Tajemnice Paryża/Tom II/Rozdział XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Tajemnice Paryża
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.
PRZEDSTAWIENIE.

W kilka dni po gwałtownej śmierci pani Seraphin i Puhaczkî, Rudolf udał się do domu przy ulicy Temple. Już powiedzieliśmy, że zamierzywszy podstępem walczyć z Jakóbem Ferrand, gdyby notarjusz potrafił uniknąć zemsty prawa za ukryte swoje zbrodnie, Rudolf kazał z więzienia w Gerolstein sprowadzić do Paryża nadobną Cecylję, niegodną żonę murzyna Dawida. Piękna ta i przewrotna kobieta przyjechała już od dwudziestu czterech godzin i otrzymała od barona Graun potrzebne instrukcje. Pani Pipelet, jak widzieliśmy z jej ostatniej rozmowy z Rudolfem, zręcznie namówiła panią Seraphin aby zarekomendowała notarjuszowi Cecylję, co też gospodyni Jakóba Ferrand uczyniła tegoż samego dnia, w którym wybrała się z Gualezą na Wyspę Grabieżnika. Rudolf przychodził teraz dowiedzieć się o rezultacie przedstawienia kreolki notarjuszowi. Niemało się zdziwił, znajdując o jedenastej zrana pana Pipelet leżącego w łóżku, a Anastazję, stającą przed nim z flaszeczką lekarstwa w ręku.
Ujrzawszy Rudolfa, pani Pipelet, swoim zwyczajem po żołniersku przyłożyła rękę do peruki na znak uszanowania.
— Ach, kwiecie lokatorów — zawołała baba — jestem w depresji, umieram! Okropne rzeczy dzieją się u nas w domu. Alfred od wczoraj leży chory.
— Cóż się stało?
— Wiecznie to samo. Potwór pastwi się nad Alfredem.
— Znowu Cabrion?
— Tak jest, hultaj zawsze dopatrzy pory, kiedy mnie niema w domu. Lecz naprzód powiem co u nas było. Wczoraj starą Buret wzięli do aresztu.
— Lichwiarkę, co mieszka na drugiem piętrze?
— Prócz niej wzięli jaszcze do więzienia dzierżawcę domu, pana Czerwonego Janka i syna jego, Kulasa. Powiadają, że u niego w szynku na Polach Elizejskich była cała banda łotrów. Wczoraj udusili Puhaczkę, i o mało nie zamordowali meklerki Mathieu. Jakie nowiny! Kiedym się dowiedziała, że dzierżawcę domu wsadzili do aresztu, powiadam mężowi: idźże ido właściciela domu i donieś mu, że Czerwony Janek siedzi w więzieniu. Alfred poszedł; po paru godzinach wrócił, ale mój Boże! w jakim stanie! blady jak chusta.
— Cóż go spotkało?
— Wystaw pan sobie: o dziesięć kroków stąd jest duża biała ściana. Alfred spojrzał na nią przypadkiem i cóż widzi? co widzi napisanego węglem i łokciowemi literami na tej ścianie? Pipelet-Cabrion! oba nazwiska te połączone wielkim łącznikiem! Zmieszał się, ale idzie dalej i co się panu zdaje? na munach domów, na drzwiach, na bramach, co dziesięć kroków znajduje wszedzie, ale to wszędzie te same napisy.
— Znowu Pipelet i Cabrion?
— Nieinaczej, przyszedł tu zmęczony, oszołomiony, martwy. Uspokoiłam go jak mogłam i poszłam do gospodarza, wziąwszy z sobą Cecylję, żeby wprzód wstąpić po drodze do Ferranda. Ledwiem się stąd ruszyła, Cabrion nasłał tu na Alfreda dwie bezwstydnice, ale potem o tem; teraz powiem co było u notarjusza. Cecyljia ubrała się jak wieśniaczka z Niemiec. Co za oczy złodziejskie! co za oczy! Przyjeżdżamy fiakrem do Ferranda, mówię odźwiernemu, żeby uwiadomił panią Seraphin, że przyszłam ze służącą, o której ona już wie, aż tu odźwierny mi powiada, że pani Seraphin jeżdziła z jakąś krewną na wieś na spacer i obie przypadkowo utonęły.
— Utonęły! jeździły na spacer ma wieś, w zimie! — powtórzył Rudolf zdziwiony.
— Tak jest, panie. Wszelako Ferrand kazał nas zawołać, a popatrzywszy na Cecylję, zaraz zgodził ją do służby.
— Dobrze, moja pani Pipelet; oto masz nagrodę, jaką ci obiecałem za załatwienie tego interesu.
— Zaczekaj pan do jutra; może dziś wieczorem, kiedy Cecylję do niego odprowadzę, Ferrand cofnie słowo.
— Nie, nie cofnie; gdzie ona teraz jest?
— Stosownie do rozkazu pańskiego, siedzi w pokojach majora, cicho jak baranek.
Żałosny jęk Alfreda przerwał rozmowę.
— No, jakże się masz? — spytała go żona.
— Ach! — westchnął Alfred. — Stałem się pośmiewiskiem! Moje nazwisko na ścianach Paryża czytać można obok nazwiska tego nędznika.
— Pan Rudolf już wie o tem — przerwała odźwierna — ale powiedz mu, co wczoraj cię spotkało.
— Nie wiem, czy mi sił starczy — rzekł Alfred żałosnym tonem. — Pomięszanie i wstydliwość powstrzymują mnie. Małżonka moja wyszła była z domu; siedziałem przy warsztacie, smutny, zadumamy, gdy wtem otwierają się drzwi, wchodzi niewiasta, za nią druga, obie owinięte w długie płaszcze z kapturami, płaszczie spadają...
— Gadaj śmiało! — zawołała pani Pipelet.
— Zrzuciły płaszcze z siebie — mówił dalej Alfred — i cóż widzę? Dwie syreny, czy nimfy; zamiast sukien, miały tuniki z kwiatów.
— O paskudnice! — krzyknęła Anastazja.
— Zuchwałość tych bezwtstydnic przejęła mnie zgrozą — dodał Alfred z dziewiczem oburzeniem, — tańcząc, podchodzą, obejmują mnie.
— Obejmować człowieka w starszym wieku, żonatego! wszetecznice! O, gdybym ja tu była, z drapaką!
— Rozpustniejsza z obu syren dobywa nożyczki, zbiera w jeden duży kędzior ostatek włosów, które jeszcze miałem na tyle głowy i ucina wszystkie, wszystkie! potem śpiewa mi nad uszami, a druga bezwstydnica powtarza za nią: „To dla Cabriona!“ Teraz nic mi nie pozostaje, jak opuścić Francję, piękną Francję, gdzie spodziewałem się żyć i umierać. — Alfred upadł na poduszkę i załamał ręce.
— Przeciwnie, duszko moja, teraz ma twoje włosy, już ci da spokój.
Drzwi się otworzyły, stanęła w nich Rigoletta.
— Nie wchodź panna! — zawołał Pipelet, wierny prawidłom skromności i wstydu — leżę w łóżku i jestem nieubrany. — To mówiąc zakutał się kołdrą po sam nos.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.