Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XLIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnice Paryża |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Po spiesznem zbadaniu kilku chorych, które mu nie podały żadnych ciekawych spostrzeżeń, doktór Griffon stanął nareszcie przy Joannie Duport. Na widok tłumu uczniów chciwych widzenia i nauki, cisnącego się naokoło łóżka, nieszczęśliwa kobieta, drżąca ze strachu i wstydu zasłoniła się kołdrą.
— Nowy numer! — rzekł doktór, patrząc na arkusz, na którym było wypisane nazwisko i rodzaj słabości pacjentki. Potem utkwił w niej długie badawcze spojrzenie.
— Jak się nazywasz? — Joanna Dupant — odpowiedziała z westchnieniem przelękniona pacjentka.
— Ile masz lat?
— Trzydziesty siódmy.
— Czy jesteś mężatką?
— Niestety, panie, zamężną — rzecze z cicha Joanna.
— Masz dzieci?
— Mam dwóch chłopczyków i córkę szesnastoletnią.
Nastąpiło jeszcze kilka pytań, których powtórzyć niepodobna i na które Joanna, rumieniąc się, ledwie wyjąkała odpowiedzi przy tak wielkiem zgromadzeniu słuchaczów.
— Ach, pianie, wierzaj mi pan, był pijany, inaczej tak by się ze mną nie obszedł.
— Czy pijany, czy nie pijany, moja kochana, mnie nic do tego, ja nie jestem żadnym sędzią i tylko chcę wiedzieć jak rzeczy były. Więc rzucił cię o ziemię i deptał nogami, nieprawdaż?
— Tak! — rzekła Joanna, zalewając się łzami.
— Musisz mieć boleści w brzuchu? — przerwał doktór — doznajesz ociężałości, znużenia, mdłości?
— Tak jest, panie. Przyszłam tu dopiero wtenczas, kiedy już zupełnie opadłam z sił; inaczej nie odstąpiłabym dzieci, biedne, nikogo nie mają prócz mnie.
— Twarz blada, wycieńczenie sił zupełne; przytem jednak puls dosyć mocny, twardy i częsty — rzekł niewzruszony doktór, przerywając Joannie. — Uważacie panowie: opressja, palenie in epigastro, te symptomaty zapowiadają nam hematemesin, skomplikowaną może cum hepatitide, czego domyślać się każę żółtawy kolor białka ocznego; Subjekt odebrał silne uderzenie w części nadżołądkowe i brzuszne; womit krwawy jest zapewne skutkiem jakiego uszkodzenia organicznego. — I szybkiem targnieniem, doktór Griffon, odrzucając z łóżka kołdrę na bok, prawie zupełnie odkrył Joannę.
Joanna musiała znieść publicznie badanie, trwające długo, bardzo długo. Wskutek tej okrutnej sceny, Joanna doznawała tego gwałtownego wzruszenia, iż dostała ataku nerwowego, na który doktór Griffon zapisał osobne lekarstwo.
Wizytacja trwała dalej.
Doktór wkrótce przyszedł do łóżka baronówny Klary Fermont. Po nocy spędzonej w boleściach, biedna panienka wpadła w gorączkową senność, nim doktór ze swoim orszakiem wszedł do sali i dotąd nie przebudziła się.
— Nowy subjekt, panowie — rzekł książę nauki, przebiegając arkusz podany przez ucznia. — Rodzaj choroby: febra nerwowa wolna. Tam do kata! — zawołał z wyraźnem ukontentowaniem — jeżeli dyżurny nie omylił się w djagnozie, to znaleźliśmy chorobę bardzo ciekawą. Choroba ta jest jedną z najciekawszych przez swoje cechy właściwe. Starożytność dobrze ją znała, jakoż pisma Hipokratesa nie pozostawiają najmniejszej w tym względzæ wątpliwości. — Doktór trącił pannę Fermont w ramię, żeby ją zbudzić.
Pacjentka otworzyła duże, głęboko zapadłe oczy.
Kto wyrazi jej osłupienie, jej przestrach?
Gdy mnóstwo młodzieży otaczało łoże, doktór wsunął dłoń pod kołdrę, żeby ją wziąść za rękę i zbadać puls.
Panna Fermont, zbierając wszystkie siły w jednym krzyku rozpaczy, zawołała:
— Matko! ratuj! matko!
W chwili gdy na krzyk nieszczęsnej dziewicy stary hrabia Saint-Remy, poznając jej głos, zerwał się z krzesła, drzwi sali otworzyły się i młoda kobieta w żałobie, weszła szybkim krokiem w towarzystwie dyrektora szpitala.
To była markiza d‘Harville.
— Zaklinam pana — rzekła do dyrektora mocno wzruszona — zaprowadź mnie pan do panny Fermont.
— Niech pani będzie łaskawą iść za mną — odpowiedział dyrektor z ukłonem. — Panna Fermant leży w tej właśnie sali, pod numerem 17.
— Nieszczęśliwa! ona tu — zawołała pani d’Harville, ocierając łzy — ach, to okropne.
Markiza, spiesząc za dyrektorem, zbliżyła się do grona osób zebranych przy łóżku panny Fermont, gdy dały się słyszeć następne sława, wymówione tonem oburzenia:
— Powiadam panu, że to jest prawdziwe zabójstwo.
— Ale, kochany hrabio, posłuchaj tylko.
— Powtarzam, doktorze, że obchodzenie się twoje jest nieludzkie. Uważam pannę Fermont za moją własną córkę; zabraniam ci zbliżać się do niej i natychmiast każę ją stąd zabrać.
— Ależ, drogi przyjacielu, to jest przykład nerwowej gorączki arcyrzadki, to była dla mnie jedyna sposobność.
Klemencja słuchała tych słów ze wzrastającym niepokojem, ale tłum uczniów był tak skupiony, że nie mogła się przez niego przedrzeć, aż nareszcie dyrektor zawołał głośno:
— Proszę panowie, — zrobić miejsce, pani markiza d‘Harville przychodzi odwiedzić numer 17.
Uczniowie, widząc kobietę w całym blasku piękności, usunęli się z uszanowaniem.
— Pani d‘Harville! — zawołał hrabia Saint-Remy, odpychając doktora i biegnąc do Klemencji. — Ach, sam Bóg panią tu zesłał. Pani, racz ją zobaczyć, a wy, panowie, w imię waszych sióstr, zaklinam was, zlitujcie się nad biedną panienką, zostawcie ją samą z panią markizą i zakonnicami. Gdy przyjdzie do siebie, każę ją zaraz stąd wynieść.
— Dobrze, wypiszę ją ze szpitala — rzekł doktór — ale nie puszczę jej z rąk, muszę ją leczyć, czy chcesz, czy nie chcesz, będę ją leczył, jak kiedyś ciebie, niewdzięczny Saint-Remy, bo jej gorączka jest równie ciekawa jak ta, którą ty niegdyś miałeś.
— Przeklęty człowieku, dlaczego jesteś tak uczony! — rzekł hrabia, wiedząc, że w samej rzeczy nie może powierzyć panny Fermont doświadczeńszemu lekarzowi.
— Panowie — rzekł książę nauki — klinika nasza pozbawiona została niezmiernie ważnego przykładu praktycznego, ale będę was codziennie uwiadamiał o przebiegu choroby. — I doktór Griffon ze słuchaczami zajął się następną chorą, zostawiając hrabiego Saint-Remy i panią d‘Harville przy baronównie Fermont.