<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zachariasiewicz
Tytuł Teorya pana Filipa
Podtytuł Obrazek
Wydawca Nakładem Księgarni Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1881
Druk Drukarnia K. Pillera
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Gdy profesor drzwi za sobą zatrzasnął, nie mógł sobie odmówić pewnego uśmiechu, który świadczył o jego wewnętrznem zadowoleniu.
A był zadowolony z różnych względów. Najprzód wygrał bitwę, bo nieprzyjaciel musiał się przed jego przewagą cofnąć — powtóre przekonał się, że posiada siłę, za pomocą której bitwę wygrać można.
Żałował tylko, że pierwej o tem nie wiedział. Tyle razy przegrał, tyle razy musiał się cofać, a to wszystko było niepotrzebne. Ileż to razy dla miłego spokoju poszedł za zdaniem żony, chociaż był przekonany, że to zdanie nie było dobre! A gdyby tylko był okazał taką odwagę, z jaką się dzisiaj tak świetnie sprodukował, byłby niezawodnie na swojem postawił. Już dzisiaj widoczne były skutki nowego regulaminu. Jejmość nietylko nie atakowała, ale nawet coraz słodziej mówić zaczęła w miarę, jak on swój gniew i swoją silną wolę okazywał. Próbowała nawet pieszczot, czego dawniej przy żywszych dysputach małżeńskich nigdy nie bywało! Jaka szkoda, że tak późno tak dzielnego środka spróbował! Nie ma to jak brzęknąć szablą, gdy się pragnie pokoju!
Tak i podobnie myślał sobie poczciwy profesor, ciesząc się, że choć na schyłku życia znalazł ów kamień filozoficzny domowego pożycia, jakiego mu dotąd brakowało.
Dzisiaj mu ten środek bardzo pomógł. Niefortunna misya do sąsiada w przeciwległej kamienicy groziła mu burzą domową. Uprzedzając tę burzę, zaczął sam dmuchać i gromy rzucać — i burza ucichła. Nikt go nie śmiał zapytać o rezultat nieudałej misyi, a tymczasem może sprawę naprawić. Po południu przyjdzie młody budowniczy, można mu będzie to i owo napomknąć, i rzecz będzie skończona.
I zadowolony był z siebie poczciwy profesor. A w miarę tego, jak zadowolenie jego rosło, rosła i energia, a nawet pewne myśli zaczęły mu snuć się po głowie, na które dawniej nie byłby się odważył.
Położył się na fotelu i wyciągnął nogi jak człowiek, który ma o sobie niepospolite wyobrażenie.
— Jak to — pomyślał sobie — jeżeli silna wola i energia, jaką przy obiedzie okazałem, tak dobrze skutkowała, że ot teraz wolny jestem od wszelkich nagabywań, czyżby ta sama wola i energia okazana w ważniejszych celach nie miała tegoż samego skutku? Gdyby naprzykład wmięszać się w ten głupi układ małżeństwa, który w końcu do niczego nie prowadzi? Czyż Aniela nie mogłaby inaczej pójść za mąż?... Gdybym naprzykład mojej jejmości w tej materyi tak samo zęby pokazał, jak to dzisiaj po części uczyniłem, czyżby to nie skutkowało?
I uśmiechnął się do siebie.
— Mogłoby skutkować — myślał dalej — ale trudniejsza sprawa z Anielą. Gdyby stanęła wpoprzek, gdyby chciała co wydysputować, wykrzyczeć... to mniejsza sprawa. Wziąłbym zawsze górę nad nią. Przekonałem się, że mogę... Ale jeżeli ona tylko płaczem bronić się będzie? Na płacz nie ma sposobu — na łzy gniewać się nie mogę!
Zamyślił się głęboko.
— Dla czego nie mógłbym się gniewać? — prawił dalej w duchu — dla czegóż nie miałbym tupnąć nogą i powiedzieć: sic volo, sic jubeo! Dla czegóż nie? Święci nie lepią garnków... przecież i to potrafiłbym!
Zamknął oczy, oparł głowę o poręcz krzesła i czekał silniejszej fali energii, która się już rodziła.
Fala nie nadchodziła. Nie tylko nie przybywało energii, nie tylko dawał się czuć ubytek tejże, ale nawet jakąś senność, jakiś błogi pokój zaczął opanowywać całą jego istotę!... Ruszył się kilka razy na krześle, przesunął ręką po twarzy, aby się zelektryzować — ale senność i pragnienie pokoju przemagało nad wszelką lepszą intencyą!...
Zaczęło mu się mroczyć przed oczyma.
— Tam do kata — mruknął do siebie — tak mi jest, jakby nakręcona w mojej głowie sprężyna już wychodziła!... Urywa się zasób gniewu i energii!... Gdyby broń Boże teraz jejmość nadeszła, przegrałbym bitwę!
I wstrząsł się cały z widoczną trwogą. Senność i apatya wzmagały się coraz więcej.
— Otóż masz! — pomyślał sobie — porwałeś się Filipie z motyką na słońce! Bryknąłeś trochę i łeb spuściłeś! Wstydź się! Kobiety będą się śmiać!
I ruszył dwa razy głową, jak człowiek który zasypia.
Otworzył prędko oczy i wyprostował się.
— Cóż tam znowu! Tfu, jakaś zmora napada mnie! A temu wszystkiemu winien... ten harbuz!
I myśl jakaś niepoślednia, jak iskra elektryczna, przebiegła mu przez głowę.
— Tak rzekł do siebie — to ten przeklęty harbuz temu winien! Kto daje na obiad harbuz! Podła, głupia materya!... Kto wie, czy ci, którzy mówią, że wpływ potraw na funkcye umysłowe tak wielką rolę odgrywa, nie mają słuszności?... Warto się nad tem bliżej zastanowić!... A jeżeli tak jest w istocie, czyżby to nie był podstęp kobiet, aby w tak ważnym dniu złamać moją energię... potrawą z harbuza?...
Zmarszczył brwi i usiłował nawet pięść zacisnąć. Palce jednak odmówiły posłuszeństwa. Były sztywne i zimne jak u nieboszczyka. Takiego uczucia nigdy jeszcze nie zaznał. A powieki ciężyły mu na oczach, jakby były z ołowiu!...
— Być może — myślał dalej — że wodnista materya harbuza tak dziwnie działa na nerwy mózgowe; być może, że przemiana potrawy na czynniki ducha wpływa bardzo wiele na objawy tegoż... być może, że... że... objawy... duch... materya... pan Malina... Aniela... ten tego... tego ten...
I skłopotana głowa profesora upadła na piersi — a z nosowych otworów tejże głowy zaczął teraz wydobywać się jakiś oddech chrapliwy, podobny zupełnie do oddechu śpiącego człowieka.
Za chwilę skrzypnęły drzwi, a w wązkiej szparce okazało się miłościwie patrzące oko pani Filipowej.
Chrapanie profesora było jeszcze zbyt energiczne — pani Filipowa cofnęła się.
Gtdyby to przez sen profesor był widział, rzekłby do siebie z zadowoleniem:
— Gdy się jest lwem, to i śpiącego ludzie się boją!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.