Tajemnice Paryża/Tom I/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.
SCHADZKA.

Nazajutrz w południe Rudolf w ubiorze rzemieślnika stał przed traktjernią pod Koszykiem z kwiatami, mieszcząca się na rogatkach Beroy. W wigilję tego dnia, wieczorem, Szuryner stawił się na umówione miejsce. Dalszy ciąg powieści da poznać skutki rozmowy jego z Rudolfem.
Było więc południe, deszcz lał strumieniami; Sekwana przybrała i wystąpiła aż na przybrzeżne ulice. Rudolf niecierpliwie spoglądał ku rogatkom. Nakoniec spostrzegł zdaleka dwoje ludzi, idących pod parasolem; byli to Bakałarz i Puhaczka.
Gdy się Rudolf zbliżył, Bakałarz i Puhaczka grzecznie mu się ukłonili.
— Sługa pański, — rzekł bandyta... — bardzo mi przyjemnie poznać pana, a raczej odnowić znajomość... bo przedwczoraj uraczyłeś mnie pan dwoma kułakami, któreby wołu z nóg i zwaliły... Ale zapomnijmy o tem, to był żart... A więc, panie Rudolfie, czy nie łaska wstąpić do traktjerni? możemy pogadać przy śniadaniu.
— Bardzo dobrze.
— I pan i Szuryner winniście wynagrodzenie mnie i mojej żonie, przez was straciliśmy dwa tysiące franków. Szuryner mówił mi już, o co chodzi. Słuchajno, Puhaczko: idź naprzód, zamów dla nas osobny pokój i śniadanie: pieczeń wołową i dwie butelki burgundzkiego wina, my tam zaraz przyjdziemy.
Puhaczka, rzuciwszy znaczące spojrzenie na Bakałarza, poszła naprzód; bandyta mówił dalej;
— Szuryner spotkał wczoraj rano Puhaczkę w Saint-Ouen i ani na chwilę jej nie odstąpił, tak, że ten wysoki w żałobie nie śmiał zbliżyć się do niej. Winieneś więc dać nam sposobność odzyskania dwóch tysięcy za pugilares, któryśmy mieli oddać.
— Czy tam były pieniądze?
— Nie, ale papiery, bardzo ciekawe, chociaż po większej części po angielsku pisane; zatrzymałem je więc.
Wiadomość ta mocno ucieszyła Rudolfa. Dlatego właśnie wczoraj wysłał Szurynra, aby przeszkodził rozmowie Toma z Puhaczką, by papiery przy niej zostały; miał nadzieję je zdobyć.
— Schowałem je więc, — rzekł znowu bandyta — zawsze mi się zdadzą, bo znalazłem w pugilaresie adres tego wysokiego jegomości i muszę się z nim zobaczyć.
— Jeżeli nam się projekty udadzą, może bym kupił te papiery; znam ich właściciela... Zobaczymy... lecz teraz wróćmy do rzeczy. Proponowałem Szurynerowi wyborny interes; z początku przystał, lecz potem cofnął się i radził mi udać się do pana. Dom, do którego mamy się dobrać, znajduje się przy Alei Wdowiej, moja siostra cioteczna służy tam za kucharkę. Powiedziała mi, że państwo wyjechali na wieś i zabawią do pojutrza.
— I korzystna to rzecz?
— Siostra mówiła mi, że w gabinecie jej pana jest sześćdziesiąt tysięcy franków w złocie.
— A czy znasz dom?
— Jak własną kieszeń... siostra służy w nim od roku. Stąd mi przyszła myśl... Mówiłem Szurynerowi, że odźwierny jest silny... naprzód przystawał, potem zrejterował... Chyba on nie wyda przyjaciela?
— Nie, to dobry chłopiec...
Puhaczka stała we drzwiach traktjerni.
— Tutaj, tutaj. Już zamówiłam śniadanie.
Nim siedli do stołu, Bakałarz, zapukawszy w ściany dla poznania ich grubości, rzekł:
— Nie będziemy potrzebowali mówić bardzo cicho, ściany niezbyt cienkie.
Służąca przyniosła śniadanie, a nim zamknęła drzwi, Rudolf spostrzegł w drugim pokoju przy stole Murfa, przebranego za węglarza. Pokój, w którym znajdował się Rudolf, był długi, miał jedno okno na ulicę, wprost drzwi.
Puhaczka siedziała tyłem do tego okna, Rudolf z jednej, a Bakałarz z drugiej strony stołu. Lecz skoro służąca wyszła, bandyta się odwrócił, siadł obok Rudolfa i rzekł:
— Będzie nam lepiej rozmawiać i nie będziemy potrzebowali tak głośno mówić.
— A prócz tego siadasz ode drzwi, żebym nie mógł wyjść, — odpowiedział zimno Rudolf.
Bakałarz potakująco kiwnął głową, potem z bocznej kieszeni surduta wyjął długi sztylet.
— A jak wyostrzony! — dodała Puhaczka, objaśniając wymowny giest Bakałarza.
Rudolf, bynajmniej nie zmieszany, najspokojniej wyjął z pod bluzy podwójną krucicę, pokazał ją Bakałarzowi i znowu schował.
— Doskonale się rozumiemy, — rzekł bandyta. — Lecz ja przypuszczam wszystko... gdyby mnie przyszli aresztować... bez względu, czy to ty na mnie zastawiłeś łapkę czy nie ty... zginiesz!
Ten nic nie odpowiedział, nalał sobie szklankę wina i wypił. Tak zimna krew zastanowiła Bakałarza.
— A teraz, — rzekł, — mówmy o interesach.
— Dobrze, lecz czy to prawda, — zapytał Rudolf Puhaczkę, — że znasz rodziców Gualezy?
— Mój włożył dwa listy o tem do pugilaresu tego wysokiego jegomości... Ale ona ich nie zobaczy.. wprzódbym jej oczy wydarła...
Puhaczka zdjęła szal. Rudolf, mimo zimnej krwi, nie mógł ukryć zdziwienia, spostrzegłszy u miej na szyi krzyżyk z lazurowego kamienia, zupełnie taki jak ten, o którym wspominała mu pani George. Uderzyła go nowa myśl: Bakałarz przed sześcioma miesiącami uszedł z galer. Mąż pani George również przed sześcioma miesiącami uszedł. Stąd prawdopodobieństwo, że Bakałarz jest mężem pani George, że musi coś wiedzieć o losie syna tej nieszczęśliwej kobiety. A nadto jeszcze posiada papiery, dotyczące pochodzenia Marji. Rzekł do Puhaczki:
— Jakiż to piękny łańcuszek!
— Piękny, i niedrogi. To imitacja złota.
— A co to wisi na tym łańcuszku, to niebieskie?
— To mi mój darował.
Bakałarz dodał:
— To talizman... do szczęścia pomaga.
— Talizman? — zapytał niedbale Rudolf. — I ja chciałbym sobie kupić taki.
— Takich rzeczy nie sprzedają; dostał mi się od mojej rodziny i dałem go Puhaczce, żeby jej przynosił szczęście... O! zobaczysz, jaka ona dzielna do roboty... Mówiłeś zatem, że przy Alei Wdowiej...
— Pod numerem 17 mieszka bogacz... nazywa się...
— Nie jestem ciekawy jego nazwiska.. Dość, że u niego w gabinecie jest sześćdziesiąt tysięcy franków w złocie! A czy trudne wejście?
— Bardzo łatwe: przeleźć przez mur i drzwi otworzyć, albo wyłamać okiennicę.
— A jeżeli się odźwierny obudzi? — zapytał Bakałarz.
— Tem gorzej dla niego... — odpowiedział Rudolf.
— Jeżeli wszystko prawda, coś mi mówił, to najlepiej rzecz skończyć... dziś wieczór jeszcze.
I badawczy wzrok utopii w Rudolfie.
— Kiedy ja nie mogę dziś wieczór...
— No, to ja nie mogę jutro!
Rudolf rzekł po chwili namysłu:
— Niech i tak będzie!... więc dziś wieczór. Lecz, gdzie się zejdziemy?
— Gdzie? zostaniemy ciągle z sobą, — odpowiedział Bakałarz. — Jeżeli deszcz ustanie, przejdziemy się do Wdowiej Alei dla poznania miejsca, a potem wrócimy co przekąsić. O dziewiątej możemy się wziąć do roboty.
— To mamy dosyć czasu zejść się o dziewiątej.
— Zostań z nami do wieczora, bo pomyślę, że chcesz na mnie łapkę zastawić i dlatego odchodzisz...
— Jeżelibym chciał łapkę na ciebie zastawić, dlaczegóżbym tego nie mógł zrobić dziś wieczór? Nie ufasz mi więc?...
— Niezupełnie... Lecz może prawdę mówisz, a dla trzydziestu tysięcy franków warto spróbować... albo dziś wieczór, albo nigdy... Jeżeli zaś dziś nie chcesz, będę wiedział, z kim miałem do czynienia i kiedykolwiek przysłużę ci się po mojemu.
Rudolf był w okropnem położeniu. Spuszczając się na los, ufny w swą zręczność i odwagę, rzekł:
— Zgoda, zostańmy razem cały dzień.
— Nie będziesz tego żałował. Zapłaćmy za śniadanie i weźmy fiakra.
— Tylko wprzód wypalę cygaro.
— Bezwątpienia. Finetta nie lęka się dymu tytoniowego...
— Pójdę więc po cygaro — rzekł Rudolf, wstając.
— Nie fatyguj się, Finetta ci przyniesie.
Rudolf usiadł. Bakałarz przeniknął jego zamiar. Puhaczka wyszła.
— Co to za wyborna kobieta! w ogieńby się dla mnie rzuciła.
— Mówisz o ogniu, a zdałby się tu, bo djabelnie zimno! — rzekł Rudolf i schował ręce pod bluzę; nie przerywając rozmowy z Bakałarzem, wyjął ołówek z kamizelki i nieznacznie napisał kilka słów na świstku papieru, nie patrząc na pismo. Bakałarz nie dostrzegł bileciku; szło tylko o oddanie go podług adresu.
Rudolf zbliżył się niedbale do okna i, nucąc pocichu, bębnił palcami na oknie Bakałarz zbliżył się i spytał:
— Co za arję tak bębnisz?
— Znajomą piosenkę: Nie dostaniesz mojej róży.
— Śliczna piosneczka. Chciałem tylko wiedzieć, czy zwraca uwagę osób przechodzących.
— Anim myślał o tem...
— Tak mi się zdawało...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.