Tętniące serce/Część II/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tętniące serce |
Podtytuł | Powieść |
Rozdział | Nowy pan |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Poznańska Drukarnia i Zakład Nakładowy T.A. |
Miejsce wyd. | Lwów — Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Kejsarn av Portugallien |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy mieszkańcy Skrołyki wrócili do domu, tejże samej niedzieli, kiedy to proboszcz powiedział Klarze tak piękne słowa, zastali tuż obok furtki siedzących dwu ludzi na płocie i kiwających nogami.
Jeden z nich był to Lars Gunnarson, który po śmierci Eryka objął w posiadanie gospodarstwo we Falli, drugim zaś był subjekt pewnego sklepu w Broby, gdzie Katarzyna kupowała zawsze cukier i kawę.
Obaj siedzieli z minami obojętnemi i nie zwracali uwagi na idących. Siedzieli na płocie, rozmawiając ze sobą, to też Jan nie miał powodu przypuszczać, że mają doń interes. Ukłonił im się tylko nic nie mówiąc, minął ich i wszedł do swego domu.
Nie ruszyli się z miejsca, ale Jan uczuł pragnienie, by rychło wstali i poszli rozmawiać gdzieindziej, tak, by ich stracić z oczu. Zdawało mu się, że Lars ma doń urazę od dnia owego wypadku z Erykiem w lesie. Kilka razy wpadły mu w ucho uwagi, że jest za stary i że niedługo będzie mógł tyle pracować, by zarobić na otrzymywane wynagrodzenie.
Katarzyna zastawiła jadło na stole, zjedli też rychło, bo nie mieli przy czem długo marudzić. Lars i kupczyk siedzieli dalej na płocie i rozmawiali wesoło. Wydało się Janowi, że są to dwa krogulce, czyhające na sposobną chwilę i że naśmiewają się z małych ptasząt, którym się wydaje, iż ujdą ich szponów.
Po chwili wstali z płotu, otwarli furtkę i skierowali się wprost do wejścia. Mieli tedy najoczywiściej jakiś interes do Jana.
Uczuł wyraźnie, że zbliża się jakieś wielkie zło, i obiegł oczyma wszystkie kąty, jakby szukał bezpiecznej kryjówki, gdzieby się mógł schować. Ale za moment spostrzegł Klarę Gullę, siedzącą przy oknie i poglądającą na idących, to też wróciła mu otucha.
Czegóż miał się bać, posiadając taką córkę? Była mądra i odważna. Nie bała się niczego i wiodło jej się w każdem przedsięwzięciu. Larsowi Gunnarsonowi nie uda jej się byłe czem zastraszyć.
Lars i kupczyk weszli do izby, a miny ich były równie jak przedtem obojętne i nic nie mówiące. Lars oświadczył, że siedzieli długo na płocie i przyglądali się domkowi, który im się tak spodobał, iż zapragnęli zobaczyć, jak też wygląda w środku.
Chwalili wszystko, co widzieli w izbie, a Lars powiedział, że Katarzyna i Jan winni są wielką wdzięczność Erykowi z Falli, bo on to, prawdę mówiąc, dopomógł im do budowy domu i umożliwił małżeństwo.
— Aa... coś mi przyszło na myśl! — powiedział bezpośrednio potem Lars, odwracając w ten sposób głowę, by nie patrzyć w oczy żadnemu z trojga — Nie wątpię, że Eryk z Falli, jako człek zamiłowany w dokładności, musiał dać wam pisemne poświadczenie, iż grunt, na którym stoi dom, jest waszą własnością?
Ani Jan, ani Katarzyna nie rzekli nic.
Zrozumieli oboje odrazu co mają znaczyć te, mimochodem rzucone słowa Larsa, ale uznali, że najlepiej będzie zaczekać, aż im to sam dokładnie wyjawi.
— Dochodziły mnie, coprawda, pogłoski, że nie zostawił żadnego pisemnego dokumentu, — ciągnął dalej Lars — ale nie wierzę temu, to być nie może, bo w takim razie właścicielowi gruntu przypaśćby musiało i to, co na nim stoi, a Eryk z Falli był wam życzliwy.
Jan milczał dalej, ale Katarzyna nie mogła dłużej wytrzymać. Była wstrząśnięta do głębi.
— Eryk z Falli podarował nam ten kawałek gruntu, na którym stoi dom i nikt nam go odebrać nie może! — powiedziała.
— Ależ nie mam wcale tego zamiaru! — zawołał nowy właściciel Falli drwiącym głosem. — Chcę tylko rzecz doprowadzić do ładu. Tylko do tego zmierzam. Jeśli Jan do terminu jesiennego jarmarku zapłaci sto talarów bitych,... wówczas...
— Sto talarów! — zawołała Katarzyna głosem, który brzmiał, jak krzyk rozpaczy.
Lars nie rzekł ni słowa, zaciął tylko usta i milczał.
— Czemuż nie otworzysz ust, Janie? — spytała Katarzyna — Czyż nie słyszysz, że Lars chce od nas sto bitych talarów?
— Być może, nie łatwa to rzecz dla Jana dobyć tych talarów! — zauważył Lars — Ale ja muszę obstawać przy tem co jest moją własnością.
— I dlatego chcecie nam, gospodarzu, zrabować dom? — krzyknęła Katarzyna.
— Broń Boże! — odparł — Dom jest wasz, ja chcę tylko zabrać swój grunt.
— Acha! — powiedziała Katarzyna — Więc mamy zabrać nasz dom z waszego gruntu?
— Nie opłaci się może przenosić tego, co i tak nie zostanie waszą własnością!
— Acha! Zamierzacie mimo wszystko położyć ręce na naszym domu? — wykrzyknęła znowu.
Lars uczynił przeczący ruch ręką. Broń Boże! Nie chciał on wcale wejść w posiadanie domu. Wszakże mówił już o tem. Tylko kupiec z Broby przysłał subjekta z rachunkiem za pobrane, a niezapłacone towary. O to rzecz idzie.
Kupczyk dobył rachunków, a Katarzyna podała je Klarze, by zliczyła, ile wynoszą razem.
Okazało się, że suma długu osięgła kwotę stu talarów. Tyle byli winni w sklepie. Katarzyna usłyszawszy to, pobladła śmiertelnie. Potem, zwracając się do Larsa Gunnarsona, powiedziała:
— Widzę, że zamiarem waszym, gospodarzu, jest wygnać nas w szczere pole!
— Nie! — powtórzył Lars — Wcale tego nie chcę, jeśli jeno zapłacicie co się należy...
— Larsie! Wspomnijcie waszych własnych rodziców! — zawołała Katarzyna. — I oni nie mieli się najlepiej zanim przyżeniliście się do wielkiego majątku.
Przez cały czas mówiła sama jeno Katarzyna. Jan nie otworzył ust. Siedział, patrzył na Klarę Gullę, patrzył bez przestanku i czekał. Dla niego była sprawa zupełnie jasną. To, co zaszło, stało się wyłącznie poto, by mogła pokazać co potrafi i do czego jest zdolną.
— Gdy zabierzesz dom biedakowi, już po nim! — lamentowała Katarzyna.
— Nie chcę wam wcale zabierać domu! — ponownie zawołał Lars Gunnarson — Chcę tylko sprawę doprowadzić do porządku!
Ale Katarzyna nie słuchała co mówi, tylko zawodziła dalej:
— Dopóki biedak ma dom, czuje się podobnym do innych człowiekiem. Ale ten, komu zabrano dach własny, przestał być jako wszyscy ludzie!
Jan myślał. Katarzyna ma zupełną słuszność i mówi jak należy mówić. Domek ich, postawiony ze starych belek, nie chronił od mrozu w zimie, pochylony był też na bok, bo ziemia rozstąpiła się pod jednym węgłem, przytem był maleńki, a mimo to, gdyby go mieli utracić, musieliby mniemać, iż wszystko przepadło.
Ale Jan nie przypuścił ani na moment, by do tego dojść mogło. Wszakże była obecna Klara Gulla i właśnie spostrzegł w jej oczach jasny błysk. Jeszcze chwila, a powie niezawodnie słowo, lub uczyni coś, co przepędzi na cztery wiatry tych dwu szatanów dręczycieli.
— Naturalnie trzeba wam pozostawić czas do namysłu i zaradzenia sobie! — zauważył nowy gospodarz z Falli — Tylko nie zapominajcie! Albo będziecie się musieli wynosić na pierwszego października, albo kupiec otrzyma sto talarów za towary, a ja sto za grunt... Rozumiecie?
Katarzyna załamywała spracowane dłonie. Nie wiedziała co się z nią dzieje i mówiła sama do siebie, nie troszcząc się wcale czy ktoś słucha, czy nie.
— Jakże się pokażę w kościele? Jakże się ośmielę stanąć ludziom do oczu, gdym zeszła na psy, tak że nie mam własnego dachu nad głową?
Jan rozmyślał nad czem innem. Otoczyły go wspomnienia związane z domem. Tu, w tem miejscu stała właśnie akuszerka w chwili, gdy mu podawała nowonarodzoną dziecinę. Tam stał oto pod drzwiami nazajutrz, kiedy słońce wyłoniło się z chmur i nadało imię jego córce. Domek, on sam i Klara Gulla stanowili jedność, której rozerwać nie sposób. I dlatego nie mogą utracić domostwa swego.
Nagle dłoń Klary Gulli zwinęła się w pięść. Widział to dobrze i nabrał pewności, że teraz właśnie stanie się coś decydującego.
Lars Gunnarson i kupczyk wstali i skierowali się ku drzwiom. Powiedzieli: do widzenia i wyszli z domu. Nikt z obecnych w izbie nie oddał pozdrowienia.
Gdy znikli na zakręcie, dziewczyna dumnym ruchem odrzuciła głowę wstecz, wstała z krzesła i powiedziała:
— Wszystko będzie dobrze, gdy mi pozwolicie pójść w świat!
Katarzyna przestała gadać do siebie i załamywać ręce. Słowa te wznieciły błysk nadziei w jej sercu.
— Jest rzeczą możliwą zarobić do pierwszego października dwieście talarów! — powiedziała Klara Gulla — Pozwólcie mi udać się do Sztokholmu, a gdy tam znajdę miejsce, to zaręczam, że dom ten i grunt zostanie waszą własnością. Przyobiecuję uroczyście!
Jan pobladł, słysząc te słowa, i głowa mu opadła, jak gdyby miał zemdleć.
Wzniosłym był czyn Klary! Czekał nań przez cały czas. Ale jakże zdoła żyć dalej, gdy go opuści córka? Nie mógł tego pojąć w żaden sposób.