<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Towarzysze Jehudy
Podtytuł Sprzysiężeni
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les compagnons de Jehu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.
Przeprowadzka.

Tegoż dnia pierwszy konsul podyktował Bourrienne’owi następujący rozkaz dzienny do gwardyi konsula i do armii:

„Washington umarł! Ten wielki mąż walczył przeciwko tyranii; utrwalił on wolność Ameryki. Pamięć jego będzie zawsze droga dla narodu francuskiego i dla każdego człowieka wolnego na obu półkulach, a zwłaszcza droga będzie dla żołnierzy francuskich, którzy, jak on i jak żołnierze amerykańscy, walczyli za wolność i równość. Wobec tego pierwszy konsul nakazuje zawiesić na dziesięć dni czarną krepę u wszystkich sztandarów i na wszystkich oznakach Rzeczypospolitej“.
Ale pierwszy konsul nie myślał poprzestać na tym rozkazie.
Wśród środków, które miały mu ułatwić przejście z Luksemburgu do Tuileries, figurowała jedna z tych uroczystości, któremi umiał nietylko zabawić oczy, ale i przenikać do umysłów. Uroczystość ta miała się odbyć u Inwalidów, albo, jak mówiono wówczas, w Świątyni Marsa. Miano odsłonić popiersie Washingtona i zarazem odebrać z rąk generała Lannes sztandary z pod Abukiru.
W dniu uroczystości sześć tysięcy jazdy rozstawiono od Luksemburgu do Inwalidów.
O godzinie ósmej Bonaparte dosiadł konia i przez ulicę Tournon skierował się na wybrzeże, otoczony sztabem generalnym, w którym najstarszy generał nie miał trzydziestu pięciu lat.
Na czele jechał Lannes. Za nim niesiono 60 zdobytych sztandarów. Następnie jechał Bonaparte, o dwa konie wysunąwszy się przed swym sztabem.
Minister wojny, Berthier, oczekiwał pod kopułą świątyni. Wzdłuż ścian na ławkach umieściła się wytworna publiczność Paryża, ta przynajmniej, która solidaryzowała się z myślą przewodnią tej uroczystości.
Na widok sztandarów zagrzmiały trąby.
Lannes wyszedł pierwszy. Chorążowie ustawili sztandary w przygotowanych dla nich miejscach.
Podczas tego Bonaparte, przy oklaskach zebranych, zasiadł na swym fotelu.
Wówczas Lannes podszedł do ministra wojny i potężnym głosem, który tak umiał wołać: „naprzód!“ na polu bitwy, wygłosił mowę na cześć armii republikańskiej. Odpowiedział mu minister wojny, a zwracając się w końcu do Bonapartego, rzekł:
„W imieniu Francyi pójdź, nieustraszony generale! Pójdź w imieniu tych wszystkich bohaterów i przyjm w tym pocałunku zapewnienie wdzięczności narodu.
„Ale w chwili, gdy podejmujemy znowu oręż, broniący naszej niezależności, skoro ślepa wściekłość królów odrzuca ofiarowany przez nas światu pokój, rzućmy, towarzysze, gałąź laurową na prochy Washingtona, tego bohatera, który uwolnił Amerykę od jarzma nieprzyjaciół, najbardziej zażartych na naszą wolność. Niechaj cień jego z za grobu wskaże nam sławę, która towarzyszy pamięci oswobodzicieli ojczyzny!“
Bonaparte zszedł z podwyższenia, a w imieniu Francyi ucałował go Berthier.
Mowę na cześć Washingtona wygłosił pan de Fontannes.
Wśród tylu sławnych osobistości pan de Fontannes był osobliwością napoły polityczną, napoły literacką.
Po 18 fructidora został wygnany z Suardem i Laharpem. Lecz umiał jakoś ukryć się w Paryżu.
Jednak nieprzewidziany wypadek zdradził go.
Raz na placu Karuzeli wywrócił go rozbiegany koń. Podczas tego poznał go jeden z agentów policyi, który przyszedł mu z pomocą. Tymczasem Fouché, który dobrze wiedział, gdzie się de Fontannes ukrywa, udawał, że nic nie wie.
W kilka dni po 18 brumaire’a Murat, późniejszy książę de Bassano, Laplace i Regnault de Saint-Jean d’Angely (który zmarł, utraciwszy zmysły), wspomnieli pierwszemu konsulowi o obecności pana de Fontannes w Paryżu.
— Przedstawcie mi go — rzekł na to pierwszy konsul.
Pan de Fontannes został przedstawiony pierwszemu konsulowi, który, znając jego wymowę, polecił mu wygłosić mowę na część Washingtona a zarazem po części i na swoją.
Otóż mowa jego wypadła po myśli Bonapartego.
Wieczorem odbyło się w Luksemburgu wielkie przyjęcie. Mówiono sobie z! cicha o przyszłym przejeździe pierwszego konsula do Tuileries. Odważniejsi i ciekawsi wspomnieli coś o tem Józefinie. Ale ta, mając jeszcze w oczach wóz i szafot Maryi-Antoniny, bała się wszystkiego, co ją mogło zbliżyć do czasów królewskich. Nic też nie odpowiedziała, odsyłając ciekawych do męża.
Oprócz tego inna jeszcze nowina krążyła wśród zebranych.
Murat prosił o rękę panny Karoliny Bonaparte.
Bonaparte przez rok był na bakier z tym, który marzył o zaszczycie, aby mieć jego za szwagra.
Przyczyna swarów między nimi może się wydać czytelnikowi dziwną.
Murat, lew armii, Murat, którego odwaga była przysłowiowa, Murat, który mógł być modelem dla rzeźbiarza do posągu boga wojny, ten sam Murat pewnego dnia, nie wyspany, czy też po złym obiedzie, stchórzył.
Było to pod Mantuą, w której Wurmser po bitwie pod Rivoli zamknąć się musiał z 28.000 wojska. Generał Miollis, z czterema tysiącami tylko, miał blokować tę fortecę. Otóż podczas jednej wycieczki Austryaków Murat na czele 5.000 miał zaatakować trzy tysiące nieprzyjaciół.
Murat zaatakował ich, lecz jakoś miękko.
Bonaparte był tak tem rozgniewany, że go oddalił od siebie.
Dla Murata był to fakt straszny, tembardziej, że już podówczas miał chęć, jeśli nie nadzieję, zostać szwagrem swego generała, gdyż kochał się w Karolinie Bonaparte.
Jak przyszła mu ta miłość — o tem opowiemy w dwu słowach.
Czytający nasze książki może się dziwią, że przywiązuję wagę do pewnych szczegółów, które wydają się zbytecznymi.
Pochodzi to stąd, że nie piszemy książek oderwanych od siebie, lecz że wypełniamy ramy bardzo szerokie.
Dla nas obecność naszych bohaterów nie kończy się na zjawieniu się ich w danej książce: ten, kto jest adjutantem, w innej książce będzie już królem, skazańcem w trzeciej.
Balzac stworzył wielkie i piękne dzieło pod tytułem „Komedya ludzka“.
Nasze dzieło może się nazywać „Dramat Francyi“.
Lecz powróćmy do Murata.
W r. 1796 Murata wysłano do Paryża dla złożenia Dyrektoryatowi sztandarów, zdobytych w bitwach pod Dego i Mondori. Podczas tej podróży poznał on panią Bonaparte i panią Tallien.
U pani Bonaparte spotkał pannę Karolinę Bonaparte, którą był poznał w Rzymie u jej brata, Józefa.
Te trzy kobiety wyjednały mu stopień generała brygady.
Murat powrócił do Włoch, zakochany jeszcze bardziej w pannie Bonaparte, i pomimo stopnia generała brygady prosił o pozwolenie na zostanie adjutantem przy głównodowodzącym armią.
Na nieszczęście zdarzyła się owa fatalna potyczka pod Mantuą, po której Murat wpadł w niełaskę u Bonapartego.
Bonaparte podziękował Muratowi za usługi i umieścił go w dywizyi Neille’a, a potem w dywizyi Baraguey-d’Hilliers’a.
Dlatego też Murat nie towarzyszył Bonapartemu w podróży do Paryża po zawarciu pokoju w Tolentino.
Lecz nie było to po myśli „triumfeminatu“, który protegował młodego generała.
Trzy piękne opiekunki rozpoczęły kampanię; a ponieważ na porządku dziennym była wyprawa do Egiptu, uzyskały od ministra wojny to, że Murat wziął udział w tej wyprawie.
Odpłynął na jednym statku z Bonapartem; lecz przez całą podróż Bonaparte nie przemówił doń ani słowa.
W kampanii tej Murat dokazywał takich cudów waleczności, tak po waryacku przypuszczał ataki pod Abukirem, że Bonaparte nie mógł dłużej już mieć doń urazy.
W rezultacie Murat powrócił razem z Bonapartem do Europy; dopomagał mu czynnie w dniu 18 i 19 brumaire’a i wreszcie otrzymał dowództwo nad gwardyą konsulów.
To też Murat uważał, że chwila jest stosowna do wyjawienia wszystkiego Bonapartemu.
Na trzy dni przed opisaną uroczystością Murat wynurzył się przed Bonapartem.
Ten odpowiedział tylko, że pomyśli o tem; lecz tegoż dnia dał swe przyzwolenie.
Otóż dwie te nowiny: małżeństwo Murata z Karoliną Bonaparte i przeprowadzka do Tuileries zostały puszczone razem w kurs i miały się uzupełniać.
Pierwszy konsul miał zająć rezydeneyę dawnych królów, miał spać w łożu Burbonów, jak wówczas mówiono; ale za to wydawał swą siostrę za syna karczmarza.
Taka kombinacya wywołała ten skutek, że w dniu przejazdu do Tuileries (30 pluviôse’a, roku VIII) Bonapartego, eskortowanego przez syna karczmarza a swego szwagra, ludność podziwiała i oklaskiwała.
Na dzień ten zarządzono wielki przegląd wojsk, na którym miała być obecna pani Bonaparte w oknach pawilonu Flory, zajmowanego przez konsula Lebrun’a.
Bonaparte wyjechał z Luksemburgu punktualnie o godzinie pierwszej po południu, eskortowany przez trzy tysiące wyborowego żołnierza.
Przejeżdżając pod główną bramą pałacu, Bonaparte podniósł głowę i przeczytał napis tej treści:

10 sierpnia 1792 r.

Monarchia została obalona we
Francyi

i nigdy już nie powróci.

Niedostrzegalny uśmiech ściągnął wargi pierwszego konsula.
U bramy pałacu Bonaparte wysiadł z powozu i dosiad! konia, aby objechać wojsko.
Gdy go ujrzano na koniu bojowym, zewsząd zagrzmiały oklaski.
Po skończonym przeglądzie Bonaparte, mając po prawej stronie Murata, po lewej Lannes’a a za sobą cały sztab, patrzał na defilujące wojska.
Gdy się skończyła defilada, zsiadł z konia i śmiało wszedł na schody Walezyuszów i Burbonów.
Wieczorem Bourrienne zapytał go:
— Czyś zadowolony, generale?
— Tak — odpowiedział wymijająco Bonaparte — wszystko poszło dobrze. Prawda?
— Doskonale!
— Widziałem cię przy pani Bonaparte.
— I ja widziałem, jak czytałeś, generale, napis nad bramą.
— Tak — odparł Bonaparte: — „10 sierpnia 1792 r. Monarchia została obalona we Francyi i nigdy już nie powróci“.
— Czy trzeba ten napis zniszczyć? — zapytał Bourrienne.
— Zbyteczne — odparł Bonaparte. — Odpadnie on sam przez się.
— A wiesz, Bourrienne — zapytał, wzdychając, Bopanarte — kogo mi brakowało dziś?
— Nie, generale.
— Rolanda... Co do dyabła może on robić, że nie daje o sobie wiadomości? Otóż opowiemy zaraz, co robił Roland.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.