<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Błażejowski
Tytuł Tajemnica Doktora Hiwi
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1937
Druk Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.
WAŻNE PRZYRZECZENIE.

Lotti wyjątkowo wcześnie przyszła tego dnia do hotelu, aby, zgodnie z wczorajszem poleceniem, obudzić swoją panią o godzinie dziewiątej. W hotelu zastała już Strogowa. Siedział w hallu w głębokim fotelu i zawzięcie studjował mapę.
Cisza panowała o tej godzinie w tym wspaniałym westybulu hotelowym, który niedawno jeszcze wypełniała od świtu do nocy pstra masa ludzka, porozumiewająca się językami całego świata. Kioski z gazetami, kantory wymiany, restauracja były zamknięte, tylko w okienku oddziału informacyjnego tkwił blady, wycieńczony boy, jedyny teraz reprezentant informacji hotelowej.
Kroki młodej dziewczyny wrzynały się w ciszę i miały w sobie coś tak niesamowitego, jak echo stąpania żywego człowieka w grobowcu. Zdumiony boy podniósł głowę i patrzył obojętnie na wczesnego gościa. Strogow oderwał oczy z nad mapy, zobaczył Lottii przywołał ją ruchem ręki.
— Zbudzisz bezzwłocznie panią i doręczysz jej tę depeszę. Powiesz, że ja tu czekam i proszę, aby pani mnie przyjęła, — rozkazał krótko.
Dziewczyna wzięła telegram do ręki, stała kilka sekund, jakby chciała coś powiedzieć; ale Strogow spojrzeniem odepchnął ją od siebie. Słowa zamarły dziewczynie na ustach. Szybko wbiegła na schody. Weszła cicho do sypialni baronowej, odsunęła portjery, podniosła żaluzje. Promienie zimowego słońca wtargnęły przez szyby do pokoju, wyzłociły kąty i wesoło zaczęły igrać na różowych tapetach. Potem przeniosły się na olbrzymie barokowe łóżko i drażniły twarz śpiącej. Pani Luiza skrzywiła się niezadowolona, że coś mąci jej sen. Lotti zbliżyła się do łóżka, nachyliła się nad swoją panią:
— Przyszedł telegram.
Baronowa otworzyła oczy, uśmiechnęła się do pokojówki, ale widocznie przypomniała sobie przeżycia wczorajszego wieczoru, bo uśmiech odleciał natychmiast z jej twarzy. Wyciągnęła rękę po blankiet, rozerwała szybko pieczęcie.
Erika donosiła, że jest zupełnie zdrowa i wyjeżdża z Bauernburgami w kierunku granicy austrjackiej. — „Jedziemy silnym wozem — pisała Erika — tak, że spodziewamy się następnego dnia w południe minąć granicę niemiecką. Wszystko jest przygotowane, nie spodziewamy się żadnych trudności przy wjeździe.“ Równocześnie Erika prosi matkę, aby możliwie jaknajszybciej opuściła Niemcy, gdyż wiadomości, które nadchodzą z Berlina, są silnie niepokojące.
Pani Luiza odłożyła telegram i odetchnęła z uczuciem wielkiej ulgi. A więc jej córka, dzięki uprzejmości przyjaciół znajduje się już bezpieczna poza kordonem epidemicznym... Spojrzała jeszcze raz na telegram. Nadany był poprzedniego dnia rano, czyli Erika znajdowała się blisko granicy.
Wiadomość o wyjeździe córki wprawiła ją w dobry humor. Już chciała odezwać się do pokojówki, gdy przypomniała sobie wczorajsze wyznanie. Dobre słowa zamarły pani Luizie na ustach. Lotti zameldowała nieśmiało:
— Książę Strogow czeka na dole i prosi uprzejmie, aby pani baronowa przyjęła go niezwłocznie.
— Czy książę mówił, w jakiej sprawie chce się ze mną porozumieć?
— Nie mówił, przeglądał tylko mapę, kazał mi wręczyć telegram i powiedzieć, że ma ważny interes...
Pani Luiza wstała szybko z łóżka, ubrała w fjołkowy szlafrok i podeszła do lustra. Przeraziła się bladym wyglądem swej twarzy. Oczy jej podkrążone były głęboko, na powiekach snuły się niebieskawe cienie. Nawet Lotti zwróciła uwagę na jej niezwykłą bladość.
— Po tem, coś mi wczoraj wyznała, nie przypuszczasz chyba, abym mogła wyglądać inaczej... — rzuciła niechętnie.
Dziewczyna milcząco pomagała swojej pani w uzupełnieniu rannej toalety. Za chwilę pani Luiza wysłała ją do Strogowa z zawiadomieniem, że go oczekuje.
Zaledwie Strogow wszedł, wydał okrzyk przerażenia:
— Bój się Boga, Luizo! — Jak ty wyglądasz? Jak po ciężkiej chorobie... Czy może Erika przysłała jakąś przykrą wiadomość...?
— Przeciwnie, Erika dziś jeszcze minie granicę niemiecką i przypuszczam, że jutro już będzie w Wiedniu.
— Więc na Boga, powiedz co się stało?
Nie odpowiedziała, tylko uczyniła oczami znaczący gest w kierunku Lotti. Zaledwie dziewczyna opuściła pokój, pani Luiza nie mogła opanować zdenerwowania. Wybuchła spazmatycznym płaczem.
— Nie wiesz o czem dowiedziałam się wczoraj. Prawdopodobnie nie będę mogła wyjechać z Berlina. Lotti ujawniła przedemną wczoraj takie szczegóły, które rzucą nowe światło na morderstwo mojego męża.
— Cóż ci ona powiedziała?
— Przyznała się do swego stosunku z Haunerem... Ona otworzyła to nieszczęsne okno, przez które wszedł morderca. Chcę władnie telefonować do Blindowa, aby opowiedzieć mu o tych szczegółach... A potem, pamiętasz tych dziesięć tysięcy marek, które na kilka dni przed śmiercią męża pożyczyłeś mi... Obiecałam ci je zwrócić...
— Ależ Luizo, nie potrzebujesz się tą sumą denerwować, oddawna mam ją już z powrotem w kieszeni.
— Jakto? Kto ci oddał? — spytała nerwowo.
— Odebrałem pieniądze od bandy szantażystów, którzy chcieli wymusić pieniądze na tobie... Wyszły więc z mojej kieszeni i wróciły do mojej kieszeni, niepotrzebnie sprawiając ci tyle przykrości. Byłabyś uniknęła wszystkiego, gdybyś wtedy wyznała mi, na co pieniądze są ci potrzebne. Niestety, nie miałaś do mnie zaufania...
— Dymitr, nie mów tak... Do ciebie mam bezgraniczne zaufanie... Ty ani słowem nie wspomniałeś mi o tem, że domyśliłeś się prawdy. Nie mówiłeś nic, że od Lotti wydobyłeś ważne zeznania, i o to mam do ciebie głęboki żal...
— Żartujesz Luizo. Wziąłem na swoje barki obowiązek rozprawienia się w twojem imieniu ze zgrają wyzyskiwaczy. Nie chciałem, abyś zetknęła się z ludźmi najgorszego gatunku. Rozumiesz chyba, że najłatwiej mi było skierować sprawę do policji śledczej, nie mogłem jednak tego uczynić, tylko ze względu na ciebie. Sam musiałem się bawić w detektywa i sam wyrwać pieniądze z rąk szantażystów... Gdyby bowiem wiadomość o szantażu przedostała się do wiadomości władz i prasy, byłby wybuchł skandal towarzyski, który nie oszczędziłby ani mnie ani ciebie...
Przyznała mu rację. Zrozumiała, że doniesienie policyjne mogło pociągnąć za sobą przykre konsekwencje. Mogło grozić jej skandalem, w który byłaby wmieszana ona, Strogow, a może nawet i Erika...
— Wytłumacz mi jednak Dymitr, — prosiła, ochłonąwszy ze zdenerwowania — jak wpadłeś na ślad tego, że osaczona jestem szantażystami i że Lotti należy do ich spółki. Tak bardzo dowierzałam tej dziewczynie...
— Nie było to tak trudne, jak przypuszczasz, mówił z lekkim uśmiechem. Gdy wszedłem jako stały gość i przyjaciel pod dach twego domu, zastanawiałem się nad wszystkiem, co należy do twego otoczenia. Niestety, widziałem tylu złych ludzi wśród których musiałaś żyć...
— Czy Haunera uważałeś zawsze za łotra?
— Och, nietylko Haunera, to był mały człowiek...
— Kogo jeszcze? — spytała mocno zaciekawiona.
Nie odpowiedział, patrzył gdzieś w kąt pokoju, jakby myślał nad czemś. Potem mówił wolno:
— Pozwól, że odpowiem najpierw na poprzednie pytanie. Gdy prosiłaś mnie o pożyczkę, byłem zdumiony. Wiedziałem, że nie masz żadnych utajonych przed mężem wydatków. Wiedziałem doskonale, że nie zajmujesz się interesami. Suma dziesięć tysięcy marek była poważna... Oczywiście pieniądze wręczyłem ci, nawet bez słowa zapytania, na co są ci potrzebne. Niemniej jednak bacznie śledziłem jak je użyjesz. Raz widziałem, że w przystępie silnego zdenerwowania chowałaś przedemną kopertę pieniężną. Dorozumiałem się, że pieniądze zamierzasz gdzieś wysłać. Obserwowałem dalej i spostrzegłem, że Lotti odniosła kopertę na pocztę. Od tej chwili rozpocząłem badania na własną rękę. Doprowadziły mnie one do zdumiewających rezultatów. Już w ciągu jednego dnia dowiedziałem się, że twoja pokojówka utrzymuje bliższe stosunki z Haunerem, człowiekiem żonatym, który nie cieszył się najlepszą opinją wśród swoich kolegów. Idąc po dalszych śladach, doszedłem do piekarni na Stralau. Ciągle jeszcze nie miałem żadnych danych, że to ta spółka pisała do ciebie list z żądaniem pieniędzy. Potem nastąpił gwałtowny cios: tragiczna śmierć Geheimrata. Gdy wróciłem do Berlina, nie zajmowałem się oczywiście szajką szantażystów, pochłonięty wówczas myślą o tobie. Jednego wieczorem[1] przyszedł na Grunewald Blindow. Zrobił na mnie jaknajlepsze wrażenie. Pokazał ci list, który znalazł w pokoju Haunera. Pytał, czy znasz pismo. Zbladłaś, nie mogłaś kartki papieru utrzymać w drżących palcach. Odebrałem ten list z twoich rąk i przeczytałem kilka zdań. Domyśliłem się zaraz, że to była zaczęta, ale na szczęście nie skończona nowa próba wyłudzenia od ciebie pieniędzy. Po pół godzinie znaleźliśmy Haunera w gabinecie twego męża z śmiertelną raną na szyji. Ponieważ nie mogłem już rozprawić się z szantażystą, postanowiłem pomówić z jego wspólnikami. Postanowiłem rozpocząć od najmniej wprawnego w łajdactwach człowieka: — od Lotti. Tu na dole, w hotelu „Adlon“ przyparłem ją do muru... Zagroziłem jej więzieniem. Przyznała się do wszystkiego. Bezzwłocznie pojechałem do Stralau i odebrałem część pieniędzy. Reszty musiałem długo szukać. Hauner miał w Berlinie najmniej cztery mieszkania. Nie wiedziałem, w którym z nich mieszka wraz z żoną. Ale i to udało mi się wybadać. Od żony otrzymałem resztę pieniędzy. Wydała mi je chętnie, bo i ona nie miała w tej sprawie czystego sumienia...
— I dlaczego ani słowa nie mówiłeś mi o tem?
— Nie chciałem drażnić twoich i tak obolałych nerwów. Pragnąłem oszczędzać ciebie. Wiedziałem zresztą, że sam poradzę sobie doskonale...
Spojrzała na niego z podziwem, że tak łatwo potrafi rozwikłać sprawę, która dla niej była tak tajemnicza i niedostępna.
— Doprawdy Dymitrze, imponujesz mi energją i domyślnością... Ale poradź teraz, co zrobić z zeznaniami Lotti. Widzę, że przyczyniłyby się niewątpliwie do wykrycia zbrodni. Mam skrupuły zataić je wobec policji.
Strogow nerwowo obracał w palcach złotą papierośnicę, potem spojrzał w jej oczy z jakimś smutkiem i zamyśleniem. Wreszcie spytał tak cicho, że ledwie dosłyszała:
— Czy bardzo zależy ci, by pomścić śmierć męża?
— Zależy mi — odparła prawie szeptem. Mam wrażenie, że wtedy odzyskałabym pełny spokój i równowagę. Wtedy dopiero rozpoczęłabym nowy żywot...
— Więc tkwi w tobie jeszcze sentyment dla zmarłego?
— O nie — zaprzeczyła gwałtownie — zrozum jednak, że tyle lat wspólnego życia przywiązuje jednak ludzi do siebie... Prawo zemsty, które przestrzegali Teutoni leży i w naturze dzisiejszego, cywilizowanego człowieka... Coś w tem jest. Zdaje mi się, że gdybym wiedziała, że morderca nie uszedł karzącej sprawiedliwości Adolf odpuściłby mi grzech, który wobec niego popełniłam...
Słowa pani Luizy boleśnie raniły duszę Strogowa. Patrzył z wyrazem bólu na swoją kochankę, zagryzł usta aż do krwi. W jego oczach błysły łzy. Szybko opuścił głowę, aby pani Luiza nie spostrzegła tej chwili jego słabości. Ale ona zauważyła jego cierpienie. Podbiegła szybko do kochanka. Chwyciła jego rękę w swoje miękkie dłonie:
— Dymitr, co ci jest? — spytała przerażona.
Milczał. Zmagał się sam ze sobą, a potem powiedział stanowczo:
— Mogę ci przysiądz, że spełnię twoje życzenie. Znajdę tego, którego chcesz oddać w ręce sprawiedliwości, ale wzajemnie musisz mi przyrzec, że spełnisz moją prośbę.
— Spełnię.
— W mojej obecności nie wymienisz nigdy imienia tego, który stał na przeszkodzie naszemu szczęściu i nieraz jeszcze zacięży nad nami...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Błażejowski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; winno być jednego dnia wieczorem lub jednego wieczoru.