Sztuka i czary miłości/Rozdział V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sztuka i czary miłości |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni Popularnej |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Sz. Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
woskowych.
Podajemy obecnie jeden z najsłynniejszych sposobów oczarowania, t. zw. sposób za pomocą figur lepionych. Aby zdobyć miłość osoby, która nie kocha — głosi ten sposób — należy ulepić figurkę woskową, wyobrażającą osobę umiłowaną.
Figurka taka niekoniecznie musi być do tej czy tego, kogo wyobraża, podobną. Lepiej, o ile podobieństwo zachodzi, nie jest to jednak warunek konieczny. Natomiast koniecznem jest, aby zawierała, w myśl rytuałów magji niższej, część ciała osoby, którą wyobraża. Więc nieco krwi, lub włosów, paznokci — wreszcie w ich braku — jakąkolwiek część ubrania.
Figurka podobna nosi w magji nazwę — dagyde — i służyć może do podwójnego celu: można przy jej pomocy zdobyć miłość, jak również pomścić się za zdrady i zniewagi miłosne.
Więc, w myśl przepisów czarnej magji, aby zdobyć miłość — winno się codziennie w określonych godzinach brać taką figurkę w objęcia, okrywać ją pocałunkami, pieścić, nazywać imieniem osoby ukochanej — jednem słowem postępować tak, jakby się w rzeczy samej z umiłowanym czy umiłowaną było. Jako skutek ma to wywołać wytworzenie się prądów sympatji, prądów pożądania, ma sprowadzić miłość...
Zgoła inne rytuały bywają stosowane, o ile figurka podobna służy do celów nienawiści.
Wówczas należy codziennie, według specjalnych formuł rzucać na nią przekleństwa, należy ją męczyć, dręczyć, kłuć szpilkami, wsączać trucizny i jady, dopóki osoba, nad którą ma być dokonaną zemsta — nie umrze.
Jak potężną była wiara w moc podobnych zabobonnych figurek — niechaj świadczy przygoda, poczerpnięta z pamiętników Casanovy.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Kim był najgłośniejszy ze wszystkich awanturników świata — Giacomo Casanova — niema chyba potrzeby podkreślać. Wystarczy zaznaczyć, iż był to jeden z najsłynniejszych uwodzicieli, który kochanki liczył nie na tuziny — a na setki i tysiące... Pozostawił po sobie pamiętniki, w których opisuje szczerze wszystkie swoje przygody, a pamiętniki te są niezrównanym pomnikiem obyczajów XVIII w.
Więc w tych pamiętnikach odnajdujemy przypadek następujący... a działo się to wszystko, jak zaznaczyłem w XVIII w., wieku, kiedy nie wierzono ani w Boga, ani w djabła, gdy wyrocznią był Diderot, Voltair i encyklopedyczna filozofja — lecz zato wierzono w czary i magję...
Słuchajmy...
Łączył razu pewnego signora Casanovę stosunek z niejaką markizą Bartolomeo, stosunek krótkotrwały, jak wszystkiemi były stosunki miłosne słynnego awanturnika. Markiza oburzona, iż Casanova ją lekceważy, postanowiła się zemścić, a jako gorąca i żywiołowa włoszka — zemścić srodze.
Zaprasza tedy naszego bohatera pod jakimś pozorem do swego pokoju... a gdy ten przybywa, przyjmuje najuprzejmiej. Cukry, owoce, kawa, słodkie uśmiechy, czułe słówka,.. Casanova jest nieco zdziwiony, bo dama uprzednim postępowaniem nie przyzwyczaiła go do podobnej łagodności...
Bardzo jednak zadowolony, iż w ten sposób ich stosunek przyjacielsko się układa, bez burz i dramatów, siedzi, prawiąc ze swej strony kwieciste dusery i madrygały.
W pewnym momencie markiza wyciąga złotą tabakierkę — zażywanie tabaki było wielce modne śród dam i kawalerów XVIII w. — uprzejmie częstuje:
— Proszę...
Casanowa dziękuje, bierze szczyptę, zażywa... i po chwili poczyna przeraźliwie kichać; kicha tak silnie, iż aż krew mu idzie z nosa.
— Ależ mocna tabaka...
— Istotnie mocna... widzisz... i ja...
Markiza również zażyła tabaki — i jej nosek również krwawi od kichania... Biegnie szybko po srebrną miednicę, przedstawia ją Casanovie i sama nad nią głowę opuszcza. Tak stoją a krew ich spadając do miednicy, łączy się wspólnie.
— Złączeniśmy... mówi markiza...
Krwawienie niezadługo ustaje — a wtedy zaśmiewają się z swej przygody.
— Dałem ci najwyższy dowód miłości — żartuje Casanova — złożyłem ci daninę z krwi!
— Ja również!... filuternie dodaje dama.
Casanova wyszedł niezwykle zadowolony ze swych odwiedzin, rad, iż tracąc kochankę, pozyskał przyjaciółkę.
Lecz, w dni parę później dopiero, zrozumiał istotną treść całej przygody.
Przybywa doń bowiem jakiś nieznajomy i oświadcza, iż ma rzeczy pierwszorzędnej doniosłości do zakomunikowania.
— Cóż takiego?
— Uda się pan — brzmi odpowiedź — na taką a taką ulicę, gdzie zapyta o pewną starą kobietę. Gdy pan do niej wejdzie, proszę wymienić swe nazwisko i zażądać natychmiastowego wydania wiadomego przedmiotu...
— Nie rozumiem...
— Lecz ona zrozumie... Sprawa jest pilna... Chodzi o pańskie życie! Sądzę, iż za swoje wiadomości hojną nagrodę otrzymam!
Zaciekawiony Casanova, nie namyślając się długo, pędzi na kraniec miasta, do odległej dzielnicy. Widzi na pół rozwalone domostwo, po starych, zbutwiałych schodach biegnie na górę, wreszcie pchnął jakieś drzwi i się znalazł w mrocznej izdebce. W izbie tej pełno sprzętów dziwacznych — trupie czaszki, piszczele ludzkie, wypchane sowy, z pieca kot czarny ponuro spoziera.
— Tam, do licha! Typowa jaskinia czarownicy!
Wychodzi doń mała, pomarszczona starucha i patrzy uważnie.
— A, kawaler Casanova — sepleni — dobrze, żeś przyszedł! za chwilę mogło być za późno.
Casanova nic nie rozumie, lecz w myśl wskazań nieznajomego woła:
— Żądam wydania wiadomego przedmiotu!
— A ja za wydanie stu piastrów! — odpowiada stara.
— Daję!
Czarownica człapie powoli, otwiera jedną z szuflad komody. Leży tam na chuście lalka, spora woskowa lalka, wyobrażająca Casanovę. Nawet przystrojona jest w order, taki sam, jaki on zwykł był nosić. Obok lalki — buteleczka z odrobiną krwi.
— Widzi pan — mruczy — Gdybym tą lalkę wykąpała we krwi — tej co mi przysłała markiza — byłoby za późno, już byłoby po panu...
Casanova poczuł, jak pot kroplisty spływa mu po twarzy...
Porwał flaszkę i ją potłukł, lalkę cisnął do płonącego pieca; rzuciwszy zaś starej worek z pieniędzmi, uciekał ze starego domostwa tak, jak jeszcze nigdy nie uciekał.
Tyle — o Casanovie, — lecz — idźmy dalej.
W czasach ostatnich, bo tuż przed wojną, profesor szkoły Politechnicznej w Paryżu, pułkownik de Rochas począł się wielce interesować „czarowaniami” i figurkami woskowemi — postępował on jednak zgoła innym systemem.
Hypnotyzował określonego osobnika, a gdy ten popadł w magnetyczny sen — przenosił on jego wrażliwość na dużą woskową kukłę.
Wówczas zaczynały się dziać cuda.
Gdy pułkownik de Rochas kłuł lalkę w rękę czy nogę — pogrążony w sen hypnotyczny odczuwał ból w tem samem miejscu.
Mało tego. Nawet po rozbudzeniu medjum — stwierdzono, iż część wrażliwości pozostawała na figurce. Gdy razu, już po ukończonym seansie ten, na którym uczyniono doświadczenie — starszy i silnie zbudowany mężczyzna — znajdował się na schodach, a pułkownik de Rochas przypadkowo potrąciwszy figurkę nieco uszkodził jej nogę — w tejże chwili zabrzmiał okrzyk — medjum pocierało w tymże miejscu nogę, skarżąc się na ból i dziwiąc skąd on bez przyczyny mógł powstać. Świadkowie stwierdzili, że noga była zaczerwieniona, nosiła jakby ślad uderzenia.
Dalej...
Takie doświadczenia czynił pułkownik de Rochas nie tylko z woskowemi figurkami. Przenosił on wrażliwość zahypnotyzowanego na jego fotografję — a skoro lekko nakłuwał podobiznę — osobnik doznawał bolesnych wrażeń.
Te to doświadczenia mogłyby częściowo wytłomaczyć zabobony „oczarowań“ przy pomocy woskowych figurek.
Skoro czarownik, adept czarnej magji, był hypnotyzerem, mógł on, choćby na odległość postępować, jak pułkownik de Rochas a wtedy istot, nie „oczarowanie“, szkodzenie zdrowiu, mogło mieć miejsce.
Nie jest to całkowite wytłomaczenie średniowiecznych oczarowań. Przy eksperymentach de Rochas‘a osobnik „oczarowany“ — musi być bezwzględnie pogrążony w trans — lecz zato jest to potwierdzeniem onej teorji o potędze fal astralu, o jakiej na początku książki niniejszej mówiłem.
Oczarowanie — w myśl tej teorji — ma miejsce, gdy adept, przeważnie czarny adept, owładnie świadomie lub nieświadomie straszliwą potęgą wielkiego czynnika magicznego, owładnie najtajniejszemi arkanami magnetyzmu.
Powiadam: świadomie lub nie — gdyż dzięki zbiegowi okoliczności, mag zły, czarownik raczej, przypadkowo pochwycić może potężne sekrety fal astralu. Kierować niemi będzie przypadkowo, dopóki, jak każdy niewykształcony zuchwalec, nie padnie sam ofiarą swej niewiedzy.
Z tego punktu widzenia jasnem się staje, że wszelkie przy oczarowaniach akcesorja, jako to figurki, fotografje ect. są zbyteczne, bo ciężar cały spoczywa na umiejętności czarownika a nie w przyborach. Tak! każdy prawdziwy mag „enwoltować“ może, zbędne mu są przytem wszelkie przyrządy, nie potrzebuje ani obrzędów ani inwokacji.
O ile więc samo operowanie figurkami nie połączone z tajemną siłą jest zwykłą zabawką, zabobonem i przesądną czynnością — o tyle „oczarowywanie“ za pomocą władania falami astralu jest rzeczą do pomyślenia i w myśl filozofji okultystycznej teoretycznie wykonalną — bowiem według tych zasad i dogmatów wszelkie dobro lub zło, którego się pragnie — spełni się, o ile się osiągnie napięcie woli, które wyładuje się — czynem.
Oczarowanie czy z miłości czy z nienawiści nie będzie niczem innem, jak omotaniem danego osobnika w sieć astralnych prądów sympatji lub nienawiści i dowolnego kierowania temi prądami...
Tak się sprawa przedstawia...
O ile jednak jest ono możliwe z punktu widzenia filozofji okultystycznej, o ile jest możliwe w niektórych wyjątkowych wypadkach eksperymentów hypnotycznych, jak przy doświadczeniach pułkownika de Rochas‘a — o tyle w życiu codziennem prawie nigdy, raczej nigdy się nie zdarza.
Dlatego nie przerażajmy się temi rewelacjami, śpijmy spokojnie, bawmy się figurkami.., i nie obawiajmy się oczarowania.