>>> Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Londyński
Tytuł Tryumf słońca
Podtytuł Bajka zimowa
Wydawca R. Olesiński, W. Merkel i S-ka
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „REKORD”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
BIBLJOTECZKA DLA DZIECI



B. LONDYŃSKI.


TRYUMF SŁOŃCA
BAJKA ZIMOWA.
Z rysunkami Henryka Toma.



WYDAWNICTWO KSIĘGARNI F. KORNA
W WARSZAWIE ★ ★ ★ ★ MARSZAŁKOWSKA 65.
Druk R. Olesiński, W. Merkel i S-ka, Chłodna 37.





Powalono monarchów na Ziemi, opadły im z głów korony, potrzaskały się wszechmocne ich berła, marną się stała wielka ich potęga i ani iskry nadziei nie pozostało im w duszy na odzyskanie tych sił olbrzymich, jakiemi dotąd świat trzymali w ryzach! Najbliżsi nawet powinowaci ich odwiecznych rodów wyrzekli się praw macierzystych i omal jednozgodnie stanęli zarówno z ciemiężoną od niedawna rzeszą pospólstwa na nieuprawnej glebie nowych praw i porządków.
Takie pohańbienie majestatu zgorszyło i oburzyło do głębi jednego z górnych mocarzów przestworza i ten, spojrzawszy na Ziemię, poprzysiągł zemstę jej ludom i odbudowę zrujnowanych tronów.
Był to Król Śniegu.
Wysoko, nad nami, stoi duży dom biały — pałac z błyszczącego lodu. Ani jeden promień słońca nie może się przedrzeć poza szyby jego wielkich okien. Zamczysko stoi ciche, samotne i odosobnione. Jest tam i ogród, zamarły stary ogród z tysiącem korzeni lodowych, a w tym ogrodzie żywego ducha nie widać, tylko od czasu do czasu słyszeć się dają wybuchy wesołego śmiechu.
Zdarza się to wtedy, gdy Król Śniegu, potężny władca tych mroźnych przybytków, pozwoli swym dzieciom, Płatkom śniegowym, zabawić się czas jakiś.
Hajże po całym ogrodzie! Tutaj upadły na ziemię, tam znowu się wzbiły w górę, teraz się gonią wzajemnie, gdy oto nagle jeden z Płatków frrr... i cała za nim frunęła gromadka!
Ale Król Śniegu jest to władca srogi. Najczęściej tedy skulone Płateczki siedzą w lodowych komnatach, ani ich widu, ni słychu.
Lecz oto zemstą Król zawrzał: „Dziś zabawicie się, Płatki! Niedoczekanie słońca, iżby tryumf miało na Ziemi!“
Nieopodal śniegowego zamku leży silna twierdza obronna, Wichrowem zwana.
Jest to posiadłość Króla Wichrów, który jako zażyły przyjaciel i powinowaty Śnieżnego Króla, wspiera go w każdej potrzebie. Dziś właśnie Król Wichrów otrzymał pilną wiadomość, że odczuwając do głębi wielką niedolę monarchów ziemskich, postanowiło wcześniej niż kiedykolwiek dać się poznać bezczelnie ośmielonym ludom.
Było to z końcem października. Zdawałoby się, że czas jeszcze wielki śniegowym Płatkom wyruszać na Ziemię, ale Król Śnieg mądrze wykalkulował, że jeśli nie da się ludziom jadła na zimę, jeżeli ich zmrozi zbyt wczesnem przybyciem, to ludy uderzą w pokorę po dawny dobrobyt i muszą pójść do strąconych monarchów!
Tego samego zdania był i Król Wichrów.
Po walnej tedy naradzie z kolegą-Śniegiem, wzywa do siebie najstarszego i najsilniejszego zarazem syna i rzecze doń w te słowa:
„Niedarmo jesteś Wiatrem Północy, synu kochany! Leć że na Ziemię i zobacz, czy się już Słońce nie wybiera w drogę z pól ziemskich i łanów“.
Wiatr Północy ryknął potężnie i całym pędem sunął ku Ziemi.
Ale cóż ujrzał? Słońce, w przecudnej okazałości, złociło dachy wszystkich domów ludzkich. Ludzie, szczęśliwi i raźni, przechadzali się, gwarząc wesoło za wpływem złotych promieni.
Wiatr Północy, spostrzegłszy, że Słońce nie myśli opuszczać Ziemi, wpadł w złość i z całą furją jął się ciskać po wszystkich drogach miast, wsi i osad. Tu zwalił drzewo, tam zerwał czapkę z głowy przechodnia, tu chwycił kawałek dachu i wraz ze znakiem kupca cisnął go o bruk uliczny, a ludzi takiem przejął zimnem i taką wilgocią, że skurczeni jęli wyrzekać, wołając:
„Ach, przeklęte wichrzysko! Czy się djabli żenią“?
Ale wiecznie słodkie i uśmiechnięte Słońce rzekło do Wiatru Północy:
„Ejże, urwisie! Nazbyt hulasz sobie! Świat oziębiłeś, muszę więc teraz podwójnie go ogrzać, by nie zmarzł“.
Widząc Wiatr Północy, że nic nie wskóra, zaklął z wściekłością i wrócił do Króla-rodzica.
„Słońce się rozpaliło nad Ziemią i długo jeszcze wypadnie czekać, zanim ją zechce opuścić“.
— A, kiedy tak! — zawołał wielki monarcha, — to użyjemy przemocy. Biegnijże, synu, do Króla Śniegu i oświadcz mu, że w tych dniach, zgodnie z jego żądaniem, przypuścimy gwałtowny szturm do Słońca. Przy tych zapasach musisz być obecnym, mój zuchu, i stosy, całe stosy Płatków śniegowych muszą pobujać w przestworzu. Słońce zapłaci nam drogo za wszystkie krzywdy i urazy, w liczbie których pogrom kolegów naszych ziemskich najważniejszą odegrał rolę!

Wiatr Północy uradował się gniewem rodzica i pomyślał sobie:

„A to mi będzie uciecha! Naprzewracam, naobalam drzew, ile się duszy zapragnie, a przytem rad jestem, że się znowu z Płatkami śniegu zobaczę, bo takie to miękkie i miłe i lekkie jak piórka. A bielsze od puchu, co tu ze Ziemi się nieraz do nas zabłąka“.
Tak sobie myśląc, Wiatr Północny śpieszył do wspaniałego zamczyska monarchy Śniegu.
Płatki śniegowe siedziały właśnie na pokucie, zmartwione i wzdychające:
„Ach, czy już nas stąd nie wypuszczą? Co roku hulamy sobie po Ziemi, a teraz zamknięto nas bez miłosierdzia“!
Wtem, usłyszały stuk i dobijanie się gwałtowne:
„Ktoby to był taki? Zdaje się, że to wizyta radosna“?
W istocie, do malców wdarł się Wiatr Północy.
— Gdzie rodzic? — zapytał, rubasznie, witając ucieszonych jego widokiem.
Aż oto uczuł mróz lodowy, a gdy się obejrzał, spostrzegł przed sobą monarchę Śniegu.
Na ten widok zgiął się wpół i korny, niski ukłon złożył przed Królem.
— Co cię sprowadza, kochany Wietrze Północy? — zapytał władca spokojnym i życzliwym głosem: — zali przynosisz wieść jaką od mego kochanego druha, monarchy Wiatrów?
— Tak jest, o najzimniejszy! — odparł Wiatr Północy i opisawszy podroż swą na Ziemię, wyłożył zlecenie Króla-rodzica.
Monarcha Śniegu rad był bardzo wieści i obrał środę na dzień wyprawy. W tym dniu mianowicie, Wiatr Północy z całej siły miał zatrząść drzewami tak, ażeby wszystkie liście opadły.
Niezwłocznie potem wydał Król rozkaz, ażeby w oznaczonym terminie grube chmury zaciemniły Słońce. Potem, zwrócił się do Płatków śniegowych i ku niesłychanej ich radości, zalecił im pogotowie na czwartek zrana, w tym dniu bowiem wraz z nim wyruszą na Ziemię.
Po takiem omówieniu sprawy, Wiatr Północy pożegnał Króla Śniegu i pośpieszył z powrotem do monarszego rodzica.
Słońce ani się domyślało nawet, jaki spisek uknuto przeciwko niemu. Cieplutkie, przyświecało Ziemi, a ludzie poili się jego zbawczym blaskiem.
We środę zjawiło się wcześniej, bo jak powszechnie wiadomo, ze Słońca ranny przecie ptaszek!
Wtem, ledwie że ludzie jęli iść do pracy, zerwał się wiatr niesłychany. Okna wypadały z zawias na ulicę, kurz wzbijał się w górę i tumanami piasku zasypywał oczy. Ludzie chowali się pod domy i dachy.
Nagle, mrok zapadł. Na niebie ukazały się czarne chmury i szły gromadnie na Słońce.
Otóż są przy niem, otóż murem stają!
Słońce, spostrzegłszy, że rady nie da, cofnęło się i znikło.
I oto maleńkie, potem coraz większe i gęstsze, sypkie nieomal, jęły sfruwać na Ziemię Płatki śniegu.
„Śnieg pada, źle! W piecu trza palić“!
Tak ludzie biadać poczęli.
Dalejże za węglem.

Ba! Skąd go brać jednak. Po wielkiej wojnie, granice nowych krajów, jeszcze nieustalone, skupiają wszystkie siły zbrojne w obronie przed sąsiadami. Do przewozu wojska potrzeba masy wagonów, do lokomotyw opału! Cały więc zapas dobytego węgla w kopalniach omija większe środowiska ludzkie i ginie dla nich, wciąż wywożony na kresy.

A drzewo! Choćby go dosyć było nawet, tak skacze w cenie, że jednorazowe napalenie w piecu kosztuje dziesięćkroć drożej, niż w ubiegłym roku.
Natomiast, trudno o robotnika. Dużo z nich leży na pobojowiskach, a ci, co są, żądają płacy nadmiernej, wciąż podjudzani przez żądnych władzy zwierzchniczej prowodyrów swoich.
Jednocześnie, zdaje się słyszeć złowrogie hasło okrutnego głodu. Ziemniaki zmarzły, plon warzyw zmniejsza się w oczach, chleb, nabiał — wszystko drożeje, rozpacz ogarnia świat cały!...
Król Śniegu widzi to z góry i sypiąc a sypiąc swoimi dziećmi Płatkami, coraz to większą folgę swojej zemście daje. Niestrudzoną pomoc ma u Króla Wiatrów, który, ze swej strony nie przestaje zachęcać synów do hulatyki nadziemskiej.
Na sam dzień Zaduszny, na tę uroczystą chwilę, w której wszystkie rodziny radeby uczcić świeże groby swoich najukochańszych poległych, Ziemia zabieliła się śnieżnym całunem, a mróz ustroił w swe przedwczesne kwiaty nieopatrzone okna lepianek, domów i pałaców.
Wszyscy się kurczą i cierpią niewypowiedzianie.
Tylko lubujące się w zbytkach, a nie pojmujące grozy położenia, małe uliczne chłopaki wołają radośnie:
— Ach co za szczęście! Będziemy się w śnieżki bawili, ulepimy stracha, a potem, ślizgawka, płozy, narty, — oj to to, oj to to!
A jedno małe dziewczątko szepnęło:
„Nadejdzie gwiazdka, będzie choinka, będą pierniczki, zabawki będą“!
Oho! Gdzie tam jeszcze do gwiazdki! Toć to listopad w zawiązku! Czy się to aby przetrzyma?
Jak świat światem, nigdy jeszcze tak wczesnej Zimy nie było!
I jęli modły publiczne odprawiać dla odwrócenia niedoli. Mróz trwał jednak, dzięki hulankom Północnego Wiatru i zawziętości Monarchy Śniegu.
Ale Słońce nie mogło przenieść urazy.
Podrażnione w swojej godności, postanowiło skorzystać z lada okazji, byleby nie pozostać długo bezczynnem.
Pewnego ranka, budzą się ludzie i widzą. Ziemia jakby przyciemniała. Jakaś sadź mokra w mgłę przemieniła powietrze, a dobroczynne ciepło, powoli, stopniowo, zaczęło wlewać otuchę w skostniałe serca.
Płatki Śniegowe sprzykrzyły sobie ciągłą bieganinę i zmęczone, opierać się jęły groźnym rozkazom swojego ojca.
Przyszły roztopy...
I Wiatr Północy, znużony wybrykami swymi, wbrew rozkazowi rodzica, powrócił do swego domu.
A Słońce mówiło sobie: „Płatki Śniegowe śpią, Wiatru Północy niema, otóż to czas do wysłania swoich promieni na Ziemię“. Tak rzekło Słońce i wnet ogrzała się Ziemia i wszystkie Płatki Śniegowe znikły roztopione. Nikt ich ocalić nie zdołał.
A świat, przedwcześnie zmrożony, przybrał wnet szaty odświętne. I węgiel się znalazł, i potaniały produkty, ba, nawet walki kresowe jęły dobiegać do końca.
Król Śnieg wraz z Królem Wiatrów zgrzytali tylko ze złości. I cóż ich potęga wobec takiej mocy? Trzeba ustąpić, na to rady niema!
I ustąpili!...
Tak ustępuje wszystko, co tylko wbrew naturze dziać się poczyna!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Więc się nie trwóżcie, wy ludzie zmrożeni.
Cierpliwi bądźcie, bo wszystko się zmieni:
Słońce jest wieczne. Za najgęstszą chmurą
Swemi ciepłemi promieniami świeci,
Więc choćby chwila była złą, ponurą,
Słońce przyjść musi — pamiętajcie, dzieci!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bolesław Londyński.