Tryumf śmierci (D’Annunzio, 1897)/Część piąta/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tryumf śmierci |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Aleksandra Callier |
Tytuł orygin. | Trionfo della morte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Hipolita wybuchnęła radością, skoro jej Jerzy oznajmił, że niebawem nadejdzie fortepian i partycje. Jakże była mu wdzięczną za tę miłą niespodziankę! Nakoniec będzie czem przerwać bezczynność długich godzin dziennych i ustrzedz się od pokus... Śmiała się, czyniąc aluzyę do ich fizycznego stosunku, przerywanego tylko chwilami zmęczenia lub jaką ucieczką ukochanego.
— Tym sposobem — mówiła, śmiejąc się z pewnym odcieniem złośliwości, choć bez goryczy — nie będziesz mógł już uciekać na twój przeklęty trabocco... Nieprawdaż?
Podeszła, ujęła jego głowę, ścisnęła mu dłońmi skronie i patrząc w oczy głęboko:
— Wyznaj, żeś tam się chronił z powodu tego — szepnęła głosem pieszczotliwym, jakby chcąc go skłonić do spowiedzi.
— Z powodu czego? — spytał, doznając pod dotknięciem tych dłoni wrażenia, jakiego się doznaje blednąc.
— Bo się lękałeś moich pocałunków.
Wymówiła te słowa powolnie, skandując niemal sylaby głosem, który nabrał nagle szczególniejszej czystości. W spojrzeniu zaś miała dziwną mieszaninę nieokreślonej jakiejś namiętności, ironii, okrucieństwa i dumy.
— Wszak prawda? Wszak to prawda? — nastawała.
Wciąż ściskała mu coraz mocniej skronie; ale zwolna jej palce zapuszczały się we włosy, łaskotały zlekka uszy, schodziły aż do karku, jedną z tych pieszczot, których ona tylko posiadała sztukę.
— Wszak to prawda? — powtarzała, kładąc w powtarzane słowa pieszczotę subtelną, nadając swemu głosowi ten akcent, który, jak wiedziała już z doświadczenia, zdolnym był wzbudzić niepokój w kochanku. — Wszakże to prawda?
Nie odpowiedział nic; przymykał oczy; poddawał się; czuł, że życie zeń ucieka, że świat zapada gdzieś i znika mu z przed oczu.
I raz jeszcze ulegał pod wpływem prostego dotknięcia tych szczupłych rączek; raz jeszcze Nieprzyjaciółka odnosiła tryumf, zaznaczała swą nad nim władzę. Zdawało się, że mu powiada „Nie możesz uciec przedemną, nie możesz się wyzwolić. Wiem, że się mnie lękasz; ale żądza, którą budzę w tobie, silniejszą jest od obawy. I nic nie upaja mnie tak bardzo, jak ten twój lęk właśnie, jak kiedy czytam trwogę w twych oczach, kiedy czuję drżenie twych fibrów“.
W naiwności swego egoizmu, zdała się nie mieć najmniejszej świadomości złego, które wyrządza, dzieła zniszczenia, jakie prowadzi bez wytchnienia i litości. Przyzwyczajona do dziwactw swego kochanka — do jego melancholii, do napadów kontemplacyjności stałej a niemej, do jego nagłych niepokojów, porywów zapału ponurych, niemal szalonych, do jego słów gorzkich i zagadkowych — nie pojmowała całej poważnej strony sytuacyi obecnej, którą pogarszała jeszcze z każdą godziną. Wyłączana zwolna z wszelkiego udziału w życiu wewnętrznem Jerzego, naprzód przez instynkt wrodzony, następnie z zamiarem, dokładała wszelkich starań, aby umocnić władzę swą nad jego zmysłami. Nowy ich sposób życia, wśród wolnego powietrza, na tej wsi, nad brzegiem morza, sprzyjał rozwinięciu się w niej zwierzęcości, budził w jej naturze siłę już istniejącą pierwotnie i potrzebę ćwiczenia tej siły aż do nadmiaru. Bezczynność kompletna, brak wszelkich trosk powszednich, ciągła obecność ukochanego, wspólność łoża, lekkość i swoboda ubioru letniego, kąpiele codzienne, wszystkie nowe nawyknienia — składały się na wyrafinowanie w niej, wzmożenie fortelów rozkoszy, nastręczając bezustanną sposobność ich powtarzania. I zdawało się rzeczywiście, że to straszliwy odwet za chłód pierwszych czasów miłości, za niedoświadczenie pierwszych miesięcy i że ona z kolei niosła zepsucie temu, który ją popsuł.
Stała się tak doświadczoną, tak pewną wywieranego wrażenia, tak skorą w pomysłach nieprzewidzianych, miała taki wdzięk prosty a łatwy w każdej pozie, w każdym geście, tyle kładła namiętności gwałtownej, szału niemal w ofiarowanie siebie, że Jerzy nie znajdował już w niej zupełnie tej istoty bezkrwistej i chorej, która poddawała się najśmielszym pieszczotom ze zdumieniem głębokiem, tej istoty bezświadomej, oszołomionej, która początkowo darzyła go owym przykrym a równocześnie idealnym widokiem: zamierania wstydu, pokonanego przez namiętność zwycięską.
Niedawno przypatrując się jej uśpionej, myślał: „Prawdziwy związek zmysłów jest także tylko chimerą. Zmysły mojej kochanki niemniej dla mnie są ciemne, jak jej dusza. Nie zdołam nigdy pochwycić w jej fibrach tajonego obrzydzenia, niezaspokojonej żądzy, podrażnienia nieukojonego. Nie dojdę nigdy do tego, bym mógł poznać różnorodne wrażenia, które jej daje taż sama pieszczota, powtarzana w odmiennych chwilach“... No, a tę władzę właśnie posiadła nad nim Hipolita; posiadła tę umiejętność nieomylną; dla niej wiadomemi były wrażenia najtajniejsze i najsubtelniejsze kochanka i umiała wywołać z prawdziwie cudowną intuicją różne stany fizyczne, które od nich zależały, ich związki, ich następstwa.
Ale żądza niewygasła, którą zapaliła w Jerzym, paliła teraz ją samą z kolei. Czarodziejka doznawała sama skutku swych czarów. Świadomość władzy własnej, doświadczanej już po tysiąc razy bez zawodu, upajała ją; a to upojenie zaślepiało zupełnie, nie dopuszczało dojrzeć, jaki cień straszny z dniem każdym gromadzi się i coraz gęstszą chmurą zawisa nad głową jej niewolnika.
Przerażenie, które spostrzegała w oczach Jerzego, usiłowania ucieczki, niechęć źle ukrywana, podniecały ją, zamiast powstrzymywać. Jej smak sztuczny do życia wyższego, do rzeczy nadzwyczajnych, do tajemniczości, smak, który Jerzy w niej rozwinął, znajdował upodobanie w tych objawach gwałtownego w nim niepokoju. Niegdyś kochanka jej, gdy był z nią rozłączony, dręczyło pragnienie i zazdrość; wówczas to napisał do niej: „Jestże to miłość? O, nie! To rodzaj kalectwa potwornego, które kwitnąć może tylko we mnie, dla mej radości i mojej męczarni. Znajduję upodobanie w tej wierze, że żadna inna ludzka istota nie doznawała nigdy tego uczucia, którego ja doznaję“. Ona chlubiła się tą myślą, że mogła wzbudzić takie uczucie w człowieku tak różnym od ludzi pospolitych, jakich ona znała; unosiło ją, upajało, kiedy poznawała, jak z każdą godziną rośnie władza jej wyłączna nad tym chorym, kiedy widziała dziwne jej skutki. I nie miała innego celu nad wywieranie nad nim tyranicznej swej władzy, na poły z lekkomyślnością, nawpół poważnie, przechodząc kolejno od zabawki do nadużycia.