<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Bereza
Tytuł Sztuka czytania
Wydawca Czytelnik
Data wyd. 1966
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ŁAD

Hipponikowi wydawało się, gdy po latach wspominał swoją największą przygodę w życiu — rozmowę z Heraklitem z Efezu, że przeżył wówczas godzinę doskonałej harmonii. wszechświata:
„Świat był w porządku.
Heraklejtos miał rację: dwa krańce łuku, ciągnące każdy w swoją stronę, nadają prosty lot strzale. A nawinięta na dwa przeciwległe kołki struna gra. Krotoniaci mieli może taką samą słuszność, jak Zamolksis i Alkamajon, najlepsi z ludzi.
Był wtedy piękny wieczór, a gaj przy świątyni delijskiej pachniał podobnie jak stare drzewa wkoło Heroon Philipposa. Tamto było ostatnią błogosławioną godziną życia. Niepodobna. już nigdy mieć tego szczęścia, co wtedy, w zgodzie z bogami i ze światem. Jeżeli zapłakałem, to właśnie chyba z żalu po owej godzinie“ („Opowieść o siedmiu mędrcach“ 1959, str. 304).
Zaczynam wywód od owej wielkiej godziny Hipponika, którego opowieść zamyka prześwietna „Opowieść o siedmiu mędrcach“, ponieważ Hipponikowi przydarzyło się to, do czego po fałszywych tropach dążyła Malewska we wszystkim, co wyszło spod jej pióra. Wszystko jest u niej projekcją ładu, którego być nie może poza godziną ekstazy. Malewska szukała go na zewnątrz — w historycznych „postaciach świata“ i w dodatku szukała na zimno „z mędrca szkiełkiem i okiem“. Nie wiedziała tego, co wiedział Heraklit z Efezu, że co innego jest pieśń, a co innego rzeczywistość. Nie rozumiała, jak Hipponik przed swoją godziną, dlaczego krok Przeznaczenia podoba mu się w pieśni, choć płacze, że różne rzeczy muszą się zdarzać w rzeczywistości. Dopiero w swojej godzinie odczuł Hipponik świat tak, jak go odczuwał Homer. „Wszystko było na swoim miejscu, jak w wierszu Homera; ale można było dotknąć tego“ (str. 312). Słuchacz sprostał śpiewakowi w godzinie zrozumienia, która jest tylko stanem ducha, kiedy wszystko, co jest, wydaje się być dobre, a nawet doskonałe.
„Opowieść o siedmiu mędrcach“ powstała w godzinie zrozumienia, która jest dla Malewskiej godziną spełnienia. Rzadko tak długo i z takim uporem mimo ustawicznych klęsk dąży ktokolwiek do jednego. Do czegoś, o czym wie się niemal na pewno, że jest niemożliwe. Od dawna już przestano wierzyć, że istnieje możliwość pogodzenia człowieka z naturą świata. W sztuce naszego wieku zwyciężyło przekonanie, że człowiek jest przeciw naturze, a natura przeciw człowiekowi. Że może nawet zawsze tak było, tylko o tym nie chciano wiedzieć. Że człowiek może szukać ładu już tylko w samym sobie i że go w dodatku znaleźć nie zdoła. Że powinien szukać z pełną świadomością, że szuka po nic, ponieważ nic innego nie pozostało mu do zrobienia. Piszący to jest po stronie tych, którzy tak właśnie sądzą. Krok Przeznaczenia podoba mu się w pieśniach, które dawno już powstały i nie powstają więcej. „Opowieść o siedmiu mędrcach“ jest dlatego pieśnią zdumiewającą.
Przeczytałem wszystko, co napisała Malewska przed „Opowieścią o siedmiu mędrcach“, z poczucia obowiązku i prawdę mówiąc — z niesmakiem. Ze złośliwą satysfakcją, że chce się tu zbierać to, czego nikt nie posiał. Mniejsza o pensjonarską „Wiosnę grecką“ (1932). Któż nie przeżył młodzieńczego zachwytu dla piękna greckiego świata, który jest najpiękniejszą baśnią europejskiej kultury. Ale „Żelazna korona“ (1936), rozłażący się w słowach mit ładu w obrzydliwym i problematycznym cesarstwie rzymskim hiszpańskiego Karola V? Ale „Kamienie wołać będą“ (1946) — ckliwa i kruchciana legenda świętego państwa we Francji za czasów Ludwika IX? Ale nawet „Przemija postać świata“ (1954), gdzie tylko iluzoryczna perspektywa historii pozwala dostrzec i zaaprobować wątpliwy porządek w niewątpliwym chaosie? Czy fakt, że chaos przetrwał, może być argumentem na rzecz istnienia ładu? Wszystkie te pieśni o rzekomym ładzie różnych historycznych „postaci świata“ wydawały się być owocem zadziwiającego uporu, które go źródłem jest poczciwa wiara, czyli po prostu naiwność.
W „Żelaznej koronie“ trzeba było niemal nie widzieć cienia Wielkiego Inkwizytora, umiejętnie pomniejszać Marcina Lutra, uczynić nic nie znaczącym tego kogoś, kto by mógł z boku widzieć obydwu wielkich rzeczników dwóch sprzecznych porządków Karola V i Lutra. Jest nim w powieści Jerzy de Tournay — postać tyleż interesująca, co bez znaczenia.
Święte królestwo budowniczych katedry w Beauvais, symbolu powszechnej zgodności uczuć i myśli, jest rezultatem tak imaginacyjnej koncepcji ładu jak pozornie przeciwstawne, a w istocie tożsame utopie arkadyjskie o wiele późniejszego pochodzenia.
Dopiero „Przemija postać świata“ przynosi bardziej ważką myślowo próbę odnalezienia zrębów ładu, który mógłby być czymś w rodzaju powłoki kulistej, określającej granice chaosu. W tym najdonioślejszym przed „Opowieścią o siedmiu mędrcach“ dziele Malewskiej prawdziwszy jest jednak sprzeciw wobec chaosu niż afirmacja tego, co mogłoby świadczyć za ewentualnym porządkiem. Afirmacja jako wniosek ostateczny wydaje się tym bardziej wątpliwa, że powieść Malewskiej ma po raz pierwszy u niej dwa główne układy odniesienia: dosłownie historyczny i metaforycznie współczesny. Dla tego drugiego układu odniesienia metafora historyczna nie jest w żadnym razie wystarczającym argumentem na rzecz afirmacji. Co więcej, afirmacja ta u pisarza o tym kierunku myślenia co Malewska wydaje się szczególnie ryzykowna, niemal zaskakująca. Ważniejsze jest w tej powieści zupełnie co innego. Przezwyciężenie dosłowności jako zasady tzw. powieści historycznej. Odkrycie dwóch układów odniesienia jest decydującym krokiem do odkrycia najdonioślejszej właściwości wszelkiej wielkiej literatury — nieskończoności konkretnych układów odniesienia, słowem, do odkrycia uniwersalności prawdziwej sztuki, która poprzez jedyność wyraża powszechność świata. W sztuce uniwersalnej nie istnieją rodzaje powieściowe, nie istnieje więc także coś tak dziwne go jak powieść tzw. historyczna. Powieść tzw. historyczna stanowiła punkt wyjścia pisarstwa Malewskiej, „Przemija postać świata“ jest jej przezwyciężeniem, „Opowieść o siedmiu mędrcach“ jest jej zaprzeczeniem. Malewska przebyła taką samą drogę rozwojową jak Parnicki od „Aecjusza ostatniego Rzymianina“ poprzez „Srebrne orły“ do „Końca Zgody Narodów“.
Najpełniejszą zapowiedzią tego odkrycia estetycznego, jakim jest dla Malewskiej „Opowieść o siedmiu mędrcach“, są dwa opowiadania z tomu „Sir Tomasz More odmawia“ (1956). Mam na myśli „Koniec Cranmera“ i „Ostatniego na arenie“. Malewska odkryła w nich powszechną tożsamość konfliktów moralnych człowieka. „Nie wiem — pisze Malewska we własnym posłowiu — czy nie skrzywdziłam rzeczywistego, żyjącego kiedyś człowieka nazwiskiem Cranmer moim widzeniem jego charakteru — z którym kojarzą mi się i rysy epoki, a raczej wszystkich epok bizantyńskiego kultu władzy“ („Sir Tomasz More odmawia“, 1956, str. 136). Określenie „wszystkie epoki bizantyńskiego kultu władzy“ ma jeszcze doraźne akcenty polemiczne, w istocie oznacza jednak uznanie moralnej tożsamości człowieka w ogóle. Od uznania moralnej tożsamości człowieka prosta droga prowadzi do uznania ontologicznej tożsamości świata. Historyczne „postacie świata“ nie zmieniają jego istoty. Świat i natura są tożsame we wszystkich swoich kształtach. Historyzm jest więc kategorią służebną, gdy chodzi o wyjaśnienie zewnętrznych kształtów rzeczywistości, jest bezużyteczny, gdy chodzi o zrozumienie jej istoty. W sztuce uniwersalnej historyczne kształty rzeczywistości nie są niczym więcej jak tematycznym pretekstem.
Jakież to powszechne zjawisko moralne przedstawia pisarka w postaci szesnastowiecznego biskupa angielskiego? Zdawałoby się, że zjawisko dezintegracji moralnej człowieka jest odkryciem dwudziestowiecznej literatury, która dopiero teraz je dostrzegła, ponieważ nie istniało wcześniej. Postać biskupa Cranmera jest wszakże aż nadto historycznie usprawiedliwiona. Cranmer musiał być w istocie takim właśnie, jak go zobaczyła Malewska. „I gratulował sobie, że on sam od początku wybrał separację myśli od słów, a spraw sumienia od spraw konieczności. Dzięki temu niemal sam jeden ze współczesnych mógł na własny użytek myśleć prawidłowo“ (tamże, str. 73-74).
W „Końcu Cranmera“ dokonał się także po raz pierwszy u Malewskiej przełom w technice stylistyczna-narracyjnej. Zniknęła po Kraszewskim odziedziczona konwencja narratora, eksplikującego prostaczkom zdarzenia historii. Od „Żelaznej korony“ po „Przemija postać świata“ konwencja ta panuje wszechwładnie, chociaż w tej ostatniej powieści mniej jest historycznej stylizacji, a więcej psychologicznego autentyzmu mowy pozornie zależnej. W „Żelaznej koronie“ nauczyciel szkółki ludowej opowiada historię powszechną: „Nie był to czas na zaczepki: rozwiały się nadzieje, które wzbudziło w Niemczech spustoszenie Rzymu, cesarz musiał wyruszyć na sejm Rzeszy wprost z Bolonii, jeszcze z papieskim namaszczeniem na czole — i z mieczem zdolnym poprzeć wyrok wormacki sprzed lat. Dziwne znaki na niebie i ziemi zwiastowały straszliwe wypadki, a Luter tłumaczył księgę Daniela o skończeniu świata“ („Żelazna korona“ 1954, str. 139). Po czymś takim technika narracyjna w „Końcu Cranmera“ jest rewelacją. Narrator-komentator wtargnął tu w system kategorii myślowych szesnastowiecznego człowieka, wystarczających do precyzyjnego opowiadania o tym, co się temu człowiekowi przydarzyło. Żadna pseudohistoryczna stylizacja językowa nie jest tu potrzebna. Gdy się posiadło ciało i duszę języka, można odrzucić jego historyczny kostium.
Dopiero jednak koncepcja narracyjna „Opowieści o siedmiu mędrcach“ jest majstersztykiem literackiego wyrafinowania. Między bakalarstwem narracyjnym „Żelaznej korony“ a finezją „Opowieści o siedmiu mędrcach“ istnieje przepaść wprost niewiarygodna. Tu narratorem jest grecki poeta-filozof, jakiś domniemany opowiadacz z wyspy Lesbos, który przed swymi greckimi słuchaczami opiewa świat dobrze im znany, lecz już na tyle odległy, że można go upiększać z całkowitą swobodą. Opowiadacz, słuchacze i treść opowieści mieszczą się w zamkniętym kręgu greckiej kultury duchowej z VI i V wieku przed naszą erą. Treść tej kultury wystarcza Malewskiej do tego, żeby poprzez nią wyrazić treść swojej własnej godziny zrozumienia. To wszakże dotyczy treści, nie formy jej dzieła. Forma „Opowieści o siedmiu mędrcach“ stanowi dla nas pierwszą niespodziankę. Książka Malewskiej jest pisana w formie opowieści nie dla nas, lecz dla wtajemniczonych, tak jak listy pisane przez nie znanego nam autora do równie nie znanego adresata. Autorka stawia nas oko w oko z nieznanym. Poznawanie musimy rozpocząć od momentu, gdy nasza wiedza równa się zeru. Jesteśmy postawieni w sytuacji bohaterów powieści Kafkowskich, którzy wraz z pierwszym błyskiem własnej świadomości znajdują się w świecie absolutnie im obcym i nieznanym. Narratora „Żelaznej korony“ można by przyrównać do objaśniacza położenia figur na płaszczyźnie, na którą wspólnie patrzymy. „Opowieści o siedmiu mędrcach“ słuchamy tak, jakbyśmy się znaleźli w centrum czarodziejskiej kuli, którą poznać można po odbyciu całego szeregu przemyślanych wędrówek. Zaczynamy tak jak bohaterowie Kafki, ale stoją przed nami zupełnie — różne perspektywy. My zostaliśmy umieszczeni w centrum naszej kuli, która jest w ostatecznym efekcie poznawalna. U Kafki i bohater, i my jesteśmy skazani na poszukiwanie środka kuli, której wymiary są do końca niewiadome. Ta przeciwstawność tłumaczy wszystko.
Jest to przeciwstawność skończoności i nieskończoności, harmonii i chaosu, poznawalności i niepoznawalności, racjonalności i absurdu, afirmacji i negacji. Wydawałoby się, że tylko kategorie drugiego szeregu są do przyjęcia dla współczesnego człowieka. Pierwszy szereg obowiązywał w kulturach klasycznych, które stały się dziś czymś w rodzaju legendy złotego wieku ludzkości. Wydawałoby się, że widzenie człowieka w kategoriach skończoności, harmonii, poznawalności, racjonalności i afirmacji jest przywilejem wzruszającej naiwności, na którą w naszym wieku zdobyć się nie można, choćby się za nią tęskniło. Być może „Opowieść o siedmiu mędrcach“ jest płodem naiwności, ale byłaby to bez wątpienia naiwność idąca w parze z mądrością, a przynajmniej z jednym z jej możliwych kształtów. Jakież zrozumienie bowiem przynosi Malewskiej jej wielka godzina? Czy jej czarodziejska kula zamyka w sobie świat tak niewiele mający wspólnego z prawdą jak świat „Żelaznej korony“, „Kamienie wołać będą“ czy nawet „Przemija postać świata?“ Wydaje mi się, że świat ten zawiera bardzo istotne, żeby nie powiedzieć, najistotniejsze rysy świata prawdziwego.
Hipponik w godzinie pogodzenia nuci straszliwą pieśń o jaskółce: „O tym małym drapieżniku — niezmordowanym łowcy muszek, komarów i łątek, głodnym ciągle i żywiącym dzieci. Ze świstem czarnych skrzydeł ugania czarna jaskółka, chwytając, co jej wpadnie w rozwarty dziób. Ale dla ludzi to wesoły zwiastun wiosny, całujący piersią pogodne wody, świergocący wśród ciszy pod okapem“ („Opowieść o siedmiu mędrcach“, str. 314). Świat ten jest światem wszechogarniającej walki o istnienie, które jest zadziwiającą wypadkową zbrodni, śmierci, którą się zadaje i której się nieuchronnie podlega. I świat ten nie ma nic wspólnego z tym, czego by człowiek pragnął lub o czym by marzył: „Niedługo może głowa Alkajosa spoczywała w pyle, kędziorna głowa z niewielu nitkami siwizny, kasztanowata, a nad czołem spłowiała od słonych wiatrów — w pyle na sinej polepie. Ale zdążyło przyjść do niej mnóstwo rzeczy, a wreszcie lęk: że nie jest tak, jak ludzie mówią, wszystko nie jest tak, tylko inaczej — ani z jaskółką, ani z orłem, ani z niczym“ (str. 24). I w świecie tym nie ma żadnej sprawiedliwości, ponieważ sprawiedliwość natury jest nie do przyjęcia dla człowieka, a wszelka władza ludzka jest niesprawiedliwa, choćby sprawiedliwość była jej najświętszym zawołaniem. „Szlachecki szczep Bakchiadów, rządzący wtedy Koryntem, władał jakoby w imieniu wielu, lecz żaden szlachcic czy prostak nie dorabiał się tam na handlu czy rzemiośle, jeśli nie był ich krewnym czy sługą“ (str. 47). I w tym świecie niesprawiedliwym człowiek może się do tego stopnia upodlić, żeby jak Demokedes wobec tyrana Polikratesa wyrzec się wszystkiego, co może być człowiekowi najświętsze: „A gdybym wiedział nawet o rodzonym ojcu, że jest twoim wrogiem — doniósłbym niepytany“ (str. 203). Czarodziejska kula greckiego świata nie jest i nawet nie może być kulą szczęścia, ponieważ szczęście człowieka zależne jest od czegoś tak przypadkowego jak istnienie przedmiotu miłości w drugim człowieku. Wystarczyło, żeby Hipponikowi zniknęła dziewczyna, którą kochał, a świat zwalił się dla niego we wszystkich swoich podstawach: „Świat był, ale nie było mostu ani drogi między człowiekiem a człowiekiem. Bo rzeczy najpiękniejsze przestały być rzeczywiste“ (str. 286). Solon Ateńczyk wykluczył nawet możliwość szczęścia wtedy,.gdyby człowiek zdołał urządzić świat według swoich pragnień: „Najlepsze państwo nie byloby dobre“ (str. 151).
W czym więc upatruje Malewska postawę pogodzenia ze światem aż tak niedoskonałym, a nawet straszliwym? W zadowoleniu z tego, co jest, ponieważ to, co jest, lepsze jest od tego, czego nie ma. Klasyczna zasada umiaru — doskonałości w ograniczeniu jest kluczem do wszystkiego, co dobre dla człowieka. We wszystkich możliwych zakresach.
W poznaniu: „Cały świat jest nastrojony jak muzyka, lecz znamy z niej dopiero kilka tonów“ (str. 264). I na nich trzeba grać.
W etyce, w pojmowaniu wolności i odpowiedzialności. Ostateczną granicą wolności człowieka jest granica własnego istnienia: „Było jakieś straszliwe, nie do pojęcia naruszenie porządku rzeczy w tym młodym i może kiedyś pięknym, który wybrał pętlę zamiast oddechu“ (str. 185). Życie jest nieustanną funkcją zabijania, które jest zbrodnią, ale odpowiada się tylko za śmierć, którą się samemu zadaje. A nawet wtedy dana jest człowiekowi możliwość oczyszczenia przez zadośćuczynienie. Dion zabił Korrybalosa, kochanka Solona i swego, Kalias syn Korrybalosa zabił Diona, który był także jego kochankiem, Solon osiedlił Kaliasa z wdową po Dionie. „Z czasem oboje chyba, ona i Kalias, uznali, że nie ma między nimi żadnego długu“ (str. 171). I Kalias pojął za żonę córkę Diona Aretyllę, która urodziła Hipponika, który stał się człowiekiem sekty pitagorejczyków. Rozsądny umiar we wszystkim uwalnia człowieka od sytuacji bez wyjścia. Anakreont nie znał sytuacji bez wyjścia: „A robię zawsze rzecz najmniej przykrą — jeśli muszę coś robić — bo następna będzie już najznośniejsza z pozostałych“ (str. 204).
W sztuce: „Doskonała jest twoja opowieść, o starcze, nie ma w niej zbędnego ani. niewłaściwego słowa“ (str. 171). A także w miłości, która jest dobrem największym i nie ma zmazy w żadnej jej formie: „Ale druha kochał więcej niż to, co mu mogła dać Melitta, a złą dolę z nim wolał od dobrej bez niego“ (str. 57). „Mężczyźni są jak piękny oręż, okręt czy budowa, kobiety tylko jak drewno czy woda: czerpiesz, kiedy jesteś spragniony, i zapładniasz, żeby mieć dzieci“ (str. 162).
Z rozsądnego umiaru we wszystkim rodzi się mądrość, której wielorakie postacie opiewa „Opowieść o siedmiu mędrcach“, których nie wszędzie znają tych samych, ponieważ nie ma jednego modelu mądrości. Mądrość jest właściwością ludzi mądrych i nie istnieje poza nimi. „Opowieść o siedmiu mędrcach“ jest właściwie opowieścią o dziesiątkach czy nawet setkach doświadczonych mężów, z których każdy jest mądry, ale inaczej. Z nich wszystkich można za legendą wybrać siedmiu, ale nie muszą to być ci sami dla każdego. Wybieranym przez wszystkich bywa Solon, ale i on nie jest niczym więcej jak mądrym wśród wielu. „Solon to nie bóg, o wielki królu — rzekł jeniec stawiony przed Cyrusem. — Ani też kapłan. Ale on to mi rzekł: nikt nie wie, czy jest szczęśliwy, kto nie był nieszczęśliwy; czy jest wolny, jeśli nie popadł w niewolę, i czy jest równy innym ludziom, jeśli nie przyjął nigdy wspólnego losu“ (str. 148).
Ta mądrość Solona mogłaby być główną podstawą tego wielkiego podniesienia na duchu, które może: człowiekowi przynieść godzina pogodzenia. Lecz Solon powtórzyłby chyba za Heraklitem: „Chcę rzec~ co mówię. Ja mówię rzeczy proste, jak do dziecka. Lecz nie chcę, by mi wierzono“ (str. 305). W imię prawdziwej mądrości nikt nie potrzebuje komukolwiek wierzyć. Mądrość zdobywa każdy we właściwy sobie sposób — mądrość jest indywidualna. Heraklit Malewskiej wyjaśnia rzecz bez reszty, mówiąc tylko we własnym imieniu:
„Wiadomo mi tylko, w którą stronę mam patrzeć i iść.
— Ty sam czy też wszyscy?
— Każdy z osobna w tę stronę, co wszyscy. A raczej jak żeglarze z różnych punktów widnokręgu do tego samego portu. Jeśli jest jakaś strona, gdzie ktokolwiek z ludzi iść nie może — to nie ta, nie idź tam. A jeśli nie umiesz jeszcze osądzać ludzi i portów, jak dokręca się lirę i łuk: z obu końców — naucz się najpierw“ (str. 308).
Znakiem rozpoznawczym wszelkiej mądrości jest końcowy znak zapytania. Ismeniasz poucza o tym swego syna: „Pamiętaj, synu Chremonie, że gdy jesteś o czymś najmocniej przekonany, może to być znaczna pomyłka“ (str. 111). Hipponik mógł powiedzieć — „świat był w porządku“ — tylko dlatego, że mu się przydarzyła taka godzina w życiu, w której tak go właśnie odczuł. Znaczy to jednak — świat może być w porządku, ponieważ każdemu może się przydarzyć godzina pogodzenia.

*

„Panowie Leszczyńscy“ (1961), nowa powieść Hanny Malewskiej, świadczy ponad wszelką wątpliwość, że pisarka znajduje się w stanie ugruntowanego twórczego rozkwitu. Znakomitą „Opowieść o siedmiu mędrcach“ (1959) można było jeszcze uznać za zjawisko wyjątkowe, za rezultat nader szczęśliwego, ale poniekąd zaskakującego spełnienia pisarskich ambicji. „Panowie Leszczyńscy“ zaprzeczają wszelkim przezornym wątpliwościom. Malewska włada w tej chwili jednym z najlepszych piór w Polsce. Jej nowa powieść jest prawdziwym wyzwaniem pisarskim, rzuconym w samo centrum naszych narodowych literackich świętości. Ni mniej, ni więcej jest wyzwaniem rzuconym autorowi trylogii. Cokolwiek by się myślało o Sienkiewiczu (ja myślałem i myślę bardzo sceptycznie), wyzwanie rzucone Sienkiewiczowi jest aktem ogromnej odwagi, jest świadectwem pełnego zaufania do własnych sił. Wiadomo przecież, że przynajmniej jedna klęska jest w tym wypadku na razie nieunikniona — klęska wobec czytelniczych wielbicieli Sienkiewicza. Można odnieść zwycięstwo nad Sienkiewiczem pod każdym względem, tylko nie pod względem popularności czytelniczej. Tego nie potrafiłby nawet geniusz.
Nie twierdzę, że „Panowie Leszczyńscy“ mają już dziś szansę zbłądzenia pod strzechy. O tym z góry chyba Malewska wiedziała. Jej powieść nie jest „czytadłem“. Malewska nie schlebia łatwym upodobaniom beletrystycznym, nie schlebia łatwym bogoojczyźnianym sentymentom, w ogóle nie schlebia nikomu ani niczemu. Nie schlebia nawet katolicyzmowi, co byłoby, zważywszy na katolicką postawę publiczną pisarki, w pełni zrozumiałe. Dość stwierdzić, że swoją wizję Polski siedemnastowiecznej ukazała Malewska w przeważającej mierze z punktu widzenia mecenasów i wychowanków Leszna, siedziby Amosa Komeńskiego, kuźnicy myśli reformacyjnej. „Leszczyńscy razem z przygarniętymi egzulantami stworzyli coś, co ewangelicy europejscy uważali za oazę na pustyni czy kwitnącą wyspę broniącą się przed naporem bałwanów“ (str. 35).
Punkt widzenia Leszczyńskich, niezależnie od tego, czy będą to katolicy, czy protestanci, jest zawsze punktem widzenia ludzi światłych, rozsądnych, rozumnych i jak to się zwykło mówić — w swoim czasie postępowych. To znakomita decyzja pisarska, żeby czasy „Ogniem i mieczem“, „Potopu“ i „Pana Wołodyjowskiego“ ukazać z perspektywy takich właśnie ludzi. Bohaterowie powieści Malewskiej (wszystko postacie historyczne) to nie szlachetne, ale bezmyślne rębajły szlacheckie, to ludzie z głową, z pomyślunkiem, ze zmysłem politycznym, nierzadko z filozoficznym zacięciem. Oni w mniejszym lub większym stopniu rozumieją, jakiej natury zjawiskiem jest Rzeczypospolita, o co chodzi w tym najbardziej zdumiewającym eksperymencie politycznym w historii Europy. Jest w powieści jedna postać w pewnym sensie sienkiewiczowska — młody Samuel Leszczyński, nie statysta i potentat, lecz żołnierz w hierarchii mniej więcej równy Kmicicowi o naturze Jeremiego Wiśniowieckiego. Ten tragiczny mściciel zburzonego przez chłopów rodowego Korca (matka Samuela była księżniczką korecką) jest w oczach swoich krewnych okaleczonym przez nieszczęście zabijaką i jego nieszczęsna wiśniowiecczyzna jest odarta z wszelkiej aureoli ideowej sienkiewiczowskiego Jeremiego. Samuel Leszczyński jest nieszczęśnikiem, który nic nie rozumie ani pod Beresteczkiem, ani w czasie wojny szwedzkiej, ani w czasie rokoszu Lubomirskiego.
Ojciec Samuela Andrzej, wojewoda derptski, stryj Bogusław, podskarbi koronny, krewny Jan, wojewoda łęczycki, prymas Jędrzej Leszczyński — oni wszyscy patrzą na kryzysy i klęski Rzeczypospolite j oczyma trzeźwych, rozumnych polityków, którzy są świadomi najbardziej sprzecznych racji, którzy są zdolni do świadomego wyboru pomiędzy tymi racjami, aczkolwiek ich wybory nie za każdym razem muszą być trafne i nieomylne. Ich wybory i decyzje są lepsze lub gorsze, zawsze jednak stoją za nimi jakieś racje, które warto wziąć pod uwagę. Malewska wnika w bardzo szeroki wachlarz racji najbardziej sprzecznych, włącznie do racji szwagra Andrzeja Leszczyńskiego Niemirycza, który stał po stronie Chmielnickiego, włącznie do racji Amosa Komeńskiego, który sprzyjał Szwedom: „Gmina leszczyńska posłała gońców zapraszając szwedzki garnizon. Mistrz Amos wyszeptał: — Boso powinniśmy iść na spotkanie, śpiewając psalmy“ (str. 235). Jakże to odległe od jednoznaczności Sienkiewicza, u którego symbol Zbaraża czy Jasnej Góry wskazuje jedyny kierunek prawdy niepodległej wartościowaniu.
Hanna Malewska swoją wizję Polski siedemnastowiecznej zmieściła w punktach widzenia różnych przedstawicieli rozgałęzionego rodu Leszczyńskich, ich wychowawców (Amos Komeński), ich totumfackich (sekretarz Wundergast-Dobrogościcki), ich krewnych (Niemirycz) lub przyjaciół (Stanisław Herakliusz Lubomirski). Konstrukcja wszechwiedzącego narratora ukrytego ma w powieści Malewskiej charakter raczej czysto dekoracyjny, Malewska zdaje się niemal całkowicie na swoich bohaterów, oni sami są zdolni pojąć otaczający ich świat w takim stopniu, jak to jest potrzebne i możliwe. Znakomity jest pomysł Malewskiej, żeby kompozycję powieści zamknąć w formie przypominającej Silva rerum, rodową księgę domową. Przydały się pisarce sumienne studia, których owocem była świetna książka historyczna „Listy staropolskie z epoki Wazów“ (1959). Przydały się zresztą pod rozmaitymi względami, przede wszystkim pod względem językowym. Jakaż autentyczna, świetna, sprawna jest polszczyzna „Panów Leszczyńskich“! Malewska odniosła niemałe zwycięstwo nad Sienkiewiczem także pod względem stylistycznym.
Sienkiewicz stworzył i narzucił Polakom własny, bardzo wystylizowany, arcyefektownie wymyślony model staropolszczyzny siedemnastowiecznej. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że Sienkiewicz ucieka się wyłącznie do stylizacji niewiele bardziej skomplikowanych niż plastyczne stylizacje ludowe Stryjeńskiej. Prawdziwą staropolszczyznę z innych zresztą okresów eksploatował w beletrystyce polskiej jedynie Henryk Rzewuski. Prawdziwą staropolszczyznę znajdziemy jeszcze w dramacie Marii Dąbrowskiej „Geniusz sierocy“, w utworze z tego punktu widzenia niezrównanej doskonałości. „Panowie Leszczyńscy “ są majstersztykiem językowo-stylistycznym. Malewska wie, że w uprawianym przez nią rodzaju powieściowym języka nie trzeba wymyślać. Co nie znaczy oczywiście, że obowiązuje ją naturalistyczna wierność historyczna. Malewska wydobywa z polszczyzny siedemnastowiecznej to, co istotne: nazwy pojęć i wyobrażeń, ducha składni, niepowtarzalną treść słów. Jeden z bohaterów powieści, filozofujący wojewoda bełzki Rafał Leszczyński sam nawet potrafi zdobyć się na wnikliwe uwagi o duchu języka. „Otium w mądrej rzymskiej mowie, a miłe wywczasy w mowie polskiej, to wyraża wątek czy też osnowę życia, a negotium — tylko przeszkodę, zatrudnienie, a więc niewczas. Negacja wypełniają życie, wypełniały je zwłaszcza Rzymianom, lecz mowa ukazuje, że pierwsze i ważniejsze było otium“ (str. 85).
„Panów Leszczyńskich“ Malewskiej trudno przecenić. To dzieło wysokiej rangi artystycznej i intelektualnej. W częściowo autentycznej, częściowo apokryficznej księdze domowej Leszczyńskich zamknęła Malewska świat rozległy, skomplikowany i bogaty, świat o wiele prawdziwszy niż świat sienkiewiczowski, świat wcale nam nie obcy i to nie na skutek dziedzictwa historycznego, ponieważ w udrękach i radościach siedemnastowiecznych bohaterów Malewskiej łatwo odnaleźć jeden z kształtów wiecznego dramatu ludzkiego życia.

Hanna Malewska: „Opowieść o siedmiu mędrcach“, Warszawa 1959, Państwowy Instytut Wydawniczy; „Panowie Leszczyńscy“, Kraków 1961, Wydawnictwo „Znak“.