Tragedje Paryża/Tom I/XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Apartament panny d’Auberive, położony na pierwszem piętrze korpusu pałacowego, składał się z przedpokoju, małego salonu, sypialni i obszernego gabinetu w rodzaju garderoby, do której prowadziły boczne wschody, mające łączność z mieszkaniem Urszuli, starej pokojówki, będącej na usługach dziewczęcia.
Pewnego wieczora, w pół roku blizko po wprowadzeniu się Loc-Earna do pałacu pana d’Auberive, Henryka około dziesiątej, jak zwykle, wyszedłszy od ojca, Wróciła do swego mieszkania.
Zmieniwszy ubranie, poleciła odejść Urszuli.
Na błękitny jedwabny penioar rozpuściła sploty swych jasnoblond włosów i usiadła naprzeciw płonącego na kominku ogniska, z oczyma w płomień utkwionemi, rękoma wspartemi na kolanach, zatopiona w głębokiem dumaniu.
O spoczynku nie myślała wcale.
Z chwilą, gdy zawładnęło nią owe nowe, potężne uczucie, nie odwiedzała już bibliotecznej sali. Na co bowiem karmie się fantastycznemi obrazami miłości, gdy jej urzeczywistnienie miała przed sobą? Wołała w owych samotnych godzinach przezierać karty własnego romansu, ukrytego w głębi serca.
Dumając tak przez czas długi wśród ciszy, dziewczyna nagle zadrżała, podniosła głowę i zwróciła wzrok ku drzwiom. Jakiś szmer lekki dobiegi ją z pobliża.
Ów szmer dał się słyszeć od strony garderoby, do której drzwi były uchylone. Zdawało się, jak gdyby ktoś z lekka otwierał szafę, napełnioną sukniami.
— Czy to ty, Urszulo? zapytała, sądząc że pokojówka wróciła.
Żadna odpowiedź na to zapytanie nie nastąpiła.
— Przywidzenie, rzekła sama do siebie; i pogrążyła się w dumaniu.
Po upływie kilku minut tenże sam szelest dał się słyszeć, lecz znacznie wyraźniej.
Panna d’Auberive zerwała się zatrwożona, wołając:
— Kto tam? odpowiedzieć proszę!
I jednocześnie zbliżywszy się do kominka, pochwyciła za sznur od dzwonka, aby obudzić pokojówkę i przywołać ją co rychlej.
Za nim to zdołała uczynić, we drzwiach od garderoby ukazał się Robert Loc-Earn, a nakazując gestem błagalnym milczenie, wyszepnął z cicha:
— To ja pani. Na imię nieba nieprzywołuj nikogo!
— Pan? powtórzyła Henryka, cofając się zdumiona; pan, w moim pokoju, podczas nocy? Zkąd, w jakim, celu pan tutaj przychodzisz?
Widząc się samą o tak późnej godzinie w obec tego którego kochała, o którym na kilka minut przed tem marzyła, nieroztropne a romansowe to dziewczę stało się nagle dzieckiem trwożliwem, zmięszanem.
— Henryko, wyszepnął Robert, po raz pierwszy używając tego imienia w rozmowie z panną d’Auberive; Henryko, wiesz ile cię kocham. Wszak upoważniłaś mnie ku temu. Rozkazując mi zaniechać projektu podróży, pozwoliłaś tem samem wierzyć w twą miłość!
— Tak, odpowiedziało dziewczę, zakrywając rękoma twarz zarumienioną tem wyznaniem. Niepozwalałam jednak mówić panu o tem. Zabraniam najmocniej powtarzania mi podobnych rzeczy, i jeszcze wśród nocy... tu... w moim pokoju... do którego wkradłeś się przez jakiś podstęp niewytłumaczony... niegodny ciebie, i mnie ubliżający zarazem!
— Potrzebuję z tobą pomówić, rzekł Loc-Earn, a gdybyś mnie wysłuchać nie zechciała, biedne me serce pęknie pod nadmiarem boleści.
— Wysłuchać jestem gotową, odpowiedziała, lecz, jutro, nie teraz.
— Czemu nie teraz?
— Dziwna, jak możesz pytać mnie o to. Twoja obecność, wszak sądzę dobrze pan wiedzieć powinieneś, jest dla mnie zniewagą!
— Ach! ukochana, podobne słowo jak boli, jak rani, jak ono jest niesprawiedliwem! Czyż się znieważa kiedykolwiek uwielbianą istotę? A ja czczę ciebie, uwielbiam? Ow pokój jest dla mnie świątynią, w której pragnę przyklęknąć dla głębszego uczczenia mojego bóstwa!
— Milcz pan, i oddal się proszę!
— Radbym być posłusznym, lecz brak mi ku temu odwagi.
— Boże, mój Boże! wołała Henryka, chcesz mnie więc skompromitować, chcesz mnie zgubić!
— W jaki sposób? Nikt nie wie o mojej tu obecności. Urszula śpi, wszyscy służący udali się również na spoczynek.
— Co to znaczy. Własne sumienie, godność ma o sobista, niepozwalają mi słuchać cię tu, wśród nocy. Jutro przyrzekam, jutro pomówię z tobą, panie Robercie.
— Jutro, jak dzisiaj, jak wczoraj, nie nadarzy się już więcej taka sposobność pomówienia z tobą sam na sam!
— Ja ją wytworzę gdy będzie potrzeba; odrzekła panna d’Auberive. Lecz oddal się pan, odejdź natychmiast, ja chcę! żądam tego!
— Wypędzasz mnie więc! zawołał Loc-Earn z gestem rozpaczy. Ach! o ileż lepszem byłoby, o ile mniej okrutnem, gdym mój los oddał w twe ręce, gdym napisał: „Czy mam pozostać czy odjechać“ gdybyś była odpowiedziała: „Wyjeźdżaj.“ Byłbym cierpiał bezwątpienia, tak, o wiele więcej, mniej jednak, niż cierpię w tej chwili. Jeśli mnie pozostawiasz mojemu przeznaczeniu, nie wypędzaj mnie przynajmniej!
To mówiąc przyłożył rękę do oczu jak gdyby dla otarcia łzy, która wcale się nie ukazała.
— Mylnie pan sądzisz, nie mam zamiaru sprawiać ci przykrości, odpowiedziała Henryka, jeśli to czynię, czynię zmuszona koniecznością, wbrew może własnej chęci i woli. Wszak pan sam widzisz, że się lękam, drżę cała!
— Lękasz się, mnie? powtórzył Robert z oddźwiękiem goryczy. Wątpisz więc o moim dla ciebie szacunku, o mej uczciwości, honorze? Ach to cios ostatni, lecz za zbyt srogi! Wszystko więc pomiędzy nami skończone!... Zegnam panią, żegnam na zawsze! To mówiąc, złożył ukłon pannie d’Auberive i zwrócił się ku drzwiom.
— Dokąd pan idziesz? Co zamyślasz uczynić? pytała Henryka jak pół obłąkana z trwogi i zmięszania.
— Wszak pani wiesz dobrze...
— Opuszczasz nasz pałac?
— Tak, i rozstaję się z życiem!..
Na tę odpowiedź, wywołującą dziś śmiech nawet w melodramatach, biedne to dziewczę zaledwie siłą woli powstrzymać zdołało okrzyk przerażenia wybiegły jej na usta.
— Samobójstwo! wyjąknęła: chcesz umrzeć?
— Tak, odparł Robert, bo i cóż robiłbym teraz na świecie. gdy ta, którą kocham nad wszystko obrzuca mnie pogardą!
— Ja, obrzucam pana pogardą? szepnęło wśród łkania nieszczęśliwe dziewczę. Lecz czyż ja powiedziałam, że panem pogardzam?
— Więcej, niż powiedziałaś mi, pani, dowiodłaś mi tego. Pogarda kobiety którą się kocha, o! to zbyt wiele, to zabija!
— Cóż mam uczynić, ażeby przekonać pana, żeś mnie niezrozumiał, ażeby dowieść że cię poważam?
— Trzeba, odparł nikczemnik, dowieść, że pokładasz we mnie to zaufanie, jakie mi przed chwilą odebrałaś. Trzeba zbliżyć się ku mnie, podać mi obie rączki, spojrzeć na mnie z uśmiechem, i wysłuchać bez obawy słów moich. Lecz tego nie uczynisz, pani. Wytrwasz w swojem postanowieniu, porzucisz mnie na pastwę losu! Niepozostaje mi nic przeto jak cię pożegnać na wieki!
— Zostań! zawołała żywo panna d’Auberive; usiądź tu przy mnie. Mów. Ufam ci w zupełności.
— Dzięki ukochana, zawołał z uśmiechem szatańskiego zadowolenia, obejmując ją w objęcia i okrywając pocałunkami. Jesteś aniołem. Po raz drugi wracasz mi życie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.