanych. Na to Międzyrzecki jest zbyt wybredny. Stylu gazetowego nie chciałoby się Międzyrzeckiemu parodiować. Wytworna literacka i filozoficzna parodia w opowiadaniu tytułowym zbioru jest ekskluzywna. W tym zresztą wypadku nie mogło być inaczej z wielu względów. W każdym razie takie opowiadanie jak „Age of anxiety“ nie rzuca cienia na wytworność Międzyrzeckiego, chociaż parodia w nim zawarta nie jest tak wybredna jak gdzie indziej. Parodystyczność literacka nakłada się w tym opowiadaniu na parodystyczność mówionego stylu językowego i taka parodystyczność drugiego stopnia daje w rezultacie bardzo finezyjne efekty. Na miejscu Międzyrzeckiego ograniczyłbym się do wykwintnej aluzyjności literackiej w poezji, a zrezygnowałbym z niej trochę w prozie. Szkoda nie wykorzystać tak świetnego słuchu dla języków mówionych. To nie jest zbyt częsty talent. Co oczywiście nie znaczy, że opowiadań „Śmierć Robinsona“ nie uważam w całości za świetną książkę.