<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Towarzysze Jehudy
Podtytuł Sprzysiężeni
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les compagnons de Jehu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
Odpowiedź lorda Grenville’a.

Podczas tych wypadków w Paryżu przygotowywały się rzeczy, które miały zająć uwagę ogólną i prasę całą świata.
Lord Tanlay powrócił z odpowiedzią wuja swego, lorda Grenville’a.
Odpowiedź ta zawarta była w liście do pana de Talleyranda i w nocie do pierwszego konsula.
List brzmiał tak:

„Downing-Street, 14 lutego 1800.
„Panie!

„Otrzymałem i zakomunikowałem królowi list, przesłany mi przez mego siostrzeńca, lorda Tanlay’a. Jego Królewska Mość, nie uważając za stosowne pomijanie ustalonych w Europie form dla pertraktacyi pomiędzy mocarstwami, polecił mi przesłać w Jego imieniu odpowiedź urzędową, którą do tego listu dołączam.
„Pozostaję z wysokiem poważaniem. Posłuszny i pokorny sługa.

„Grenville“.

Odpowiedź była sucha, nota — wyraźna.
Na własnoręczny list pierwszego konsula król Jerzy odpowiadał zwykłą notą, pisaną przez pierwszego lepszego sekretarza. Co prawda, notę podpisał lord Grenville.
Nota pełna była zarzutów przeciw Francyi, przeciw wstrząsającym nią duchem rozruchów; podkreślała, że ten duch wzbudza obawy w całej Europie i że wszyscy monarchowie w obronie własnej muszą stłumić tę zawieruchę. Słowem, była to zapowiedź dalszej wojny.
Gdy Bonaparte odczytywał notę, w oczach jego błysnął płomień, który zwykle zapowiadał jakieś ważne postanowienie, tak jak błyskawica zapowiada grzmoty.
— Więc, panie — rzekł, zwracając się do lorda Tanlay’a — tylko tyle osiągnąłeś?
— Tak, obywatelu pierwszy konsulu.
— Czyś powtórzył w rozmowie z wujem wszystko, com ci tu mówił?
— Nie opuściłem ani sylaby.
— Mówiłeś mu, że mieszkasz od trzech lat we Francyi, że ją poznałeś, że jest potężna, szczęśliwa i że pragnie pokoju, lecz że jest gotowa do walki?
— Wszystko to powiedziałem.
— A nie dodałeś może, że wojna, którą nam wypowiada Anglia, jest szaleństwem. A mówiłeś mu, że owe rozruchy, które, ściśle mówiąc, były tylko wybrykami zbyt długo tłumionej wolności, zostały już stłumione; że trzeba je było umiejscowić we Francyi przez pokój międzynarodowy; że, zapalając we Francyi wulkan wojny, Francya ta, jak lawa, rozleje się po całej Europie?... Król angielski mówi, że Włochy są wyswobodzone! Tak, ale dlaczego? Dlatego, żem zdobywał Egipt od Delty do trzeciej katarakty! Włochy są wolne, bom nie był we Włoszech... Ale oto jestem: za miesiąc mogę być we Włoszech i podbić je znowu od Alp do Adryatyku. Wystarczy jednej bitwy!... Jak pan myślisz? Co robi Massena, broniąc Genui? Czeka na mnie!... Panujący Europy chcą wojny dla zapewnienia sobie władzy... Więc mówię ci, milordzie, że tak wstrząsnę Europą, że zatrzęsą się ich korony. Chcą wojny? Poczekaj... Bourrienne! Bourrienne!...
Otworzyły się drzwi i ukazał się Bourrienne, który wpadł, myśląc, że konsul wzywa pomocy.
Pierwszy konsul, wzburzony, miął notę dyplomatyczną w jednej ręce, a drugą bił o biurko. O trzy kroki od niego stał lord Tanlay zimny i milczący.
Bourrienne zrozumiał odrazu, że to odpowiedź Anglii wprawiła pierwszego konsula w taki gniew.
— Wołałeś mnie, generale? — zapytał.
— Tak. Siadaj tu i pisz.
I głosem twardym, urywanym, nie szukając słów, podyktował mu następującą odezwę:

„Żołnierze!

„Obiecując Francyi pokój, mówiłem w waszem imieniu. Znam waszą wartość.
„Jesteście tymi samymi, którzy zdobyli Ren, Holandyę, Włochy i którzy podyktowali pokój pod murami zdziwionej Wenecyi.
„Żołnierze! Teraz trzeba już nie bronić waszych granic, ale napaść na państwa nieprzyjacielskie.
„Żołnierze! gdy wybije godzina, będę pośród Was, a zdumiona Europa przypomni sobie, że jesteście z rasy mężnych!“

Bourrienne podniósł głowę, napisawszy te ostatnie wyrazy.
— Już wszystko — rzekł Bonaparte.
— Czy dodać te słowa sakramentalne: „Niech żyje Rzeczpospolita!“
— Dlaczego o to pytasz?
— Bo już od czterech miesięcy nie wydaliśmy żadnej odezwy; może się coś zmieniło w zwykłych formułach?
— Odezwa jest dobra. Nic nie dodawaj.
I, biorąc pióro, nabazgrał raczej, niż napisał, pod odezwą podpis.
Oddając odezwę Bourrienne’owi, powiedział:
— Jutro ma się to ukazać w „Monitorze“.
Bourrienne wyszedł, zabrawszy odezwę.
Bonaparte chwilę przechadzał się, zapominając o obecności lorda Tanlay’a.
Wtem zatrzymał się przed nim.
— Milordzie — rzekł — czy sądzisz, żeś uzyskał od wuja wszystko, cobyś mógł odeń uzyskać?
— Nawet więcej, obywatelu pierwszy konsulu.
— Nawet więcej? więcej?... cóżeś uzyskał?...
— Zdaje mi się, że pierwszy konsul nie odczytał noty królewskiej z należytą uwagą.
— Owszem! umiem ją już na pamięć.
— No to pierwszy konsul nie wniknął w myśl niektórych jej ustępów, nie rozważył słów.
— Sądzisz?
— Jestem przekonany... może pierwszy konsul pozwoli mi odczytać ustępy, o których myślę...
Bonaparte otworzył kułak, w którym miął notę, i wygładziwszy ją, podał Tanlay’owi, mówiąc:
— Czytaj, pan.
Sir John rzucił okiem na notę i zatrzymał się na ustępie dziesiątym:
— „Najlepszą i najpewniejszą gwarancyą pokoju i jego trwałości byłoby przywrócenie tej linii panujących, którzy poprzez wieki utrzymywali wewnątrz pomyślność narodu francuskiego, a poważanie i szacunek na zewnątrz. Krok taki usunąłby i usunie na przyszłość wszelkie przeszkody do układów pokojowych; potwierdziłby on Francyi posiadanie spokojne dawnego jej terytoiryum, a innym narodom Europy dałby to bezpieczeństwo, którego szukać muszą teraz innymi środkami...“
— Otóż — odezwał się zniecierpliwiony Bonaparte — odczytałem to dobrze i zrozumiałem doskonale. Bądź Monkiem, pracuj dla innych a wybaczą ci twe zwycięstwa, twój rozgłos i sławę, twój geniusz. Upokorz się, a pozwolą ci zostać wielkim!
— Obywatelu pierwszy konsulu! — odezwał się lord Tanlay. — Nikt lepiej, niż ja, nie rozumie różnicy pomiędzy tobą a Monkiem. O ileż przewyższasz go sławą i rozgłosem!
— Więc po cóż mi to czytałeś?
— Czytałem dlatego tylko, abyś, pierwszy konsula, uchwycił właściwe znaczenie tego ustępu.
— Jakie? — zapytał Bonaparte z coraz większą niecierpliwością.
Sir John czytał dalej:
— „Jakkolwiek krok ten byłby ze wszech miar pożądany dla świata i dla Francyi, jednak J.K.M. nie uzależnia od niego tylko możliwości pokoju trwałego i stałego“.
Sir John zaakcentował te ostatnie wyrazy.
— Ach! — wykrzyknął Bonaparte.
I zbliżył się do sir Johna.
Anglik czytał dalej:
— „J.K.M. nie rości sobie prawa narzucania Francyi formy jej rządów i nie narzuca rąk, w które złożona być ma niezbędna władza dla kierowania sprawami wielkiego i potężnego narodu“.
— Proszę, odczytaj pan to jeszcze raz — rzekł żywo Bonaparte.
— Proszę odczytać samemu — odpowiedział sir John.
I podał notę.
Bonaparte odczytał.
— Czy to dzięki panu dodano ten ustęp?
— Nalegałem przynajmniej na to.
Bonaparte zamyślił się.
— Masz pan racyę — rzekł. — Jest to dużo. Powrót Burbonów nie jest warunkiem sine qua non. Uznano mnie nietylko za potęgę wojenną, ale i za potęgę polityczną.
Poczem wyciągnął rękę do sir Johna.
— Czy masz pan do mnie jaką prośbę?
— Jedyną prośbę, którą gorąco popieram, przedstawił już mój przyjaciel Roland.
— Odpowiedziałem mu już, że z przyjemnością widzieć będę pana mężem jego siostry... Gdybym był bogatszy, albo gdybyś pan był nie tak bogaty, ofiarowałbym jej posag...
Sir John poruszył się.
— Lecz wiem, że pańska fortuna starczy dla was obojga. Możesz więc pan dać swej ukochanej nietylko szczęście, ale i bogactwo.
Potem zawołał:
— Bourrienne!
— Już wysłane, generale — rzekł ten.
— Dobrze. Ale nie po to cię wołałem.
— Czekam na rozkazy.
— Lorda Tanlay’a przyjmę zawsze o jakiejbądź godzinie dnia lub nocy. Nie chcę, żeby czekał. Słyszysz, kochany Bourrienne? Słyszysz, milordzie?
Lord Tanlay skłonił się na znak podziękowania.
— A teraz, sądzę, że śpieszysz się do zamku Noires-Fontaines. Nie zatrzymuję pana. Stawiam tylko jeden warunek.
— Jaki, generale?
— Ten tylko, że będę cię potrzebował do nowego poselstwa...
— To nie warunek, obywatelu pierwszy konsulu! To — łaska.
Lord Tanlay skłonił się i wyszedł.
Bourrienne chciał wyjść za nim.
Ale Bonaparte zatrzymał go, pytając:
— Czy powóz zaprzężony?
Bourrienne spojrzał na dziedziniec.
— Tak, generale.
— No, to bądź gotów. Jedziemy razem.
— Jużem gotów, generale. Tylko wezmę surdut i kapelusz.
— No, to jedźmy — powiedział Bonaparte i zszedł na dół, a za nim podążał Bourrienne.
Lokaj otworzył drzwiczki powozu. Bonaparte wskoczy!
— Dokąd jedziemy, generale? — zapytał Bourrienne.
— Do Tuileries — odparł Bonaparte.
Bourrienne, zdziwiony bardzo, powtórzył rozkaz i zwrócił się do pierwszego konsula, jakby pytając o wyjaśnienie. Ten jednak tak był pogrążony w zamyśleniu, że sekretarz nie uważał za stosowne wyrywać go z tego zamyślenia.
Konie pomknęły galopem. Tak zwykle jeździł Bonaparte.
Pałac Tuileries, w którym mieszkał Ludwik XVI po wypadkach w dniu 5 i 6 października, w którym kolejno zasiadali: Konwencya i Rada pięciuset, był spustoszony i opuszczony od 18 brumaire’a.
Od czasu 18 brumaire’a Bonaparte nieraz oglądał ten starożytny pałac królewski, ale nie chciał dawać do myślenia, że przyszły król mógł mieszkać w pałacu straconych królów.
Bonaparte przywiózł był z Włoch wspaniałe popiersie Juniusa Brutusa. Pod koniec listopada pierwszy konsul polecił republikanowi Davidowi umieścić to popiersie w galeryi w Tuileries.
Czy można było przypuszczać, że David, przyjaciel Marata, przygotowywał siedzibę dla przyszłego cesarza w chwili, gdy umieszczał w galeryi Tuileries popiersie zabójcy Cezara?
Sprawdzając raz, czy popiersie to było dobrze umieszczone w galeryi, Bonaparte zauważył spustoszenia w pałacu Katarzyny Medycejskiej. Tuileries nie były już co prawda siedzibą królów, ale były własnością narodową. Naród zaś nie mógł pozostawiać swego pałacu w ruinie.
Bonaparte wezwał obywatela Lecomte’a, architekta, i polecił mu oczyścić pałac.
Polecenie można było zrozumieć dosłownie, albo w sensie moralnym.
Zapytano architekta, ile będzie kosztowało to oczyszczenie.
Architekt obliczył na pięćset tysięcy franków.
Bonaparte zapytał, czy za tę sumę Tuileries można będzie zrobić pałacem dla władz rządowych.
Architekt odparł, że za te pieniądze można przywrócić pałac do stanu mieszkalnego.
Tego tylko chciał Bonaparte. Czyż on, republkanin, potrzebował przepychu, majestatu?... W pałacu rządowym trzeba było surowych i poważnych upiększeń — marmurów i posągów. Ale jakich? Wyznaczył je pierwszy konsul.
Bonaparte wybrał je z trzech wielkich stuleci i od trzech wielkich narodów.
Od Greków wziął Aleksandra i Demostenesa, geniusza wojny i krasomówstwa.
Od Rzymian wybrał Scypiona, Cycerona, Katona, Brutusa i Cezara.
Z czasów nowych wybrał Gustawa Adolfa, Turenne’a, wielkiego Kondeusza, Duguay-Trouin, Malborougha, księcia Eugeniusza i marszałka Saskiego, wreszcie Fryderyka Wielkiego i Washingtona, t. z. fałszywą filozofię na tronie i prawdziwego mędrca, twórcę wolnego państwa.
Tak stały rzeczy w końcu lutego r. 1800. Tuileries ogrzewano, popiersia stały na swych miejscach, posągi na swych piedestałach. Czekano tylko na odpowiednią okazyę.
I ta nadeszła: dowiedziano się o śmierci Washingtona.
Założyciel wolności Stanów Zjednoczonych zmarł w dzień 14 grudnia r. 1799.
O nim to myślał Bonaparte, gdy Bourrienne postanowił pozostawić go jego myślom.
Powóz zatrzymał się przed Tuileries; Bonaparte wysiadł żywo, wbiegł na schody, przebiegł apartamenty i najpilniej obejrzał pokoje, w których mieszkał Ludwik XVI i Marya-Antonina.
Zatrzymawszy się w gabinecie Ludwika XVI, zwrócił się do Bourrienne’a ze słowami:
— Tutaj zamieszkamy! Tak, zamieszkamy tutaj; trzeci konsul zajmie pawilon Flory, a Cambacérès pozostanie w pałacu kanclerskim.
— To znaczy — odezwał się Bourrienne — że w chwili stosownej będziesz miał, generale, tylko jednego do pozbycia się.
Bonaparte wziął Bourrienne’a za ucho, mówiąc:
— Nieźle pomyślane.
— A kiedy się wprowadzamy, generale? — zapytał Bourrienne.
— O! jeszcze nie jutro. Trzeba jeszcze przez jakie osiem dni przygotowywać Paryżan do mego wyjazdu z Luksemburgu i przejazdu do Tuileries.
— Osiem dni! — rzekł Bourrienne. — Można zaczekać.
— Zwłaszcza, biorąc się już do rzeczy. Jedziemy, Bourrienne, do Luksemburgu.
I z szybkością, zwykłą u niego w chwilach ważonych, przebiegł sznur pokoi, zszedł ze schodów i wskoczył do powozu, dając rozkaz:
— Do Luksemburgu!
— A ja? — wołał Bourrienne jeszcze z przedsionka.
— Nie czekasz na mnie, generale?
— Marudo! — odrzucił mu Bonaparte.
Powóz przemknął galopem.
Wchodząc do gabinetu, Bonaparte spotkał ministra policyi.
— Co słychać, obywatelu Fouché? — zapytał. — Masz twarz wzburzoną. Czy może zabito mnie przypadkiem?
— Obywatelu pierwszy konsulu — odezwał się minister — przywiązywałeś, zdaje mi się, dużą wagę do wytrzebienia bandy, nazywającej się towarzyszami Jehudy?
— No tak; przecież wysłałem Rolanda dla ich pościgu. Czy są jakie nowiny?
— Są.
— Od kogo?
— Od ich naczelnika.
— Jakto od ich naczelnika?
— Ten zuchwalec nadesłał mi sprawozdanie ze swej ostatniej wyprawy.
— Na kogo?
— Na 50.000 fr., wysłanych Ojcom św. Bernarda.
— Cóż się z nimi stało?
— Z tymi 50 tysiącami franków?
— Tak.
— Są w rękach bandytów; a ich naczelnik donosi mi, że będą wkrótce w rękach Cadoudala.
— Więc Roland zabity?
— Nie.
— Jakto! Nie?
— Agent mój zabity, pułkownik Saint-Maurice zabity; ale pański adjutant zdrów i cały.
— No, to on się powiesi — zauważył Bonaparte.
— Po co? Sznur się zerwie. Znasz, pierwszy konsulu, jego szczęście.
— Jego nieszczęście chyba... Gdzie to sprawozdanie?
— Chcesz, obywatelu, powiedzieć: ten list?
— Ten list, ten raport, to, co zawiera wiadomości, o których mi mówisz.
Minister policyi wręczył pierwszemu konsulowi mały papier, schowany w pachnącej kopercie.
— A to co?
— Raport ów.
Bonaparte odczytał adres:

„Do obywatela Fouché, ministra policyi, we własnym pałacu w Paryżu“.
Otworzył kopertę. List brzmiał:

„Obywatelu ministrze! Mam zaszczyt donieść, że 50.000 fr., przeznaczonych dla Ojców z góry św. Bernarda, przeszły do naszych rąk wieczorem dnia 25 lutego r. 1800 (starego stylu) i że za osiem dni będą one w rękach obywatela Cadoudala.
„Sprawa poszła, świetnie. Zginął tylko twój agent , pułkownik Saint-Maurice. Co do p. de Montrevel, to z zadowoleniem donoszę, że nic złego mu się nie stało. Nie zapomniałem mu, iż wprowadził mnie do Luksemburgu.
„Piszę do ciebie, obywatelu ministrze, dlatego, że sądzę, iż p. de Montrevel zbyt jest zajęty ściganiem nas, aby miał czas sam pisać.
„Jestem jednak przekonany, że napisze, skoro tylko będzie miał czas, i że przytoczy szczegóły, w które wchodzić nie mogę dla braku czasu.
„W zamian za tę usługę, obywatelu ministrze, prosiłbym o jedną tylko: o uspokojenie pani de Montrevel co do losów jej syna.

Morgan“.

„Biały Domek, droga z Mâcon do Lugdunu; sobota, godz. 9 wieczór“.

— Do dyabła! — zawołał Bonaparte. — Odważny szelma!
Po chwili dodał z westchnieniem:
— Jacyby to mogli być kapitanowie i pułkownicy!
— Co rozkaże pierwszy konsul? — zapytał minister policyi.
— Nic. To rzecz Rolanda. W grę wchodzi jego ambicya. Skoro nie umarł, odpłaci im za to.
— Więc pierwszy konsul nie zajmuje się więcej tą Sprawą?
— Nie teraz przynajmniej.
A zwracając się do sekretarza:
— Mamy dużo innych rzeczy na głowie — rzekł — nieprawdaż, Bourrienne?
Bourrienne kiwnął głową.
— Kiedy pierwszy konsul chce mnie widzieć? — zapytał minister.
— Dziś o godzinie dziesiątej, tutaj. Za osiem dni wyprowadzamy się stąd.
— A dokąd?
— Do Tuileries.
Fouché zrobił ruch zdumienia.
— Wiem, że to jest wbrew pańskiemu zdaniu, ale ja ułatwię panu pracę i proszę się słuchać.
Fouché skłonił się i chciał wyjść.
— Ale, prawda! — zawołał za nim Bonaparte.
Fouché odwrócił się.
— Nie zapomnij pan pójść do pani de Montrevel i powiedzieć jej, że Roland jest zdrów. Możesz tę drobnostkę zrobić Morganowi za jego usługę.
I odwrócił się pleca/mi do ministra policyi, który wyszedł, przygryzając usta do krwi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.