Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział L
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Podczas sceny, którą opowiedzieliśmy, Klemencja z dwiema zakonnicami rzeźwiły pannę Fermont, ciągle zemdloną.
Hrabia Saint-Remy, głęboko wzruszony, spoglądał na ten tkliwy obraz, gdy wtem okropna uderzyła go myśl; zbliżył się do Klemencji i rzekł do niej głosem stłumionym:
— Pani, a matka tej nieszczęśliwej?
Markiza odpowiedziała mu z głębokim smutkiem:
— Biedne dziecię; nie ma już matki.
— Wielki Boże! umarła!
— Wczoraj wieczorem, dopiero po powrocie moim, dowiedziałam się o adresie pani Fermont i o tem, że jest bardzo chora. O pierwszej po północy byłam u niej z doktorem. Ach panie! co za nędza! nędza najokropniejsza! i żadnej nadziei ocalenia nieszczęśliwej kobiety.
— Oby Bóg pani nagrodził tyle dobroci — rzekł Saint -Remy. — Przepraszam panią, że dotąd nie wymieniłem mego nazwiska, ale smutek, wzruszenie... Jestem hrabia Saint-Remy, mąż pani Fermont był moim najbliższym przyjacielem.
— Ach, panie, jeszcze nie wiesz o wszystkiem, pani Fermont padła ofiarą niegodziwego oszusta.
— Może notarjusza? — miałem tego człowieka w podejrzeniu.
— Niestety, to nie jest jedyna jego zbrodnia. Szczęściem jednak niegodziwiec został ukarany i mogłam zamknąć oczy pani Fermont, uspokoiwszy ją co do przyszłości córki, która odbierze swój majątek.
— Odbierze! jakto?... notarjusz...
— Musiał zwrócić wszystko, co sobie przywłaszczył szkaradną zbrodnią: bo kazał był zamordować brata pan Fermont i rozgłosił, że ten nieszczęśliwy skończył samobójstwem, strwoniwszy fortunę siostry.
— Ach to okropne! Ledwie wierzyć mogę. Zbrodniarz popełnił dwa zabójstwa. Zamordował panią Fermont, jest sprawcą mąk, które znosi niewinna jej córka.
— Jest sprawcą innego zabójstwa, równie strasznego — przerwała markiza.
— Co słyszę!
— Przed kilku dniami pozbył się biednej dziewczyny, kazawszy ją utopić...
Saint-Remy cofnął się, spojrzał zdziwiony na markizę d’Harville, wspomniawszy Gualezę i zawołał:
— O Boże! — pani, jakiż dziwny zbieg okoliczności, kazał ją utopić, gdzie?
— W Sekwanie pod Asnieres, jak mi mówiono.
— To ona! to ona!...
— O kim pan mówisz?
— O dziewczynie, którą ten zbrodzień chciał pozbawić życia.
— Czy imieniem Marja?
— Pani ją znasz?
— Biedna... kochałam ją bardzo. Ach, gdyby pan wiedział jak była piękna, jak dobra. Ale skąd pan wiesz o niej?
— Doktór Griffon ma o niej staranie.
— Co pan mówisz?
— Poczciwa kobieta, z narażeniem własnego życia, uratowała ją w naszych oczach.
— Dzięki ci, o Boże! — zawołała Klemencja ze łzami. — Mogę więc uwiadomić go, że Marja jeszcze żyje. Ach, gdybyś pan wiedział, jak jestem szczęśliwa... A gdzie ona teraz jest?
— Pod Asnieres, w domu pana Griffon, przyjaciela mego; tam ją przeniesiono, tam mają o niej najczulsze starania. Była chora, ale od dwóch dni wyszła z niebezpieczeństwa. Doktór pozwala jej dziś pisać do znajomych.
— O, panie, ja, ja sama chcę mieć szczęście powrócić ją osobom, które mniemana jej strata pogrążyła w smutku.
A zwracając się do zakonnicy, która zajmowała się panną Fermont, zapytała:
— I cóż, pani, czy panienka przychodzi do siebie?
— Jeszcze nie. Biedna, ledwie czuć jak puls jej bije.
— Zaczekam, żeby ją zabrać skoro się orzeźwi. Lecz powiedz mi, pani, w liczbie chorych kobiet co tu leżą, czy nie znasz której, co szczególniej zasługuje na pomoc, i którejbym mogła się czem przysłużyć, nim wyjdę ze szpitala?
— Ach pani, Bóg panią zsyła — rzekła zakonnica — oto tu — dodała, wskazując na łóżko, gdzie leżała siostra Pique-Vinaigra — jest kobieta bardzo chora i istotnie godna litości.
Joanna Duport, zaledwie ocucona po gwałtownym ataku nerwowym, którego dostała po badaniu doktora Griffon, nie spostrzegła dotąd pani d’Harville. Jakież więc było jej zdziwienie, gdy markiza, podchodząc do łóżka, rzekła do niej z dobrocią:
— Moja kochana, nie troszcz się o dziatki; ja będę miała staranie o nie; myśl tylko o tem, żebyś prędzej przyszła do zdrowia i mogła wrócić do nich. Uspokój się, nie troszcz się wcale o dzieci, nawet, jeżeli chcesz, każę cię dzisiaj odwieźć do domu, będziesz się leczyć u siebie, niczego ci nie zbraknie i będziesz razem z dziećmi.
— O mój Boże! cóż to ja słyszę! — zawołała Joanna. — Skąd tyle łaski dla mnie? czem na nią zasłużyłam?
— Za to wszystko błogosław jednę osobę — przerwała Klemencja lekko rumieniąc się na wspomnienie o Rudolfie, — osobę, która nauczyła mnie litować się nad nieszczęśliwymi.
W pół godziny potem, markiza d’Harville, której towarzyszył hrabia Saint-Remy, odwiozła do siebie młodą sierotę, nie wiedzącą jeszcze, że matka jej przeniosła się do wieczności.
Tegoż dnia zaufany sługa pani d‘Harville najął dwie solidne izdebki i wnet umeblował sprzętami kupionemi w Temple. Wieczorem Joanna już tam znajdowała się razem z dziećmi i kobietą, najętą do doglądania jej w czasie choroby.
Umieściwszy zaś pannę Fermont w domu swoim, markiza z hrabią Saint-Remy niezwłocznie odjechali do Asnieres, dla zabrania stamtąd Marji i odwiezienia jej do Rudolfa.