<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Taka była słodka!...
Pochodzenie Staśka
Wydawca „Lektor“ Instytut Literacki Sp. z o.o.
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Mówiono, że to był dom „pod białemi różami“.
Tak w zakładzie nazywano szalet szwajcarski, po którym wspinały się białe róże, a we wnętrzu którego były białe kobiety, białe, bo krwi nie miały.
Ale to nie było żadne określenie tego domu, koło którego snuły się wczesnym rankiem czarne rozszczebiotane kosy.
Bo to nie był dom pod różami. To z fali róż białych wytryskały jego lekkie szarawe ściany. Z fali słodkich, białych, niewielkich, a w gęste grona zbitych białych róż. Całymi płatami słały się przy podmurowaniu i biły w górę, jakby spienione bałwany, gdzieniegdzie poznaczone delikatną zielenią drobnego listowia.
Po werandach śniegiem pięły się czarowne i niezmożone. Do okien wkradały się i zwisały od balustrad ganeczków. Takie białe, takie wonne, takie czyste, a płatki z nich gdy leciały, zdawały się rozpływać w powietrzu. O wczesnym ranku brylantami były posypane i tęcze w nich grały. Na parterze, w sali hydroterapji słychać było szum wody i gwar ludzkich głosów. Z daleka orkiestra grała walca. Dom pod białemi różami budził się cały w woni i kwiatach. Czarne kosy zaglądały do okien i dziobami pukały w szyby.
— Śpicie tam, wy, chorzy? chodźcie patrzeć, ile rankiem rozkwitło się róż...
Chorzy wstawali o ile mogli najszybciej i biegli do okien. Żółte ich twarze i ten dziwny, niepewny wyraz, jaki mają długo chorzy, witał ranek.
Nieśmiało stawali w obramowaniu róż i wychudłemi rękami uchylali okna.
— Wy dla nas kwitniecie, wy?
I szybko cofali ręce, oszpecone artretyzmem, drżące nerwowo, jakby lękali się dotknąć tych delikatnych, wonnych kwiatów, które ku nim się śmiały.
— Wy dla nas kwitniecie, wy?
I znikali w głębi swych pokoi, szukając opasek, bind, prześcieradeł. Róże zwilżyła rosa. Tęcza w niej grała. Tęcza ta uleci w etery błękitne i zginie. Szorstka dłoń kąpielowego czeka.
Jak daleko choremu człowiekowi do róży!
Czasem przebiegła młoda pokojowa, zerwała kilka róż i zatknęła na piersiach za bawetem fartuszka.
Śmiała się przytem wesoło:
— O! wy moje kwiaty!...
Lecz, już wchodząc do pokoju chorego, gasiła uśmiech i gasła swobodna piękność kwiecia.
— Jak zdrowie dzisiaj? — pytała układnie, podając śniadanie.
Często milczenie jest odpowiedzią.
Bo ci, którzy długo chorują, nie mają słów.
Milczą.
Bo czemu mówić mają?
Czy cieszyć się słońcem, kwiatami i tem że żyją?
Chyba tem ostatniem.
Że jeszcze żyją.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.