[334]
W cienie pogrążani czoło — wzrok ducha przyćmiłem
Kiedy okiem po ruin szkielecie toczyłem —
Duszno było mej duszy z zachwytu milczeniem
Zdało jej się, że cisną ją wieki sklepieniem —
Tuż gdzie śladów potęgi błysły szczyty dumne
O złamaną mi czoło, dziś oprzeć kolumnę?…
Dziwny jest o stwórco w twych dziełach stworzenia,
Lecz najdziwniejszy iście w przekleństwie zburzenia!
Czarne zamczysko stoi — i z luki mszystemi
Słońcu zda się urągać oczyma ślepemi…
Cień jego z góry pada w okolic dolinę,
A baszt czoła bezchmurnie zwiastują ruinę —
Tu brama, co do wielkich wiodła kórytarzy:
Tam podziemia, gdzie gnili Turcy i Tatarzy,
[335]
Czyścowo jęcząc łaski. Gdy Kmity cień dumny
Przechadzał się w komnatach, że drżały kolumny!
Patrz ten smutny mur! czasu dłonią, poszarpany
Jak mamuł[2] — tam Kmitówki[3] gruz już rozsypany —
Po gzymsach marmurowych ciche jarzębiny
Kapię łzami krwawemi nad odrzewców szczeliny —
Każden wiek co przechodzi nad dumą zamczyska
Ryje na jego skroni hieroglif zwaliska!
Tu po tych korytarzach wilgotnych i ciemnych
Gdzie odgłos kroków dudni w piwnicach podziemnych,
Kędy kropla wśród ciszy z głazu na głaz spada
Jak dusza, co się wiekom nie ludziom spowiada…
Chodziły Chrobre Pany — królów majestaty,
Złotem się dziś odarte pyszniły komnaty…
Dziś sowa woła głosem śmiechu i próżności
Skąd brzmiały trąby, kotły, na przybycie gości…
Tu kopuła kaplicy — i gruzy ołtarza,
Gdzie puszczyk dziś zaklęło pojęki powtarza —
I wzlata nad dziedziniec w kolumny toczony
Zarosły w chwast — a pyszny w smak królowej Bony —
Ha! jakaś woń tu wieje tej pychy Malborskiej,
Jakiej w sobie niemieścił sam zamek Krakowski,
I czworobokiem swoim jak Kmita, królowi
Tak Wiśnicz się przedrzeźnia hardo Wawelowi —
Czarne, tarczami w herby ściany nabijano
Padają w mech wilgoci, zielone, spękane!
[336]
A szeregi komnat — sal groby milczące
Są jak pieczary duchów ich jękiem jęczące —
Tu żyje nietoperzy pokolenie młode —
W ich wieńcu rozplecionym przedrzeźnia swobodę!
I wzdycha jako kamień na wielkiej dno studni
Lecąc — w głębinach otchłani ledwie już zaludni!…
W tych salach stary puchacz mieszka posiwiały,
Którego młode sowy karmią przez rok cały —
Dziko on pokutuje — kiedy o północy
Z kaplicy się zaśmieje — błysk oka potoczy,
Wstaje Polonez duchów z wrzawą, wspaniałością
Wśród muzyki — aż niknie z piorunu jasnością —
Już słońce złotą głowę chyli w nocy cienie,
Raz ostatni po ziemi toczy swe spojrzenie,
A księżyc twarz płomienną wysunął z za góry,
I rozlał złote światło w gruzów kształt ponury —
O! biada tobie zamku, co konasz przez wieki
A skonać nie potrafisz, bo twój dzień daleki!
Mur twój czasu dłoń zimna podarła na szmaty,
Tam Kmitówka we włoskie stroiła się kwiaty:
W obrazy i zwierciadła przedmieście pokoi,
Tam — gdzieś w dali kapela instrumenta stroi,
Ha!… w rozdźwięk Poloneza grzmi świetlana sala,
Sto par tłumnie za sobą, z gwarem się przewala.
Grzmią trąby — suną pary — skrawe — wiotkie — wieszcze,
To Polonez!… że duszę przebiegają dreszcze!…
[337]
O! jacy wy wspaniali — i liczni i dumni!
I sławą wieku jaśni, potężni i tłumni!…
Czoła starców gołębią spleśniałe siwizną
I w bojach nad klejnoty — piękną harde blizną!…
W światłach i złotogłowach błyskają komnaty
Tłum gości — błyszczą zbroje — szumią matron szaty,
Pióra wieję na hełmach — karmazyny — pasy
Gwieżdżące karabele i słoneczne atłasy —
Szaty białogłów jasne, lite, operlone
Jakby z promieni nowiu były uprzędzione —
Pajęczyny koronek — i klejnotów blaski
I suknie długie wloką — lśnią czoła przepaski —
Sunie łam po kobiercach szereg długi — długi,
Wśród podźwięków kapeli jako tęczy smugi —
Patrz! młody Zygmunt August! — że aż rośnie dusza!
Wiedzie królowę matkę — w pierwszą parę dzielnie,
A w drugiej sam Pan Zamku,[4] wyloty kontusza,
Zarzuciwszy, Barbarę prowadzi weselnie!…
Lecz Barbara coś smutna choć jasnego czoła,
Jak duch odlecieć z ziemi mający anioła…
Za niemi Pan Krakowski[5] wiódł Annę, Królowę,
Wzrok jego ogniem błyska choć ma siwą głowę —
Już odbiją Barbarę — uśmiechnięta cała —
Białą dłoń z dziwnym wdziękiem rycerzowi dała —
I znów odbił Barbarę jakiś Włoch pancerny,
Szepcze jakieś pochlebstwo głos jego mizerny,
[338]
Bo dumnie wzniosła głowę — że z czoła korona
Błysła — nad wszystkie głowy jasna, wyniesiona,
A za niemi Radziwiłł, poważnie stąpając —
Wiódł Elżbietę królowę — za rękę trzymając —
A za nim Katarzynę młodziutką, wesołą,
Wiódł Firlej górą niosąc spanoszone czoło…
Splata się rozpleciona wstęgą plączoną,
Jak po unii Lubelskiej znów Litwa z koroną!…
Coraz huczniej brzmią trąby, w światłości zwierciadeł
Dwoi się szereg długi bezkońcem widziadeł…
Po kobiercach się sunie sto par jednym szlakiem,
Kmita je węża Sforciów prowadzi zygzakiem,
Ale królowę Matkę odbił Jan z Tarnowa,
Niechętnie dumną rękę dała mu królowa,
I rzekła: Waszmość zda się przyjacielem Kmicie!
Myślałem, że pierw słońce stanie na błękicie!
O! jakoż nie wybaczyć, odrzeknie Jan z wiarą,
Kiedy w przyjaźni Bona króluje z Barbarą!
Tak — króluje!… odpowie z żółkiem licem bona,
A w tem ja odbił Firlej — i poszła skwaszona…
Lecz miotła na Jana wzrok tak ognisty,
Jak wąż, co w diademie jej błyskał gwiaździsty…
A obok po komnatach tam zamorskie Pany,
Puchary krążą w koło, dymią roztruchany,
W dali na taniec Nuncyusz patrzy z Maciejowskim,
Górnicki peroruje głośno z Orzechowskim,
[339]
A przy Reju się młode chłopię w kącie tuli,
To Jasio z Kochanowa, co Polskę rozczuli…
A Stańczyk podrzeźniając gest Kmity, wpółgłośno
Rzekł: królu niedowierzaj! I spojrzał ukośno…
Stąpają po kobiercach — aż znowu król młody
Odbił swoją Barbarę — wiódł na życia gody…
W tem trzask gromu zagłuszył odgłosy godowe —
Nikną jasne postacie, i czoła majowe —
Ciemność — zamek on jasny — gruzem ziemie orze,
W bluszczu pretach[6] on kona i skonać nie może —
A dziś w jego komnatach o! goścież tam siedli,
Co mu czoło rysami jak wieńcem obwiedli!
Słyszysz te kroki głuche — te śmiechy — te dźwięki —
To kajdany, to więzienie — braducich piosenki!…
I zamczysko zbrodniarzom na barłog zostało
Jak robakom ku roztoczeniu dumne ciało!…
Słyszysz? rzępolą skrzypki — i jeden przygrywa
A chór im dzikim wrzaskiem podle przyśpiewywa;
W koło ogniska siedzą — ich pieśni zdziczałe
W ciemności jak szatanów duchy poszalałe,
Skaczą, tupią, pląsają i w dłonie klaskają
I dzwonią kajdankami, ze mury padają!…
Lub z górnych krat słowami podłemi jak dusze
Ich, krzycząc, gorszą, trwożą, chłopięta pastusze…
Aniele! daj o! daj mi zapomnienia czarę!
Tu dokoła tak wieńcem szumią lipy jare,
[340]
O! szepczą w łzach modlitwy rzewne dziejów dzieje,
I nad zamkiem prababek wtórzą dni koleje,
Z listków padają perły, jak z różańca wiary,
Jak zdolna wrogów zbawić jedna łza Barbary…
Pszczoły z brzękiem wesołym o! i bez ustanku
Miód biorą z ich gałęzi od świtów poranku…
Tu ledz w trawie, o stary moździerz wsparłszy głowę,
A same z cieniów wstaną postacie godowe —
A za niemi i inne — zacne — tu męczone[7]
Jak zbrodniarze za sztandar wolności więzione,
W tych murach — choć na szali wieczności przeważy
Kiedyś kilka krwi kropel — za ziemi zbrodniarzy!…
Ku błękit się bez końca rozpiął po lazurze,
Z orłami w chmurach — z zamkiem w wiecznej dumy chmurze —
Ale kiedy noc straszna ryknie gromem dzikim,
Zawyje wichrów wyciem i żywiołów krzykiem,
Jak orlica przeszłości, co mści swe orlęta,
Co żyje, paki naród krzywdy swe pamięta…
Wtedy uchodź pielgrzymie, coś siadł na kamieniach,
Jeźli żelaznej duszy niemiałeś w cierpieniach…
A jeżeli dostoisz — to spytaj pieśniami
Tych orłów, co na basztach tam biją skrzydłami…
Zapytaj lip tych starych, co drżąc, pomst wołają,
Aż mur pęka i głazy z czoła mu padają…
I wolę cichy kwiatek wzrosły na ruinie,
Nad wielkość co upada — i przez siebie ginie…
[341]
Ale dzisiaj tu cisza — lipy milczą … strażą
A pszczoły brzęcząc, biorą miód i cicho gwarzą,
Jak arfa niewidoma, cicha, bez ustanku
Co anioł dziejów trzyma — w gruzach w bluszczów wianku —
Na wzgórze zamku trzody pasąc się spinają,
Pasterze na fujarkach rzewne piosnki grają
A zamczysko tak hardo w słońca ciszy stoi,
Jak orzeł, co w nie patrząc, oślepł w dumie swojej…
I takie straszne dumą w wieków poniewierce,
Jako olbrzym, któremuby tu czas — wyżarł — serce!
Tam w oddali mieściny dachy rozsypane
Mrowiskiem, i kościoła lśnią wieże blaszane,
Po ich grobów ciemnicy, od trumny, do trumny
Wiódł mnie zbrodniarz z pochodnią pomiędzy kolumny,
Tam leżą w karmazynach szkielety zbutwiałych
Panów i Pań wśród ziemi, możnych i wspaniałych —
A kajdany te więźnia z grobów zlane ciszą
Tak dzwonią — że już arfy głosów niedosłyszą,
Aż na Wawelu Kmity dumny posag stoi,
Ale u wrót a w kościół dalej iść się boi,
Pycha krępuje orłów lot wężem łańcucha,
Wszystko nicością oprócz miłości i ducha —
Wstań pielgrzymie! choć ciężko Ci wieków ciężkością
Miłość Bogiem — a Bóg jest na wieki miłością!…
1857.
|