<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Tarnowski
Tytuł Tren na Wiśniczu
Pochodzenie Poezye Studenta Tom III
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Całe Treny i elegie
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

TREN NA WIŚNICZU.[1]

W cienie pogrążani czoło — wzrok ducha przyćmiłem
Kiedy okiem po ruin szkielecie toczyłem —

Duszno było mej duszy z zachwytu milczeniem
Zdało jej się, że cisną ją wieki sklepieniem —

Tuż gdzie śladów potęgi błysły szczyty dumne
O złamaną mi czoło, dziś oprzeć kolumnę?…

Dziwny jest o stwórco w twych dziełach stworzenia,
Lecz najdziwniejszy iście w przekleństwie zburzenia!

Czarne zamczysko stoi — i z luki mszystemi
Słońcu zda się urągać oczyma ślepemi…

Cień jego z góry pada w okolic dolinę,
A baszt czoła bezchmurnie zwiastują ruinę —

Tu brama, co do wielkich wiodła kórytarzy:
Tam podziemia, gdzie gnili Turcy i Tatarzy,


Czyścowo jęcząc łaski. Gdy Kmity cień dumny
Przechadzał się w komnatach, że drżały kolumny!

Patrz ten smutny mur! czasu dłonią, poszarpany
Jak mamuł[2] — tam Kmitówki[3] gruz już rozsypany —

Po gzymsach marmurowych ciche jarzębiny
Kapię łzami krwawemi nad odrzewców szczeliny —

Każden wiek co przechodzi nad dumą zamczyska
Ryje na jego skroni hieroglif zwaliska!

Tu po tych korytarzach wilgotnych i ciemnych
Gdzie odgłos kroków dudni w piwnicach podziemnych,

Kędy kropla wśród ciszy z głazu na głaz spada
Jak dusza, co się wiekom nie ludziom spowiada…

Chodziły Chrobre Pany — królów majestaty,
Złotem się dziś odarte pyszniły komnaty…

Dziś sowa woła głosem śmiechu i próżności
Skąd brzmiały trąby, kotły, na przybycie gości…

Tu kopuła kaplicy — i gruzy ołtarza,
Gdzie puszczyk dziś zaklęło pojęki powtarza —

I wzlata nad dziedziniec w kolumny toczony
Zarosły w chwast — a pyszny w smak królowej Bony —

Ha! jakaś woń tu wieje tej pychy Malborskiej,
Jakiej w sobie niemieścił sam zamek Krakowski,

I czworobokiem swoim jak Kmita, królowi
Tak Wiśnicz się przedrzeźnia hardo Wawelowi —

Czarne, tarczami w herby ściany nabijano
Padają w mech wilgoci, zielone, spękane!


A szeregi komnat — sal groby milczące
Są jak pieczary duchów ich jękiem jęczące —

Tu żyje nietoperzy pokolenie młode —
W ich wieńcu rozplecionym przedrzeźnia swobodę!

I wzdycha jako kamień na wielkiej dno studni
Lecąc — w głębinach otchłani ledwie już zaludni!…

W tych salach stary puchacz mieszka posiwiały,
Którego młode sowy karmią przez rok cały —

Dziko on pokutuje — kiedy o północy
Z kaplicy się zaśmieje — błysk oka potoczy,

Wstaje Polonez duchów z wrzawą, wspaniałością
Wśród muzyki — aż niknie z piorunu jasnością —

Już słońce złotą głowę chyli w nocy cienie,
Raz ostatni po ziemi toczy swe spojrzenie,

A księżyc twarz płomienną wysunął z za góry,
I rozlał złote światło w gruzów kształt ponury —

O! biada tobie zamku, co konasz przez wieki
A skonać nie potrafisz, bo twój dzień daleki!

Mur twój czasu dłoń zimna podarła na szmaty,
Tam Kmitówka we włoskie stroiła się kwiaty:

W obrazy i zwierciadła przedmieście pokoi,
Tam — gdzieś w dali kapela instrumenta stroi,

Ha!… w rozdźwięk Poloneza grzmi świetlana sala,
Sto par tłumnie za sobą, z gwarem się przewala.

Grzmią trąby — suną pary — skrawe — wiotkie — wieszcze,
To Polonez!… że duszę przebiegają dreszcze!…


O! jacy wy wspaniali — i liczni i dumni!
I sławą wieku jaśni, potężni i tłumni!…

Czoła starców gołębią spleśniałe siwizną
I w bojach nad klejnoty — piękną harde blizną!…

W światłach i złotogłowach błyskają komnaty
Tłum gości — błyszczą zbroje — szumią matron szaty,

Pióra wieję na hełmach — karmazyny — pasy
Gwieżdżące karabele i słoneczne atłasy —

Szaty białogłów jasne, lite, operlone
Jakby z promieni nowiu były uprzędzione —

Pajęczyny koronek — i klejnotów blaski
I suknie długie wloką — lśnią czoła przepaski —

Sunie łam po kobiercach szereg długi — długi,
Wśród podźwięków kapeli jako tęczy smugi —

Patrz! młody Zygmunt August! — że aż rośnie dusza!
Wiedzie królowę matkę — w pierwszą parę dzielnie,

A w drugiej sam Pan Zamku,[4] wyloty kontusza,
Zarzuciwszy, Barbarę prowadzi weselnie!…

Lecz Barbara coś smutna choć jasnego czoła,
Jak duch odlecieć z ziemi mający anioła…

Za niemi Pan Krakowski[5] wiódł Annę, Królowę,
Wzrok jego ogniem błyska choć ma siwą głowę —

Już odbiją Barbarę — uśmiechnięta cała —
Białą dłoń z dziwnym wdziękiem rycerzowi dała —

I znów odbił Barbarę jakiś Włoch pancerny,
Szepcze jakieś pochlebstwo głos jego mizerny,


Bo dumnie wzniosła głowę — że z czoła korona
Błysła — nad wszystkie głowy jasna, wyniesiona,

A za niemi Radziwiłł, poważnie stąpając —
Wiódł Elżbietę królowę — za rękę trzymając —

A za nim Katarzynę młodziutką, wesołą,
Wiódł Firlej górą niosąc spanoszone czoło…

Splata się rozpleciona wstęgą plączoną,
Jak po unii Lubelskiej znów Litwa z koroną!…

Coraz huczniej brzmią trąby, w światłości zwierciadeł
Dwoi się szereg długi bezkońcem widziadeł…

Po kobiercach się sunie sto par jednym szlakiem,
Kmita je węża Sforciów prowadzi zygzakiem,

Ale królowę Matkę odbił Jan z Tarnowa,
Niechętnie dumną rękę dała mu królowa,

I rzekła: Waszmość zda się przyjacielem Kmicie!
Myślałem, że pierw słońce stanie na błękicie!

O! jakoż nie wybaczyć, odrzeknie Jan z wiarą,
Kiedy w przyjaźni Bona króluje z Barbarą!

Tak — króluje!… odpowie z żółkiem licem bona,
A w tem ja odbił Firlej — i poszła skwaszona…

Lecz miotła na Jana wzrok tak ognisty,
Jak wąż, co w diademie jej błyskał gwiaździsty…

A obok po komnatach tam zamorskie Pany,
Puchary krążą w koło, dymią roztruchany,

W dali na taniec Nuncyusz patrzy z Maciejowskim,
Górnicki peroruje głośno z Orzechowskim,


A przy Reju się młode chłopię w kącie tuli,
To Jasio z Kochanowa, co Polskę rozczuli…

A Stańczyk podrzeźniając gest Kmity, wpółgłośno
Rzekł: królu niedowierzaj! I spojrzał ukośno…

Stąpają po kobiercach — aż znowu król młody
Odbił swoją Barbarę — wiódł na życia gody…

W tem trzask gromu zagłuszył odgłosy godowe —
Nikną jasne postacie, i czoła majowe —

Ciemność — zamek on jasny — gruzem ziemie orze,
W bluszczu pretach[6] on kona i skonać nie może —

A dziś w jego komnatach o! goścież tam siedli,
Co mu czoło rysami jak wieńcem obwiedli!

Słyszysz te kroki głuche — te śmiechy — te dźwięki —
To kajdany, to więzienie — braducich piosenki!…

I zamczysko zbrodniarzom na barłog zostało
Jak robakom ku roztoczeniu dumne ciało!…

Słyszysz? rzępolą skrzypki — i jeden przygrywa
A chór im dzikim wrzaskiem podle przyśpiewywa;

W koło ogniska siedzą — ich pieśni zdziczałe
W ciemności jak szatanów duchy poszalałe,

Skaczą, tupią, pląsają i w dłonie klaskają
I dzwonią kajdankami, ze mury padają!…

Lub z górnych krat słowami podłemi jak dusze
Ich, krzycząc, gorszą, trwożą, chłopięta pastusze…

Aniele! daj o! daj mi zapomnienia czarę!
Tu dokoła tak wieńcem szumią lipy jare,


O! szepczą w łzach modlitwy rzewne dziejów dzieje,
I nad zamkiem prababek wtórzą dni koleje,

Z listków padają perły, jak z różańca wiary,
Jak zdolna wrogów zbawić jedna łza Barbary…

Pszczoły z brzękiem wesołym o! i bez ustanku
Miód biorą z ich gałęzi od świtów poranku…

Tu ledz w trawie, o stary moździerz wsparłszy głowę,
A same z cieniów wstaną postacie godowe —

A za niemi i inne — zacne — tu męczone[7]
Jak zbrodniarze za sztandar wolności więzione,

W tych murach — choć na szali wieczności przeważy
Kiedyś kilka krwi kropel — za ziemi zbrodniarzy!…

Ku błękit się bez końca rozpiął po lazurze,
Z orłami w chmurach — z zamkiem w wiecznej dumy chmurze —

Ale kiedy noc straszna ryknie gromem dzikim,
Zawyje wichrów wyciem i żywiołów krzykiem,

Jak orlica przeszłości, co mści swe orlęta,
Co żyje, paki naród krzywdy swe pamięta…

Wtedy uchodź pielgrzymie, coś siadł na kamieniach,
Jeźli żelaznej duszy niemiałeś w cierpieniach…

A jeżeli dostoisz — to spytaj pieśniami
Tych orłów, co na basztach tam biją skrzydłami…

Zapytaj lip tych starych, co drżąc, pomst wołają,
Aż mur pęka i głazy z czoła mu padają…

I wolę cichy kwiatek wzrosły na ruinie,
Nad wielkość co upada — i przez siebie ginie…


Ale dzisiaj tu cisza — lipy milczą … strażą
A pszczoły brzęcząc, biorą miód i cicho gwarzą,

Jak arfa niewidoma, cicha, bez ustanku
Co anioł dziejów trzyma — w gruzach w bluszczów wianku —

Na wzgórze zamku trzody pasąc się spinają,
Pasterze na fujarkach rzewne piosnki grają

A zamczysko tak hardo w słońca ciszy stoi,
Jak orzeł, co w nie patrząc, oślepł w dumie swojej…

I takie straszne dumą w wieków poniewierce,
Jako olbrzym, któremuby tu czas — wyżarł — serce!

Tam w oddali mieściny dachy rozsypane
Mrowiskiem, i kościoła lśnią wieże blaszane,

Po ich grobów ciemnicy, od trumny, do trumny
Wiódł mnie zbrodniarz z pochodnią pomiędzy kolumny,

Tam leżą w karmazynach szkielety zbutwiałych
Panów i Pań wśród ziemi, możnych i wspaniałych —

A kajdany te więźnia z grobów zlane ciszą
Tak dzwonią — że już arfy głosów niedosłyszą,

Aż na Wawelu Kmity dumny posag stoi,
Ale u wrót a w kościół dalej iść się boi,

Pycha krępuje orłów lot wężem łańcucha,
Wszystko nicością oprócz miłości i ducha —

Wstań pielgrzymie! choć ciężko Ci wieków ciężkością
Miłość Bogiem — a Bóg jest na wieki miłością!…

1857.




  1. Wyjęty i przerobiony z osobnej prozaicznej całości. –
  2. Przypis własny Wikiźródeł Być może literówka od mamut.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Zamek w Wiśniczu Nowym
  4. Przypis własny Wikiźródeł Piotr Kmita (ok. 1477-1553)
  5. Przypis własny Wikiźródeł Kasztelan krakowski
  6. Przypis własny Wikiźródeł Być może powinno być prętach.
  7. 1846!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.