Tragedje Paryża/Tom II/XXXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIV.

Wprowadzamy czytelnika ponownie do pracowni Jerzego Tréjan, we dwa tygodnie, po wyż opowiedzianych wypadkach.
Obszerny ów pokój z najwyższą starannością jest przyozdobionym, w chwili, gdy przestępujemy próg jego.
Na nowej staludze, rozpięte białe płótno przy nąjkorzystniejszem świetle, oczekuje na przyjęcie mającego narodzić się szkicu.
Tréjan przechadza się ze szczególną starannością przybrany w swój kostjum artystyczny, czarną aksamitną marynarkę i jasne pantalony. Nie oczekuje on jednak na Fanny Lambert, jak można sądzić z pozoru, ale na pana de Grandlieu mającego przybyć wraz z żoną na jej pierwsze posiedzenie do portretu.
Herminia, nie będąca dotąd nigdy jeszcze w żadnej malarskiej pracowni, cieszyła się naiwnie z tego pierwszego seansu, jak podróżą w jakiś kraj, dotąd sobie nieznany. Średniowieczne kufry, stojące w pracowni, stara porcelana, fajanse, zżółkniałe sztychy i szkice zawieszone na ścianach, wszystko to zwracało jej uwagę, zdumiewało ją i wyznała głośno, iż artyści wydają się jej być najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Pan de Grandlieu słuchał z dobrotliwym ojcowskim uśmiechem szczebiotania swej młodej żony, chwilami jednak znikał ów uśmiech na jego ustach i posępniało spojrzenie.
Jerzy nie kryjąc zachwytu, jaki wywoływała jego kuzynka, wyznawał sam przed sobą że była to w rzeczy samej czarująca kobieta!
— Rozpoczynamy więc posiedzenie? pytała Herminia, zadowolniwszy swoją dziecięcą ciekawość.
— Każdej chwili, skoro rozkażesz, kuzynko.
— Wskaż mi pan zatem jak i gdzie mam usiąść.
— Tu, na tym fotelu w pełnem świetle.
— Czy trzeba zdjąć kapelusz?
— Tak, prosiłbym o to.
— Czy jestem dobrze uczesaną?
— Nazbyt dobrze.
— Jakto mam rozumieć?
— To znaczy, że radbym widzieć w twych pięknych jasnych włosach, kuzynko, trochę więcej nieładu. Ułożymy je, a raczej rozrzucimy, jeśli pozwolisz, we właściwym czasie.
— O zezwoleniu proszę nie wątpić. Zapewne wiele portretów kobiecych miałeś dotąd, kuzynie?
— Tak, kilkanaście.
— A więc upewniam, iż niemiałeś posłuszniejszego nademnie modelu. Przekonasz się o tem. Ile posiedzeń, odbyć będzie trzeba?
— Mniej więcej dwanaście, do piętnastu.
— A będę ładną na tym portrecie?
— Tak, jeżeli cię zrobię podobną, kuzynko.
— Komplement, dzięki za niego! odpowiedziała, śmiejąc się Herminia. Oznacz mi jaką mam przybrać pozę. Tak będzie dobrze?
— Nie zupełnie, aby być pełną wdzięku, bądź sama sobą, swobodną, jak zwykle, wszak to tak łatwo. Poza wtedy jest dobrą, gdy jest najzwyklejszą.
— Wolno mi rozmawiać?
— Z wszelką swobodą. Przyjdzie czas na milczenie, gdy zacznę rysować usta.
Tu Jerzy śmiałą i pewną ręką, kilkoma szybkiemi rzutami nakreślił szkic na tle białego płótna, poczem popatrzywszy bacznie na Herminię, zwrócił się do pana de Grandlieu.
— Złóżmy naradę, kuzynie.
— W jakim celu, pytał wicehrabia.
— Względem świeżo rozpoczętego portretu.
— A mnie pozwolicie mieć udział w owej naradzie? pytała Herminia z przymileniem.
— Bezwątpienia, a oto przedmiot narady, odrzekł Tréjan. Są dwa sposoby pojęcia i traktowania portretu. Mogę odmalować kuzynkę tak, jak się nam przedstawia obecnie, w aksamitnej sukni, djamentowych kolczykach i perłach na szyi, mogę odwzorować zarówno jej jasno blond główkę na purpurowej draperji, umieszczając w jednym z narożników obrazu, po lewej, podwójną tarczę herbową, Grandlieu i Randal’ów.
— Zdaje się że tak dobrze byłoby? odparł wicehrabia.
— Dobrze, bezwątpienia, lecz inna myśl przyszła mi obok tego. Zwróć uwagę, kuzynie, mówił dalej Jerzy, że wicehrabina ma pozór bardziej młodego dziewczęcia niźli kobiety zamężnej i że nawet sam Rafael nie wytworzyłby czystszej po nad nią dziewiczej postaci. Proponuję więc portret, któryby był jednocześnie obrazem. Gdybyś przyjął mój projekt wicehrabio, wymalowałbym kuzynkę w białej sukni, pośród parku, zalanego świeżem światłem porannem. Włożyłbym jej w rozrzucone włosy parę liści, skroplonych rosą, Mogłaby trzymać za wstążki swój słomiany kapelusz, oraz koszyczek napełniony polnemi kwiatami. Byłaby to bogini wiosny. Jakże uważasz mój projekt, kuzynie
— Ach! zawołała Herminja klaszcząc w ręce radośnie, zrób pan tak, to będzie prześliczne!
Jerzy pytał spojrzeniem wicehrabiego.
— Niech i tak będzie, rzekł on. Usuńmy tarczę herbową. Ze stratą strony heraldycznej obraz zyska na wdzięku i prostocie.
— A więc, rzecz postanowiona, do dzieła zatem! wyrzekł Tréjan. I jednocześnie szkicować zaczął w oznaczonym kierunku.
Po trzech bytnościach wicehrabstwa w pracowni, kontur dawał pojęcie o wysokiej wartości obrazu, a podobieństwo Herminii w zdumiewający sposób schwyconem zostało.
Za czwartem przybyciem gdy wszedł pan Grandlieu z małżonką, artysta, przywoławszy Walentego, wysłał go na miasto z jakiemś poleceniem.
— Zamknij wychodząc drzwi od przedpokoju i klucz zabierz z sobą, dodał, w rodzaju przestrogi.
Rozpoczęło się pozowanie.
Walenty jednak źle słyszał, albo zapomniał ostatnich wyrazów swojego pana, ponieważ wkrótce po jego wyjściu, otwarły się drzwi pracowni, a w nich najniespodziewaniej ukazał się Andrzej San-Rémo.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.