Tajemnica Tytana/Część druga/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica Tytana
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1885
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Secret du Titan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
Zaproszenie.

Andrzej wziął arkusz welinowego papieru, na którym w górze widniał herb, taki sam jak na pieczęci z laku czerwonego, i czytał okiem chciwem następujące wyrazy, nakreślone pismem pociągłem i arystokratycznem.
„Tyleś mi razy wspominał i tak gorąco, mój drogi przyjacielu, o twoim młodym protegowanym, panu de Villers, że sam zacząłem się nim interesować równie żywo jak ty.
Miejsce głównego sekretarza naszego towarzystwa, wiesz sam, zetknie bezpośrednio twojego protegowanego z osobami najwyższej sfery społecznej: — aby więc je zająć, nieodzownem jest aby to był człowiek posiadający obycie się i maniery wielkiego świata.
Pan de Villers odpowiada zapewne w zupełności temu warunkowi; tyś mi to powiedział i ja się zdaję na ciebie, bo cię znam jak dobrego sędziego w tych kwestyach; ale trzeba nieodzownie aby to zdanie podzielali koledzy nasi, i oto co wymyśliłem, co mi się zdaje najodpowiedniejszem, aby przyjść prędko i od razu do dobrego rezultatu.... Czytaj tylko uważnie!...
Panowie de Bibeaucourt i de Grandral, używają największego wpływu w radzie zarządzającej. Zaprosiłem ich na kolacyę dziś wieczór do braci Provencaux. Zaproszenie przyjęli.
Przyjdź że i ty na tę ucztę i przyprowadź z sobą pana de Villers; przedstawisz go tym panom, a oni sami będą mogli, zobaczywszy go, wydać swoje zdanie. Jeżeli ich opinia będzie przychylna, o czem nie wątpię, będziemy mogli, jak sądzę, zaintonować od razu hymn tryumfu, i uważać się za panów położenia, nie narażając nikogo na to żeby kupował kota w worku...
Do widzenia więc, kochany przyjacielu. Ściskam twoją rękę i pozostaję zawsze gotów na twe usługi.

Vice-hrabia Gontran de Montaigle.

P. S. Miejsce spotkania, restauracya braci Provençaux, gabinet Nr. 6 godzina punkt dziesiąta. Radzę ci nie spóźnij się!”

— Cóż teraz, kochany panie de Villers, pan o tem myślisz? — spytał Maugiron, skoro spostrzegł, że kassyer skończył czytanie.
— Łaski pańskie dla mnie są wielkie! — wykrzyknął Andrzej; — całe życie wdzięczności nie zapłaciłoby za nie!...
Maugiron uśmiechnął się.
— Bez przesady, proszę pana bardzo, mój młody przyjacielu!... — odpowiedział. — To co ja robię jest najzwyczajniejsza rzecz na świecie... Działam w swoim interesie, przynajmniej tyle, co w pańskim... Moje stosunki z głównym sekretarzem naszego towarzystwa będą bezustanne. Nic więc dziwnego rozumiesz pan, że chciałbym mieć sekretarza, wedle mego upodobania... Nie działam tu przez poświęcenie, lecz wprost przez egoizm. No jakże!?... mam racyę, czy nie?...
— Zgodzę się na to wszystko, na co się panu podoba abym się zgodził — odpowiedział Andrzej, uśmiechając się. — Ale nie mniej zachowam moje osobiste zdania, tak co do posady jaką mi pan daje, jak i co do sposobu w jaki mi pan ją daje , co stokroć podnosi wartość samego dobrodziejstwa!...
— Jaka egzaltowana głowa! — zawołał Maugiron.
— Wdzięczność nie jest egzaltacyą!...
— Chcesz pan żeby było pańskie na wierzchu!... niech tak będzie!... Ale zawrzyjmy zawieszenie broni co do tego przedmiotu. Jesteś pan naszą własnością na ten wieczór, to już ułożone...
— Istotnie byłbym szalonym odmawiając takiego zaproszenia od którego zawisła moja przyszłość... Ale jedna rzecz niepokoi mnie trochę... a nawet bardzo... nie powinienem jej ukrywać przed panom...
— Cóż to za rzecz?
— Obiecałeś pan tym panom człowieka światowego... to są słowa listu vice-hrabiego de Montaigle...
— A więc?
— Jakto a więc!... Ja wcale nie odpowiadam warunkom programu... co do tego nie łudzę się wcale... Ci panowie zobaczą we mnie, i bardzo słusznie, skromnego urzędnika, zupełnie nieświadomego tych świetnych form, na które pańskie zapewnienie każę im liczyć.
— Jest bardzo dobrze być skromnym, kochany panie Andrzeju — odpowiedział żywo Maugiron — ale nie trzeba nim być za nadto... Pan masz dystynkcyę naturalną bez zarzutu, doskonałe maniery z całą ich prostotą. Nie wątpię wcale o rezultacie próby, bo znam bardzo wielu ludzi ze świata najwyższego, którzyby byli bardzo szczęśliwi gdyby byli do pana podobni...
— A więc zdaniem pana, ja naprawdę mogę mieć nadzieję?...
— Nadzieję?... Pewność bezwarunkową... ja odpowiadam za skutek...
— Chcę panu wierzyć...
— I dobrze pan robisz!... Radzę panu tylko trochę elegancyi w pańskiej toalecie...
— Moja garderoba nie jest bogata!...
— Frak i spodnie czarne, kamizelka biała, rękawiczki paliowe... To pewnie pan masz u diabła!... a w każdym razie postaraj się o to na dzisiejszy wieczór... Bądź pan punkt o dziesiątej u braci Provençaux... spytaj się czy ja już przybyłem, jeżeli panu odpowiedzą przecząco, zaczekaj kilka minut, moje opóźnienie nie będzie długie... Jeżeli odpowiedź będzie twierdząca, przyślij mi swój bilet... zejdę po pana abyś uniknął przykrości przedstawiania się sam...
— Już panu więcej nie dziękuję, nie skończyłbym...
— Podziękujesz mi raz za wszystko po skutku... Do widzenia, drogi panie Andrzeju... do wieczora...
Maugiron opuścił zakład, wsiadł do swojego powozu, który szybko znikł z przed bramy.
Kassyer pozostawszy sam, kazał zawołać podmajstrzego.
Piotr przyszedł z głową spuszczoną, z miną zakłopotaną. Nie śmiał podnieść oczu na pana de Villers.
— Doprawdy — rzekł Andrzej — zaledwie mogłem uwierzyć przed chwilą opowiadaniu o twojem znalezieniu się!... Czy to być może aby po naszej dziś rano rozmowie, ty który jak sądziłem, masz przywiązanie do mnie, wpadłeś bez racyi, bez powodów, dopuściłeś się takiej gwałtowności w obec człowieka, którego szanuję jako mojego protektora, jak mojego przyjaciela!
— Obwiniaj mnie, panie Andrzeju — szeptał podmajstrzy — dobrze pan zrobisz, bo ja nie mam usprawiedliwienia... nie mam przynajmniej, takiego któreby wydało się dobrem panu, lub komukolwiek!... którego pan chcesz?... — Jak ja widzę tego Maugiron, wyobrażam sobie, że on przynosi nieszczęście tym wszystkim, których kocham, i wtedy... wtedy... nie wiem już co mówię, ani co robię...
— Ależ to szaleństwo!...
— Może być...
— Pan Maugiron, okazał się jednakże dobrym względem ciebie... przebaczył ci... prosił o łaskę dla ciebie...
— Tak on to wszystko zrobił, tak panie Andrzeju, ale nie dla mnie... chciał się przypodobać pannie Lucynie... oto wszystko...
— To dobrze, przypuściwszy nawet te powody, czy nie było lepiej sto razy być przyjemnym pannie Lucynie jak pozwolić jej cierpieć... jak być przyczyną jej choroby, jak to się stało teraz z twojej winy...
Podmajstrzy podniósł na pana de Villers przestraszone oczy, i wyrzekł głosem głuchym, bijąc się w piersi:
— Ona jest chora!... i z mojej winy!...
— Czyś o tem nie wiedział?... Zemdlała tu w tym pokoju... z trudnością przyprowadzono ją do przytomności, a teraz stan jej jest bardzo smutny... Czy myślisz, że młoda panienka, jak ona, ma siły do znoszenia takich wzruszeń, i że jej podobne przejścia nie szkodzą!?...
— Ah! — krzyknął Piotr z rozpaczą, prawdziwie przerażającą — tak! nędznik jestem, przekleństwo nademną cięży!... Najlepiej zrobię, dla siebie i drugich, jeśli pójdę i utopię się... Żegnam cię panie Andrzeju!...
Podmajstrzy rzucił się ku drzwiom... Andrzej go zatrzymał.
— Uspokój się, uspokój!... uniesienie jest złym doradcą... ostateczności nie naprawiają nic!... tu nie idzie o zabicie się, ale o to aby być rozsądnym na przyszłość, i nie popuszczać wodzy szaleństwu, które może cię nakoniec zupełnie opanować. Spraw, żeby panna Lucyna zapomnieć mogła o opłakanej scenie dzisiejszej... a nie przyjdzie ci to z trudnością, ona jest więcej zmartwioną niż rozgniewaną; ona zawsze wierzy w twoje przywiązanie i nie odebrała ci swojego...
— Czy to tylko czysta prawda, panie Andrzeju? — szeptał stary robotnik. — Czy jesteś pan pewny?...
— Jestem pewny, panna Lucyna sama mi to powiedziała...
— A jej choroba nie jest niebezpieczna?...
— Mam nadzieję, że nie!... Po kilku godzinach wypoczynku, dobry anioł tego domu, zajmie miejsce swoje między nami...
Twarz podmajstrzego rozjaśniła się, w oczach radość i wzruszenie błyszczały...
— Ah! panie Andrzeju — spytał — paneś ją dobrze nazwał: dobry anioł!... Pan umiesz kochać, pan!... zasługujesz abyś ją uszczęśliwił, i przez nią szczęścia zaznał...
Młody człowiek zaczerwienił się gwałtownie.
— Piotrze — zawołał żywo z największem pomieszaniem — co znaczą te nieostrożne słowa?... czyś dobrze pomyślał nad tem coś wyrzekł?...
— Niech mi pan tego nie bierze za złe, panie Andrzeju odpowiedział starzec — odgadłem pańską tajemnicę, ale bądź pan spokojny, jest w bezpiecznem schronieniu!... O! to pewne, że ja jej nigdy w życiu nie zdradzę!... Oddałbym krew moją aż do ostatniej kropli za to ukochane dziecko, i za pana, pan to wiesz dobrze i gdyby to odemnie zależało, panna Lucyna Verdier, od dziś za tydzień, nazywałaby się panią de Villers...
Są słowa od których gniew topnieje w sercach zakochanych tak jak ostatnie śniegi zimowe, topnieją od pierwszych promieni słońca. Słowa starego podmajstrzego takiż sam właśnie natychmiastowy odniosły skutek, i młody kassyer uczuł już tylko dla poczciwego starca politowanie połączone z pobłażliwością i życzliwością.
— Wszystkie grzechy niech będą odpuszczone, mój biedny Piotrze!... — powiedział do niego tonem, który już nie był surowym; — zrobiłeś źle łącząc moje imię z imieniem panny Lucyny, ale ja ci to przebaczam, ponieważ to twoje przywiązanie do niej i do mnie tak ci mówić kazało, i ponieważ spodziewam się, że nikt się o tem nigdy nie dowie... Idź, i nie zapominaj, że masz we mnie przyjaciela, i byłoby nie dobrze zmartwić mnie jaką nową nieostrożnością...
— Bądź pan spokojny, panie Andrzeju... będę czuwał nad sobą szczerze!... już się nikt na mnie skarżyć nie będzie, a nawet, jak spotkam pana Maugiron, postaram się uśmiechnąć do niego przyjaźnie... To mi będzie trudnem, ale zrobię to... przyrzekam...
Piotr postąpił ku drzwiom pawilonu. W chwili gdy już miał próg przestąpić odwrócił się.
— Niech sobie tam będzie co chce — wyszeptał — ale ja przy swojem obstaję!... Panna Lucyna i pan, jesteście jakby stworzeni jedno dla drugiego!... pan będziesz jej mężem, ona będzie pańską żoną, a jeżeli się Bogu podoba, to nie będziecie tak długo na to czekać, jakby to można przypuszczać!...
I nie czekając odpowiedzi, albo raczej nowych wyrzutów kassyera, podmajstrzy wyszedł z biura i szybko się oddalił.
Andrzej został bardzo rozmarzony i mocno wzruszony.
— Wszyscy, którzy się do mnie zbliżą — powiedział sobie — odgadują tę miłość, którą, zdawało mi się, że tak dobrze ukrywam!... Dwóch ludzi, postawionych na dwóch przeciwnych końcach drabiny społecznej, bogaty i elegancki Maugiron, i skromny Piotr robotnik, jakby się zmówili, przepowiadają mi, że Lucyna będzie moją żoną!... To małżeństwo czyż jest możliwem rzeczywiście?... Czyż gwiazda moja, będzie mi chciała tak jasno przyświecać aby podobny los, podobne szczęście, mogło być moim udziałem!...
Po kilku minutach zastanowienia, pan de Villers dodał bardzo rozsądnie:
— Na to przyszłość sama może mi tylko odpowiedzieć!...
Reszta dnia upłynęła bez żadnego ważnego wypadku którybyśmy mogli zaznaczyć naszym czytelnikom.
Lucyna Verdier — przyszedłszy zupełnie do siebie po rannem zemdleniu — przyszła wieczorem jak zwykle, świeża, różowa, ku wielkiej radości Andrzeja, któremu najmniejsze cierpienie młodej dziewczyny sprawiło boleść przynajmniej dwadzieścia razy większą...
Piotr podmajstrzy dozorował robotników i robót z podwójną gorliwością, bardzo dobrze umotywowaną powrotem pana Verdier.
Nakoniec pani Blanchet, dodała kilka filarów do duchowej kolumnady pomnikowej, jaką w sercu swem łaskawie wzniosła na cześć Maugirona...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.